Granica między szczęściem a melancholią nie grubsza jest aniżeli ostrze noża.
Virgina Woolf, Orlando
Znowu przemyślenia o filmie, nie o książce. W ubiegłym tygodniu byłam dwa razy w kinie. W moim przypadku wydarzenie jest tak wyjątkowej natury, że postanowiłam je uwiecznić.
Zacznę od deklaracji, że jestem nietypową miłośniczką filmów Larsa von Triera. Gdybym miała wskazać ulubione dzieło duńskiego reżysera, wybór padłby na zabawnego "Szefa wszystkich szefów", a nie metafizyczne niepokoje obecne w innych filmach. Szkoda, że twórca nie do końca wykorzystuje swoje komediowe atuty. W "Melancholii" poblask uśmiechu pojawił się zaledwie kilka razy (na przykład scena z limuzyną).
Niestety, "Melancholia" bardzo mnie rozczarowała. Zamiast spędzać sto trzydzieści minut w dusznej, chwilami wręcz nieznośnej atmosferze, proponuję udać się na długi spacer lub zrobić przetwory z owoców sezonowych, z pożytkiem dla siebie i najbliższych. Film mnie męczył, drażnił, a widząc napisy końcowe, poczułam wyraźną ulgę.
Jeśli ktoś chce koniecznie dotknąć "Melancholii" własnymi rękami, proponuję obejrzeć wstęp, który zresztą w formie kilku scen streszcza cały film. Z zakończeniem włącznie, czego wybaczyć nie sposób. Są to bardzo malarskie fragmenty, pokazane w zwolnionym tempie, z niesamowitą, ale i przytłaczającą muzyką Wagnera w tle. Ja jednak wolę subtelniej podane obrazy. Te wydały mi się przerysowane, wystudiowane do bólu, sztuczne. Ich stylistyka w swojej ostentacji kojarzyła mi się z teledyskami lub reklamą telewizyjną.
Plusem filmu jest jego wieloznaczność. Można go potraktować jako fantastyczną, odrealnioną opowieść o wpływie tajemniczej planety na pewną rodzinę. Można też zobaczyć w nim porażająco smutną diagnozę, że koniec wszystkiego i śmierć są nieuchronne. Ujmując problem w wielkim skrócie, film jest manifestem tak przygnębiającej i pesymistycznej filozofii, że odechciewa się wszystkiego.
Film prezentuje też różne postawy ludzi wobec tragedii. Justine przypomina biblijną Marię ze swoim kontemplacyjnym, biernym oczekiwaniem i uduchowieniem, a Claire Martę z krzątaniną, troską, nadaktywnością. Jest jeszcze mąż Claire, John, który próbuje sytuację racjonalizować, opierając się na zdobyczach nauki, teleskopowym szkiełku i oku.
W filmie von Triera podobała mi się też gra odtwórczyń głównych ról. W przeciwieństwie do większości krytyków oczarowanych Kirsten Dunst (nagroda dla najlepszej aktorki na 64. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes), bardziej doceniam wysiłki Charlotte Gainsbourg.
Na pewno "Melancholię" zapamiętam też ze względu na narastający nastrój niepokoju i lęku, który tworzony jest dość subtelnymi środkami. Inny reżyser potrzebowałby w tym celu hordy wilkołaków lub psychopatycznych morderców.
Tytuł filmu jest trochę mylący. Oczywiście nie można jego symboliki ograniczyć tylko do nazwy planety. Dla mnie melancholia nie jest czymś strasznym i złowrogim. Kojarzy mi się ze zwiewnością, zadumą, czymś nieuchwytnym. Ładnie to uczucie odmalował Leopold Staff:
Film prezentuje też różne postawy ludzi wobec tragedii. Justine przypomina biblijną Marię ze swoim kontemplacyjnym, biernym oczekiwaniem i uduchowieniem, a Claire Martę z krzątaniną, troską, nadaktywnością. Jest jeszcze mąż Claire, John, który próbuje sytuację racjonalizować, opierając się na zdobyczach nauki, teleskopowym szkiełku i oku.
