30 czerwca 2011

Czesław Miłosz, "Zniewolony umysł"

Inteligencja jak nóż ostra
Dziś mija setna rocznica urodzin Czesława Miłosza, co w sympatyczny sposób odnotowano nawet w wystroju Google. Doceniam i szanuję talent oraz erudycję jubilata, ale do grona ulubionych poetów go nie zaliczam. Na urodzinowy bankiet przychodzę bez laurki.

Klub Czytelniczy Ani w czerwcu debatował o Zniewolonym umyśle. Zapis naszej dyskusji znajdziecie tutaj. Jestem zadowolona, że przeczytałam tę książkę. Odebrałam ją jako smutny dokument smutnych czasów.

Zdecydowanie nie podobało mi się to, że Miłosz stawia siebie w roli sędziego-moralisty, ferującego wyroki, podczas gdy sam zamysł tej publikacji jest dla mnie etycznie dwuznaczny: skrytykowany za konformizm Jerzy Andrzejewski przez długie lata był przyjacielem pisarza. Oburzył mnie też złośliwy do szpiku kości konterfekt Gałczyńskiego. Przejmujące wrażenie robi tekst o Tadeuszu Borowskim. Najmniej bliską postacią jest dla mnie Jerzy Putrament i rozdział jemu poświęcony nie wywołał we mnie silniejszych emocji.

Miłośników twórcy "Ziemi Ulro" zachęcam do lektury monumentalnej biografii autorstwa Andrzeja Franaszka, obfitującej w zdjęcia. Waszej uwadze szczególnie polecam zabawną ilustrację 61 - turniej na miny w wykonaniu Miłosza i Stefana Kisielewskiego (Sztokholm 1980 r.).

Franaszek poświęca naszej klubowej lekturze cały rozdział, zatytułowany "Wróg ładu - człowiek". Trochę zaskoczyło mnie wyznanie Miłosza, że "Zniewolony umysł", bolesny, pod wewnętrznym przymusem, począł się z modlitwy[1]. Osobliwa to modlitwa, która każe nazywać innego poetę karłem, błaznem i mistyfikatorem, a także z machiaweliczną troską publicznie analizować moralne wybory przyjaciela.

Andrzej Franaszek dużo miejsca poświęca recepcji "Zniewolonego umysłu" nie tylko w Polsce, ale i na świecie, wyraźnie akcentując, że jego głównym adresatem był czytelnik zachodni. Książka Miłosza zrobiła duże wrażenie na wybitnych osobistościach. Karl Jaspers uważał ją za interpretację najwyższego rzędu[2], natomiast Albert Einstein gratulował Miłoszowi podkreślając, że nigdy wcześniej nie miał do czynienia z publikacją, która dawałaby obraz głębszy psychologicznie. Gombrowicz określił "Zniewolony umysł" jednym słowem: znakomitość. Z biografii Franaszka dowiedziałam się o tym, że Miłosz przyjaźnił się blisko z Albertem Camusem, który szczególnie cenił "Dolinę Issy". Ja też uważam ją za najlepszą książkę Miłosza.

Mimo blichtru nazwisk pozytywnych recenzentów najbliższe mi są słowa Jana Lechonia:  przeczytawszy to wszystko, robi się zimno na sercu, podziwia się tego Miłosza, ale zarazem ma się dla niego prawie litość - albo strach przed nim. Ta inteligencja jest jak nóż ostra, ale też jak nóż zimna i okrutna.[3]

Legendę wokół "Zniewolonego umysłu" podsycało to, że przez wiele lat był księgą zakazaną. Wzruszyła mnie informacja o tym, że egzemplarze eseju Miłosza zrzucano nad Polską z bezzałogowych balonów. Miłosza natomiast ta wiadomość zdenerwowała. To była akcja Radia Wolna Europa, która nie została wcześniej uzgodniona z autorem. Oburzony pisarz zamierzał wytoczyć proces RWE, ale ostatecznie planu zaniechał.[4]


Niestety, z rozdmuchanym balonem kojarzy mi się rozgłos wokół tej książki. To nie jest literatura wybitna. Tym pisarzom, którzy mają na rękach czerwony atrament, często przypominamy, że nas zawiedli, ale czas płynie i zabija rany. Na szczęście w roku 2011 "Zniewolony umysł" to już tylko sprawnie i ze swadą napisany tekst źródłowy, a nie wezwanie do polowań na czarownice. 
_________________
[1] Andrzej Franaszek, Miłosz: Biografia, Znak, 2011, s. 486.
[2] Tamże, Tamże, 
[3] Tamże, s. 490-491.
[4] Tamże, s. 491.

Moja ocena: 3+

Czesław Miłosz, Paryż 1951

29 czerwca 2011

Ż jak Żańcia, czyli o zgubnym wpływie ksiąg zbójeckich na panny [Projekt Kraszewski]

Cykl "Kraszewski od A do Z" to anegdoty i ciekawostki dotyczące JIKa. Kolejność liter jest dowolna, liczba wpisów na daną literę również. Oczywiście każdy może opublikować swoją opowieść. Serdecznie zapraszam do współtworzenia Alfabetu Kraszewskiego.

Dziś... Ż jak Żańcia, czyli o zgubnym wpływie ksiąg zbójeckich na panny

Dlaczego w cyklu Kraszewski od A do Z pojawia się opowieść o dziewczynie, której JIK prawdopodobnie nigdy nie poznał osobiście?

Losy Żańci poznałam czytając Parnas polski we wspomnieniu i anegdocie. Uwiecznił je Teodor Tomasz Jeż we Wspomnieniach o J. I.Kraszewskim, wydanych w 1888 roku, które plasują się w czołówce moich książkowych désirs.

Opowieść należy rozpocząć przypomnieniem, że w dziewiętnastym wieku Józef Ignacy Kraszewski był pisarzem ogromnie popularnym, zaś jego książki wręcz wyrywano sobie z rąk. Trudno nam sobie to dziś wyobrazić. 

Oddajmy głos naocznemu świadkowi, T. T. Jeżowi: Powieści jego ze wzmagającym się czytano zapałem. Szlachcice, z kontraktów wracając, przywozili je do domu pakami całymi. Nie miał spokoju ze strony zwłaszcza dorosłych i dorastających córek ten, co obok kawioru, śledzi holenderskich, konfitur od Bałabuchy, skórek na trzewiki i sprawunków  innych nie przywiózł w żółtych, w nieużywany dziś sposób ilustrowanych okładkach książek z Kraszewskiego podpisem.[1] Swoja drogą zabójczo musiały te woluminy pachnieć po kilkugodzinnej podróży wśród śledzi, konfitur i skór.

