- Napisała pani w swojej książce „Natura": „Moje marzenia były zawsze bezprzedmiotowe". Czy pani marzenia z okresu młodości spełniły się?
- Mówiąc „marzenia bezprzedmiotowe", myślę o marzeniach, które nie mają za przedmiot spraw i rzeczy konkretnych, takich jak na przykład dom, mąż czy kochanek, kariera czy podróż na południe. Jako dziecko i młoda kobieta marzyłam o „szczęściu” i o tym, żeby „wszystkim było dobrze”. Takie marzenia się nie spełniają, ale pomagają żyć twórczo.
- Pani definicja szczęścia?
- Zgoda na siebie i świat, czyli osiągnięcie takiego stanu, kiedy los własny i los świata przestaje być straszny - przeciwnie: budzi zachwyt. Ale to są chwile. Dla mnie najczęściej związane z radością, że jest aż tak pięknie. Z kimś czy z czymś. Na przykład z jakimś człowiekiem czy z ogrodem, czy z lasem i rzeką, czy ze słońcem na blacie stołu. Wiele szczęścia zawdzięczam przyrodzie, architekturze i przedmiotom. Także poczuciu, że jestem niektórym ludziom potrzebna do szczęścia. Ale to jest zawsze pomieszane ze zdziwieniem i z obawą; „czy sprostam”.
- „Fantomy” i „Natura” to eseistyka i reportaż, autobiografia i publicystyka. Wspomnienia z czasów młodości, dzieciństwa splatają się z rzeczywistością i teraźniejszością. Czy to prawda, że z upływem lat pamięta się tylko dobre chwile?
- Chyba to nieprawda. Pamiętam mnóstwo złych chwil i często o nich pisałam w „Fantomach" i w „Naturze", i we wszystkich innych moich książkach. Każde odejście, każde rozstanie, każdy zawód, każda klęska publiczna czy osobista jest złą chwilą. Każde życie jest chwilą. O tyle dobrą, o ile człowiek nie dał się złym chwilom.
- Co z lat szkolnych utkwiło pani najbardziej w pamięci?
Doskonale pamiętam tę złą chwilę, kiedy powalałam farbą olejną najnowszą swoją sukienkę, l tę dobrą chwilę, kiedy „pani od polskiego” pochwaliła moje wypracowanie o wiewiórce, która nie należała ani do lasu, ani do starego wiewióra, tylko do samej siebie. Więc czyja była ta wiewiórka? — swoja własna.
- Jeden z krytyków omawiając „Naturę" napisał: „Autobiografia literacka nie jest dokumentem życia, lecz jego artystyczną stylizacją. Wypowiedzenie pełnej prawdy o sobie, nawet jeśli postuluje się bezwzględną szczerość, jest niemożliwe, nigdy bowiem nie osiąga się doskonałego samopoznania, a każda próba zrozumienia i przekazania własnej biografii staje się kreacją z pogranicza prawdy i wyobraźni”. Czy pani się z tym zgadza?
- Całkowicie się zgadzam. Autor, tak jak każdy człowiek, nawet najbardziej uważny i świadomy, mało wie o sobie „na zapas”, więc sam dla siebie jest wieczną niespodzianką. Raczej stwarza siebie od wypadku do wypadku, wedle każdorazowej potrzeby. Więc i autoportret jest aktem twórczym zależnym od nastroju i od potrzeby artystycznej portrecisty. Są malarze, którzy obsesjonalnie — przez całe życie — malują autoportrety i te obrazy ogromnie się od siebie różnią. Czasami model, którym jest sam artysta, występuje w przebraniu, którego ten artysta nigdy nie posiadał. Co do mnie, w mojej autobiografii starałam się uczciwie mówić prawdę. Ale wiadomo, jak wiele twarzy ma każda prawda.
[...]
- Czy pani zdaniem istnieje obecnie takie zjawisko, jak literatura kobieca?