W filmie von Triera podobała mi się też gra odtwórczyń głównych ról. W przeciwieństwie do większości krytyków oczarowanych Kirsten Dunst (nagroda dla najlepszej aktorki na 64. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes), bardziej doceniam wysiłki Charlotte Gainsbourg.
Na pewno "Melancholię" zapamiętam też ze względu na narastający nastrój niepokoju i lęku, który tworzony jest dość subtelnymi środkami. Inny reżyser potrzebowałby w tym celu hordy wilkołaków lub psychopatycznych morderców.
Tytuł filmu jest trochę mylący. Oczywiście nie można jego symboliki ograniczyć tylko do nazwy planety. Dla mnie melancholia nie jest czymś strasznym i złowrogim. Kojarzy mi się ze zwiewnością, zadumą, czymś nieuchwytnym. Ładnie to uczucie odmalował Leopold Staff:
Melancholia
W komnacie więdną w wazie róże.
Przez okno wleciał ptak skrzydlaty -
Z trzepotem pierzchnął, znikł w lazurze...
Samotne, wpółomdlałę kwiaty
Posiały płatki senne, duże
Na puch kobierca w mrok komnaty...
Tymczasem film von Triera nie jest tak naprawdę mgliście delikatny. Działa jak brutalne uderzenie obuchem. Notabene scena, w której Dunst zajadle chłoszcze konia, była dla mnie nie do zniesienia.
Gdyby nie frustracja i psychiczne sponiewieranie wywołane filmem von Triera, moja niedawna recenzja "Larry'ego Crowne" byłaby o wiele bardziej zgryźliwa. Jednak doszłam do wniosku, że mając do wyboru naiwną i bezpretensjonalną komedyjkę oraz pełen sztuczności, depresyjny film, który z widocznym wysiłkiem staje na palcach, by dostać się na najwyższą półkę, zdecydowanie opowiadam się po stronie tej pierwszej. Nie oczekuję, żeby sztuka mydliła mi oczy tęczowymi bańkami, ale ołowiany, mroczny nihilizm von Triera okazał się ponad moje siły.
Moja ocena: 3
Bardzo chętnie wybrałabym się na ten film do kina... :)
OdpowiedzUsuńTy jak napiszesz recenzję, to i tak chce się obejrzeć ten film albo przeczytać książkę.
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, to romantycznie u ciebie - od Page Up do Page Dn.:)
~ Domi
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem jest wiele milszych i bardziej pożytecznych form spędzenia 130 minut niż "Melancholia", ale oczywiście rozumiem Twoje zainteresowanie tym filmem, bo mnie też skusił. Mam nadzieję, że odbierzesz go zdecydowanie bardziej pozytywnie niż ja.
~ ksiazkowiec
Cieszę się bardzo, że i tak wywołuję zainteresowanie swoim gderaniem. :)
Dziękuję Ci za przemiły komplement, o ile pamiętam wystrój bloga zmieniłam tuż po Twoim wyjeździe do Grecji, więc ma jeszcze posmak nowości. :)
Do kina na pewno nie będę szła na ten film, ale mam zamiar go obejrzeć. Wakacje to może nie najlepszy czas na takie depresyjne obrazy, ale jednak się skuszę. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń~ Dosiak
OdpowiedzUsuńW wakacje może właśnie lepiej, w listopadzie "Melancholia" mogłaby wywołać falę samobójstw. :) Z drugiej strony za sprawą malarskich wizji w połączeniu z muzyką to raczej film do oglądania w kinie, nie w domowym zaciszu.
Serdeczności.
Ufff...sponiewierałaś Mistrza kina ;)
OdpowiedzUsuńJako osoba, która niekoniecznie ma po drodze z tym czymś na dużym ekranie - dziękuję za radę :)
A z kinowych okolic, mimo wszystko, polecam "Rosario Tijares". Zachwycił nawet mnie, sceptyka :)
~ the_book
OdpowiedzUsuńPo "Melancholii" byłabym ostrożna z określeniem "Mistrz". :)
Mimo to "Szefa wszystkich szefów" bardzo polecam, film gorzkawy, ale bardzo zabawny.