Kraszewski cieszył się szczególnymi względami czytelniczek, ale panowie również zagłębiali się w jego powieściach. T. T. Jeż przytacza przykład młodego szlachcica, pana L., który starał się o względy zamożnej panny. Zdesperowany pretendent do ręki "dla podbicia serca jej kupił sobie pół tuzina powieści Kraszewskiego, woził się z nimi po jarmarkach, polowaniach i chwalił się, że je czytał."[2] Czy panna E. zweryfikowała jego znajomość lektur? O tym historia milczy.

Wróćmy do naszej Żańci. Tak naprawdę miała na imię Joanna ale na co dzień używano z francuska brzmiącego zdrobnienia. Pochodziła z Humańszczyzny. Jeż utrwalił ją jako pannę Nowacką. ale podkreśla, że jest to nazwisko fikcyjne.
Pod wpływem powieści Kraszewskiego serce Żańci rozgorzało namiętnością do jej autora, którego notabene nigdy nie widziała na oczy. Afekt był tak silny, że "wzięła przed sobą postanowienie za mąż nie wychodzić i wychowaniu sierot ubogich się poświęcić"[3].

Z przyczyn zrozumiałych ten plan był nie w smak absztyfikantowi Żańci, nawiasem mówiąc spowinowaconemu z Ignacym Krasickim. Postanowił przyćmić niewidzialnego rywala i sam zaczął pisać. Wybór padł na poezję, a skutki tego były żałosne. Obsesja była tak silna, że rozmawiał wierszem ze służbą, wprawiając ją w osłupienie. Oczywiście główną adresatką jego arcydzieł była Żańcia. Jeż przytacza jedną z literackich perełek zakochanego młodzieńca:
Idę ja sobie przez pola; patrzę aż oto topola,
Podchodzę bliżej - patrzę znienacka:
To nie topola, to Żania Nowacka.
Nie wiadomo, jaka była reakcja panny. Wiemy natomiast, że ktoś perfidnie dopisał zakończenie tego wzniosłego liryku:
Moja ty piękna, moja ty wzniosła,
Na coś ty taka długa wyrosła?
W dzisiejszych czasach Żańcia przypuszczalnie byłaby ozdobą drużyny koszykarskiej.

Na pewno na Wasze usta ciśnie się pytanie: co ze ślubowaniem panieńskim naszej bohaterki? Rymopis otrzymał czarną polewkę. Dziewczę pozostawało długo wierną Kraszewskiemu. "W końcu atoli - za mąż poszła".[4]

Wszystkim czytelniczkom zalecam ostrożność w dawkowaniu książek JIKa. Pomnijcie na tę, która tak się w Kraszewskim rozczytała, że się w nim rozkochała.[5]

__________
[1] "Parnas polski we wspomnieniu i anegdocie: Od Niemcewicza do Wyspiańskiego", opracowała Halina Przewoska, Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich, 1964, s. 118.
[2] Tamże, s. 118.
[3] Tamże, s. 118.
[4] Tamże, s. 119.
[5] Tamże, s. 118

Tak mogła wyglądać nasza Żańcia:

28 czerwca 2011

Nieprzystojne obnażenie stosiku

Niestety, pogoda pokrzyżowała mi plany i nie mogłam zrealizować sesji w bardziej ekscytującej wersji.
Otwieranie paczuszek było jak zwykle emocjonujące. Zgodnie z Waszymi przewidywaniami książki Józefa Ignacego Kraszewskiego stanowiły istotną część nowych nabytków. Poniżej JIK, nie dość, że wyodrębniony, to w dodatku udekorowany wstęgą pawilonu. :)


Czas na przedstawienie poszczególnych JIKowych zdobyczy, które zademonstruję w mniejszych grupkach. Myślę, że nie muszę tłumaczyć wymowy serduszka. Przepraszam za znak firmowy, ale próby ukrycia spełzły na niczym.
Tu muszę podać tytuły, bo zgrzebne płótno niewiele mówi: W starym piecu oraz Dziwadła.


 Książki o JIKu:
Stosik imienia Zacofanego w lekturze, czyli książki kupione pod wpływem Jego recenzji oraz rekomendacji:
Teraz stosik im. Sygrydy, czyli książki nabyte po przeczytaniu Jej recenzji. Dziewczę... przybyło wcześniej, ale chciałam zademonstrować w komplecie. Pochodzi z lat trzydziestych i jest nadgryzione zębem czasu, co widać na zdjęciu.
Książki pozostałe:
Jako ciekawostkę dodam, że Nela wczoraj skutecznie motywowana smakołykami do udziału w sesji zdjęciowej, dziś wpychała się nieustannie przed obiektyw. :)
Dziękuję Wam za wszystkie serdeczne słowa. Monstrualny stosik sprawił mi mnóstwo radości! Wszystkie książki zapowiadają się wspaniale.

27 czerwca 2011

W otchłani obłędu, czyli scena balkonowa

Jeżeli macie ochotę spojrzeć w otchłań mojego książkowego szaleństwa, dziś nadarza się jedyna w swoim rodzaju okazja. Proszę tylko nie wychylać się przez barierkę. Otchłań wciąga.
Poniżej znajdziecie zdjęcia ilustrujące skromny zestaw przesyłek, które przyniosłam dziś z poczty. Miłe panie z okienka powiadomiły mnie, że założyły dla mnie specjalny kosz, pokazały mi go i proponowały wypożyczenie w celu bezpiecznego dostarczenia cennych nabytków do domu.
Postanowiłam uwiecznić wiekopomną chwilę. W fotograficznej sesji na balkonie uczestniczyły: książkowe paczuszki w liczbie 14, a również w celach ozdobnych: Nela, Misia & dwa storczyki. Pozostałe cztery odmówiły udziału ze względu na niezbyt atrakcyjną wizualnie fazę wegetacji.
Storczyki występują w roli honorowej warty, a biały najwyraźniej też kocha książki, bo się w ich stronę ciekawsko pochyla.
Nela i Misia także wykazują literackie ciągoty.

Niestety, wysyp paczuszek był sytuacją wyjątkową, choć nie miałabym nic przeciwko, gdyby zdarzał się się codziennie.
Książki pochodzą z Allegro, a ich cena waha się od 1,5 do naprawdę niewielu więcej zł, tak więc osoby zaniepokojone, że być może popadłam w ruinę, w te pędy uspokajam.
Jeśli któraś z przesyłek okaże się równie sensacyjna jak pamiętna pomyłka pana Tomasza z Torunia, bezzwłocznie Was o tym powiadomię.

25 czerwca 2011

Trzy obwieszczenia

Adrian Moreau, In the Park

Niniejszym informuję, że zaczęły się długo oczekiwane wakacje! :) W poniedziałek czeka mnie ostatnia wizyta w szkole i oficjalnie rozpoczynam sezon letni. Wszystkim aktualnie urlopującym życzę dużo słońca i wspaniałego wypoczynku. Z książką lub bez, wedle życzenia. :)

Ferdinand Heilbuth, Promenade dans le bois

Dziś trzy obwieszczenia.

