Więcej węży niż róż
Fragmenty "Dzienników" Zofii Nałkowskiej wybrane przez Zacofanego w lekturze do Płaszcza zabójcy oraz recenzja "Kobiet" Montgomerry rozbudziły moją ciekawość. Postanowiłam sięgnąć do źródła i przeczytać książkę tej pisarki. Znałam tylko "Granicę" i "Medaliony".
W bibliotece okazało się, że powieści Nałkowskiej cieszą się umiarkowanym powodzeniem u czytelników. Dominowała oczywiście "Granica" w różnych edycjach, ale postanowiłam skusić się na dzieło mniej znane. Najbardziej przemówił do mnie tytuł "Węże i róże".
Spodziewałam się głębokiej powieści psychologicznej z życia wyższych sfer. Ksiązka okazała się skomplikowaną, chwilami mętną opowieścią o pięciokącie, przez chwilę wręcz sześciokącie małżeńskim, z której wynika dość posępny morał: ludzie są pozbawionymi uczuć, okrutnymi hipokrytami.
Główna bohaterka to Marusia, młoda kobieta o wielkiej, chorobliwej wręcz wrażliwości. Jej mężem jest bezduszny gbur. Mają niepełnosprawną umysłowo córeczkę, Mumę. Tę parę Nałkowska oplata kleistą siecią intryg, obejmującą jeszcze znajome osoby: Ernestynę, Modestę i młodziutką Raissę oraz Jarosława. Skomplikowane relacje między nimi stanowią główny temat powieści.
Zdecydowanie więcej uwagi poświęca Nałkowska kobietom. Mężczyźni zostali przedstawieni jako bezwolne, ulegające instynktom zabawki w rękach modliszek. W "Wężach i różach" dominuje portret Marusi. To jedna z bardziej neurastenicznych, irytujących postaci literackich, z jakimi miałam dotychczas do czynienia. Jednocześnie mam świadomość, że silne emocje, jakie wzbudza w czytelniku, to sukces Nałkowskiej.
Smutkiem napawała mnie postać małej, upośledzonej Mumy, "łakomej, tłustej i bladej"[1]. Z opisu wynika, że dziecko cierpiało na zespół Downa lub autyzm. Sposób, w jaki dziewczynka jest opisywana, również stosowane wobec niej określenie "obłąkana", w dzisiejszych czasach byłby nie do przyjęcia. Trudno pogodzić się z tym, że przez tyle wieków takie dzieci były traktowane strasznie, w najlepszym wypadku spychane na margines. Muma budzi we własnej matce wstręt i straszny wstyd, a przede wszystkim dojmujące, irracjonalne poczucie winy: "Marusia czuła się winna jak zbrodni, że ją urodziła."[2] Kobieta unika parków i miejsc publicznych, posiadanie takiej córki uważa za hańbę. Przypuszczalnie jest wyrazicielką poglądów i uczuć wielu ludzi, być może również samej Nałkowskiej, która nie kryje negatywnych emocji wobec Mumy.
Czego jeszcze dowiadujemy się o autorce? Mnie na przykład zachwyciła jej wrażliwość na kolory, umiejętność nazywania niezliczonych odcieni:
I wybuchła pod niebo naga, purpurowo-złota przedśmiertna tajemnica liści; zakłębiły się chmury kolorów od czerwieni, cynobru, pyropu, turmalinów poprzez stare złoto, ochrę żółtą, żółtą indyjską, chryzotyl, jantar, topaz, rdzę — aż do brunatnego hiacyntu, jaspisu egipskiego i starego brązu. Świat literalnie oszalał z bogactwa i piękności. Tu i tam połyskiwały długie szklane włosy babiego lata, dziwaczne, przelotne uśmiechy powietrza. Złote flotylle liści płynęły z wiatrem, złote flotylle powietrzne, tańczące w słońcu, zanim spadną w błoto ziemi.[3]
Jestem pod wrażeniem erudycyjnej wręcz wiedzy Nałkowskiej na temat historii sztuki. Właściwie powieść powinna być wyposażona w reprodukcje dzieł, do których często nawiązuje autorka. Pisarka jest też mistrzynią niezwykle plastycznych, wręcz malarskich opisów. Tylko dla nich warto sięgnąć po "Węże i róże", choć uprzedzam, że nie każdemu może odpowiadać ekstremalna słowna hojność autorki:
Na zboczach północnych czołgały się wokół twarde, przyziemne krzaki wrzosu — niby japońskie miniatury drzewin kwitnących, gałązki oblepione kwiateczkami różowymi i lila, podobnymi do jesiennego bzu. W dolinach i zagłębieniach leżał szeroko rozlany mech, jak gęsta ciecz, mieniąca się barwami moroksytów, złota i sienny palonej. Rosły tu brzózki młode, radosne i nieśmiałe, oszołomione własnym wiotkim wzrostem i urodą. A między nimi — przytulone pochmurnie do białych pni, proste, cyprysowe jałowce — mało komu wiadome i drogie nasze żałobne drzewo. Od strony południa spiekłe piaski wydm oplatała błękitna trawa i okrywało szare futerko suchych, trzeszczących pod krokami porostów; wśród zeschłego igliwia pachniała macierzanka i długo w jesień kwitnące, aromatyczne gwoździki leśne o płatkach pogniecionych, jak kawałki zmokniętej białej koronki.[4]
