12 maja 2010

Żegnaj, Maluszku


Jeden z naszych dwóch piesków nie żyje. Wika odeszła wczoraj około 20. Miała dziewięć lat i złote serce.
Od Wielkanocy rozpaczliwie walczyliśmy z chorobą nerek, która okazała się silniejsza niż nasza sunia.
Jeżeli opowieść o Tęczowym Moście jest prawdziwa, to ona już tam na nas czeka, bacznie wpatrzona w dal, ze skupionym wyrazem pyszczka.

Przepraszam, ale trochę mnie tu nie będzie.

9 maja 2010

Roopa Farooki, "Bitter Sweets"

W atłasowej sieci

Gorycz i słodycz rymują się nie tylko w języku polskim. Po angielsku również brzmią jak echo: bitterness i sweetness. W życiu bohaterów powieści Roopy Farooki, brytyjskiej powieściopisarki pochodzącej z Pakistanu, radosne chwile też rytmicznie przeplatają się ze smutkiem. Czasami to, co pozornie miłe, niesie ze sobą przykre konsekwencje i odwrotnie: niekiedy troski owocują uśmiechem. Tytułowy oksymoron odgrywa w tej opowieści duże znaczenie.

"Bitter Sweets" to saga rodzinna obejmująca trzy pokolenia rodu Karim. Z Azji przenosimy się do Londynu, ponadto wędrujemy też w czasie i poznajemy różne środowiska (na przykład studenci Oxfordu, młodzi muzycy, grono pedagogiczne szkoły średniej). Niewiele wiem o Bangladeszu i Pakistanie, miałam więc nadzieję, że ta powieść poszerzy moją skąpą znajomość tematu. Nie stało się tak jednak, gdyż koloryt lokalny w książce Farooki jest bledziutki. Powieść raczej rozczaruje czytelników pasjonujących się kulturą egzotycznych państw. Wśród bohaterów dominują bowiem Azjaci zapatrzeni na klęczkach w kulturę anglosaską (najdobitniejszym przykładem jest sentymentalny snob Ricky-Rashid), co autorka dokumentuje z ironią.

Farooki skupia się na kwestiach etycznych i psychologii postaci. Książka dobitnie obrazuje, do czego prowadzi oszustwo i manipulacja w międzyludzkich relacjach. Bohaterowie pracowicie przędą "atłasowe sieci"[1] kłamstw, po czym sami się w nie zaplątują, co wywołuje smutne konsekwencje. Krzywdzą najbliższych, ale także samych siebie. Chociażby całkiem przeciętny leniwy podlotek o imieniu Henna w celu realizacji planów matrymonialnych inspirowanych przez przebiegłego ojca zataja swój prawdziwy wiek i udaje wyrafinowaną intelektualistkę, koneserkę poezji, podczas gdy jest nieletnią analfabetką. Takich zafałszowań w historii rodziny pojawia się wiele. Córka Henny, Shona, postanawia przerwać zmowę milczenia. Rodzinne sekrety zostają ujawnione, co wywołuje burzę emocji, ale jednocześnie oczyszcza atmosferę. Roopa Farooki wyznaje, że jej ojciec miał skłonność do konfabulacji, co mogło ją uwrażliwić na problem uczciwości wobec tych, których kochamy.

Portrety psychologiczne w "Bitter Sweets" wydały mi się ciekawe, zwłaszcza role męskie zostały obsadzone z dużym wyczuciem. Najbardziej zapadł mi w pamięć wzmiankowany Ricky-Rashid. U kobiet zaskoczyła mnie pewność siebie, śmiała walka o swoje szczęście, dążenie do celu po emocjonalnych trupach. To nie są zaszczute istoty gorszej kategorii, jakie znamy z książek i filmów o Indiach. Dotyczy to nie tylko pokolenia emigrantek, ale w ten wzór wpisuje się także mieszkająca w Bangladeszu Henna, którą poznajemy w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku - romansuje z własnym szwagrem, jest samodzielną kobietą, prowadzi działalność artystyczną. Z kolei Shona ucieka z kraju z Pakistańczykiem, którego nie akceptowali rodzice, bierze z nim potajemny ślub, zamieszkują w Londynie. Po pewnym czasie zostaje to jej wybaczone. Zupełnie inny obraz Azjatki funkcjonuje w naszej świadomości.