A "Rosario Tijares" na pewno będę mieć na uwadze.
Gderasz, gderasz... Von Trier żadnym niekwestionowanym mistrzem nie jest. Wzbudza kontrowersje każdym dziełem, a jeszcze większe swoim zachowaniem. Enfant terrible.
OdpowiedzUsuńCzasem irytuje właśnie to mijanie się z zapotrzebowaniem (na delikatną melancholijną mgiełkę), a tym, co sobie umyślił i z uporem (wspartym "sztuczną" konwencją) reżyser zrealizował. Sztuczność drażni. Ale nie zawsze naturalność, prostota i świeżość (cenię!) są najlepszą drogą ekspresji.
Maria i Marta? Nie pomyślałam. Ale jak Claire pasuje do Marty, tak Justine do Marii już mniej.
Nie wiem dlaczego, ale zepchnęłam w podświadomość tę scenę z koniem, o której wspominasz. Niesamowite, bo to naprawdę nieprzyjemny obraz, powinien mi zostać w pamięci.
Atmosfera rzeczywiście jest duszna. Zwłaszcza w części weselnej. Zresztą: co to za wesele? Kim jest pan młody, ten naiwny, nieznający Justine magik od jabłoni? Ja poproszę: niech depresja mnie omija, niech nawet do drzwi nie puka.
Bo to depresja. Melancholia poetyczna ma urok, czar, piękno łagodne, lekko smutne, ale nie z cieniem uśmiechu, który zniknął tylko na moment.
Recenzja bardzo słuszna: przestroga dla tych, którzy nie chcą końskiej dawki nihilizmu.
Ja jednak polecam. (odpowiedziałam też u siebie)
ps.
Lirael, marudzisz z wdziękiem. ;)
Nie wiem dlaczego, ale pomimo nieprzychylnej opinii chciałabym ten film zobaczyć.
OdpowiedzUsuńchociażby dla kadrów i muzyki, które zapowiadają się genialnie :)
Na filmy von Triera od dłuższego czasu nie chodzę, bo mam wrażenie, że nabija widza w butelkę. Podobał mi się felieton Vargi na ten temat;)
OdpowiedzUsuńhttp://wyborcza.pl/1,99494,9709109,Planeta_Grafomania.html
Niemniej przyznaję, że LvT to twórca z charakterem.
Patrząc na górne zdjęcie dopiero dzisiaj skojarzył mi się obraz Millaisa "Ophelia" - ale to luźne skojarzenie;)
Ze swojej strony polecam "W lepszym świecie" Bier i "Debiutantów" Millsa.
Coś nie byłam przekonana do tego filmu, drażnią mnie z reguły odniesienia do końca świata, o którym nikt nic nie wie, a wszyscy gdybają, chociaż weń nie wierzą, ale gdy na ost. zdjęciu pod twym postem ujrzałam twarz Charlotte Gainsbourg, którą pamiętam z ekranizacji "Nędzników", Hugo, wcielała się tam w rolę Fantine... Boże! To już naście lat minęło od tamtej roli... ależ ten czas leci, prawda?, tak więc od razu nabrałam nań ochoty. Być może się skuszę ;) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń~ tamaryszek
OdpowiedzUsuńO zachowaniu "enfanta" trochę czytałam, zwłaszcza o jego niefortunnej wypowiedzi na temat sympatii faszystowskich. Jestem przekonana, że to tylko fanfaronada i chęć zwrócenia na siebie uwagi za wszelką cenę.
Cieszę się, że moje gderanie zniosłaś cierpliwie. :)
Zdaję sobie sprawę, że porównanie Justine do Marii jest ryzykowne, ale chodziło mi tu wyłącznie o pełne pokory, uduchowione podejście do nowej, niepokojącej sytuacji. Generalnie Justine z czystością i niewinnością nie do końca się kojarzy, zwłaszcza po ekscesach weselnych.