...I mój ulubiony opis kuchenny:
Wchodząc, ujrzała przede wszystkim, jak na starym flamandzkim obrazie Snydersa, całą górę martwej natury, pod którą — że dzień był targowy — literalnie uginał się wielki stół kuchenny. Biskupie fiolety głów kapuścianych stanowiły tło bogate, na którym świetniały cebule rude jak miedź, pąsowe pomidory i złote pomarańcze. Nie odarte jeszcze z szafirowych liści, czarno-purpurowe buraki dźwigały na sobie kremowe kwiaty kalafiorów i całą wiązkę blichowanej w ciemnościach endywii o liściach koronkowych, jak najsubtelniejsza robota snycerska z kości słoniowej. Obok — żółta brukiew, blade selery naumburskie, czerwone, ścisłe i gładkie, jak lane kule, głowy kapusty holenderskiej, ogórki zielone i kolczaste, pory o jasnych włosach. Wśród rozsypanych kartofli i marchwi czerwonej jak gałęzie korali leżał piękny, szeroki melon koloru kremowej śmietanki, cały jakby owinięty w siatkę ze złotego drutu.[5]
Książka Nałkowskiej zainteresuje też czytelników pasjonujących się tematyką żydowską. Poznajemy środowisko opływających w luksusy rekinów finansjery. Tu też zdecydowanie dominują portrety kobiece. Autorka podkreśla zmysłową egzotyczność swoich bohaterek. W nocie wydawniczej jest informacja o tym, że dopatrywano się w "Wężach i różach" treści antysemickich, ale pisarka stanowczo zdementowała te pomówienia.
Powieść jak na tamte czasy z pewnością odbierana była jako awangardowa. Niejednolita forma, fabuła przeplatana dziennikiem Ernestyny, wiersz, fragmenty prozy poetyckiej, motta do wszystkich rozdziałów - to wszystko sprawia, że czytelnik przyzwyczajony do tradycyjnych powieści może poczuć się zagubiony. Rodzi się pytanie, na ile te udziwnienia wynikały z potrzeby, a na ile stanowiły próbę oszołomienia czytelnika? Podobnie jak scena seansu spirytystycznego, która miała zapewne podekscytować i wywołać sensację.
Mnie forma "Węży i róż" wydała się chropawa i udziwniona na na siłę. Brak naturalności doskwiera też w dialogach. Bohaterowie rzadko wymieniają myśli, zwykle wygłaszają pogadanki lub referaty. Brzmi to naprawdę dziwnie. Manieryczna jest też interpunkcja: Nałkowska zamiast wielokropków obficie stosuje myślniki, a raczej wielomyślniki, bo występują seriami jak w wiadomościach pisanych alfabetem Morse'a.
Pod względem językowym powieść Nałkowskiej była dla mnie nieustannym źródłem niezdrowej fascynacji. Styl o znamionach młodopolszczyzny chwilami wydaje się dziś wręcz komiczny. Często kipiące od epitetów zdania przypominają szczelnie zapakowane pudełka i niejednokrotnie trzeba się natrudzić, żeby spod tych warstw błyszczących papierów i bibułek wydobyć sens. Szczególnie irytujące było dla mnie wplatanie żargonu paranaukowego: "światło poziome i szklane, niechętne fenomenowi zaszłej tutaj pseudomorfozy"[6], czy też "forma nigdy nie jest kongruentna z treścią"[7].
Oczywiście nie odmówię sobie przyjemności przytoczenia co celniejszych, szczególnie napuszonych i pretensjonalnych fragmentów, choć obawiam się, że raczej pogrzebią nadzieję na to, iż ktokolwiek po tę powieść sięgnie z nieprzymuszonej woli:
Raissa przymknęła powieki — niby w zasłuchaniu czy upojeniu — i oczy jej stały się teraz długie i czarne, jak dwie gondole, poza frędzlami zasłon tające w głębi posępne światło modrozielone lamp tajemniczych.[8]
Przerażenia, jak czarne perły różańca, przesuwały się z cichym chrobotaniem na taśmie pamięci.[9]
Nagłe błyśnięcie źrenic, jak modra klinga, wypadło z ciemnozłotej penumbry rzęs.[10]
A więc porzucić korab żywota?[11]
Obawiam się, że wielu czytelników rozwścieczonych tym koturnowym liryzmem, również poczuje chęć porzucenia korabu żywota, wzorem jednej z postaci, która to czyni na ostatniej stronie. Trudno uwierzyć, że ta sama autorka napisała ascetyczne "Medaliony", w których nie ma chyba ani jednego zbędnego słowa.