1.
Ania (Czytanki Anki) zaproponowała ciekawą lekturę na lipcową dyskusję Klubu Czytelniczego. To powieść "Sztukmistrz z Lublina" Isaaca Bashevisa Singera. Jak się domyślacie, zalała mnie fala patriotyzmu lokalnego oraz radość, że akurat ta książka. :) Zapraszamy do udziału w rozmowie. Powinna odbywać się w upalny wieczór w ogródku na lubelskiej starówce, ale będzie miała charakter wirtualny. :)
Przypominam, że nie trzeba mieć własnego bloga, żeby wziąć udział w dyskusji, wystarczą dobre chęci. :)
Rozmowa o powieści rozpoczyna się 22 lipca. Uprzejmie proszę o uwzględnienie tej daty w Waszych wakacyjnych planach.
Nie wiem, czy Ania zapyta o to, gdzie mieszkał sztukmistrz z Lublina, ale na wszelki wypadek odsyłam do ciekawego artykułu na ten temat.
Mieszkańców Lublina i okolic na pewno ucieszy wiadomość, że w lipcu w naszym regionie rozpoczyna się Międzynarodowy Festiwal Śladami Singera, organizowany przez Ośrodek Brama Grodzka - Teatr NN.  
Tu znajdziecie dokładny program.

2.
Płaszcz zabójcy - taki tytuł ma bardzo lubiany cykl pamiętnikarski na blogu Zacofanego w lekturze
Tutaj znajdziecie wyczerpującą odpowiedź na pytanie "o co w tym chodzi?" W wielkim skrócie: Zacofany w lekturze znajduje różne smakowite fragmenty dzienników i publikuje wybrane wpisy zgodnie z datami powstania. Moim zdaniem każdy znajdzie coś dla siebie.
Od wczoraj Płaszcz wyemancypował się i ma swojego własnego bloga. Warto dodać do linków, z banerkiem, i odwiedzać regularnie, bo wpisów będzie chyba coraz więcej. Biorąc pod uwagę, że sam ZWL jest sztukmistrzem słowa (niestety, nie z Lublina) bez wątpienia czekają nas różne delicje.
Przykładowe zapowiedzi Autora na nadchodzący miesiąc: jak Gabriela Zapolska z teściową korespondowała, co siostry Bronte robiły w swoje urodziny i jak pan Samuel Pepys dolegliwości żołądkowe odczuwał, nie pozostawiają cienia wątpliwości. :D

3.
Przedstawiam Wam jedną z przyczyn mojego absentowania się od wpisów ostatnimi czasy: Projekt Kraszewski.
W płomiennym manifeście Izy (Filety z Izydora) znajdziecie najważniejsze informacje o naszym pomyśle.
Oprócz akcji 200/200 , która polega na tym, że chcemy zrobić JIKowi prezent na dwusetne urodziny dwustoma recenzjami jego książek(zaznaczam, że traktujemy ten trzynastomiesięczny plan z przymrużeniem oka), planujemy też cykl anegdot (Kraszewski od A do Z), Dzień z Józefem Ignacym, tudzież inne atrakcje. Mamy też ekscentryczne pomysły na konkursy. :)
Serdecznie zapraszamy do czytania i komentowania, współtworzenia i obserwowania naszego bloga.
Z góry dziękujemy za dodanie do linków i zapraszamy do pobierania banerków znajdujących się na pasku bocznym.
Osobom zainteresowanym wysyłamy zaproszenia. Jeśli ktoś byłby chętny, to można zostawić adres w komentarzu do tego posta lub wysłać swój akces na adres: projekt.kraszewski[at]gmail.com
Podobnie jak w przypadku Klubu Czytelniczego wcale nie trzeba mieć własnego bloga, żeby wziąć udział. 
Można recenzować książki, które już zostały omówione. Forma tekstu jest dowolna.
Szczególnie serdecznie zapraszamy osoby deklarujące chroniczną awersję do JIKa: albo pogłębią swoją niechęć, albo - jak ja - zapałają do JIKa sympatią. Recenzje negatywne i miażdżące też mają dużo uroku! :)
Byłabym ogromnie szczęśliwa, gdybyście zechcieli nas wesprzeć w twórczym szale.  
Tak jak każda kropla drąży skałę, każda Wasza recenzja nieuchronnie zbliża nas do uroczystego finału 200/200, który będzie miał miejsce 28 lipca 2012 roku. Atrakcji z pewnością nie zabraknie. :) 

16 czerwca 2011

Moje tajne wyznania, czyli spowiedź dziecięcia przełomu wieków





Zofię Marię Rucińską. :)

The Mummers' Dance. Ostatnio bardzo polubiłam zespół, o którego istnieniu dowiedziałam się od moich gimnazjalistów, Bella and Sebastian. Ich uroczy teledysk do

Lubię też poezję śpiewaną i muzykę klasyczną. Tu prym wiedzie barok. Jestem słuchaczem intuicyjnym, całkowitym laikiem. Gdybym miała wskazać utwór najlepiej współgrający ze mną, wymieniłabym część drugą (Largo) koncertu na lutnię Vivaldiego (RV 93). Instrumenty, których dźwięk działa na mnie jak balsam to lutnia, wiolonczela i harfa. Niestety, nie potrafię grać na żadnym z nich. Może pora to zmienić, ku rozpaczy sąsiadów. :)

Bardzo lubię chodzić po górach. Najcudowniejsze miejsce, jakie w związku z tym odwiedziłam, to Czerwone Wierchy w Tatrach (zdjęcie nie jest moje). 

Mam dużą kolekcję zakładek. Nie służą do podziwiania, tylko wykorzystuję je czytając. Uprzedzam, że teraz będzie fragment wysoce niepokojący.  Potrafię przez kilka minut dobierać kolorystycznie/tematycznie zakładkę do książki, którą właśnie mam zamiar zacząć czytać. :)

Mam bzika nie tylko na punkcie JIKa, ale również słów. Przepadam za grą w Scrabble. Mam bardzo subiektywny stosunek do wyrazów. Niektóre irracjonalnie bardzo lubię, innych nie znoszę. Odczuwam to jeszcze mocniej w języku angielskim. Mam wtedy większy dystans do słów.

Miejsce, w którym bardzo chciałabym się kiedyś znaleźć, to pola lawendowe w Prowansji.
Według Marka Aureliusza Życie jest w takim kolorze, jaki ma twoja wyobraźnia. U mnie bywa różnie. Czasem jest to la vie en rose, czasem mroczne cmentarzysko pogrzebanych nadziei. Dominują jednak kolory pastelowe.