Sceny z przyjęcia rzeczywiście depresyjne. początkowo wszystko wygląda tak radośnie, potem niepostrzeżenie prawda zaczyna wyzierać coraz jaskrawiej i robi się naprawdę nieprzyjemnie.
Jabłkowy obszarnik zabójczo przystojny! :)
Przypuszczalnie niespodzianka z zakupem działki miała zapowiadać, jak potoczą się ich dalsze losy: oblubieniec będzie decydował o wszystkim, a ona ma być bezwolnym dodatkiem.
Bardzo dobra rola matki. Taka przejmująca rada o ucieczce, póki jeszcze można...
Dawka nihilizmu moim zdaniem nie końska a wielorybia. :)
~ biedronka
Bardzo plastyczne kadry w połączeniu z oszałamiającą muzyką robią wrażenie i składają obietnicę, której moim zdaniem nie dotrzymują. Miło mi, że mimo moich negatywnych przemyśleń, widzisz sens obejrzenia tego filmu. Z przyjemnością przeczytam o Twoich wrażeniach. Mam nadzieję, że będą lepsze niż moje. :)
~ czytanki.anki
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem w von Trierze jest coś z artystycznego hochsztaplera. Ze zdumieniem odkryłam, że Varga określił go dosłownie tal samo. :)
Z dużym zainteresowaniem przeczytałam ten felieton, bardzo Ci dziękuję.
Określenie "pretensjonalny gniot" wydaje mi się trochę zbyt okrutne wobec tego filmu, ale ziarno prawdy w nim jest. :)
Skojarzenie z "Ophelią" z wszech miar słuszne. :)
Bardzo zaciekawiły mnie polecane przez Ciebie filmy, a zwłaszcza "Amatorzy"! Zapowiadają się świetnie. Gdyby byli grani w Lublinie w przyszłym tygodniu, już bym pobiegła do kina, ale chyba jeszcze do nas nie dotarli. :(
~ Barbara Silver
Jeśli irytują Cię tematy katastroficzne, to zdecydowanie nie jest film dla Ciebie. Temu problemowi poświęcony jest właściwie cały film.
Jeśli natomiast lubisz Charlotte Gainsbourg, nie przegap "Melancholii", bo to jest przejmujący popis umiejętności tej aktorki. Sprawia wrażenie osoby niezwykle wrażliwej i subtelnej. Przed Tobą trudny wybór. :)
jeśli się skusisz, daj znać, czy Ci się podobało.
Serdeczności.
Zupełnie inaczej odebrałam ten film:) Zaznaczę na wstępie, że daleko mi do zachwycania się jakimkolwiek obrazem tylko dlatego, że wyreżyserował go np. von Trier.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, co do dusznej atmosfery i przerysowanych obrazów na początku. Właśnie to bardzo mi się podobało. Chyba najbardziej. Obie aktorki, rzeczywiście, rewelacyjne. Nie pomyślałam o Justine jako o Marii. Widziałam raczej kobietę walczącą z depresją, która koniec widzi w jakimś stopniu jako wybawienie.
W ogóle chyba bardziej niż na katastrofie skoncentrowałam się w tym filmie na sposobie przedstawienia choroby. Wydaje mi się, że depresja i to jak radzą z nią sobie osoby nie tylko chore, ale z tymi chorymi żyjące, są przedstawione nad wyraz prawdziwie.
Mimo wszystko, polecam film. Ale, faktycznie, nie w listopadzie:)
Muzyka z filmu chyba nie została wydana... Nie lubię się bać na filmie...