Pomimo cukierkowej okładki i sympatycznych opinii o powieści, które zostały na niej umieszczone przez wydawcę, lektura "Bitter Sweets" zmęczyła mnie setnie. Począwszy od spraw technicznych (mała czcionka, niewielkie odstępy między linijkami), a skończywszy na fakcie, że pisarka pełnymi garściami czerpie ze schematów fabularnych królujących w telenowelach: niewierny mąż i jego podwójne życie, ukochana okazuje się blisko spokrewniona ze swym wybrankiem, postać negatywna podlega cudownej zmianie na ostatnich stronach, "zaskakujące" spotkania i zbiegi okoliczności, które czytelnik przewiduje na długo zanim się wydarzą. Pomimo nawiązań do klasyki literackiej (m. in. Racine, Wolter, "Iliada"), które miały zapewne powieść uwznioślić, dominują nastroje wodewilowe. Często nie jest ani słodko, ani gorzko, tylko mdło. Plusem jest poczucie humoru autorki (chociażby świetna scena nocy poślubnej Henny i Rashida). Szkoda, że dochodzi do głosu niezbyt często. Dużym zaskoczeniem była dla mnie informacja, że powieść otrzymała nominację do nagrody "Orange Award for New Writers 2007" i znalazła się na liście trzech ostatecznych finalistów. Moim zdaniem było to wyróżnienie na wyrost.

Po kilkudniowej konsumpcji orientalnych gorzkich słodyczy nie pozostaje mi nic innego jak przejść na dietę.

_______________
[1] Roopa Farooki, "Bitter Sweets", Pan Books, 2007, s. 354.

Moja ocena: 3

Oficjalna strona internetowa pisarki.
Wywiad z Roopą Farooki.
Artykuł o brytyjskich pisarkach pochodzenia azjatyckiego.

Roopa Farooki

5 maja 2010

Internetowa Plaża Muszli - odcinek piąty

Żałuję, że nie mieszkam w Łodzi. Otóż 8 maja odbędzie się tam bardzo ciekawa impreza, dedykowana miłośnikom literatury i aktywnego wypoczynku. Zapowiada się sympatycznie. Będę trzymać kciuki, żeby pogoda dopisała.

*
Skoro mowa o tężyźnie fizycznej - oto model roweru, który idealnie pasuje do powyższego spotkania. Wręcz wymarzony dla pasjonatów czytania! :)

*
Okazuje się, że litery służą nie tylko do wyrażania myśli i uczuć. Można nimi też malować, na przykład portrety! Oto 28 przykładów.

*
To miłe, że projektanci wnętrz biorą pod uwagę perwersyjne skłonności moli książkowych. Przed nami modele... wanien zaprojektowanych specjalnie dla miłośników literatury. Prezentują się zachęcająco.

*
Coś dla wielbicieli poezji. Stworzono ranking dziewięciu najdziwniejszych wierszy. Ciekawa jestem, jakie utwory umieszczono by na liście najbardziej ekscentrycznych liryków w języku polskim.
Lewis Carroll znalazł się oczywiście w zestawieniu. Przypadkiem natknęłam się na inny ekstrawagancki utwór poetycki jego autorstwa, który można czytać pionowo lub poziomo. :)

*
Fanów twórczości J. K. Rowling zbulwersuje informacja o serii literackich podróbek - fałszywych książek o Harrym Potterze. Zostały napisane w Chinach. Ich tytuły brznią ekscytująco, a autorzy swobodnie łączą motywy literackie - na przykład w "Harry Potter and the Leopard Walk-Up-To Dragon" świat "Hobbita" Tolkiena został zaludniony bohaterami książek o Harrym Potterze. Inwencja twórców tych perełek literackich jest porażająca.