Dziękuję za cierpliwe wysłuchanie tajnych wyznań. Jako kolejne osoby zapraszam do pokoju zwierzeń, w porządku alfabetycznym:
Oczywiście zrozumiem, jeśli nie będziecie miały na to ochoty.

12 czerwca 2011

"Parnas polski we wspomnieniu i anegdocie: Od Niemcewicza do Wyspiańskiego"

Magnetyzm wieszcza
Często nasza wiedza o polskich pisarzach sprowadza się do tego, że "X wielkim poetą był/nie był" (niepotrzebne skreślić). Warto od czasu do czasu przypomnieć sobie, że pod suchymi notkami biograficznymi kryją się żywi ludzie.

Lubimy uproszczenia. Adam Mickiewicz? Na Ajudahu skałę! Julian Ursyn Niemcewicz? Do zaziewania jeden krok! Juliusz Słowacki? Kołnierzyk i toksyczny związek z matką! Przykłady można mnożyć. Wydaje mi się, że stereotypami wyrządzamy krzywdę nie literatom, bo mieszkańcy Parnasu są i tak już nietykalni, ale przede wszystkim sobie.

Opublikowana w roku 1964 książka "Parnas polski we wspomnieniu i anegdocie: Od Niemcewicza do Wyspiańskiego" w opracowaniu Haliny Przewoskiej, odkryta przeze mnie przypadkiem w maju, kupiona za grosze i przeczytana z wielką przyjemnością,  pomaga nawiązać z wieszczami nić sympatii.

Autorka antologii postawiła przed sobą następujący cel: Ukazać, choćby tylko w lapidarnym skrócie, żywy obraz naszych wielkich antenatów, którzy swą twórczością pisarską wpłynęli na kształtowanie się uczuciowości, wrażliwości, upodobań, nawet poglądów wielu pokoleń.[1] "Parnas polski" to wybór fragmentów pamiętników, dzienników, wspomnień, listów, książek poświęconych znanym pisarzom. Obok zabawnych anegdot znajdziemy fragmenty wzruszające. Książka została podzielona na rozdziały, a każdy z nich poświęcono innemu twórcy. Lista nazwisk jest imponująca: 
  • Julian Ursyn Niemcewicz
  • Antoni Malczewski
  • Aleksander Fredro
  • Adam Mickiewicz
  • Juliusz Słowacki
  • Zygmunt Krasiński
  • Józef Ignacy Kraszewski ♥
  • Eliza Orzeszkowa
  • Bolesław Prus
  • Henryk Sienkiewicz
  • Gabriela Zapolska
  • Jan Kasprowicz
  • Stefan Żeromski
  • Kazimierz Przerwa-Tetmajer
  • Władysław St. Reymont
  • Stanisław Wyspiański
To onieśmielający, monumentalny wręcz zestaw, ale zapewniam, że książkę czyta się z radością. Zamiast streszczać anegdoty, co byłoby niehumanitarne wobec osób, które być może sięgną po tę książkę, a szczerze do tego zachęcam, podzielę się spostrzeżeniami natury ogólnej.

Celebryci
W wielu zacytowanych relacjach daje się zauważyć, że kiedyś pisarze oprócz szacunku i podziwu budzili nieco histeryczne zainteresowanie, porównywalne z sensacją, jaką wywołują współcześni bohaterowie tabloidów. Rzecz jasna Eliza Orzeszkowa nie była odpowiednikiem Paris Hilton, ale wówczas  życie prywatne literatów, ich wygląd i ubiór były szeroko komentowane. 
Pisarze stanowili obiekt westchnień i kobiety masowo się w nich podkochiwały, popełniając liczne szaleństwa. Niedawno Iza pisała o fankach molestujących Sienkiewicza. Nie tylko on miał rzeszę wielbicielek. Jedna z anegdot opowiada o pannie z Humańszczyzny, która po przeczytaniu książek pewnego autora zapałała do niego miłością tak silną, że wzięła przed siebie postanowienie za mąż nie wychodzić i wychowaniu sierot ubogich się poświęcić, bo tak się w X rozczytała, że się w nim rozkochała[2]. Proszę, zgadnijcie, o którego pisarza chodzi? :)
Czasami sympatia czytelników wyrażana była w sposób bardziej pragmatyczny. Na przykład Henryk Sienkiewicz otrzymał przesyłkę pieniężną na piętnaście tysięcy rubli wraz z kartką ze słowami "Michał Wołodyjowski - Henrykowi Sienkiewiczowi".[3] 

Spotkanie
W kilku relacjach pojawiają się wrażenia z pierwszego spotkania zwykłego śmiertelnika z ukochanym pisarzem. Czasem kończyło się to gorzkim rozczarowaniem, jak w przypadku Sabiny z Gostkowskich Grzegorzewskiej: ideał sięgnął bruku z wielkim hukiem! Nie wiem dlaczego, wystawiałam go sobie w imaginacji mojej nierównie młodszym, smętnym, ze łzą w oku i głosie, w ubraniu zaniedbanym, o długich, bladych rysach, a tu widzę przed sobą starca za ósmym goniącego krzyżykiem, lubiącego wygódki życia, światowca przepadającego za wszystkimi życia przyjemnostkami.[4]

Prawda
Bywa z nią różnie. Na pewno twórcy anegdot i relacji pamiętnikarskich mają skłonność do przejaskrawiania i wyolbrzymiania. Nigdy nie dowiemy się, czy naprawdę akuszerka przecięła Mickiewiczowi pępowinę na książce, by "Adama przeznaczyć na rozumnego"[5]. Jednak już sama próba wyobrażenia sobie wieszcza w roli łkającego bobasa jest sporym, lecz sympatycznym wyzwaniem dla wyobraźni.

Kronika wypadków miłosnych
Zastanawiam się, czy wtedy doba naprawdę liczyła dwadzieścia cztery godziny? Kiedy literaci tworzyli swoje dzieła, skoro tak wiele czasu poświęcali rozlicznym romansom? Dotyczy to prawie wszystkich bohaterów tej książki. Również takich, których bym raczej o to nie podejrzewała, na przykład Niemcewicza - podobno został popsuty owacjami świata, a szczególnie kobiet[6].
Chyba najbardziej ekscytujący przykład to Antoni Malczewski. Nie pamiętałam, jak barwne było jego życie. Może gdyby kolory były nieco bledsze, zostawiłby po sobie bogatszy dorobek literacki. Kochał się wiecznie, a wszystkie kobiety szalały za nim[7]. Trudno się dziwić! Piękny jak anioł, blondyn szafirowych oczu, śmiało w górę podniesionego czoła, zawsze uprzejmy, słodki, swawolny.[8]
Szczególnie polecam Waszej uwadze fragmenty poświęcone pani R. (Zofii Marii Rucińskiej), która prześladowała Antoniego swą miłością niczym Glenn Close Michaela Douglasa w "Fatalnym zauroczeniu". Do tego stopnia, że musiał przed nią rejterować i chować się w lesie. Już mu sił, zdrowia i ochoty zabrakło, ciągle ją magnetyzując, gdyż poświecił jakiś czas, aby ulżyć zdrowiu pani R., która będąc długo cierpiącą a magnetyzm ją orzeźwiał. I dziwnego pociągu przez ten wpływ magnetyczny nabrała do pana Malczewskiego, tak że stał się prawie niewolnikiem jej wymagań. [9] Finału burzliwego romansu nie zdradzę, ale zapewniam, że warto tę magnetyczną historię przeczytać do końca. Dziwię się, że żaden polski powieściopisarz ani scenarzysta chyba jeszcze się nią nie zainteresował. 
Duże wrażenie zrobił na mnie również piękny list Zygmunta Krasińskiego napisany do Adama Sołtana po rozstaniu z Joanną z Morzkowskich Bóbr-Piotrowiecką. [10] 

