Dom swój i przystań ostatnia
„Był dom, był las, trochę zwierząt – a poza tym już tylko psychologia.
Zupełnie jak w skandynawskiej powieści”.[1]
Kiedy czytałam „Dom nad
łąkami” Zofii Nałkowskiej, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Czy to możliwe,
że wyciszona, spokojna proza wyszła spod tego samego pióra co rozbuchane „Węże i róże”
oraz „Kobiety”, które chwilami robiły na mnie wrażenie niezamierzonej parodii? Autorka „Granicy” znowu mnie zaskoczyła. Zachwycałam się jej
zjawiskowo piękną polszczyzną i niewydumaną, przejrzystą formą tej powieści. Zdecydowanie bliżej „Domowi
nad łąkami” do „Medalionów”, choć dzieli je ponad dwadzieścia lat - powieść
opublikowano w 1925 roku. Taką Nałkowską uwielbiam.
Autobiograficzny „Dom
nad łąkami” to kilka historii luźno utkanych w powieść. Książka poświęcona jest
przeszłości domu w Górkach Wołomińskich, który stał się dla pisarki nie tylko miejscem zamieszkania, ale również krzepiącym, troszkę baśniowym obrazem,
powracającym do niej przez całe życie: „ten dom stał się wzorem dla innych
domów i miarą, i prawem, i najdroższym na zawsze wspomnieniem”.[2]
W przeczytanych w ubiegłe wakacje Wspomnieniach o Zofii Nałkowskiej znalazłam wiele relacji z Górek,
świadczących o tym, że było to miejsce naprawdę wyjątkowe. Nie tylko za sprawą
okolicznych krajobrazów i wnętrz, zresztą dość skromnych, ale z powodu
mieszkającej tam rodziny i odwiedzających ją wybitnych ludzi. Tutaj znalazłam historię domu w Górkach. Obecnie mieści się w nim muzeum.
Mam nadzieję, że kiedyś je zwiedzę.
Oprócz malowniczych opisów domu i okolic w książce jest kilka niezapomnianych postaci. Sąsiedzi Nałkowskich - pan Fersen, panna Sylwia, pani Bracka, Dziobakowie, Kwietniowie, Szcześniakowie - intrygują i budzą silne uczucia. Nie tylko pozytywne. Obraz domu i natury jest idylliczny, ale ludzie pozostają tylko ludźmi. „Dom nad łąkami” rzeczywiście kojarzył mi się z literaturą skandynawską: ten powściągliwy ton, ukryte pod chłodną skorupką, buzujące namiętności, przyroda, która zachwyca, a jednocześnie niepokoi.
Oprócz malowniczych opisów domu i okolic w książce jest kilka niezapomnianych postaci. Sąsiedzi Nałkowskich - pan Fersen, panna Sylwia, pani Bracka, Dziobakowie, Kwietniowie, Szcześniakowie - intrygują i budzą silne uczucia. Nie tylko pozytywne. Obraz domu i natury jest idylliczny, ale ludzie pozostają tylko ludźmi. „Dom nad łąkami” rzeczywiście kojarzył mi się z literaturą skandynawską: ten powściągliwy ton, ukryte pod chłodną skorupką, buzujące namiętności, przyroda, która zachwyca, a jednocześnie niepokoi.
Myślę, że nawet czytelnicy, którzy botaniczne opisy odbierają jako irytujący balast, polubią na przykład wołomińskie kaczeńce, które „najpiękniejsze były właśnie wtedy, gdy w wodzie odbijały się chmury granatowe, a one razem z jasną, młodziutką trawą wodną wyglądały tak, jakby wciąż jeszcze świeciło słońce. I im chmurniejsze było niebo i woda, tym bardziej one były pogodne”.[3] Bardzo podobał mi się też fragment o fioletowym dywanie wrzosu i o jaśminie, który natarczywie wdzierał się do domu przez okno. Nie pozwalają też o sobie zapomnieć kłótliwe i żarłoczne jemiołuszki. I kozy, które zniszczyły Dziobaków! Ptaki i zwierzęta stanowiły ważną część świata nad łąkami. A nad nim „miękkie, powiewne obłoki”.[4]
Na początku opowieści o Górkach Nałkowska przyrzeka: „jeżeli stanie się, że umrę gdzie indziej, to jednak o tym właśnie pomyślę w ostatniej godzinie, pomyślę tymi samymi słowami, które powiedziałam już raz: dom swój i przystań ostatnia”.[5] Te słowa wracają jak refren na przedostatniej stronie książki. 17 grudnia 1954 roku pisarka umierała w warszawskim szpitalu. Nie wiem, czy dom nad łąkami był jej ostatnim wspomnieniem, ale wierzę, że dotrzymała obietnicy.
_____________
[1] Zofia Nałkowska, Dom nad łąkami, Czytelnik, 1986, s. 14.
[2] Tamże, s. 7.
[3] Tamże, s. 15.
[4] Tamże, s. 62.
[5] Tamże, s. 7.
[5] Tamże, s. 7.
Moja ocena: 5
Zofia
Nałkowska.
|
W tym tempie zaległości recenzyjne błyskawicznie stopnieją:) Mam wrażenie, że w podobnym tonie utrzymana jest też książka o ojcu, Wacławie Nałkowskim, chociaż o ile pamiętam, to pisana była dla młodzieży, więc siłą rzeczy Nałkowska ze swojego ulubionego stylu musiała zrezygnować. Ale obie rzeczy przede mną.