4 maja 2010

Joanna Nicklasson-Młynarska, Mikael Backman, "Greckie pomidory, czyli nowy dom na końcu drogi"


W Sigri, na końcu drogi,
czyli ze Szwecji do Grecji


Uprzedzam, że nigdy nie byłam w Grecji, tak więc nie jestem w stanie określić, na ile trafne są spostrzeżenia autorów. Książkę napisała para pięćdziesięciolatków: Polka - Joanna i Fin - Mikael. Obydwoje na co dzień mieszkają w Szwecji, która stała się ich ojczyzną z wyboru. Choć w pewnym sensie uznają się za Szwedów, a "Greckie pomidory" zostały napisane w języku szwedzkim, pamiętają o swoich korzeniach. Joanna z zapałem rozwiązuje polskie krzyżówki, aby nie zapomnieć języka, Mikael zaś nostalgicznie wspomina fińskie sauny. Książka opisuje początek nowego rozdziału w ich życiu.

Kupno domu w greckiej wiosce nie było kaprysem. Mikael marzył o tym od trzydziestu lat. To energiczna Joanna zmobilizowała go do realizacji planu. Wybór padł na mało znaną wioskę Sigri na wyspie Lesbos (nawiasem mówiąc okazało się, że prawidłowa wymowa to "Lesvos"). Co ciekawe, każda grecka wioska posiada własnego prezydenta, wyłonionego w wyborach bezpośrednich, który pomaga mieszkańcom w różnych sprawach: "tutejszy prezydent uczestniczy we wszystkim, co dotyczy jego wioski"[1]. Autorzy książki musieli najpierw zdobyć jego przychylność. Na początku Joanna i Mikael zostali poddani próbie - dom mogli tylko wynająć. Podlegali w tym czasie dyskretnej obserwacji ze strony mieszkańców. Gdy zaskarbili sobie ich sympatię, pozwolono im nabyć nieruchomość, co też skwapliwie uczynili.

Różnice między chłodną Szwecją a Helladą pachnącą słońcem są ogromne i nie ograniczają się do klimatu. "W Grecji nie umierasz z samotności i gangreny w jakimś domu starców o wdzięcznej nazwie "Słoneczne wzgórze", ale w lokalnej kawiarni, z ouzo w ręku i głową w tryktraku"[2]. Z zainteresowaniem towarzyszymy naszym bohaterom w codziennym odkrywaniu Grecji. Obserwujemy piękne widoki, kosztujemy regionalne potrawy i smakołyki z jeżowcami włącznie, próbujemy nauczyć się języka nowogreckiego, co kończy się sromotną porażką. Najważniejsze jednak są spotkania z ludźmi. Mottem Joanny i Mikaela jest przysłowie: "Nieważne, gdzie mieszkasz, ważne, z kim się zadajesz"[3]. Uważają się za szczęściarzy. Grecy, których poznali, są serdeczni, życzliwi i optymistycznie nastawieni do świata.

Zazdrościmy Joannie i Mikaelowi sielanki "w Sigri, na końcu drogi" [4]. Jest to koniec drogi w sensie geograficznym - ich wioska to zakątek, do którego rzadko trafiają tabuny turystów, ale również kres trosk związanych z szukaniem odpowiedzi na najważniejsze w życiu pytania, koniec stresów, a początek poczucia bezpieczeństwa i spokoju. Książka opowiada bowiem nie tylko o Grecji, ale także o kobiecie i mężczyźnie, którzy pozornie różni za sprawą innych doświadczeń, wyznań, narodowości, temperamentów, tak naprawdę pasują do siebie niczym platońskie połówki jabłka. Książka jest harmonijnym dwugłosem - niektóre rozdziały to monologi Joanny, w innych głos zabiera Mikael.

Wspomnienia napisane zostały w sposób bezpretensjonalny, prosty i naturalny, bez egzaltacji i pseudo-lirycznych uniesień częstych w tego typu publikacjach. O Grekach autorzy piszą z szacunkiem, ale potrafią też wychwycić ich śmiesznostki. Obydwoje mają bowiem poczucie humoru i zdrowy dystans do samych siebie, czego przykładem mogą być zabawne perypetie związane ze sprowadzaniem mebli Ikei do Sigri.