Liczba tekstów źródłowych wykorzystanych w antologii jest imponująca. Najlepiej czytało mi się fragmenty krótsze i pochodzące z autentycznych dzienników, pamiętników i listów. Wkład pracy pań przygotowujących tom do druku (opracowanie: Halina Przewoska, redakcja: Zofia Lewinówna) był ogromny.  Książka zaopatrzona jest w przypisy i Komentarz liczący 79 stron drobniutkim drukiem! Oprócz biogramów  znajdziemy tam między innymi wiele informacji o postaciach, które się we wspomnieniach pojawiają epizodycznie, a również na temat opisywanych wydarzeń i miejsc.

Okładka i strona tytułowa stylizowane są na wydawnictwo dziewiętnastowieczne, co okazało się trafnym pomysłem. Ozdobą "Parnasu polskiego" są też wdzięczne ilustracje K. M. Sopoćko. Każdy rozdział rozpoczyna się portretem pisarza.

Jestem zdumiona, że "Parnasu polskiego" do dziś nie było w Biblionetce.  Zastanawiam się, dlaczego tak wartościowa, a jednocześnie przyjemna w odbiorze antologia została kompletnie zapomniana przez czytelników?

Sięgając po tę książkę, przygotujcie się na niespodzianki. Pisarz, którego darzyliście czcią, może Was rozśmieszyć lub zirytować. Z kolei chronicznie niecierpiany literat może wkraść się w Wasze łaski. Lecz jakakolwiek czeka nas niespodzianka, każda z nich przydaje powoli portretowi barw, uplastycznia go, uwalnia z brązowych czy złotych ram - ożywia.[11]

Czy wiedza o tym, że  Bolesław Prus po zakupieniu pierwszej maszyny do pisania z radości wystukiwał na niej listy do żony z prośbą o czysty kołnierzyk lub chusteczkę[12], w rewolucyjny sposób zmieni naszą interpretację "Lalki" lub "Faraona"? Wątpię. Być może jednak sprawi, że po kolejną powieść tego autora sięgniemy z tkliwością i serdecznym uśmiechem.

P.S.
O portrecie Kraszewskiego z przyczyn wiadomych planuję napisać oddzielnie. :)
_____________
[1] "Parnas polski we wspomnieniu i anegdocie: Od Niemcewicza do Wyspiańskiego", opracowała Halina Przewoska, Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich, 1964, s. 5.
[2] Tamże, s. 118. 
[3] Tamże, s. 182.
[4] Tamże, s. 12.
[5] Tamże, s. 57.
[6] Tamże, s. 14.
[7] Tamże, s. 28.
[8] Tamże, s. 27.
[9]  Tamże, s. 35.
[10] Tamże, s. 111-112.
[11] Tamże, s. 5.
[12] Tamże, s. 167.

Moja ocena: 5

11 czerwca 2011

Internetowa Plaża Muszli - odcinek siedemnasty, pod hasłem "czerwcowa hibernacja"

Ostatni tydzień dobitnie świadczy o tym, że końcówka roku szkolnego w kombinacji z alergicznym kichaniem nie sprzyja czytelniczej aktywności. Hibernacja jest jednak pozorna. Już wkrótce przekażę Wam informacje o pewnym blogowym przedsięwzięciu, w którym uczestniczę i będę Was do niego intensywnie agitować. :)
Wakacje już o krok. :) W związku z powyższym dzisiejszy odcinek będzie miał charakter typowo wypoczynkowy. Zamiast naszej tradycyjnej przechadzki, drzemka na leżaku lub kocyku.
...A skoro mowa o leżakach to proponuję specjalną wersję bibliofilską. :)
  *
Za sprawą Zacofanego w lekturze  utonęłam po uszy w niesamowitej kolekcji zdjęć!
Ku mojej wielkiej radości znajdują się tam liczne perełki o tematyce biblioteczno-czytelniczej, chociażby tu. Zapraszam też do lektury regulaminu z listopada 1948 roku:
*
Skoro jesteśmy przy przepisach, pozwólcie, że zaprezentuję Wam instrukcje, dzięki którym dowiecie się, jak prawidłowo otwierać nową książkę. :) Mam nadzieję, że od dziś zaczniecie stosować tę cenną wiedzę. :)

*
Ania (Czytanki Anki) znalazła kapitalne podpórki do książek. Dwanaście rodzajów,  wszystkie bardzo pomysłowe. :)
*
U Artlitery rewelacyjne miasta typograficzne. Jest ich sporo, więc zarezerwujcie sobie dłuższą chwilę na podziwianie. Najchętniej zamieszkałabym w mieście z obrazu "Corporate America". A Wy?

*
Sympatyczna propozycja prezentu dla panów, którzy lubią czytać książki:
Podarunek idealnie sprawdzi się na nudnych przyjęciach i uroczystościach. Częste korzystanie może jednak skończyć się trwałym zezem. :)  Trwałość upominku natomiast budzi moje wątpliwości.