OdpowiedzUsuńObawiam się, że topnienie będzie jednak trochę trwało. :)
UsuńKsiążkę o Nałkowskich też mam na uwadze. Dzięki, że mi o niej przypomniałeś. Zastanawiam się, który styl był jej ulubionym. Może to właśnie do tej rozpasanej młodopolszczyzny zmuszała się ze wstrętem. :) Ale różnica jest szokująca.
Wszyscy pisali młodopolszczyzną, to i ona, szczególnie że sobie ją w dziennikach wytrenowała. Ale ewolucja jej stylu jest ciekawa.
UsuńWedług mnie zmiany zdecydowanie na lepsze. :)
UsuńPolecałam Karolinie przy okazji jej wpisu o biografii Nałkowskiej, nie mogę się oprzeć i teraz, więc polecam odsłuchanie b. ciekawej audycji na temat ZN. Pewnie trzeba się zarejestrować, ale warto.
OdpowiedzUsuńAniu, wielkie dzięki za linki! Zrewanżuję się wywiadem z H. Kirchner o mężczyznach w życiu Nałkowskiej. :)
UsuńDzięki, przeczytam na pewno. Może jeszcze mam nawet ten numer WO w domu.;)
UsuńMoja mama, która przeczytała wszystkie dzienniki Nałkowskiej, utrzymuje, że liczba 50 panów jest stanowczo zaniżona. :)
UsuńI tam, pamiętaj co napisał Andrzejewski: że każdy facet, który się do Nałkowskiej uśmiechnął, był zaliczany jako podbój:P Artykuł znakomity, ciekawe, czy jest jeszcze po co czytać całą książkę Kirchner:)
Usuń"Jedyną z jej słabostek była łatwość snucia domysłów, iż każdy, kto szuka jej towarzystwa - musi się w niej kochać"
UsuńNa tym snuciu spędzała zapewne całe noce i dnie. :)
UsuńPewnie głównie noce, dnie wypełniało jej spinanie rękopisów szpilkami:P
UsuńNa pewno zaopatrywała się w nie w hurtowni pasmanteryjnej. :)
UsuńNo, to takich uśmiechających się podbojów miała na pewno setki, jeśli nie tysiące.;)
OdpowiedzUsuńMoże prowadziła rejestr takich podbojów w jakimś wielotomowym karneciku. :)
UsuńKto wie.;) Od razu skojarzył mi się "Dziennik Bridget Jones".;)
Usuń...Albo idąc ulicą odnotowywała męskie uśmiechy dyskretnymi nacięciami na rączce parasolki. :)
UsuńCzyli jednak mitomanka...
UsuńTo są tylko moje niezdrowe przypuszczenia, na pewno tak nie robiła. :)
UsuńWiem, ale takie wyobrażenie mam już z odprysków różnych wspomnień. Ciekawie o tym się mówi w zalinkowanej audycji.
UsuńTo z przyjemnością wysłucham, bo odbieram Nałkowską jako bardzo tajemniczą osobę.
UsuńTajemniczą? A mnie się wydaje, że u niej dużo było na pokaz.;)
UsuńWidzę w niej kilka cech, które się wzajemnie wykluczają i to mnie bardzo intryguje. :) Temat rozwinę po przeczytaniu biografii ZN, bo jeszcze za mało o niej wiem.
UsuńW takim razie czekam na doniesienia.;)
UsuńTo jest drobne 896 stron, więc z góry dziękuję za cierpliwość. :)
UsuńZdaję sobie z tego sprawę.;)
UsuńTo dobrze, bo już rozważałam urlop bezpłatny. :)
UsuńNie żebym Cię weryfikował :-) w biografii Kirchnerowej dom w Górkach przedstawiał się nieco inaczej, łagodnie rzecz ujmując ;-) daleko mu było do np. Stawiska a i dom Dąbrowskiej w Komorowie też go raczej przebijał ;-)
OdpowiedzUsuńO, to ciekawe. Zwrócę baczną uwagę na Górki czytając biografię Kirchnerowej. Autorzy "Wspomnień o Nałkowskiej", którzy tam bywali, odbierali ten dom pozytywnie, choć delikatnie sugerowali, że był dość siermiężny. :) Niewiele wiem o Wacławie Nałkowskim, ale wydaje mi się, że umiejętnością wywoływania wokół siebie rozgłosu Iwaszkiewicz zdecydowanie go przerastał, więc Stawisko było poza konkurencją.:)
UsuńNo właśnie, z biografii ten dom rysuje się jako dosyć kłopotliwy dla właścicielki ale to przecież w sumie wrażenia z drugiej ręki :-) w przeciwieństwie do "Domu nad łąkami" ale z drugiej strony może być tak, że jego literacka wizja różni się od tej jaka wyłania się z "prozy życia" :-).
UsuńNo ale co innego kłopoty z utrzymaniem domu, który się chyba w końcu zaczynał sypać, a co innego wspomnienia z jego "użytkowania":) Zresztą sama Nałkowska to tej kwestii często wracała
Usuń~ Marlow
UsuńBędę z zapałem tropić Górki u Kirchnerowej. :) Literacka wizja jest bezpretensjonalna i ciepła. Na pewno Nałkowska po wojnie tęskniła nawet za tymi kłopotami, gnieżdżąc się w niewielkim mieszkaniu w Warszawie.
~ Zacofany w lekturze
Zapomniałam, że w tym wpisie była mowa o amerykańskim wydaniu Kobiet! Mam przeczucie, że to nie był wielki sukces wydawniczy. :)
"Odkręcanie kur" z tej książeczki weszło w mój język i krwiobieg :)
OdpowiedzUsuń:) Tam jest kilka takich skarbów.
Usuń