Książka jest przyjemna w odbiorze, choć trochę letnia. Mogłaby być na pewno bardziej dopracowana i głębsza, pozostawia bowiem wrażenie niedosytu. Uprzedzam miłośników pozycji wymagających, że znajdą tu luźne impresje, a nie erudycyjny esej. Ja przeżuwałam "Greckie pomidory" z uśmiechem i smakiem. Dużą ozdobę książki stanowią urokliwe ilustracje - akwarele autorstwa Andrzeja Płoskiego. Uważam, że do tej książki pasują bardziej niż zdjęcia.
______
[1] Joanna Nicklasson-Młynarska, Mikael Backman, "Greckie pomidory, czyli nowy dom na końcu drogi", tłum. Dominika Górecka, Wydawnictwo Czarna Owca, 2010, s. 15.
[2] Tamże, s. 12.
[3] Tamże, s.179.
[4] Tamże, s. 180.

Moja ocena: 4

Oto jedna z sympatycznych akwarelek:
Wycieczka po Sigri z grecką muzyczką w tle


3 maja 2010

Gianrico Carofiglio, "Świadek mimo woli"

Guido w opałach
Kryminały włoskich autorów polecam nawet tym czytelnikom, którzy z uwagi na swoją wrażliwość wzdragają się przed lekturą tego typu literatury. W powieściach Donny Leon (jestem na nie) i Andrei Camilleriego (jestem na tak) akcent pada na treści obyczajowe - ze smakowitymi kulinariami włącznie! - i psychologiczne, a nie na epatowanie odbiorcy mrożącą krew w żyłach makabrą.

Gianrico Carofiglio swoją powieścią "Świadek mimo woli", która stanowi pierwszy tom trylogii, zdecydowanie wpisuje się w ten nurt. Autor jest prokuratorem, zasłużonym w walce z mafią, dzięki czemu czuje się niczym ryba w wodzie w świecie skomplikowanej terminologii prawniczej i procedur. Dlatego też powieść tchnie autentyzmem. Odnosimy wrażenie, że opisane fakty mogą być wzorowane na wydarzeniach prawdziwych. Efekt pogłębia pierwszoosobowa narracja.

Tematyka prawnicza to dla mnie terra incognita i ufam autorowi. Mam tylko jedną wątpliwość: czy to jest możliwe i dopuszczalne pod względem profesjonalnym i etycznym, że przed rozprawą adwokat daje do przeczytania akta bardzo trudnej sprawy o zabójstwo swojej sąsiadce, nawet jeśli jest ona osobą ponętną i ma piękne ramiona? Wprawdzie Margherita ukończyła studia prawnicze, ale sytuacja wydala mi się trochę dziwna.

W centrum zainteresowania pisarza nieustannie znajduje się główny bohater, mecenas Guido Guerrieri. Jemu autor poświęca najwięcej czasu, niestety kosztem intrygi i postaci drugoplanowych. Irytowało mnie na przykład to, że Margheritę poznajemy poprzez jej długie monologi - zdecydowanie wolę zdobywać wiedzę o bohaterach literackich w sposób bardziej "osmotyczny". Poznajemy adwokata w momencie przełomowym. Rozstanie z żoną prowadzi go niemalże do załamania nerwowego. Carofiglio nie pozostawia cienia wątpliwości - głównie niewierność i egocentryzm prawnika przyczyniły się do rozkładu związku. Mimo to Guido budzi ciepłe uczucia od pierwszych stron. Może właśnie przez to, że nie jest wzorem cnót? Płaci mandaty za parkowanie w niedozwolonych miejscach, jest uzależniony od nikotyny, patrzy na świat z lekko cynicznym dystansem.