*
Tradycyjnie przekazuję zestaw interesujących zapytań, które sprowadzają internetowych wędrowców na łamy mojego bloga. Zachowałam autentyczną pisownię:
do czego są żonkile w wiejskim życiu na naszej kl
anegdoty pro pisarza
mummies alive deski na balgarski
gry kubuś puchatek z tygryskiem wędruje
przedśmiertny neuroleptyk
francesca avon czy byla mezczyzna
naked i love baron Wiesław
wontekdetektywistyczny w lektórze kalpelusz
jądro ciemmności-oczym jest
dlaczego chorują lilie

Zwycięzca tej edycji "Plaży" to zdecydowanie dlaczego chorują lilie. Fraza wprowadziła mnie w nastrój poetyckiej zadumy. To metaforyczne ujęcie jednego z odwiecznych pytań, jakie zadają sobie filozofowie i artyści.
Czy ktoś zna może odpowiedź na nurtujące internautów zagadnienia wymienione powyżej?
*
Miłośnicy książek lubią się otaczać literami. Kilka ciekawych propozycji, jak zrobić to w sposób niekonwencjonalny znajdziecie tu, tu oraz tu. Mam nadzieję, że w czasie wcielania w życie tych pomysłów nie ucierpią żadne warzywa, zwierzęta ani Wasze uzębienie. :)
*
Na koniec piękny cytat z Williama Wordswortha w wersji artystycznej Beverly Ealdama:

5 czerwca 2011

Józef Ignacy Kraszewski, "Lalki: Sceny przedślubne"


W blasku politury i szlifowanych pazurków
Być może patrząc na powyższą okładkę ze zdumieniem przecieracie oczy, doszukując się błędu w tytule lub nazwisku autora. Żart Izy (Filety z Izydora), która zapytała mnie, czy "Lalki" Kraszewskiego to atak klonów panny Łęckiej, rozbawił mnie ogromnie, a jednocześnie uświadomił, że nie tylko ja zakładałam wtórność pomysłu Kraszewskiego.

Tymczasem po raz kolejny autor "Starej baśni" wymyka się z przegródki dla epigonów.  Okazuje się, że zaczął pisać "Lalki" w roku 1873, a wydał rok później. Kiedy ukazała się ta powieść, Prus miał 26 lat. Pierwszy odcinek jego "Lalki" opublikowano 29 września 1887 roku, trzynaście lat po wydaniu książki Kraszewskiego. Oczywiście nie sugeruję plagiatu tytułu, nie wiem też, czy Prus w ogóle czytywał Kraszewskiego, ale widać wyraźnie, że nie mamy o autorze "Hrabiny Cosel" najlepszego mniemania. Podobnie sytuacja wygląda z "Krzyżakami". Sienkiewicz - rok 1900, Kraszewski - rok 1883. Motto "Lalek" to sentencja "Między ustami a brzegiem pucharu wiele się zdarza", co z kolei przypomina wiekopomne dzieło Rodziewiczówny (dla porządku: rok 1890).

Będę pracować nad swoją teorią spiskową pod hasłem "My z niego wszyscy!" i na bieżąco Was powiadamiać  o nowych odkryciach. Tymczasem zajmijmy się "Lalkami". Niestety, "Dziennik Serafiny", który powstał tylko trzy lata później, pozostawia je daleko w tyle. Powieść jest słabsza, chwilami nudna i przegadana. Moim zdaniem fabuła leży i żałośnie kwili. Bohaterowie najczęściej snują się bezczynnie, prowadząc nużące rozmowy. Mimo to Kraszewski w "Lalkach" kilka razy błyska szlifowanym literackim pazurkiem. Zwłaszcza na początku i w zakończeniu, lapidarnym i tak skondensowanym, że dwie ostatnie strony wręcz kipią od emocji. Podobały mi się też opisy wnętrz, którymi cieszyć się w pełni nauczył mnie monsieur Balzac. Z przyjemnością wyłapywałam też różne smaczki. Dowiedziałam się na przykład, że lawendową wódką kadzono sionkę i pokoje dla odświeżenia zapachu .

"Lalki" to powieść obyczajowa o bardzo wyraźnym przesłaniu. Autor dość bezwzględnie krytykuje i ośmiesza ówczesną młodzież. Potępia też zwyczaj oddawania dzieci na wychowanie do bogatszych krewnych, którzy wprawdzie zapisują im spadki, otaczają zbytkiem, obwożą po Europie, ale jednocześnie wydziedziczają z rodzinnych korzeni i prowokują do ukrywania prawdy o sobie. 

Kraszewski znowu bezkompromisowo ośmiesza współczesną obyczajowość: małżeństwa bez miłości, upadek ideałów, cynizm. Podobnie jak w "Dzienniku Serafiny" nie przedstawia swoich poglądów wprost, tylko na zasadzie antytezy: losy bohaterów ilustrują jak być nie powinno. Tym razem dostajemy instrukcje na temat: jak nie należy wychowywać chłopców i jak nie powinno się zawierać małżeństw. Na szczęście autor nie popada w totalny pesymizm. Jeden z bohaterów stwierdza: "Wielki świat [...]obfituje wprawdzie w świecące lalki i ludzi tak upoliturowanych, że spod politury nie widać, z jakiego są drzewa, ale znajdują się wśród niego ludzie wykształceni, poważni i tworzący sobie w życiu zadania, które spełniają". [1] Jest w tych słowach dużo prawdy, wykraczającej znacznie poza wiek dziewiętnasty.

Powieść, jak sugeruje jej podtytuł, osnuta jest wokół planów matrymonialnych. Z woli bogatego wuja na ślubnym kobiercu stanąć mają Roman Zebrzydowski z baronówną Lolą Wilmshofen. Przyszły narzeczony to dwudziestoletni efeb, którego wziął na na wychowanie zamożny krewniak, Filip Zebrzydowski. Dworek zubożałych rodziców w Uściu nad Bugiem młodzian odwiedza okazjonalnie. Z matką i ojcem nie łączy go prawie nic. Roman pod powabną powierzchownością i wykwintnym strojem kryje bowiem ziejącą pustkę.

Kraszewski pastwi się na chłopięciu niemiłosiernie i zajadle wyszydza jego zniewieściałość. Młody człowiek zwykle mówi po cichu, rumieniąc się, "spuszczając oczy na śliczne swe białe, długie, szlifowane pazurki"[2]. Tak wygląda natomiast jego bagaż podróżny: "mnóstwo tajemniczych narzędzi, flaszek, szczotek, woreczków, pudełeczek i skrzyneczek. [...] Dwanaście flaszek perfum różnych, wód do zębów, do twarzy, kilka gąbek różnego kalibru, ręczniki twarde i mięsiste, cienkie i delikatne, na ostatek pudełko różnych guzików i kolekcja szpilek zaświeciły symetrycznie ułożone na stole. Za tymi poszło wydobywanie ubrań wieczornych i rannych, czapeczek, fezów, szlafroków, pantofli ciepłych i zimowych..."[3] Roman doskonale czuje się w świecie konwenansów, poza tym "opinia świata obchodzi go wielce"[4]. Okazuje się jedną z tytułowych lalek, niezdolnych do uczuć, postępujących pod dyktando towarzyskich form.