OdpowiedzUsuńZ twórczości Larsa von Thiera znam jedynie "Szefa wszystkich szefów". Miałam nieszczęści trafić na komercyjną przeróbkę teatralną, której zadaniem było przyciągnięcie jak najszerszej publiczności; co oznaczało całą masę wulgaryzmów i spółkowanie na scenie. Szkoda, bo temat ciekawy i uniwersalny. Z chęcią obejrzałabym film. Jednak recenzowany przez ciebie film ani wabi, ani nęci, aby wybrać się do kina. Zdecydowanie wolę zamiast tego pójść na spacer. Pozdrawiam guciamal
OdpowiedzUsuń~ milvanna
OdpowiedzUsuń"Melancholia" jako film o chorobie? Ja też miałam takie wrażenie, ale tylko w części pierwszej. Depresja jest tam przedstawiona bardzo naturalistycznie i tu brawa dla Dunst, która niewątpliwy ciężar tych ostatnich scen udźwignęła.
Część druga jednak przekonuje nas o tym, że zagrożenie płynące z planety nie jest wytworem chorej wyobraźni Justine. Ja wtedy zobaczyłam w niej nie kobietę cierpiącą z powodu depresji a kogoś w rodzaju wieszczki, kto ma w pewnym sensie nadprzyrodzone zdolności. Ona zresztą sama o tym mówi w kontekście fasolek, których liczbę bezbłędnie wytypowała na weselu.
To wspaniałe, że ten sam film można odczytywać tak zupełnie odmiennie!
A w kwestii listopada to na plakacie powinno być ostrzeżenie, że to termin zdecydowanie niepolecany. :)
~ Ultima_Thule
Ja też nie przepadam za filmami wywołującymi lęk, dlatego na przykład horrory omijam szerokim łukiem :)
Muzyka w "Melancholii" robi duże wrażenie. Wykorzystano fragmenty z Wagnera ("Tristan i Izolda", za którym osobiście nie przepadam, bo jak na mój gust za bardzo przytłacza. Tu jest próbka: http://youtu.be/yKlKbrxMcE0
~ Guciamal
Nie miałam pojęcia, że "Szef wszystkich szefów" funkcjonuje również jako przedstawienie teatralne. Oglądałam tylko film. Szczególnego nagromadzenia wulgaryzmów nie przypominam sobie, to raczej twórcze ingerencje reżysera spektaklu. :)
Film polecam, jest naprawdę zabawny, z tym, że to dość specyficzne poczucie humoru i raczej nie każdy się zachwyci.
Słoneczny spacer zamiast mrocznej "Melancholii"? Zdecydowanie popieram i życzę ślicznej pogody.
Moja przyjaciółka bardzo chciała iść ze mną na ten film do kina. Nawet już się wybrałyśmy, ale seans był o takiej godzinie, że spóźniłabym się na egzamin. Poszłyśmy więc na Kung Fu Pandę 2 ;) Spełniła zadanie rozweselnia nas podczas wyjątkowo wyczerpującej w tym roku sesji ;) Po Twoi wpisie cieszę się, że jednak nie poszłyśmy na "Melacholię", bo w tym dniu tylko by nas dobiła ;)
OdpowiedzUsuńPoczekam, aż ten film będzie na DVD i wtedy go obejrzę w swoim zaciszu ;)
Bardzo mi miło, że trafiłam na Twój blog. Widzę, że jest prawdziwą perełką i na pewno spędzę tu dziś trochę czasu buszując po archiwum ;)
Pozdrawiam :)
Tak, tak, katastrofa jest realna, jak najbardziej. Ja po prostu bardziej skupiłam się na Justine. I w części pierwszej, i drugiej. Rzeczywiście, zupełnie zapomniałam o tych fasolkach. I o scenie, w której pewnie mówi o tym, że życie nie istnieje nigdzie poza Ziemią. Podoba mi się w sumie pomysł wieszczki:)Ciekawe jest też to, że Justine jako jedyna zachowuje spokój.