Adwokat posiada jednak cechę, którą zdobył moją sympatię z prędkością światła. Otóż pasjonuje się literaturą. Czytuje namiętnie, nie tylko w domu, ale również w parku i kawiarni. Na podstawie księgozbioru ocenia nowo poznanych ludzi: "Kiedy przychodzę po raz pierwszy do jakiegoś domu, sprawdzam, czy są w nim książki, czy jest ich mało, czy dużo, czy nie są ustawione zbyt pedantycznie - co dobrze nie rokuje - czy znajdują się wszędzie - co rokuje dobrze" [1]. Oczywiście mieszkanie samego Guido rokuje bardzo dobrze: u niego książki "leżały rozrzucone wszędzie, dziwnie tymczasowe"[2]. Mecenas zna całe fragmenty ulubionych utworów na pamięć, chociażby "Małego Księcia" Saint-Exupéry'ego i "Notatki z podziemia" Dostojewskiego. Notorycznie bywa w swojej ulubionej księgarni. Pojawia się o regularnej porze - około wpół do trzeciej. "Wtedy nigdy nikogo tam nie ma, można posłuchać muzyki i poczuć w powietrzu woń świeżego papieru"[3].

Przypuszczam, że zdeklarowanym miłośnikiem literatury jest sam autor. Sytuację opisaną w "Świadku mimo woli" porównuje do "Chaty wuja Toma", autoironicznie nawiązując do kiepskiej powieści przeniesionej w nasze czasy. Nie wspomina natomiast ani słowem o powinowactwach z książką, której podskórną obecność czułam bardzo często - "Zabić drozda" Harper Lee (motyw procesu czarnoskórego człowieka oskarżonego o odrażająca zbrodnię plus adwokat-kamikadze podejmujący samotną walkę). Powieść Carofiglio jest surową diagnozą włoskiego społeczeństwa, które operuje skostniałymi stereotypami i mniej lub bardziej świadomie wyraża poglądy rasistowskie. Książkę tę możemy odebrać też w aspekcie bardziej uniwersalnym: prawda a nasze przypuszczenia to często dwa odmienne światy, a biało-czarny odbiór rzeczywistości prowadzi na manowce. Bynajmniej nie cudne, a wręcz niebezpieczne. Pomimo ambitnych planów Carofiglio i zalet "Świadka mimo woli" nazwanie tej książki "traktatem filozoficznym", co uczynił recenzent "The New Yorkera" na skrzydełku okładki, uważam za przesadę. Zdecydowanie podoba mi się natomiast inteligentne, sardoniczne poczucie humoru włoskiego pisarza.

Akcja "Świadka mimo woli" rozgrywa się w Bari. W czasie naszej lipcowej wyprawy do Włoch odwiedzimy z mężem również to miasto. Jestem realistką - szanse spotkania mecenasa Guerrieriego są nikłe. ;) Wątpię, czy zdążymy wybrać się na spacer via Putigani, gdzie znajduje się jego mieszkanie. W każdym razie będziemy rozglądać się za przystojnym, około czterdziestoletnim panem pogrążonym w lekturze przy kawiarnianym stoliku lub w na ławce w parku. A może o wpół do trzeciej wybierzemy się do księgarni?

_______
[1] Gianrico Carofiglio, "Świadek mimo woli", tłum. Joanna Ugniewska, Wydawnictwo W.A.B., 2008, s. 63.
[2] Tamże, s.103.
[3] Tamże, s.152.


Moja ocena: 4

P.S.
Strona o autorze po włosku.

Gianrico Carofiglio

1 maja 2010

Amanda Sthers, "Chicken Street"

KWIAT POD KAMIENIEM

Kabul, Afganistan. Tuż po upadku talibów.

Dramatis personae:

Alfred
Naprawdę nazywa się inaczej. Ma ponad siedemdziesiąt lat. Żartowniś, miłośnik czarnego humoru, "bardzo wcześnie nauczył się śmiać ze wszystkiego, zwłaszcza ze śmierci."[1] Żyd rumuński, cudem uratowany z Holocaustu. Romantyk o gołębim sercu. Miłośnik tanga. Na swoje nieszczęście zakochuje się w ciężarnej nastolatce. Zapłaci za to bardzo wysoką cenę. Łączy go przyjaźń, a wręcz braterska miłość z Szymonem. Szanowany obywatel Kabulu. Pisarz uliczny. Wyróżnia go znajomość rożnych języków i alfabetów. Na zlecenie Naemy napisze list do Petera. Koperta z afgańskim znaczkiem wywoła lawinę wydarzeń.

