Ostatni motyl na kwiatku lawendy
W Finistère jestem nikim,
zupełnie
jak motyl na kwiatku lawendy,
anonimowa, nieważka i bezimienna.[1]
Książki Bodil Malmsten kojarzą mi się z wakacjami. Przed dwoma laty w czasie wyjazdu na Roztocze przeczytałam Cenę wody w Finistère i Moje pierwsze życie. Wspominam je ciepło, dlatego z radością sięgnęłam po niedawno wydany trzeci tom cyklu, „Ostatnią
książkę z Finistère”. Beztrosko zignorowałam
sygnały ostrzegawcze, które wysyłała do mnie lekko psychodeliczna kolorystyka okładki i zasiadłam do lektury. Tym razem autobiograficzna opowieść zaczyna się od
ważnej decyzji. Po siedmiu latach Bodil postanawia wyprowadzić się z uroczego Finistère.
Opowiada o przyczynach tego wyboru i uczuciach, które w niej
wywołuje. Potem kupuje mieszkanie w okolicach Nantes i zaczyna nowe życie.
W miarę lektury moja entuzjastyczna mina rzedła. Akcja w pigułce
wygląda tak: autorka pracuje w ogródku, rozmyśla, pisze książkę „Seks i inne
katastrofy w departamencie F.”, rozmyśla, siedzi w pralni, rozmyśla, obserwuje
rośliny, rozmyśla, rozmawia z madame C., rozmyśla i tak dalej. Prawda jest brutalna: trzeba być autorem „Poszukiwania
straconego czasu” albo pisarzem zbliżonego formatu, żeby coś takiego było w ogóle strawne dla czytelnika. Nawiasem mówiąc magdalenki
pojawiają się na chwilę w kontekście muzyki, która u Malmsten wywołuje podobny
efekt jak słynne ciasteczka Prousta.
Gdyby liczne rozważania zawarte w „Ostatniej
książce z Finistère” były ciekawe, nie miałabym nic przeciwko
tak statycznej opowieści. Niestety, często nie są. Owszem, zdarzają się rodzynki - interesujące fragmenty dotyczą na przykład miłości Bodil do książek, jej poglądów na temat powieści Lowry’ego i Nabokova (nie znosi ich), Thomasa Bernharda (jej ulubiony pisarz), ale jest ich niestety niewiele. Obawiam
się, że wielu czytelnikom zabraknie siły i ochoty, żeby te nieliczne diamenciki wydłubywać mozolnie z gąszczu niespójnego tekstu.
Być może pisarka sądziła,
że sukces poprzednich dwóch tomów automatycznie
gwarantuje kolejne triumfy? Niestety, tak nie jest. Czytelniczy apetyt rośnie w
miarę jedzenia i nie da się go zaspokoić mętnymi popłuczynami. Nawet moja najulubieńsza lawenda,
która pojawiła się w książce kilkakrotnie, najczęściej w towarzystwie motyli, nie
wynagrodziła mi gorzkiego rozczarowania. Naprawdę trudno uwierzyć w zapewnienia
polskiego wydawcy na okładce, że „Ostatnia
książka z Finistère” cieszy się równie dużym powodzeniem jak część pierwsza”.
W poprzednich tomach cyklu też były liczne dygresje, jednak obserwacje autorki na temat Francji i wspomnienia ze Szwecji, okraszone błyskotliwymi, często lekko kąśliwymi, a niekiedy poetyckimi komentarzami, wynagradzały chwilowe zwolnienie tempa opowieści. Czytałam kilka
negatywnych opinii o Cenie wody w Finistère i Moim pierwszym życiu. Autorce zarzucano, że książki są mdłe, nudne i chaotyczne. Czytelnicy, którzy tak właśnie uważają, powinni omijać
szerokim łukiem „Ostatnią książkę z Finistère”, bo wzmiankowane cechy występują w niej w sporym natężeniu.