OdpowiedzUsuńTo, że jeden film można odebrać na różne sposoby, jest właśnie rewelacyjne, prawda?:)
Zgadzam się co do plakatów:) Powinna pojawiać się jeszcze informacja, że nie poleca się oglądania go przy załamaniach nerwowych i innych melancholijnych stanach;)
~ przyjemnostki
OdpowiedzUsuńWitaj, życzę miłego buszowania i dziękuję za wizytę. :)
Twoja opowieść o kung fu pandzie w zastępstwie melancholii wywołuje we mnie nieustanną wesołość! :D Kapitalna historia, a dokonany przez Was wybór uważam za słuszny. Panda przynajmniej nie wpędziła Was w depresję, co przed Twoim egzaminem mogłoby mieć fatalne skutki.:) Na pewno poszłaś na egzamin z pieśnią bojową kung fu pandy na ustach. :)
Wydaje mi się, że "Melancholię" można odebrać w miarę bezboleśnie w sytuacji, kiedy człowiek jest szczęśliwy i odprężony, bo w pozostałych przypadkach spadek nastroju gwarantowany. Dziękuję jeszcze raz za sympatyczną opowieść! :)
~ milvanna
Skupienie na Justine nie dziwi, ona jest tak natrętnie pokazywana we wszelkich możliwych ujęciach, że trudno dostrzec coś poza nią. Mnie to wręcz męczyło w pierwszej części. Swoją drogą naprawdę podziwiam Dunst, przypuszczam, że ona ten film w jakiś sposób odchorowała - takie włażenie kamerą w duszę nie dzieje się bezkarnie.
Masz rację, jest jedyną wyciszoną osobą, a ten jej spokój jest wręcz przerażający.
Widzowie mogliby też podpisywać deklaracje przed wejściem do kina, że nie będą pociągać do odpowiedzialności reżysera za ewentualne uszczerbki na zdrowiu psychicznym po obejrzeniu "Melancholii".:)
Wiem, że Dunst kilka lat walczyła z depresją. I do tego potem zagrała w "Melancholii". Odważne posunięcie...
OdpowiedzUsuńTaaaak, bardzo podoba mi się pomysł z deklaracjami:)
Szkoda, ze "Melancholia" nie przypadla Ci do gustu, choc nie zmienia to faktu, ze sie na nia wybieram. Tak jak na ogladanie "Antychrysta" w ogole nie mialam ochoty, tak ten film, odkad tylko ukazal sie w Cannes, bardzo mnie interesuje. Ciekawa (jak zwykle) recenzje napisal Tadeusz Sobolewski: http://cannes2011.blox.pl/2011/05/Katastrofa-jako-lekarstwo.html
OdpowiedzUsuńPrzyznam, ze podoba mi sie czasem, kiedy rezyser mnie doluje (i to nie oferujac w zamian zadnego katharsis). Z iranskiego filmu "Une séparation" wyszlam jednoczesnie zachwycona i bliska zalamania nerwowego ;)
Co do odwagi Kirsten Dunst - podobno, kiedy Björk grala u Triera w "Tanczac w ciemnosciach", uciekla z planu, bo nie mogla juz go wytrzymac.
~ milvanna
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą, że to odważne posunięcie, choć z drugiej strony rozumiem teraz, dlaczego te sceny zagrała tak świetnie i prawdziwie.
Może takie zdystansowanie się do choroby przez jej udawanie na planie filmowym pomaga się z nią uporać? Trudno zgadnąć. W każdym razie miejmy nadzieję, że Dunst tych emocji nie odchorowała.
~ katasia_k
jeśli wybierzesz się na "Melancholię", niech to będzie słoneczny dzień, a Twój nastrój niech mieni się wszystkimi kolorami tęczy, bo jego spadek może okazać się po projekcji bolesny.
Dziękuję Ci za link do recenzji, rzeczywiście świetna, choć autor ma odmienne poglądy niż ja. bardzo podobało mi się zakończenie - wypowiedź von Triera. On rzeczywiście jest niesforny. :)
Bardzo jestem ciekawa, jak ocenisz ten film po obejrzeniu.
O "Une séparation" nie słyszałam wcześniej, a zapowiada się świetnie.
Ucieczka Björk szczególnie mnie nie dziwi, ten człowiek sprawia wrażenie osoby o bardzo rozwichrzonej artystycznej duszy. :)
Musi stosować wobec aktorów jakieś skuteczne metody, bo łatwość z jaką się otwierają jest wręcz niesamowita.