Powieść Nałkowskiej pełna jest metafor i niedopowiedzeń. Intrygujące wydało mi się to, że na pięćdziesiąt lat przed Sylvią Plath autorka wykorzystała symbol szklanego klosza:
Marusia była doskonale samotna, jakby izolowana hermetycznym kloszem szklanym. „Dlaczego ludzie chloroformują mimozę?" — pomyślała bez przyczyny. — „Może także pod hermetycznym kloszem szklanym?"... — usiłowała pochwycić nitkę asocjacji. „Gdyby oni wiedzieli" — trwożyła się, z trudem domykając powiek. — „Gdyby wiedzieli"...Wielkie pole do interpretacyjnych popisów daje tytuł książki, który budzi między innymi skojarzenia freudowskie, mitologiczne i religijne. Autorka sama rozwiązuje zagadkę. Chodzi o malowidła na powale pałacu w Forli z herbami dwóch włoskich rodów: są tam węże Sforzów i róże Riarów. "Węże i róże to godło pojednania, symbol przymierza, sojusz dwóch walczących od dawna władz człowieczego ducha: władzy myślenia i władzy czucia."[13] stwierdza autorka, ale wydaje się, że wybrane przez nią symbole niosą ze sobą o wiele więcej treści.
Między nią i otaczającymi ludźmi leżała przepaść, chociaż nikt tego nie dostrzegał. Marusia zanurzona była w swym państwie ciemności i przerażenia.[12]
Nałkowską zawsze postrzegałam jako miłośniczkę wytwornych strojów i biżuterii. "Węże i róże" potwierdzają te przypuszczenia. Odniesień do tkanin, ubiorów, precjozów, a zwłaszcza kamieni szlachetnych jest mnóstwo. O tkaninach czytałam z rozkoszą. Jak miło pomarzyć sobie o "hafcie z bladych korali, zatajonym tiulem nieznacznej barwy, subtelnym jak westchnienie. O tiulu tym można było powiedzieć, że do pewnego stopnia tylko istnieje."[14], tudzież o "stroju domowym z miękkiego jedwabiu o barwie dojrzałych brzoskwiń — porysowanym w subtelne kwiaty i ptaki pracowitym haftem japońskim"[15].
Na pewno nie polecam "Węży i róż" wszystkim. To dość specyficzna przygoda czytelnicza, wymagająca wyrozumiałej cierpliwości, która owocuje. W tłumie językowych dziwadełek zdarzają się fragmenty urocze: "Powietrze osnuwała dyskretna woń melancholii, zapach idący od starodawnych, zwietrzałych flakonów, niejasny powiew wątpliwości, czy jest ważniejsze w rzeczach ziemi to, że są piękne, czy to, że przemijają"[16].
Odnoszę wrażenie, że moja sympatia do Nałkowskiej szybko nie zwietrzeje. W każdym razie już zaopatrzyłam się w dwie kolejne powieści.
______________[1] Zofia Nałkowska, Węże i róże, Czytelnik, 1977, s. 40.
[2] Tamże, s. 64.
[3] Tamże, s. 62.
[4] Tamże, s. 45.
[5] Tamże, s. 64.
[6] Tamże, s. 5.
[7] Tamże, s. 162.
[8] Tamże, s. 17.
[9] Tamże, s. 46.
[10] Tamże, s. 83.
[11] Tamże, s. 191.
[12] Tamże, s. 129.
[13] Tamże, s. 213.
[14] Tamże, s. 20.
[15] Tamże, s. 9.
[16] Tamże, s. 128.
Moja ocena: 4-
Zofia Nałkowska |
Nałkowska kusi mnie bardzo od jakiegoś czasu, tymczasem zachęcająca wydaje się zapowiadana przez WAB jej biografia.
OdpowiedzUsuńPo szkolnych lekturach sięgnęłam po "Romans Teresy Hennert", ale naturalnie byłam zbyt niedojrzała, żeby coś z tego zrozumieć;)
Tak czy owak, Twoje uwagi co do detali bardzo działają na wyobraźnię;)
Podobaja mi sie wszystkie te chryzotyle i turpeliny, troche mniej przemawiaja do mnie slowo "literalnie" i "ciemnozlota penumbra rzes," ale powaznie zaniepokoil mnie ten melon w kolorze smietanki - znane mi melony sa albo kanarkowo zolte albo zielone. Co to byla za smietanka? ;)
OdpowiedzUsuńW szkole bardzo podobala mi sie "Granica," ale wydaje mi sie, ze byla napisana bardziej przystepnym jezykiem. Mozliwe rowniez, ze po prostu nieswiadomie omijalam wszystkie opisy i z zapartym tchem sledzilam li i jedynie watek romansowy :)
Wciągnęła mnie Twoja recenzja.