- Tak długo, jak istnieją kobiety, będzie istniała literatura kobieca. Nie należy jednak w każdym czasie historycznym przypisywać jej tych samych cech. Była sentymentalna w epoce rozkwitu sentymentów. Była drapieżna (na przykład Gabriela Zapolska) w epoce naturalizmu, i tak dalej, i tak dalej. Słowo „kobieca” jest wieloznaczne i w żadnym wypadku nie może mieć ujemnego sensu. Tak samo, jak słowo „męski”. Ani kobiety, ani mężczyźni nie mają monopolu na odwagę czy na czułość. Więc literatura jest przede wszystkim dobra albo zła, bez względu na płeć autora. I nie może być przeznaczona dla czytelników jednej płci. Kobiety przecież piszą o mężczyznach, a mężczyźni o kobietach. Co z tego wynika, jest interesujące i jako informacja, i jako dzieło sztuki, l tylko tak może być sądzone. Świadczą o tym, między innymi, listy — bardzo obfite — jakie otrzymuję od czytelników obu płci.
- W „Cudzoziemce" dużo nastroju wprowadza muzyka. Muzycznym leitmotivem tej powieści jest koncert skrzypcowy D-dur Brahmsa i pieśni Schumanna. Dlaczego wybrała pani właśnie te utwory muzyczne?
- Nie jest tajemnicą, że prototypem Cudzoziemki była moja matka, a w jej życiu Brahms i Schumann odegrali rolą dominującą.
- Osiem lat prowadziła pani wykłady na Wydziale Literatur Słowiańskich uniwersytetu w Chicago. Pisała pani sporo o tym w „Naturze”, ale proszę nam powiedzieć, czy któryś z pani studentów w Ameryce zrozumiał tak naprawdę te nasze polskie „rozdarte sosny”, „walkę z szatanem”, chochoła, romantyczne tęsknoty i nostalgie?
- Jeśli student obiera sobie za przedmiot literaturę obcego języka, zakłada się, że posiada pewną dozę wyobraźni, że ciekawi go obcy kraj, obyczajowość i psychika jego mieszkańców. Czy moi studenci „tak naprawdę” zrozumieli na przykład metaforę Żeromskiego o rozdartej sośnie albo taniec chochoła, albo tęsknotę w Paryżu do Soplicowa, albo sarkazmy „Beniowskiego” — zależało od stopnia i rodzaju ich wyobraźni. Ale zrozumieć, nie znaczy jeszcze: współczuć. Można zrozumieć Polaka, pozostając Amerykaninem czy Szwedem, i dalej czuć wyłącznie tak, jak czują Amerykanie albo Szwedzi.
- Podobno nie lubi pani czytać swoich książek?
- Rzeczywiście nie lubię. Zawsze uderzają mnie błędy i niedopowiedzenia. Zawsze chciałabym to powiedzieć inaczej.
- Napisała pani „Tristana 1946" i „Gaj oliwny" po angielsku. Czy był to w pewnym sensie podświadomy przekład z języka polskiego?
- O, nie. Właśnie dlatego pisałam te dwie książki także po angielsku, że ci ludzie — mała Pat i jej rodzice w „Gaju oliwnym", Kathleen i jej otoczenie w „Tristanie” - mówili do mnie po angielsku. Słyszałam ich głosy, ich akcent, ich melodię.
- Jak to się stało, że pani zaczęła pisać?
- Od początku pisałam tylko dlatego, że nie chciałam zwariować z nadmiaru wrażeń i uczuć.
- Czy pani jest bardzo zaabsorbowana swoją pracą, kiedy pani pisze?
- Tak. Bardzo. Nie znoszę drugiej osoby w pokoju, w którym piszę.
- Jak pani rozumie określenie „idealny czytelnik”, bohater snów wszystkich pisarzy?
- Idealny czytelnik — dla mnie — to taka osoba, która nie tylko rozumie, ale i współczuje.