Kiedyś chodziłam na te wszystkie artystyczne filmy. teraz podchodzę do tego uważniej, zastanawiam się kim jest twórca, co chce mi sprzedać, i czy w pakiecie jest jakiś pierwiastek dobra, czy niekoniecznie. Von Triera od jakiegoś czasu omijam, a ten film wygląda mi po prostu na toksyczny, więc się na niego nie wybiorę. Także dzięki Twojej ostrzegawczej recenzji.:)
OdpowiedzUsuń~ Iza
OdpowiedzUsuń"Melancholii" nie polecam, ale von Triera nie skreślam. "Szef wszystkich szefów" był naprawdę zabawny w taki absurdalny sposób, jaki lubię. Trochę poczytałam o "Melancholii" zanim na nią poszłam. Są osoby, w tym poważni krytycy, którzy się nią zachwycają, do mnie natomiast nie przemówiła zupełnie, a w dodatku wprowadziła mnie w posępny nastrój.
Widziałąm nawet wczoraj określenie o tym filmie: dzieło mądrzejsze od twórcy:). ale jak jest to chodząca bomba depresji, to i tak się nie wybiorę:).
OdpowiedzUsuń~ Iza
OdpowiedzUsuńOkreślenie świetne, bardzo pasuje.
Bomba o przedłużonym działaniu, depresja trwa kilka dni po projekcji. :)
Cóż, ja również nie do końca zgadzam się z autorką :) Dla mnie "Melancholia" była jednym z bardziej przełomowych filmów A.D. '11. Trochę uzasadnienia jest w tym artykule:
OdpowiedzUsuńhttp://www.ksiazeizebrak.pl/node/1402
niemniej porusza on bardziej jednak kwestię muzyki u von Triera, aniżeli jego wizji reżyserskiej.
Pzdr.
~ Olga
OdpowiedzUsuńDziękuję za polecenie artykułu, muzyka zrobiła na mnie wrażenie, choć za Wagnerem nie przepadam.
Rozumiem, że ten film można odebrać jako wizjonerski i przełomowy. Do mnie, niestety, nie przemówił, ale absolutnie reżysera nie skreślam. Liczę na to, że w kolejnych opowieściach zacznie w większym stopniu wykorzystywać swoje lekko purenonsensowe poczucie humoru, które mi odpowiada.
Bylam wczoraj na "Melancholii" i bardzo mi sie podobala. Film nawet tak bardzo mnie nie zdolowal, koncowa scena (wstrzasajaca, na mysl o niej jeszcze przechodza mnie dreszcze) zadzialala jak rodzaj katharsis. I te piekne kadry (ach, ach, ach)!
OdpowiedzUsuńPo wyjsciu z kina ucieszylam sie, ze reszta swiata jest jednak na miejscu ;) Za to przerazil nas (mnie i mojego meza) wiszacy nad Cannes olbrzymi Ksiezyc.
~ katasia_k
OdpowiedzUsuńTo dobrze, że zechciałaś się przekonać, jakie wrażenie zrobi na Tobie "Melancholia", bo okazuje się, że Tobie się spodobała. Na mnie też końcowa scena zrobiła porażające wrażenie. Ja byłam tak zdruzgotana, że nie miałam siły cieszyć się normalnym wyglądam świata po wyjściu z kina. :)
Z księżycem już kilka razy miałam podobnie jak Wy, zwłaszcza na bezchmurnym niebie w czasie pobytu na wsi. :) Żałowałam, że nie mam tego drucianego narzędzia do obserwacji, ale w sumie chyba dobrze, że nie miałam, bo wpadłabym w histerię! :)
nie zgadzam z tym co napisałaś, krzywdzisz ten film swoją nie trafna recenzją... widocznie nie zrozumiałaś filmu, ale to nie powód aby nazywać go sztucznym.
OdpowiedzUsuń~ Anonimowy
OdpowiedzUsuńOpisałam swoje wrażenia po filmie, który mnie rozczarował. Nie sądzę, żeby moja opinia wyrządziła mu krzywdę - zachwyca się nim wiele osób.