OdpowiedzUsuńWydaje się, że napisana spontanicznie, a przez to bardzo świeżo i ciekawie.
Zaskoczyłaś mnie też tymi fragmentami z Nałkowskiej, której nie znałem z tej (barokowej, jeśli chodzi o słowo) strony.
~ czytanki.anki
OdpowiedzUsuńTej pokusie warto ulec. :) Biografia zapowiada się świetnie, już od dawna jej wyglądam, ale niestety, termin premiery uległ przesunięciu na wrzesień. :(
O ile pamiętam "Romans Teresy Hennert" doczekał się adaptacji filmowej z Barbarą Brylską w roli głównej. Też planuję przeczytać, bo to jest chyba oparte na faktach, a nie fantazmach, i w związku z tym może być niezłe.
Detale Nałkowska dopracowała do perfekcji,, co widać w zabójczo dokładnych opisach.
~ katasia_k
Literalnie jest literalną kalką i jako taka brzmi nie najlepiej, choć szczerze mówiąc mnie aż tak bardzo nie przeszkadza.
Bardzo żałuję, że nie mam w najmniejszym stopniu obsesji na punkcie kamieni szlachetnych i biżuterii, bo "Węże i róże" wprawiłyby mnie w ekstazę - jest tego mnóstwo! I w dosłownych opisach, i w porównaniach.
Z melonem rzeczywiście kwestia tajemnicza, choć szczerze mówiąc w ubiegłą sobotę widziałam trzy rodzaje melonów i kolor jednego z nich przy sporej dawce dobrej woli można by podciągnąć pod śmietankę, choć raczej z dodatkiem szczypty kardamonu. :) Zielonkawa śmietanka brzmi szczególnie mało zachęcająco. :)
O ile pamiętam, "Granica" była zdecydowanie bardziej realistyczna, a język zwyczajniejszy i nie wywoływał palpitacji serca u co bardziej nerwowych czytelników. Im "Węży i róż" zdecydowanie nie polecam. :) Opisy w "Granicy" miały ściślejszy związek z nastrojami bohaterów i wydarzeniami, tu dominuje sztuka dla sztuki, notabene czasami bardzo przyjemna.
~ Amicus
Dziękuję Ci za miłe słowa o recenzji. Książka wywołała we mnie sporo emocji i starałam się je wyrazić.
Takich fragmentów jest o wiele więcej, musiałam dokonać brutalnej selekcji. :) Styl faktycznie barokowy, czasem irytujący, czasem olśniewający, ale trudno pozostać wobec niego obojętnym.
To przerażające, że do tej pory Nałkowską kojarzyłam jedynie z surową prozą ,,Medalionów,,.
OdpowiedzUsuńByła dla mnie oszczędną i oschłą autorką.
Teraz poczułam się, jakby światło dzienne padło na resztę jej prozy.
Zresztą jakże magicznej.
To w jaki sposób opisuję kolory i otaczającą ją przestrzeń sprawia, że niesamowicie chce sięgnąć po tą książkę:).
Symbol szklanego kosza, również mnie zaskoczył :)
Przy okazji od tej recenzji biję jakiś magiczny klimat :)
Pozdrawiam :)
~ biedronka
OdpowiedzUsuńTen magiczny klimat tworzą cytaty z książki, jest w nich naprawdę spora dawka poezji. Wydaje mi się,że nawet te przesadzone i karykaturalne, zgodnie z młodopolską manierą, mają pewien wdzięk.
Wydaje mi się, że pisząc "Medaliony" Nałkowska słusznie zdecydowała się na taki oschły styl. To, o czym pisze, jest tak szokujące, że nie wymaga słownych wzmacniaczy.
Bardzo się cieszę, że książka Cię zainteresowała tak, że aż chcesz ja przeczytać. To piękny prezent dla autorki recenzji.
Przypuszczam, że we wszystkich bibliotekach powieści Nałkowskiej są dostępne od ręki.
Uprzedzam, że mimo tych pięknych fragmentów zakończenie książki jest bardzo dramatyczne, kilka ostatnich stron przypomina koszmarny sen.
Pierwszy raz zetknęłam się z pisaniem Nałkowskiej w klasie maturalnej i była to słynna "Granica". Spodziewałam się nudnej i suchej ksiązki, a dostałam małe arcydziełko.Później były właśnie "Węże i róże" i wtedy chyba pierwszy raz zrozumiałam co to znaczy rozkoszowac się słowem pisnym. To jest po prostu sztuka :)
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, po zamknięciu ostatniej strony z powieści ZN nie zostaje we mnie nic, do tego stopnia, że nie pamiętam fabuły ani Granicy, ani Romansu. Medalionów nie liczę, bo to jest tak nie-Nałkowiczowska książka, że aż dziw, że ona ją napisała. Nieco podobne, to znaczy nieprzegadane, są "Charaktery", takie miniaturki, portreciki osób. Dwa tomy pism czekają na powtórkę. Dzienniki się kończą czytać.