Szymon
Zamieszkały na głównej ulicy Kabulu - Chicken Street - pod numerem dwudziestym trzecim. Jeden z dwóch Żydów w stolicy Afganistanu: "Jesteśmy wymarłym gatunkiem. Kogo obchodzimy?"[2]. Szewc. Kiedyś szył buty dla najbogatszych ludzi w Iranie. Syn znanego producenta perskich dywanów. Wyjechał do Afganistanu po rozstaniu z niewierną żoną, Farah. Nie wyleczył się z tęsknoty za nią. Wciąż czuje na dłoniach jej zapach. Nigdy nie płacze. Miewa koszmarne sny. Kolekcjoner kowbojek. Wyznawca prostej filozofii życiowej: "Pragnąłem wielu rzeczy, ale rzeczy mnie nie chciały. Jestem czlowiekiem, który nie wybierał swojej drogi, tylko po prostu szedł przed siebie"[3]. W decydującej chwili też nie wybierze. To chyba nie przypadek, że jego ulica to Chicken Street - angielska nazwa kojarzy się nie tylko z kurczakiem, ale również z tchórzem. Będzie miał z tego powodu wielkie wyrzuty sumienia: "Pamiętam, że lepiej nie pamiętać"[4]. Niczym Cyrano de Bergerac zgodzi się napisać list do zrozpaczonej Naemy, podając sie za Amerykanina, Petera: "Droga Naemo! Piszę do Ciebie ze swojego rancza. Słucham tęsknej muzyki country; na nogach mam wspaniałe kowbojki, a mój koń Ronald Reagan skubie trawę przed domem."[5]

Naema
Na pozór skryta, cicha, miła, posłuszna. Naprawdę namiętna, smutna i nieszczęśliwa. Młodziutka piękność w burce, "ruchomy namiot"[6]. Mieszkanka kraju, w którym "kobieta nie istnieje, jeśli nie ma koło niej mężczyzny"[7]. Noc spędzona z Peterem w piwnicy w czasie bombardowania okaże się brzemienna w skutki dla wielu osób. Brzemienna okaże się również Naema.

Peter
Amerykanin. "Typ chłopaka, w którym łatwo się zakochać"[8]. Dziennikarz. Zgodził się zastąpić korespondenta swojej gazety w Kabulu. Gdyby wiedział, jakie ta decyzja pociągnie za sobą konsekwencje, na pewno podjąłby inną. Niebezpieczną wyprawę traktuje jako męską przygodę i okazję do oderwania się od małej stabilizacji (żona, dwoje dzieci, praca, dom): "na samą myśl o śmierci życie nabrało nowego smaku"[9]. Planuje napisać książkę o swoim pobycie w Afganistanie. Lądując w Kabulu już zna jej tytuł: "Zielone papugi" (to potoczna nazwa min przeciwpiechotnych) i pomysł na szatę graficzną: "może dać na okładkę jakieś ładne, kalekie dziecko o smutnych oczach"[10]. Jego precyzyjne plany nie obejmują śmierci. Wypadek natomiast całkiem mile widziany - gwarantowałby medialny szum. Jednak los szykuje dla niego inną niespodziankę.

Jenny
Żona Petera. Kobieta po czterdziestce. Zadowolona ze spokojnego, poukładanego życia u boku męża. To raczej związek z rozsądku. Podsyca wspomnienia o młodzieńczej miłości. Niedawno zaczęła chodzić na gimnastykę. O ironio, nie cierpi zmian. Pewnego dnia przychodzi tajemniczy list z Kabulu adresowany do męża. Pod wpływem impulsu Jenny otwiera kopertę. Te parę sekund zaważy o losach kilku osób, a jej serce stanie się podobne do Afganistanu: "złamane, spustoszone, martwe"[11].

