Nasza klownessa
Magdalena Samozwaniec przywiązywała wielką wagę do stroju i
wyglądu. Zacznę więc od zewnętrznych walorów antologii Rafała Podrazy „Córka
Kossaka. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec”. Już pobieżne jej przejrzenie w
księgarni wystarczyło, żeby decyzja o zakupie podjęła się właściwie sama.
Mnóstwo zdjęć i ilustracji, ciekawa typografia, pomysłowa okładka
zaprojektowana przez Marcina Szczygielskiego – to wszystko przyciąga uwagę i
kusi. Od dawna autorkę „Na ustach
grzechu” darzę wielką sympatią, więc po prostu nie
miałam wyboru.
Na zbiór składają się wspomnienia tych, którzy mieli przyjemność
poznać Madzię na różnych etapach jej życia. Autor skorzystał z relacji znalezionych w książkach i czasopismach, ale również z listów, rękopisów, niepublikowanych materiałów i
własnych notatek z przeprowadzonych rozmów. W 2007 roku Rafał Podraza wydał antologię o prawie identycznym tytule, „Magdalena, córka Kossaka. Wspomnienia o
Magdalenie Samozwaniec”. We wstępie do nowej edycji wyznaje enigmatycznie o poprzedniej: „była to bardziej książka sprawdzająca mnie na polu
literackim niż wyrażająca moje ambicje zostania literatem”[1]. To jest drugie, uzupełnione wydanie.
Ucieszyło mnie, że
wiele źródeł po raz pierwszy ukazało się drukiem. Poziom wypowiedzi na temat Madzi jest zróżnicowany. Obok ciekawych relacji i głębokich przemyśleń zdarzają się mniej pasjonujące opowieści. Chwilami dyskusyjny wydawał mi się dobór wspominających. To, że ktoś jako chłopiec wysluchał rozmowy telefonicznej swojej mamy z Magdaleną Samozwaniec, to według mnie trochę za mało, by coś ciekawego o niej powiedzieć.
W czasie
lektury czasem drażniły mnie powtórzenia. Oczywiście autor antologii nie ma
wpływu na to, co powiedziano o Madzi, ale według mnie
powinien był dokonać skrótów. Informacja o tym, że Samozwaniec bardzo
troszczyła się o swoją urodę pojawia się w tekście chyba kilkanaście razy. Zdarzają się również zdublowane anegdoty, na
przykład ta o peniuarze, czy o farbach po Kossakach.
Podobało mi się to, że obraz autorki „Marii i Magdaleny”, który wyłania się ze
wspomnień, jest kontrowersyjny. Według wielu osób była uroczą, radosną sybarytką, „najdowcipniejszą
kobietą w Polsce”[2]. Do takiego wizerunku jesteśmy przyzwyczajeni. W relacjach zdecydowanie dominują ciepłe tony, ale zdarzają się też
glosy krytyczne. Padają złowieszcze epitety: „wampirzyca, która opaskudziła gniazdo Kossaków”[3] i „rodzinna
czarownica”[4]. Zarzucano jej cynizm, egoizm, materializm. Zaskoczyła mnie wyraźna sugestia, że „Na ustach
grzechu” nie do końca było dziełem Madzi – w tworzeniu parodii „Trędowatej” aż nadto wspomagać ją mieli siostra i szwagier. Odnoszę wrażenie, że najcelniej Magdalenę scharakteryzowała Alicja Sternowa, która mawiała o niej „nasza
klownessa”[5]. Marian Brandys postrzegał ją podobnie: twierdzi, że Samozwaniec była skrzyżowaniem klowna z kontessą i miała w sobie tragizm klownowski i bohaterski dantyzm[6]. Jeśli ktoś wątpi w liryczną i poważną stronę Madzi, gorąco zachęcam do lektury listu, który napisała do Natalii Gałczyńskiej po śmierci Konstantego.
Mimo głosów krytyki i fumów rodziny, która obraziła się za kąśliwe sportretowanie w „Marii i Magdalenie”, Samozwaniec wręcz uwielbiano. Nie chodziło wyłącznie o jej zabawne książki. Widziano w niej nie tylko błyskotliwą humorystkę, czarującą kobietę i życzliwego człowieka. Uosabiała też świat, który po
wojnie został zmieciony z powierzchni ziemi. Hołubiono ją i adorowano. Ponoć kiedyś w notce w „Przekroju”, napomknęła, że nigdzie nie może
kupić chrupkiego pieczywa, które lubi pogryzać w czasie pisania. Reakcja czytelników była natychmiastowa. Magdalena otrzymała liczne paczki z rzeczonym przysmakiem: od producenta z Wrocławia, od
miłośników jej książek z całej Polski i z zagranicy. Madzia była wzruszona i
oświadczyła dowcipnie, że czuje się po-chlebiona[7].
Magdalena Samozwaniec [Źródło zdjęcia] |
Oczywiście w książce Rafała Podrazy obecne są trzy wątki biograficzne, które najbardziej nurtują
miłośników Magdaleny Samozwaniec: jej relacje z siostrą, Marią
Pawlikowską-Jasnorzewską (tu ciekawostka - zaskoczyła mnie opowieść Hanny Mortkowicz-Olczakowej, która wspomina, że w czasie rejsu
dookoła Morza Śródziemnego „Madzię witano we wszystkich portach jako świetną
przedstawicielkę literatury polskiej, podczas gdy Lilka zapomniana,
niezauważana kryła się smętnie gdzieś po kątach”[8]), historia wydziedziczonej córki, Teresy i temat małżeństwa z Zygmuntem Niewidowskim (polecam świetną recenzję Izy poświęconą książce „30 lat życia z Madzią”). Obawiałam się, że skoro autor „Córki Kossaka” jest z nim
spokrewniony, będzie podejmował próby wybielenia wizerunku Zygmusia, ale
wykazał się
obiektywizmem - pojawiają się również opinie bardzo krytyczne. Dominuje
jednak
wizerunek Zygmunta anielsko opiekuńczego i zaradnego życiowo, natomiast
Magdalena rzekomo
akceptowała jego zdrady w myśl zasady: „Chłop musi zdradzać! Ważne
jednak, żeby wracał”[9]. Rysują się też różnice w wizerunku rodzin:
Kossakowie są
neurotyczni i skłóceni z Madzią, podczas gdy rodzina Zygmunta traktuje
ją
ciepło i serdecznie.
Niesamowitą radość sprawiły mi liczne zdjęcia zamieszczone w antologii. Wiele z nich widziałam pierwszy raz w życiu, a pasjonuję się Madzią od dawna. Żałuję
tylko, że nie zostały podpisane. Wprawdzie na końcu książki jest szczegółowy
spis ilustracji, ale konieczność wyszukiwania była chwilami irytująca dla
rozleniwionego czerwcowym słońcem czytelnika. Podoba mi się natomiast pomysł
dołączenia drzewa genealogicznego rodzin Niewidowskich i Kossaków, rozdziału z anegdotami, skróconego
kalendarium życia pisarki, indeksu osób i szczegółowej bibliografii. Po jej
dokładnym przestudiowaniu zdziwiło mnie, że autor nie uwzględnił tomu
wspomnień o Magdalenie Samozwaniec, który kiedyś zresztą czytałam, O Magdalenie
Samozwaniec (red. Gracjana Miller-Zielińska, Wydawnictwo Literackie, 1979) - zachęcam do lektury pięknej recenzji Zacofanego w lekturze. Niestety, nie mam własnego egzemplarza i nie jestem w stanie stwierdzić, na
ile Rafał Podraza posiłkował się tą antologią. Na pewno z niej pochodzi opowieść
Haliny Auderskiej o Madzi wyskakującej przez okno do ogrodu w Oborach. Tymczasem na stronie 303 w bibliografii Podrazy czytamy, że wspomnienie Auderskiej
zostało opracowane na podstawie niepublikowanych zapisków za zgodą rodziny. Jak
to możliwe, że popularna antologia Gracjany Miller-Zielińskiej została
pominięta?
Mimo zastrzeżeń z uśmiechem i wzruszeniem spędziłam kilka godzin w towarzystwie Madzi i jej bliskich. Trudno było się rozstać z córką Kossaka, siostrą Lilki, żoną Zygmusia, bo według Kornela Makuszyńskiego ten potwornie złośliwy łobuz w spódnicy jest niewiastą obłąkanie miłą, ostrzącą sobie każdego ranka język na rzemieniu, roześmianą niewiastą, która sypie dowcipy jak kiedyś Zosia zboże kurkom[10].
_____________
[1] „Córka Kossaka. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec”, zebrał i opracował Rafał Podraza, Instytut Wydawniczy Latarnik, 2012, s. 9.
[2] Tamże, s. 25.
[3] Tamże, s. 14.
[4] Tamże, s. 69.
[5] Tamże, s. 156.
[6] Tamże, s 156.
[7] Tamże, s 195.
[8] Tamże, s. 18.
[9] Tamże, s. 39.
[10] Tamże, s. 27.
Moja ocena: 4
Magdalena Samozwaniec. Zdjęcie z książki (s. 193). |
Chyba wszystkie zbiory wspomnień o... są obciążone tą wadą, że zamieszcza się w nich wszystko, co się znalazło, bez względu na walor poznawczy. Ze zbioru wspomnień o Rudzkim, który niedawno skończyłem, spokojnie można wywalić co najmniej jedną trzecią, która nic nie wnosi i powtarza to samo, co poprzednicy. Mimo wszystko dopisuję do listy:)
OdpowiedzUsuńI jeszcze sobie pozwolę: wspomnienie Brandysa o Madzi jest tutaj
Tak, to jest ten fragment z dziennika Brandysa, który był w Płaszczu.
UsuńMimo marudzenia lubię takie zbiory, choć rzeczywiście bardziej krytyczny wybór byłby ideałem. Jeśli czytam o kimś kogo naprawdę lubię, w miarę spokojnie da się znieść. :) We wspomnieniach o Nałkowskiej były jeszcze zaproszone osoby po linii partyjnej, tu na szczęście tego nie ma.
A Rudzkiego nigdy nie za wiele! :)
Niestety, Rudzkiego było trochę za wiele, i prawie go przestałem lubić. Zagłaskali człowieka:P Mam zbiór wspomnień o Lilce,ale się nie wczytywałem, za to np. bardzo mnie kiedyś rozczarowały wspomnienia o Marii Kownackiej.
UsuńChyba kolejny przykład książki, którą trzeba sobie dawkować w małych porcjach minimum przez rok. :)
UsuńNie wiedziałam, że wydano wspomnienia o Kownackiej. Co do rozczarowania, czy też chodzi o zagłaskiwanie?
W antologii poświęconej Madzi jest trochę głosów krytycznych, więc uniknięto mdławej słodyczy.
Wydano, PIW w serii wspomnieniowej. Kownacką potraktowano jakoś dziwnie. Niemal zero wspomnień przedwojennych, głównie powojenne. Wrzucają czytelnika w jakieś niejasne powiązania rodzinne, dla jednych krewnych ciocia Marysia była aniołem, dla innych złośliwą wiedźmą, a ja miałem wrażenie, że opinia zależała od środków finansowych asygnowanych przez ciocię na potrzeby krewniaków. Taki niesmak pozostał, bo o pieniądzach tam było mnóstwo, jakoś mniej o wszystkim innym.
UsuńTo przykre, zupełnie jej nie kojarzę z takimi pieniążkowymi problemami rodzinnymi. :( Szkoda, że zdominowały wspomnienia. Zapewne kuzyni chcieli pełnymi garściami czerpać z książkowych apanaży cioci.
UsuńA rozmaitość opinii w relacjach lubię, nie przepadam natomiast za nachalną wersją z aureolką.
Takie zbiory są też trochę po to, żeby zmieniać czy korygować wizerunki, ale w tym wypadku wydało mi się, że proporcje były bardzo zachwiane, na niekorzyść Kownackiej. Być może to stąd, że pojawiała się w tych wspomnieniach niemal od razu jako osoba wiekowa, z różnymi nawykami i dziwactwami, które też zresztą jej tam wypominano.
UsuńMoże nie udało im się dotrzeć do ludzi, którzy spędzali z nią dzieciństwo, ale żeby nie było nikogo sensownego, kto znal ją w młodości??? Trochę to mi pachnie pójściem na łatwiznę.
UsuńMnie też tak pachniało, szczególnie że autorka zbioru taśmowo chyba przygotowała kilka innych. Obadam dokładniej ten o Lilce.
UsuńMam nadzieję, że będzie znacznie lepszy i niezdominowany przez rodzinne afery finansowe. :)
UsuńSame listy Lilki do Jasnorzewskiego wystarczą, żeby podnieść ocenę:)
Usuń:) Bardzo jestem ciekawa Twoich wrażeń, bo we wspomnieniach o Madzi Lilka też wydaje się postacią pełną sprzeczności, choć oczywiście występuje epizodycznie.
UsuńO, a ja sobie Lilkę kupiłam pełna zapału i nadziei. Hm... Przyznaję, że trochę byłam rozczarowana całością, chociaż ogólnie rzecz biorąc - czytało się miło.
UsuńNo i to stamtąd zapałałam chęcią przeczytania całej korespondencji Jasnorzewskich, którą - zdobyłam (ale przeczytałam tylko część)
A ja właśnie Lilkę rozważam, choć chyba podobnie jak Ty podejdę do niej z dystansem. I mam nadzieję, że ktoś w końcu napisze jej porządną, obszerną biografię. Korespondencja Jasnorzewskich to biały kruk najwyższej kategorii! Straszliwie Ci zazdroszczę.
Usuńświetna recenzja, muszę rozejrzeć się za tą książką :)
OdpowiedzUsuńDziękuję i zachęcam nie tylko do lektury, ale i oglądania niezliczonych zdjęć. :)
UsuńCzytałam kilka cytatów z niej. Gdy już znajdę chwilę mam zamiar wgłębić się bardziej w temat.
OdpowiedzUsuńMiłej lektury! Książka jest bardzo przyjemna w odbiorze.
UsuńWow, widzę że publikacje poświęcone Kossakównom mnożą się jak grzyby po deszczu. Mam wręcz wrażenie że więcej o nich napisano, niż wyszło spod ich piór :) Bardzo ciekawy tekst, Lirael, i będę na pewno o tej książce pamiętać. Madzia musiała być w istocie przeuroczą istotą, z tym swoim ciętym języczkiem. A co do jej przymykania oka na zdrady Zygmunta... Przypomina mi to babcię Dehnela z dopiero co przeze mnie przeczytanej "Lali", jak to stwierdzała że woli już mieć chłopa pięknego i dobrego, który czasem skacze w bok, niż żeby był tak brzydki i bez uroku że i tak żadna go nie tknie :) Odświeżyłam sobie właśnie, z okazji Twojej notki, moje wspomnienia z lektury "Marii i Magdaleny" i przypomniałam sobie, że okropnie mnie drażnił ten, wówczas najwidoczniej na porządku dziennym, model związku - mężczyzna pan i władca, może brykać do woli, jak to papa Kossak czynił, a mamusia siedzi cicho. Widać Madzia trochę też wyniosła ten model z domu. Ale dla mnie to wciąż jest i zawsze będzie chore.
OdpowiedzUsuńMasz rację, najwyraźniej jest koniunktura na publikacje o Kossakach. Co w sumie cieszy, bo naprawdę wyjątkowa rodzinka, malownicze typy i piękne tradycje, z wyjątkiem Teresy, którą osobiście odbieram jako postać tragiczną, nie enfant terrible.
UsuńCieszę się, że książka Cię zainteresowała. Mam nadzieję, że kiedyś o niej napiszesz. Języczek Madzi był naprawdę cięty, wystarczy przejrzeć same anegdoty. :) Chociaż niektórzy wspominający nie byli zachwyceni jej poczuciem humoru.
Babcia Dehnela to była postać wyjątkowa. :) Już zacieram łapki na myśl o twojej recenzji "Lali"!
Zgadzam się z Tobą, że w przypadku Madzi jej zadziwiająca tolerancja na "pogotowie erotyczne" (a właściwie przy jej wymowie "ehotyczne"), jak to nazywała, być może wiąże się ze wspomnieniami z dzieciństwa i młodości, bo pan Wojciech słynął z licznych miłosnych konkwist, co Mamidło znosiło ze stoickim spokojem.
To nie zmienia faktu, że niektórzy wspominający byli zbulwersowani dziwnym układem między Madzią, Zygmusiem, a opiekunką-pielegniarką, więc czasy czasami, ale to nie było wcale normą. Mimo nieustannego uśmiechu Madzi i jej uszczypliwych uwag na ten temat, nie wydaje mi się, żeby ten typ związku ją uszczęśliwiał. Niektórzy wspominający usprawiedliwiają Zygmusia, że był o 20 lat młodszy, więc z góry było wiadomo, jak to się skończy, ale mnie to bynajmniej nie przekonuje.
Świetna historia z tym pieczywem... i z poczuciem po-chlebienia u Samozwaniec:) Jestem urzeczona Twoją recenzją, bo przebija z niej autentyczne zafascynowanie "córką Kossaka". Sporo się dowiedziałam dzięki Tobie o tej "czarownicy" polskiej literatury i kultury w ogóle. Będę szukać tej książki w bibliotece.
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za miłe słowa. U mnie wszystko zaczęło się w wieku kilkunastu lat (końcówka podstawówki/początek liceum) kiedy w antykwariacie upolowałam pożółkłą i pozbawioną obwoluty "Marię i Magdalenę". Dosłownie ją połknęłam, a potem wracałam do niej wiele razy. Anegdota z po-chlebieniem mnie rozbawiła. To jedna z wielu sympatycznych historyjek.
UsuńMam nadzieję, że "Córka Kossaka" trafiła już do bibliotek i że będziesz mogła ją wkrótce wypożyczyć.
Postać na pewno barwna, niemniej im więcej o niej czytam czytam, tym bardziej mniej irytuje.;(
OdpowiedzUsuńJa za nią przepadam, choć zdaję sobie sprawę, że jej śmiesznostki mogą odpychać. Obawiam się, że ta książka może pogłębić Twoją niechęć, bo jest w niej mowa również o denerwujących cechach Madzi. :)
UsuńSpokojnie, czytałam tę książkę.;) Może po prostu w pewnym momencie nastąpił u mnie przesyt Magdaleną. Odebrałam ją jako postać lekko wyniosłą w stosunku do "plebsu" i to chyba zaważyło na mojej niechęci.
UsuńBardzo możliwe, bo publikacji o niej rzeczywiście ostatnio sporo. Ja tę wyniosłość, o której piszesz, odczułam właściwie tylko raz, w momencie, kiedy w liście do Anny Kruczkiewicz Madzia narzekała na redakcję i wstęp do pamiętników ojca i stwierdziła: "a w ogóle to nie lektura dla dzisiejszej hołoty" (s. 30). Pozostali wspominający raczej podkreślali jej bezpośredniość, zwłaszcza członkowie rodziny Zygmusia, których mogła epatować wielkopańskimi fochami. :)
UsuńPamiętam z tej (chyba) książki epizod z zakładu fryzjerskiego bodajże: źle potraktowana MS rzuciła coś w rodzaju: pani wie, kto ja jestem?! I to mi wystarcza, żeby do kogoś stracić resztki sympatii.;( Człowiek z klasą nie musi powoływać się na nazwisko, stanowisko itp., a MS chyba aspirowała do roli damy.
UsuńFaktycznie, był taki epizod, ale we mnie nie wywołał aż tak negatywnych odczuć.
UsuńNie chcę usprawiedliwiać Madzi, ale muszę powiedzieć, że czytając tę książkę wielokrotnie zastanawiałam się nad łatwością, z jaką ona przystosowała się do nowej rzeczywistości po wojnie. Przyzwyczajona do salonów w Kossakówce, luksusów, atencji, służby, nurzająca się w towarzyskiej i intelektualnej śmietance, oczko w głowie tatusia, nagle znalazła się w zupełnie innym, przaśnym, ponurym świecie, w którym sama musiała o wszystko zadbać. W dodatku dochodziła do siebie po śmierci ojca w 1942 r. i siostry w 1945 roku, a do tego jeszcze wojna. W dodatku była zupełnie sama - rodzina się na nią obraziła. Przygoda w zakładzie fryzjerskim może świadczy o tym, że nie zawsze sobie z tym wszystkim tak świetnie radziła.
Dopasowała się świetnie. Myślę, że nawet dzisiaj by się odnalazła, może lepiej niż w PRL-u.
UsuńMógłby być tylko problem z atencją i uwielbieniem, bo obawiam się, że nazwisko "Kossak" dziś wielu osobom nic nie mówi. :(
UsuńSpokojna głowa, Madzia na pewno zdołałaby je wypromować i na pustyni.;)
UsuńNa wyprawę na pustynię bym nie liczyła - Madzia za bardzo dbała o cerę. :)
Usuńwszystko jest za bardzo przesłodzone, wiadomo,że zygmunt był adoratorem córki samozwaniec a ta jej go odbiła, potem zdradzał ja na prawo i lewo , a na końcy miał kochanke i tworzył trójkat ze stara babą, jakieś to chore i nikczemne............................fuj
UsuńZ chęcią sięgnę po tę książkę. Choć mam takie wrażenie, że niewiele mi zostanie z niej w pamięci, że te różne wspomnienia zleją się w jedną opowieść (tak już mam jak czytam książki tego typu). Co do powtórzeń anegdot - sama Magdalena w swoich utworach powielała niektóre rodzinne anegdotki (i nawet zdarzało się jej nadać im różny wydźwięk), także może to i do książki o niej pasuje ;-)
OdpowiedzUsuńJa mam ostatnio wzmożony apetyt na takie książki. Na pewno masz rację z tym zlaniem się w jedną opowieść, ale jednocześnie zapamiętuje się wiele detali, dzięki którym bohater wspomnień staje się bardziej ludzki.
UsuńA co do powtórzeń - bardzo słuszne spostrzeżenie! Przykładowo w "Zalotnicy niebieskiej" jest sporo zapożyczeń z "Marii i Magdaleny".
Czytałam poprzednie wydanie wspomnień i kiedy usłyszałam o tej książce pomyślałam, że pewnie będzie to rzecz taka sama, tyle że z nową okładką i jakimś dodatkiem. Bo przecież, jakie nowe wspomnienie może się pojawić po tylu latach, kiedy tych, którzy pamiętali Madzię już nie ma?
OdpowiedzUsuńKsiążkę czytałam jakiś czas temu, ale moje wrażenia były bardzo podobne do Twoich :))
We wstępie Rafał Podraza pisze, że w tej edycji jest kilkadziesiąt nowych wspomnień, co, nie ukrywam, lekko mnie zaskoczyło. Nie mam poprzedniego wydania, żeby móc dokonać porównań, ale różnica w liczbie stron jest znacząca: w nowej wersji 323, w poprzedniej 153. Stąd zapewne decyzja o zmianie tytułu, bo to już właściwie inna książka wyszła. Nie zdziwi mnie trzecia wersja. :)
UsuńJeśli sprzeda się tak dobrze jak pierwsza, to na pewno skądś jeszcze wynajdą kolejne wspomnienia.
UsuńJa także nie mam własnego egzemplarza, czytałam pożyczony i to jeszcze jakąś zawiłą drogą, bo nigdzie nie mogłam tej książki znaleźć.
Może w trzeciej wersji pojawią się relacje prawnuków tych, którzy wspominali w edycji pierwszej? :)
UsuńPrzypuszczam, że "Córka Kossaka" rozejdzie się jak świeże bułeczki. :) A wydanie, które Ty czytałaś, właśnie znalazłam na Allegro ze skanem spisu treści. Rzeczywiście znacznie mniej relacji.
Tak jak pisałaś wyżej, jak się darzy postać sympatią to wiele jest się w stanie wybaczyć autorowi takiej nie w pełni doskonałej biografii. No i zawsze jest szansa, że się więcej tych detali, wspomnień, anegdotek zapamięta. Nie znam tak dobrze historii Magdaleny (czytałam jedynie trzy książki, w tym Marię i Magdalenę), więc pewnie nie dostrzegłabym wielu niuansików, o których piszesz.
OdpowiedzUsuńDobrze pamiętam Twoją recenzję "Marii i Magdaleny", a zwłaszcza to, że podpadła Ci Lilka. :) Zresztą w antologii Podrazy Pawlikowska-Jasnorzewska też dość nieciekawie wypada na tle Madzi. Ja takie wielogłosowe wspomnieniowe biografie bardzo lubię, ale widzę też ich wady.
UsuńAż dziw bierze, że ktoś jeszcze o niej pamięta :-) bardziej już chyba funkcjonuje jako nazwisko niż jako autorka, sic transit gloria mundi! :-)
OdpowiedzUsuńPamięta, a jakże. :) Ci, którzy wysyłali Madzi pieczywo chrupkie, powoli odchodzą w smugę cienia, ale wydaje mi się, nadal ma wielu miłośników. Jako autorka też chyba całkiem nieźle funkcjonuje - poza nieustannymi wznowieniami jej wydawniczych hitów, wydano niedawno dwie nowe rzeczy. Jednak kilkoro wspominających Madzię, wyraźnie sugeruje, że jej dzieła nie wywołują dreszczy zachwytu. :)
UsuńA wywołują?! :-)
UsuńJa nie jestem obiektywna. :) Jej książki z założenia miały wywoływać uśmiech i wydaje mi się, że to im się udaje, nawet po wielu latach. Nie pozostaje mi nic innego, jak którąś przetestować na własnej skórze pod kątem dreszczy. :)
UsuńJa chwilowo mam już przesyt. W ciągu 2-3 lat przeczytałam M&M, "Zalotnicę" oraz wspomnienia zygmunta.
OdpowiedzUsuńJedyne, co jeszcze biorę pod uwagę, to wspomnienia Kossak Szczuckiej, określanej złośliwie przez Madzię jako "Zośka od krów".
Dziękuję za zalinkowanie mojej recenzji (recenzja , jak recenzja, ale ta dyskusja...).
Teresa budzi ogromne zainteresowanei internautów, myślę, że notka boograficzno- śledcza świetnie podniosłaby oglądalność bloga (nie, żeby Twój tego potrzebował:)).
A co do akceptacji zdrad- po lekturze zalotnicy mam wrażenie, że obie siostry zostały nieźle przetrenowane przez swojego Tatę. Toż to każdy ich facet, który nie zdradzał, uwazany był za ofiarę losu (Bzowski, Starzewski), a zdradzający byli stawiani na piedestale (Pawlikowski, Jasnorzeski, wreszcie powojenny mąz Madzi).
U mnie oznak przesytu na razie nie widać. :) Mam ochotę na jakiś zbiór felietonów Madzi, między innymi pod kątem smaczków obyczajowych.
UsuńW książce Podrazy jest fragment wspomnień Kossak-Szczuckiej na temat "Marii i Magdaleny". Widać, że książka jej się nie podobała, ale stara się być uprzejma. :) Zarzuca Madzi m.in., że spłyciła wizerunek Lilki i pisze, że "książka była przeraźliwie posępna przez swój cynizm (naiwny?) czy też naiwność cyniczną"(s. 76). Osobiście nie zauważyłam tej posępności i cynizmu w "Marii i Magdalenie".
Dyskusja w komentarzach była rzeczywiście burzliwa! :)
O Teresie są okruchy informacji rozsiane po różnych relacjach. Dominują smutne, a wręcz dramatyczne, są też lekko sensacyjne. Jest też mail od jej córki.
Wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście w tamtych czasach zdradzanie żony było oceniane w zupełnie innych kategoriach i stąd dziwne poglądy Kossakówien na ten temat.
Ówczesne żony niespecjalnie przepadały za obowiązkami małżeńskimi, więc małżonek szukający uciech w innym łożu był pewnie mile widziany. Matronom wystarczało zapewne to, że to one są prawowitymi małżonkami i kobietami uczciwymi, więc jakieś tam kokocice nie musiały stanowić obiektów wywołujących zazdrość.
UsuńA jeśli im nie wystarczało, to dla dobra rodzinnego wizerunku zapewne udawały, że cielesne uciechy nie mają dla nich większego znaczenia. Zresztą rozwódki chyba były wtedy traktowane jako osoby moralnie podejrzane.
UsuńOooo, a ja właśnie po lekturze "Zalotnicy niebieskiej" i "Marii i Magdaleny" jestem, a na półce jeszcze "Lilka", ale to na potem, żeby się nie przesycić. Dopiero zagłębiam się w Kossakówny, te kolorowe motyle.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście lepiej sobie dawkować te lektury, bo w nadmiarze nawet kolorowe motyle się mogą znudzić. :)
UsuńNa pierwszym zdjęciu jest Pola Negri, a nie Magdalena Samozwaniec...
OdpowiedzUsuńNo właśnie! Może by zmienić zdjęcie, bo wprowadza w błąd.
Usuń