OdpowiedzUsuńLirael: masz talent do wyszukiwania poezji w prozie :) piękne są te cytaty, które przytoczyłaś, choć cała fabuła nie wydaje mi się pociągająca tak jak piszesz...
OdpowiedzUsuńaż się przez chwilę zastanowiłam nad tą oczywistą oczywistością nie do końca uświadomioną, że to ta sama Nałkowska napisała i "Granicę" i "Medaliony" - faktycznie, zupełnie nie przystające do siebie książki. Na tym jednak moja szkolna znajomość jej twórczości się kończy, może kiedyś chwycę po "Dzienniki"...?
~ przyjemnostki
OdpowiedzUsuńTo ciekawe, że tak wiele osób przeżyło miłą niespodziankę z "Granicą" - najpierw przypuszczenia, że będzie nuda, a potem radosne odkrycie, że wręcz przeciwnie. Może nie do końca radosne, bo finał smutny.
Dla mnie przyjemnym odkryciem jest to,że Ty też przeczytałaś tę książkę. Myślałam, że jest zupełnie zapomniana. A sztuki jest tam rzeczywiście bardzo wiele.
~ zacofany.w.lekturze
Ja też "Granicę" pamiętam mgliście. :) Ogólne zarysy fabuły plus ogólne wrażenie. "Charaktery" bardzo mnie zaciekawiły, a nie widziałam ich w żadnej bibliotece na półce, więc cieszą się chyba powodzeniem. Zwrócę na nie uwagę.
Fabułę "Węży i róż" zapamiętam chyba na długo ze względu na naprawdę straszną końcówkę. :(
~ Sempeanka
Jak wspominałam cytaty były w bólach wybierane, a i tak jest ich dużo i są długie. Świetnie, że Tobie też odpowiadają.
Był na przykład piękny o kwiatach. Trudno, może kiedy indziej. :)
To co jest miedzy "Medalionami" a "Wężami i różami" to rozziew wielkości kanionu Colorado. :) Usiłuję sobie przypomnieć jakiegoś pisarza, który popełniłby aż tak odmienne książki i nie potrafię. Dzienniki bardzo polecam.
@Lirael: niewielu mamy pisarzy aktywnych przez 50 lat, przecież ZN zaczynała niemalże jako młodopolska poetka, Węże i róże to chyba jej druga czy trzecia powieść, też w sumie młodopolska. W Dziennikach te zmiany stylu, nastawienia do świata, do ludzi widać wręcz podręcznikowo.
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNie da się ukryć, jej działalność trochę potrwała! Nałkowska jest królową Wiktorią polskiej literatury. :) Przez pięćdziesiąt lat jednak jakieś drobne zmiany miały prawo nastąpić. :)
Faktycznie, drobne zmiany nastąpiły:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńZmiany drobne jak brontozaur. :)
Jak na tyle lat działalności literackiej to w sumie niewiele napisała tych powieści w porównaniu z JIKiem. :)
Bo JIK, jak prawdziwy mężczyzna, siadał i pisał, a ona, proszę ja Ciebie, cyzelowała:) Jest fenomenalna scena w dziennikach, jak przerabiała swój tekst: długie paski papieru z tekstem, pocięte i spinane szpilkami w nowym układzie i z tego dopiero przepisywane na maszynie. Zresztą ZN wciąż jojczy, że wolno pisze, że przy jej metodzie pisania nie może szybciej i tego rodzaju wywnętrznienia.
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńBo JIK był literackim hurtownikiem, a ona detalistką. :)
To ja uprzejmie proszę o wykorzystanie tego fragmentu z przerabianiem tekstu w celach wiadomych. :) Musiało świetnie wyglądać jak tak zafrasowana cięła i spinała. :)
Nie da się zaprzeczyć, że to cyzelowanie widać bardzo wyraźnie. Dobrze, że ona stawiała na jakość.
Żebym ja pamiętał, gdzie to było:P Może jakby mniej cyzelowała, to mniej by jęczała, że nie ma na kiecki, pantofelki i rękawiczki glace:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńLiczę na to, że kiedyś fragment przypadkiem się znajdzie. :)
Biorąc pod uwagę liczbę adoratorów, przypuszczam, że ona sama sobie nie kupowała takich gadżetów. :)
Ależ Ty masz o niej złe zdanie. To była dama z dobrego, choć biednego domu, pryncypialna i od mężczyzny co najwyżej bukiet i bombonierka (albo garnitur ze szmaragdów:P). Niestety ona miała feblika do młodszych i utalentowanych facetów, a to wiadomo - artysty bidne i sama im raczej skarpetki kupowała niż oni jej futra:P Obaj mężowie też jej nie rozpieszczali:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńAni przez chwilę nie myślałam o tych prezentach w kategoriach dwuznacznych, tylko jako o dowodach hołdu. Przypuszczam, że żadnemu z ewentualnych ofiarodawców nawet nie przyszłoby do głowy oczekiwać jakichkolwiek gratyfikacji. Określenie Gałczyńskiego - komtessa - chyba świetnie odzwierciedla wrażenie, jakie robiła Nałkowska.