Kabul
Miasto okaleczone, dziwne, niepokojące, wciąż liżące rany po tragedii. "Domy bez dachów i okien. Brudne dzieciaki o oczach starych ludzi. Wszy. Jakieś kobiety, upiorne i agresywne. kobiety drzemiące w cieniu. Sylwetki ociężałe, głosy zdławione, lubieżne."[12]. Już nazwy ulic brzmią groteskowo (na przykład tytułowa Chicken Street czy Flower Street), w dodatku nie mają nic wspólnego z ich wyglądem.

Afganistan
Państwo zapomniane przez Boga i ludzi. "To kraj pełen problemów, przemilczeń i legend. Kraj ludzi twardych i gwałtownych. Błędne koło, wieczny plac budowy. Kraj skazany na śmierć, który jednak żył i odradzał się jak kwiat, który kiełkuje pod kamieniem."[13].

Amanda Sthers potrafiła zręcznie ułożyć w spójną całość elementy mozaiki. Książka robi wrażenie odwrotnie proporcjonalne do swej objętości (jedynie 166 stron). To powieść rzewna i przejmująca. Wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, jak to możliwe, że w takim niewielkim utworze mieści się tyle smutku, że można by nim obdzielić kilka tomów. Jednak francuska pisarka snuje opowieść dramatyczną, ale nie ponurą. W "Chicken Street" łzy mieszają się z uśmiechem (chociażby żarty Alfreda czy groteskowy list do Naemy). Nie dziwi fakt, że ironiczne motto książki to słowa Woody'ego Allena: "Jeśli Bóg istnieje, mam nadzieję, że ma coś na swoje usprawiedliwienie"[14]. Widoczna jest fascynacja autorki filmami amerykańskiego reżysera, na kartach powieści znajdziemy też liczne odwołania do jego twórczości. Książkę polecam też miłośnikom judaików. Wiara, obyczaje, mentalność, poczucie humoru Żydów odgrywają tu dużą rolę. Alfred i Szymon, jedyni Żydzi w całym Kabulu, skupiają w sobie wiele cech tej kultury.

Okładka polskiego wydania "Chicken Street" wprawdzie przedstawia tytułową ulicę, ale moim zdaniem kojarzy się raczej z reportażem, a nie z paraboliczną opowieścią, wykorzystującą motywy biblijne: imiona (na przykład Piotr, Szymon, Mojżesz), ukamienowanie, starszy mężczyzna rozważający poślubienie kobiety spodziewającej się dziecka, którego nie jest ojcem. Losy bohaterów opowiedziane zostały w sposób autentyczny, bez czułostkowości, wręcz poetycko: "A huśtawki tylko drażnią się z niebem"[15]. Nie jest to sztuka dla sztuki. Poprzez tragiczne losy Naemy autorka zwraca uwagę na dramatyczną sytuację afgańskich kobiet, na ich niegodziwe traktowanie.

Spacer po Chicken Street, na który zaprasza nas Amanda Sthers, to nie jest rekreacyjna przechadzka. Chwilami bywa naprawdę trudno i strasznie. Pisarka proponuje nam też wyprawę w głąb siebie. Opowiadając wstrząsające losy bohaterów, zadaje pytania dotyczące odpowiedzialności i uczciwości wobec samego siebie. Taka podróż czasem bywa trudniejsza niż ekspedycja do ogarniętego wojną Afganistanu.

______
[1] Amanda Sthers, "Chicken Street", tłum. Anna Michalska, Oficyna Literacka Noir sur Blanc, 2010, s. 16.
[2] Tamże, s. 115.
[3] Tamże, s. 32.
[4] Tamże, s. 155.
[5] Tamże, s. 105
[6] Tamże, s. 29.
[7] Tamże, s. 24.
[8] Tamże, s. 35.
[9] Tamże, s. 36.
[10] Tamże, s. 38.
[11] Tamże, s. 115.
[12] Tamże, s. 54.
[13] Tamże, s. 127.
[14] Tamże, s. 9.
[15] Tamże, s. 75.

Moja ocena: 5


Amanda Sthers

Życie codzienne w Kabulu. Między innymi Chicken Street.