Lola Wilmshofen też nie budzi sympatii swoją wieczną melancholią, opryskliwością, przyziemnością. Odnoszę wrażenie, że płeć piękna nie jest szczególnie wysoko notowana u Kraszewskiego. Może spadek poczytności jego książek wiąże się z tym, że zbulwersowane panie bibliotekarki na znak protestu chowały jego powieści na zapleczu? Jeden z bohaterów, Bończa, tak oto wyjaśnia brak miłości we współczesnym świecie: "panie nie umiecie w nas tchnąć tego uczucia i same jesteście lodem i chłodem. Cóż dziwnego, że miłość znikła. Nie myśmy jej źródła wysuszyli... " [5]

Sportretowane przez Kraszewskiego kobiety mają poglądy jak na owe czasy dość rewolucyjne. Lola przedstawia swoje wymagania wobec przyszłego małżonka: "I to jeszcze dodać muszę [...], że jestem charakteru energicznego, że niełatwo daję rozkazywać sobie, że przemoc mnie oburza i że w małżeństwie niepodległą chcę pozostać. Wolę, żebyś to pan wiedział wcześnie."[6] Podobnie jak Serafina podchodzą do życia tyleż pragmatycznie, co bezdusznie. Przyjaciółka Loli, Herma, woła z oburzeniem: "Gdzież to kto widział na świecie, aby prawdziwa miłość z małżeństwem w parze chodziła i długo się w nim utrzymać mogła! Ale nie ma na kuli ziemskiej dwóch ze sobą sprzeczniejszych rzeczy!"[7] Tematy matrymonialne nie budzą w Loli najmniejszych wzruszeń: "gdybyż pan udawał zakochanego, a ja wzajemną, to dopiero byłoby prawdziwie śmiesznym." [8]

Tymczasem do gry wkracza drugi konkurent. Kuzyn Loli, Adolf Nieczujski. Autor dobrał mu nazwisko na zasadzie kontrastu. Otóż Adolf jest jedną z niewielu osób, które w tej powieści cokolwiek czują. Nawiasem mówiąc jestem pod wrażeniem onomastycznych talentów pisarza - jedna z bohaterek nazywa się Hermancja z Fiflów Grzegorska! Wracając do Adolfa, młody człowiek wyróżnia się rozsądkiem, spokojem. daleko mu do wykwintności Romana, jest pod wieloma względami jego przeciwieństwem. Lola darzy go dużą sympatią.  Proszę, nie liczcie na to, że zdradzę, jaką decyzję podejmie strapione dziewczę. Podobnie jak w "Dzienniku Serafiny" zakończenie nie jest do końca takie, jakiego się spodziewamy, biorąc pod uwagę romansową formę powieści. Najwyraźniej mocne finały są specjalnością pisarza.

Tytułowe "Lalki" to ludzie zaludniający karty tej powieści, ze szczególnym uwzględnieniem dwójki bohaterów głównych. Lolka nazywana była przez ciocię Nieczujską też "Lalką" i "Laleczką", i tak można tłumaczyć sobie tytuł, ale Kraszewski schodzi głębiej. Przyszli małżonkowie są jak piękne lalki, puste w środku, pozbawione duszy. Porównać ich też można do marionetek, poruszanych szarpnięciami mód, form i konwenansów. Tak Romana opisuje jego ojciec, pan chorąży Zachariasz Zebrzydowski: "lalka, istotnie lalka... Na woskowanej posadzce ją postawić i uperfumowaną admirować, ale czy to mąż, czy to mężczyzna, czy to człek zbrojny na losu wypadki? [...] Boże odpuść! lalka! lalka!"[9] Podobnym wartościom hołdują przyjaciele pary bohaterów, Cherubin i Herma. Brzmieniowa zbieżność imion na pewno nie jest przypadkowa.

Pod względem językowym lektura tej książki to były wspaniałe żniwa. Mam kolejny zestaw słów do adopcji (wyjaśnienia pod koniec tej recenzji) i będzie mi bardzo miło, jeśli któreś znajdą u Was wikt i opierunek.

ekscytarz 
To mój faworyt w tym zestawieniu. Mała zagadka: czy ktoś domyśla się, co to jest ekscytarz?
prozapia 
komosić się 
tyftyk
rajtrok
egzorta
absentować się
kocz
smakowny (o ubiorze)
kokosz
dalipan
boleśna
dzień upłyniony
gumienny
żałośliwie
bohdanka
świeżo spanoszone rodziny

W "Lalkach" pojawiły się też wyrażenia, które w roku 1873 rozumiano trochę inaczej:
puścić bąka - rozpuścić plotkę
wytwór - wytworność
z wielką serią - bardzo poważnie
popełnić nieforemność - popełnić nietakt
zaanimowany - ożywiony (Gwoli ścisłości w tekście jest zaanimowany improwizowanym ponczykiem.)

Być może to poważna jednostka chorobowa, ale dzieje się ze mną coś takiego, że czytając zdania typu: "Stadnina powracała z paszy mimo wrót dworu"[10], uśmiecham się ze szczęścia od ucha do ucha. 
________
[1]Józef Ignacy Kraszewski, "Lalki: Sceny przedślubne", Wydawnictwo Literackie, 1988, s. 131.
[2] Tamże, s. 17. 
[3] Tamże, s. 16.
[4] Tamże, s. 51.
[5] Tamże, s. 63.
[6] Tamże, s. 51. 
[7] Tamże, s. 63.
[8] Tamże, s. 51. 
[9] Tamże, s. 9.
[10] Tamże, s.10.

Moja ocena: 3+

4 czerwca 2011

Maki

Gdybym była malarką-impresjonistką, na dzisiejszym spacerze prawdopodobnie osiągnęłabym stan nirwany. Pole, które rozciaga się tuż obok naszego bloku, wyglada zjawiskowo. Rzepak, maki, chabry, rumianki i coś fioletowego, co zdecydowanie nie jest lawendą, ale wygląda równie ładnie, są w pełnym rozkwicie. Nie jest może aż tak karminowo jak na "Polu maków w Argenteuil" Claude Moneta:
...ale i tak ładnie:
 
Zawsze uważałam za krzywdzące, że mak bywa kojarzony ze śmiercią. Wprawdzie bohaterską i chwalebną, ale śmiercią. 

Na szczęście nie we wszystkich poetach ten kwiat budzi smutne refleksje. Według Francisa Thompsona: "Lato przylgnęło wargą do nagiej piersi ziemi i zostawiło pąsowy ślad - kwiat maku.". Zwykle chodzi jednak o uczucia niezbyt trwałe: "Lecz przyjemności są jak zrywane maki: chwytasz kwiat, a płatki spadają." (Robert Burns, "Tom O'Shanter"). O muśniętych rosą, roztańczonych makach pisał też John Keats w "Endymionie".

Maki dziś podziwiane:

Moja sympatia do tych kwiatów na pewno łączy się z nostalgiczną tęsknotą za bohaterami jednej z najukochańszych dobranocek: Makową Panienką i Motylem Emanuelem.
Cierpliwą asystentką dzisiejszego fotograficznego pleneru była tym razem Misia, nasza dwunastoletnia jamniczka, której chyba jeszcze Wam nie przedstawiałam:

2 czerwca 2011

Wiesław Myśliwski, "Nagi sad"

Nagi sad w maju
Do majowej wędrówki po "Nagim sadzie" zaprosiła Ania ("Czytanki Anki"). To było już piąte spotkanie Klubu Czytelniczego. Tradycyjnie odsyłam do lektury wątku poświęconego dyskusji o powieści, żeby nie powielać swoich opinii.

Jak zwykle w Klubie Czytelniczym rozmowa była ciekawa. Myślę, że o wartości "Nagiego sadu" świadczy między innymi to, że można go odczytywać na tak wiele sposobów. Ja zapamiętam powieść Myśliwskiego przede wszystkim jako jeden z najpiękniejszych hymnów o ojcowskiej miłości, jakie istnieją w literaturze. Miłości niewyidealizowanej, czasem denerwującej i ciążącej młodemu człowiekowi jak kamień.

O powieści Myśliwskiego przypomniał mi usłyszany kilka dni temu w radiu aforyzm Ernesta Hemingway'a: "Potrzeba dwóch lat, żeby nauczyć się mówić, pięćdziesięciu, by nauczyć się milczeć". Ojciec narratora jest chyba najpiękniej milczącą postacią literacką, jaką poznałam: "do tych paru swoich słów potrzebował ciszy niezmąconej, jaka w obejściu, we wsi, bo tylko cisza godna jest słów, tylko w ciszy słowa znaczą to co się przez nie pragnie. A kto zna dobrze wieczorną ciszę, ten wie, że się ta cisza sama wsłuchuje w człowieka, w jego milczenie, w myśli, życzenia."[1]

Spacer po "Nagim sadzie" okazał się dla mnie wzruszającym, chwilami wyczerpującym emocjonalnie przeżyciem. Miłośnicy pięknego stylu, przygotujcie się na prawdziwą ucztę! Walory językowe tej powieści mnie wręcz oszołomiły. Podobnie jak jej nasycenie symbolami i wieloznacznymi obrazami.

"Nagi sad" to kolejna klubowa lektura, po którą sięgnęłam z pewnym ociąganiem. Pomna na swoje doświadczenia z Conradem przełamałam lody czytelniczych uprzedzeń, w czym trochę pomogło mi majowe słońce. To była słuszna decyzja.
___________________
[1] Wiesław Myśliwski, "Nagi sad", Muza, 1997, s. 30-31.

Moja ocena: 4+

1 czerwca 2011

Anne Stevenson Hobbs, "Beatrix Potter's Art"


Beatrix od gryzoni

Czasem zastanawiam się, czy gdybym jako mała dziewczynka nie przeczytała niektórych książek, byłabym dokładnie taką samą osobą? Czy marzycielki po lekturze "Ani z Zielonego Wzgórza" nie stają się przypadkiem jeszcze bardziej marzycielskie? Żałuję, że literackimi towarzyszami mojego dzieciństwa nie były zwierzątka Beatrix Potter. Cieszę się, że dziś wielu małych czytelników może sięgnąć po jej opowieści, w dodatku przetłumaczone przez samą Małgorzatę Musierowicz.

Książka Anne Stevenson Hobbs "Beatrix Potter's Art" uświadomiła mi, że artystka nie tworzyła wyłącznie ilustracji do wymyślonych przez siebie historii dla najmłodszych. Jest autorką wielu akwarelowych krajobrazów i licznych obrazków o tematyce przyrodniczej. "Nie potrafię odpoczywać, muszę rysować, nieważne jak słabe są efekty, a kiedy jest mi źle, to pragnienie jest jeszcze większe" wyznaje w swoich Dziennikach. Liczne prace, które znajdziemy w "Beatrix Potter's Art", dobitnie świadczą o sile tej pasji. Jej korzenie sięgają dzieciństwa. Podobnie jak siostry Brontë, autorka "Powiastek" zaczęła pisać historyjki i rysować w bardzo wczesnym wieku. Ona też pochłaniała mnóstwo książek.

 Mała Beatrix 

W "Beatrix Potter's Art" można podziwiać mniej znane prace autorki "Pani Mrugalskiej". Jest ich tu ponad dwieście! Niektóre z nich nigdy wcześniej nie zostały opublikowane. Cel artystki - zaskakiwać i sprawiać radość [1] - został osiągnięty. Jej obrazki naprawdę zachwycają. Anne Stevenson Hobbs podkreśla przywiązanie malarki do niektórych motywów, które powtarzają się wielokrotnie, przerysowywane i pieczołowicie poprawiane, tak jakby ich autorka tak naprawdę nigdy nie była zadowolona z ostatecznego rezultatu. 

Beatrix bardzo lubiła portretować zwierzęta. Była posiadaczką imponującej menażerii domowych ulubieńców, którzy stali się inspiracją dla jej bohaterów. Na obrazach Potter najczęściej pojawiają się króliki i myszy. Niejednokrotnie wraca też motyw snu i śmierci, charakterystyczne tematy sztuki epoki wiktoriańskiej.

 Beatrix z jednym ze swoich pupilków

Od dawna przepadam za jej obrazami. Lubię ich delikatność, piękny dobór świeżych i rześkich kolorów. Są dowodem na to, że śliczne i słodkie to nie zawsze znaczy kiczowate i mdłe.

Potter była osobą niezwykle skromną. Wydaje się, że tak naprawdę nigdy nie marzyła o sławie i popularności, a szum wokół jej osoby był niemiłym zaskoczeniem. Hobbs podkreśla jej poczucie humoru, jako przykład podając ilustrację z królikiem przy drzwiach, będącą zabawnym pastiszem obrazu "Love Locked Out" Anny Lei Merrit (1889). Obrazy Beatrix pełne są wdzięku i słodyczy, ale nierzadka jest w nich też nutka melancholii.

Z przyjemnością jakiś czas temu obejrzałam "Miss Potter", film na motywach biografii autorki "Kaczki Tekli Kałużyńskiej". Za około dwa tygodnie powinien dotrzeć do mnie jej dziennik ("Journal"), którego już nie mogę się doczekać. Tutaj  i tutaj mała próbka atrakcji, jakie wkrótce przede mną. :)

Miss Potter, przykro mi, że nie spotkałyśmy się w pani książkach, kiedy byłam małą dziewczynką. Przypuszczam, że bardzo bym je lubiła. 
______________
[1] Anne Stevenson Hobbs, "Beatrix Potter's Art",  Frederick Warne & Co, 1989, s. 7.

Moja ocena: 5


Kilka reprodukcji z "Beatrix Potter's Art"
Timmy Willie and Strawberry  (1918)
Old Mister Prickly Pin  (ok. 1902)
Posy of Wild Flowers