Niestety, hołdów nie było wiele, w każdym razie nie futrzarskich. Komtessa robiła wrażenie, ale zamartwiała się, że musi dwa razy w tej samej sukni występować dzień po dniu:)
OdpowiedzUsuńA wy znowu o ciuchach, miałam napisać o motywie dziecka niepełnosprawnego w literaturze nienajnowszej, i pffff.... wybiliście mnie z rytmu. Jak teraz z tym wyskoczę to będzie zgrzyt.
OdpowiedzUsuńAle nic, następnym razem:).
Bo ciuchy mniej przygnębiające niż los dzieci niepełnosprawnych:P Nałkowska w ogóle chyba dzieci się lekko brzydziła. W całych dziennikach wzmianek o nieletnich nie ma prawie wcale:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńMyślę, że dla komtessy trzęsieniem ziemi były powojenne zmiany w Polsce. Zupełnie sobie nie wyobrażam jak ona się w tej sytuacji odnalazła.
Jutro będę miała kilka tomów Dzienników. :P
Dzisiaj sobie trochę pobuszowałam po biografiach pisarzy, żeby znaleźć kogoś o podobnie długiej karierze literackiej i wydaje mi się, że porównywalne osiągnięcia ma Agatha Christie: pierwsza powieść 1920, ostatnia książka 1976).
W kwestii stosunku do dzieci stuprocentowa racja: o Mumie pisze z wyraźną niechęcią.
~ Iza
Dlaczego zgrzyt? To jest mało popularny temat, a wielka szkoda. Swoją drogą ta powieść pasuje idealnie do takiego zagadnienia, jeśli uwzględnisz też niepełnosprawność umysłową.
założyłam za radą Izy bloog (na razie równolegle) na platformie bloogspot. Jeśli i tam nie można zamieszczać komentarzy to się poddaję
OdpowiedzUsuńhttp://guciamal.blogspot.com/
@Lirael: jak zwykle komtessa jęczała i narzekała na wszystko, brak zdrowia i świętego spokoju przede wszystkim, ale źle jej nie było: posłanką została, gremiom różnym przewodniczyła, autorytetem była itepe.
OdpowiedzUsuń~ guciamal
OdpowiedzUsuńDziękuję za informację, zaraz przetestuję komentarze.
~ zacofany.w.lekturze
Czyli komtessa potrafiła się odnaleźć w nowej sytuacji, skoro nawet posłanką została. Wyobrażam sobie, jakim ciosem była dla niej przaśna peerelowska rzeczywistość bez futer, haftowanych jedwabi, etc.
@Lirael: jakże Ty nie doceniasz naszej komtessy:) Skoro na zdjęciu z 1953 roku mogła mieć lorgnon, to i futra, i jedwabie:P Jest takie jej słynne zdjęcie, jak "we futrze" (jak mówili w jednym z odcinków por. Borewicza) występuje z ramienia Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich bodajże w Oświęcimiu.
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńPięknie, jeszcze nie tak dawno oskarżałeś mnie o chorobliwą fiksację na punkcie serialu o Borewiczu, a tu się okazuje, że Ty też jesteś fanem. :) Nie ukrywam, odbyłam krótką walkę wewnętrzną widząc nową serię od pierwszego odcinka w kiosku, ale jednak dałam sobie spokój, bo stwierdziłam, że i tak nie będę miała czasu, żeby to oglądać. :)
A wracając do naszej komtessy to może te futra były reliktami przedwojennej przeszłości, bo znała jakiś skuteczny sposób na mole? :) Może robiła odzieżowe zakupy w Paryżu, bo to co proponowały ówczesne socjalistyczne sklepy urągało jej wyrafinowanemu poczuciu estetyki. :)
Nie pamiętasz może, czy ona malowała lub rzeźbiła jak siostra? Jej wiedza na temat sztuki wprost rzuca na kolana, zresztą ta lubieżna Ernestyna jest malarką.
Po pierwsze, ZN zmarła zanim socjalizm się w pełni w sklepach rozgościł, ale futra i jedwabie faktycznie pewnie z przedwojennych zapasów, chociaż chyba nie jej własnych, bo dobra doczesne straciła niemal doszczętnie, o ile pamiętam.
OdpowiedzUsuńpo drugie, jako panna z dobrego domu ZN miała liczne talenta:) Właśnie przejrzałem wywiad z nią na 50-lecie twórczości: otóż ponoć bardzo dobrze śpiewała i nieźle rysowała. Być może jakieś jej rysunki są reprodukowane w dziennikach, ale nie mam teraz pod ręką. Malarstwo ją fascynowało i sporo o nim zapisek.