Tym razem nie zachwycił mnie styl Malmsten. Język powieści wydał
mi się tak ubogi, że zapewne absolwenci kursu szwedzkiego dla początkujących
nie mieliby kłopotów z przeczytaniem tej książki w oryginale. Schody zaczęłyby się wówczas,
gdyby spróbowali połączyć zdania w logiczną całość. Oto próbka stylu, w jakim napisana jest cała „Ostatnia książka z Finistère”:
Byłam kimś, kto znalazł swoje Finistère, a teraz je straciłam.
Ludzie, którzy postrzegają siebie jako ofiary, nie ma nic gorszego, nienawidzę ich. Nie siebie samej — mnie nie ma.
Kto chce mojego dobra, nie stawia pytań, kto chce mojego dobra, nie żąda odpowiedzi.
Atlantyk oddycha — przypływ, odpływ.[2]
W moim przypadku zdecydowanie odpływ: 204 strony takich dywagacji wprowadziły mnie w stan sennego odrętwienia.
Zanim zaczęłam czytać trzeci tom cyklu Bodil Malmsten, martwiło mnie słowo „ostatnia” w tytule. Teraz wywołuje westchnienie ulgi.
Zanim zaczęłam czytać trzeci tom cyklu Bodil Malmsten, martwiło mnie słowo „ostatnia” w tytule. Teraz wywołuje westchnienie ulgi.
_____________________
[1]
Bodil Malmsten, „Ostatnia książka z Finistère”,
tłum. Jan Rost, Wydawnictwo Literackie, 2011, s. 14.
[2] Tamże, s. 7.
Moja ocena: 3
Bodil Malmsten [Źródło zdjęcia] |
To chyba ta lawenda tak cię ukołysała:)
OdpowiedzUsuńA czy można przeczytać tylko poprzednie tomy, skoro dobre? Zresztą te cytaty są całkiem, całkiem;)
To na pewno wina lawendy, było jej stanowczo za mało. :)
UsuńPoprzednie tomy bardzo polecam! Obydwa zrecenzowałam. Uprzedzam, że wywołują dość krańcowe reakcje, zwykle albo bardzo się podobają, albo wręcz przeciwnie. Na pewno nie są letnie, choć idealne do czytania w wakacje. :)
Okładka zachęcająca, przywołuje na myśl ciepłe, letnie wieczory. Ale po tym, co napisałaś, nie wybrałabym tej książki, aby umilić sobie taki wieczór.
OdpowiedzUsuńMnie bardziej podobały się okładki poprzednich tomów. Ta wydaje mi się nieco myląca, bo utrzymana jest w tonacji książek z nurtu prowansalsko-toskańskiego, obficie publikowanych ostatnio przez Wydawnictwo Literackie, a to zupełnie inna bajka i czytelnicy mogą być lekko rozsierdzeni. :)
UsuńPoprzednie tomy przeczytałam zachęcona Twoimi recenzjami. :-)
OdpowiedzUsuńPo ten tom też sięgnę, raczej nie po to, żeby się zachwycić, bo po tym, co napisałaś, widzę, że na to liczyć nie można, ale spróbuję przedrzeć się przez gąszcz, żeby wydłubać te diamenciki. :-)
Owocnego wydłubywania, choć uprzedzam, że zbiory mogą być niezbyt obfite. :)
UsuńCiekawa jestem, czy to naprawdę ostatnia część. To może być tylko kokieteria. :)
Cieszę się ogromnie, że zachęciłam Cię do przeczytania poprzednich części. Bardzo je lubię.
Mam już "Ostatnią książkę..." na biurku i zaczynam wydłubywanie. :-)
UsuńAle szybko! :) Bardzo jestem ciekawa Twoich znalezisk. :) I w ogóle, jakie książka zrobi na Tobie wrażenie.
UsuńNabokova już wydłubałam i za kilka minut zamieszczę w "Fotelu". :-)
UsuńPrzedzieram się przez bełkotliwy gąszcz. Muszę przyznać, że gdyby ta książka była pierwszą Malmsten, którą czytałam, to nawet najlepsza recenzja jej innych książek nie zachęciłaby mnie do sięgnięcia po nie. :-)
Zaraz obok Nabokova jest Lowry, s. 120-122. :) Jakaś tajemnicza historia z jego żoną. Będę musiała zbadać temat. A Bernhard ciut dalej, s. 126-129.
UsuńWidzę, że jak dotychczas masz podobne wrażenia jak ja, ale nie wyprzedzajmy wypadków, poczekajmy do ostatniej strony. :)
Właśnie znalazłam u Ciebie cytat z książki Rozwadowskiej, który jakoś dziwnie mi tutaj pasuje: "w ogóle gulasz i nudy na pudy". :)
UsuńPrzedarłam się... :-)
UsuńAle zdania nie zmieniłam.
"Posiadając, byłam niewolnikiem, a teraz jestem wolna." Nie spodziewałam się, że w tym gąszczu pojawi się nagle kwintesencja minimalizmu. :-)
Bardzo Ci dziękuję za podpowiedzi. :-)
Ciekawa jestem Twojej opinii o "Elektrycznych gitarach", jednej z moich lektur z dawnych lat. :-)
"Elektryczne gitary" na pewno zrecenzuję po przeczytaniu. A zapowiadają się wyśmienicie! :)
UsuńW przypadku tej książki Malmsten minimalizm wystąpił w nadwyżce. :) I szczerze mówiąc, ja też poczułam się wolna po przeczytaniu ostatniej strony.
Dzięki, że z poświęceniem się przedzierałaś! :)
:-)
UsuńWy to umiecie zachęcić!!! :-) Samym Lowry'm już można wystarczająco odstraszyć :-)
OdpowiedzUsuńAkurat fragment o Lowry'm zalicza się do elitarnej garstki tych najlepszych. :) Rzeczony cytat jest już na blogu Paren.
UsuńA ja nie wiem dlaczego, nigdy nie miałam ochoty sięgnąć nawet po pierwszą. Bez powodu, po prostu stwierdziłam, ze coś nie dla mnie ona chyba i tyle o niej pamiętałam.
OdpowiedzUsuńNie ma sensu się zmuszać, choć mam przeczucie, że pierwszy i drugi tom miałyby u Ciebie szanse. :) Są naprawdę dobre.
UsuńLirael uwierzyłaś w zapewnienia polskiego wydawcy na okładce? nie wierzę, wszak to zawsze tylko i wyłącznie reklama. Ale powtórzę się po raz nie wiem który- cieszą mnie negatywne recenzje, które oszczędzają mi czasu :)
OdpowiedzUsuńZacytowałam z oburzeniem, nie uwierzyłam. :) Wiem, że wypisywane są różne absurdalne rzeczy. Rozumiem, że potrzebna jest reklama, ale czuję się dziwnie, kiedy ktoś traktuje czytelnika jak naiwne niemowlę. I podobnie jak Ty, od czasu do czasu lubię czytać negatywne recenzje. :) Tak jak piszesz, zyskuję cenny czas.
UsuńPozostaje mi jedynie zastosować się do Twojej sugestii i nie sięgać.
OdpowiedzUsuńPierwszych dwóch części nie dopisuj do czarnej listy. :)
UsuńA ja przez pierwszą część tej serii przebrnęłam z trudem. Omal nie przerwałam lektury, choć naprawdę rzadko to robię. Po kolejne części już nie sięgnę.:)
OdpowiedzUsuńZauważyłam, że sporo osób nie rozsmakowało się w stylu tej pisarki, bo jest dość specyficzny, no i te liczne dygresje, które mogą nużyć. Mnie odpowiadał, ale w trzeciej części chwilami był nieznośny.
UsuńZapisuję sobie dwa pierwsze tytuły, z trzeciego rezygnuję. Też bardzo nie lubię takich "odpływów" przez większość książki - nużą i nic nie wnoszą.
OdpowiedzUsuńNiestety, ten "odpływ" jest taki właśnie nużący, w przeciwieństwie do poprzednich części, w których opowieść też snuje się w dość leniwym rytmie, ale jest znacznie ciekawsza.
Usuń