Bardzo mieszane uczucia budzi Nalkowska we mnie. Pamietam krotkie przeblyski jakiegos programu telewizyjnego i z jednej strony zdjecia - uosabiala na nich te krucha urode dwudziestolecia miedzywojennego, te kobiety o ogromnych oczach i drobnych ustach, kobiety spowite w etole i kosztowne futra. Z drugiej strony - byla na przyklad zafascynowana Szymanowskim. Ze wzgledu na jego orientacje seksualna fascynacja pozostala platoniczna, choc - jak wspominala Irena Szymanska - sam Szymanowski nie byl od tego. Mial ponoc powiedziec, ze w niej bylo wiecej z samca niz z samicy. Bardzo to zdumiewajace zdanie, choc oczywiscie bywaja nieznosnie egzaltowane samce. Z trzeciej strony - jej ojciec zachwycal sie jej prawniczym umyslem - tym jak nigdy nie tracila zimnej krwi w dyskusji, wiec kto wie.
OdpowiedzUsuńW prozie niewatpliwie dla mnie uosabia mlodopolska egzaltacje a nie chlodny umysl. Wiele jej zdan jest na pensjonarskim poziomie. Jesli natomiast chodzi o Medaliony to sa wynikiem szoku po prostu.Szymanska opisala, jak odwiedzila ja kiedys i przerazila sie tym co zastala. Nalkowska krazyla po pokoju opowiadajac jej - w kolko - to, czego byla swiadkiem jako czlonek Komisji do Badania Zbrodni Hitlerowskich na terenie Polski. (Jednym ze sposobow radzenia sobie z szokiem jest ciagle nawracanie i opowiadanie o traumatycznych wydarzeniach). Zadna z nich nie wiedziala, ze oto rodza sie Medaliony. Slowo szok chyba nawet nie oddaje powierzchni tego, co sie przydarzylo Nalkowskiej. Oto kobieta,ktora zawsze byla estetka, bardzo - czesto wrecz za bardzo - oceniala ludzi i przedmioty wg ich urody zewnetrznej - nagle postawiona wobec studni pelnej trupow i swiadomosci, ze ludzie potrafili wyrabiac mydlo z ludzkiego tluszczu i spokojnie opowiadac, ze slabo sie pieni...
Czytam, a właściwie podczytuję "Dzienniki" Dąbrowskiej, to zerkam też na Nałkowskiej, bo jak mówić o jednej bez drugiej. W ogóle zaczęłam kilka pozycji. Rozproszona czytelniczo jestem przez ten nadmiar wolnego czasu.:)
OdpowiedzUsuńno to ten "samiec" w nalkowskiej musial byc kluczem! bo podobno niektórzy przysiegali, ze szymanowski zrobil dla niej wyjatek...
OdpowiedzUsuńnota bene niektórzy mezczyzni okreslaja kobiety obdarzone intelektem jako "facetów" badz posiadajace "meski mózg"
Zapraszam do siebie po odbior Lovely Blog Award. ;)
OdpowiedzUsuń@Sygryda: jeśli wierzyć samej ZN, to co najwyżej ją za kolano potrzymał:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTak mi się właśnie wydawało, że talenty były liczne, nie tylko literackie, podobnie jak u JIKa. :)
Sposób, w jaki Nałkowska pisze o sztuce, świadczy o tym, że ona nią żyje na co dzień, jeśli nie jako artystka, to jako znawczyni i koneserka.
W tomie pierwszym "Dzienników" są reprodukcje jej rysunków, które, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę wiek autorki, robią wrażenie.
~ Hannah
Wydaje mi się, że tych zaskakujących stron Nałkowskiej było jeszcze więcej i to jest miedzy innymi odpowiedź na pytanie, dlaczego wciąż wydaje się osobą fascynującą.
Opierając się na "Wężach i różach" i tradycyjnym pojmowaniu kobiecości i męskości: autorka jest bardzo kobieca w zmysłowych opisach, w swoim zamiłowaniu do kwiatów, szlachetnych kamieni, pięknych zapachów i tkanin, a jednocześnie wyraźnie widać umiejętność analitycznego myślenia, osądzania rzeczywistości, o której piszesz, logiczną metodę w tym szaleństwie tiuli, koronek, westchnień, półuśmiechów.
O jej znajomości z Szymanowskim trudno mi cokolwiek powiedzieć, bo dogłębna lektura "Dzienników" dopiero przede mną. Wypożyczyłam tom jego korespondencji, ale niestety, obejmuje okres sprzed poznania Zofii, więc nie znajdziemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania.
Na pewno byliby ciekawą parą, ale czy szczęśliwą?
"Medaliony" na pewno stanowiły formę autoterapii, nie tylko oddawały hołd bestialsko pomordowanym.
Biorąc pod uwagę rolę, jaką pełniła Nałkowska dowiadując się o tych potwornościach, na pewno musiała zachowywać kamienną twarz i powstrzymywać się od gwałtownych emocji. Może to też jedna z przyczyn, dla których to wszystko zapisało się w jej pamięci, jako wyprany z uczuć dagerotyp?
Osoba zanosząca się łkaniem i nie radząca sobie z emocjami nie mogłaby chyba pełnić funkcji członka Komisji do Badania Zbrodni Hitlerowskich. To miało być "badanie", nie "opłakiwanie".
Tu świetnie sprawdziła się umiejętność, o której mówił ojciec Zofii w przywołanej przez Ciebie wypowiedzi.
To nawracanie i powtarzanie, żeby poradzić sobie z koszmarem, też wydaje mi się bardzo prawdopodobne.
Norwid napisał w "Białych kwiatach": "Błogosławiony i szczęśliwy pisarz, który prawdziwej patetyczności bezbarwne słowa zna i strzeże - a są tym piękniejsze...(...)im nijaksze"." Wydaje mi się, że z powodu tej "nijakości" słów "Medaliony" robią wstrząsające wrażenie.
~ ksiazkowiec
OdpowiedzUsuńTo bardzo ciekawy sposób lektury dzienników, takie równoległe czytanie wpisów Nałkowskiej i Dąbrowskiej. Można przy okazji porównać ich pisarskie umiejętności i sposób widzenia świata.
Niestety, nie mogę tego robić, bo dzienników Dąbrowskiej nie mam.
Czytanie kilku książek jednocześnie też ma swój urok, a jako że są wakacje i nie rozpraszają Cię sprawy zawodowe, możesz ogarnąć kilka światów jednocześnie.
Przed nami półmetek wakacji. Życzę Ci, żeby ostatnie tygodnie beztroskiego lenistwa były przyjemne i słoneczne. :)
~ blog sygrydy dumnej
Jak wspominałam, warto byłoby poznać relacje obydwu stron, i Nałkowskiej, i Szymanowskiego na temat tej znajomości. Niestety, dotarłam tylko do pierwszej części jego listów. Wtedy jeszcze nie znał Zofii. Z zamieszczonych w książce licznych zdjęć wynika natomiast, że był tak zabójczo przystojny, iż z pewnością opędzał się od grona licznych wielbicielek, które bezskutecznie liczyły na zmianę preferencji.
~ snoopy
Bardzo Ci dziękuję za wyróżnienie i pamięć. Przykro mi, że nie mam nic do dodania do poprzedniej edycji zwierzeń, ale jeśli coś nowego się wydarzy, na pewno je uzupełnię. :)
kolejna swietna recenzja! w pierwszej chwili pomylilam nazwiska i zamiast Nalkowska,pomyslalam Nurowska...a Nurowska to ja bardzo! a Nalkowskiej nie znam az tak...
OdpowiedzUsuńps wiem,ze juz kiedys pisalas,ale..jesli masz ochote na zabawe:) zapraszam do mnie po wyroznienie:)
~ Emocja
OdpowiedzUsuńDziękuje za miłe słowa o recenzji, a do bliższych spotkań trzeciego stopnia z książkami Nałkowskiej bardzo zachęcam. :)
Sprawiłaś mi miłą niespodziankę ponownym wyróżnieniem, ale jak już wspominałam, nie mam żadnych sensacyjnych nowości do dodania do tych wyznań, które już były. :)
MARUSIA ? czyzby Nalkowska myslala o Marusi Kasprowiczowej, ktora swietnie znala :):)
OdpowiedzUsuń~ Anonimowy
OdpowiedzUsuńOczywiście od razu przyszło mi to na myśl. :) Jednak w "Kobietach" widać, że Nałkowska portretowała znajomych mniej dosłownie. Zresztą Marusia w tej powieści dopuszcza się na koniec takiego czynu, że przyjaźń pań skończyłaby się przypuszczalnie w sądzie, gdyby prototypem była Kasprowiczowa.
Dwudziestolecie międzywojenne to moja ulubiona epoka literacka, a Zofia Nałkowska to moja ulubiona autorka. Na "Węże i róże" poluję już od roku, ale nigdzie nie mogę ich dostać... :( A po Twojej recenzji mam mimo wszystko jeszcze większą chrapkę na ten utwór. Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuń~ Nati
OdpowiedzUsuńOd przeczytania tej książki upłynęło już ponad pięć miesięcy i muszę powiedzieć, że czas działa na jej korzyść. Chętnie bym Ci ją pożyczyła, ale mój egzemplarz pochodził z biblioteki. Mam nadzieję, że uda Ci się dotrzeć do "Węży i róż". Powodzenia. :) Ja również Cię pozdrawiam.
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń