21 sierpnia 2012

Ostatni motyl na kwiatku lawendy (Bodil Malmsten, „Ostatnia książka z Finistère”)


Ostatni motyl na kwiatku lawendy
W Finistère jestem nikim,
zupełnie jak motyl na kwiatku lawendy,
 anonimowa,  nieważka i bezimienna.[1]

Książki Bodil Malmsten kojarzą mi się z wakacjami. Przed dwoma laty w czasie wyjazdu na Roztocze przeczytałam Cenę wody w Finistère i Moje pierwsze życie. Wspominam je ciepło, dlatego z radością sięgnęłam po niedawno wydany trzeci tom cyklu, „Ostatnią książkę z Finistère”. Beztrosko zignorowałam sygnały ostrzegawcze, które wysyłała do mnie lekko psychodeliczna kolorystyka okładki i zasiadłam do lektury. Tym razem autobiograficzna opowieść zaczyna się od ważnej decyzji. Po siedmiu latach Bodil postanawia wyprowadzić się z uroczego Finistère. Opowiada o przyczynach tego wyboru i uczuciach, które w niej wywołuje. Potem kupuje mieszkanie w okolicach Nantes i zaczyna nowe życie. 

W miarę lektury moja entuzjastyczna mina rzedła. Akcja w pigułce wygląda tak: autorka pracuje w ogródku, rozmyśla, pisze książkę „Seks i inne katastrofy w departamencie F.”, rozmyśla, siedzi w pralni, rozmyśla, obserwuje rośliny, rozmyśla, rozmawia z madame C., rozmyśla i tak dalej. Prawda jest brutalna: trzeba być autorem „Poszukiwania straconego czasu” albo pisarzem zbliżonego formatu, żeby coś takiego było w ogóle strawne dla czytelnika. Nawiasem mówiąc magdalenki pojawiają się na chwilę w kontekście muzyki, która u Malmsten wywołuje podobny efekt jak słynne ciasteczka Prousta. 

Gdyby liczne rozważania zawarte w „Ostatniej książce z Finistère” były ciekawe, nie miałabym nic przeciwko tak statycznej opowieści. Niestety, często nie są. Owszem, zdarzają się rodzynki -  interesujące fragmenty dotyczą  na przykład miłości Bodil do książek, jej poglądów na temat powieści Lowry’ego i Nabokova (nie znosi ich), Thomasa Bernharda (jej ulubiony pisarz), ale jest ich niestety niewiele. Obawiam się, że wielu czytelnikom zabraknie siły i ochoty, żeby te nieliczne diamenciki wydłubywać mozolnie z gąszczu niespójnego tekstu.

Być może pisarka sądziła, że sukces poprzednich dwóch tomów automatycznie gwarantuje kolejne triumfy? Niestety, tak nie jest. Czytelniczy apetyt rośnie w miarę jedzenia i nie da się go zaspokoić mętnymi popłuczynami. Nawet moja najulubieńsza lawenda, która pojawiła się w książce kilkakrotnie, najczęściej w towarzystwie motyli, nie wynagrodziła mi gorzkiego rozczarowania. Naprawdę trudno uwierzyć w zapewnienia polskiego wydawcy na okładce, że „Ostatnia książka z Finistère” cieszy się równie dużym powodzeniem jak część pierwsza”. 

W poprzednich tomach cyklu też były liczne dygresje, jednak obserwacje autorki na temat Francji i wspomnienia ze Szwecji, okraszone błyskotliwymi, często lekko kąśliwymi, a niekiedy poetyckimi komentarzami, wynagradzały chwilowe zwolnienie tempa opowieści. Czytałam kilka negatywnych opinii o Cenie wody w Finistère i Moim pierwszym życiu. Autorce zarzucano, że książki są mdłe, nudne i chaotyczne. Czytelnicy, którzy tak właśnie uważają, powinni omijać szerokim łukiem „Ostatnią książkę z Finistère”, bo wzmiankowane cechy występują w niej w sporym natężeniu. 

Tym razem nie zachwycił mnie styl Malmsten. Język powieści wydał mi się tak ubogi, że zapewne absolwenci kursu szwedzkiego dla początkujących nie mieliby kłopotów z przeczytaniem tej książki w oryginale. Schody zaczęłyby się wówczas, gdyby spróbowali połączyć zdania w logiczną całość. Oto próbka stylu, w jakim napisana jest cała „Ostatnia książka z Finistère”:
Byłam kimś, kto znalazł swoje Finistère, a teraz je straciłam. 
Ludzie, którzy postrzegają siebie jako ofiary, nie ma nic gorszego, nienawidzę ich. Nie siebie samej — mnie nie ma. 
Kto chce mojego dobra, nie stawia pytań, kto chce mojego dobra, nie żąda odpowiedzi.
Atlantyk oddycha — przypływ, odpływ.
[2]
W moim przypadku zdecydowanie odpływ: 204 strony takich dywagacji wprowadziły mnie w stan sennego odrętwienia. 

Zanim zaczęłam czytać trzeci tom cyklu Bodil Malmsten, martwiło mnie  słowo „ostatnia” w tytule. Teraz wywołuje westchnienie ulgi.
_____________________
[1] Bodil Malmsten, „Ostatnia książka z Finistère”, tłum. Jan Rost, Wydawnictwo Literackie, 2011, s. 14.
[2] Tamże, s. 7.

Moja ocena: 3
Bodil Malmsten

[Źródło zdjęcia]

26 komentarzy:

  1. To chyba ta lawenda tak cię ukołysała:)
    A czy można przeczytać tylko poprzednie tomy, skoro dobre? Zresztą te cytaty są całkiem, całkiem;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To na pewno wina lawendy, było jej stanowczo za mało. :)
      Poprzednie tomy bardzo polecam! Obydwa zrecenzowałam. Uprzedzam, że wywołują dość krańcowe reakcje, zwykle albo bardzo się podobają, albo wręcz przeciwnie. Na pewno nie są letnie, choć idealne do czytania w wakacje. :)

      Usuń
  2. Okładka zachęcająca, przywołuje na myśl ciepłe, letnie wieczory. Ale po tym, co napisałaś, nie wybrałabym tej książki, aby umilić sobie taki wieczór.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie bardziej podobały się okładki poprzednich tomów. Ta wydaje mi się nieco myląca, bo utrzymana jest w tonacji książek z nurtu prowansalsko-toskańskiego, obficie publikowanych ostatnio przez Wydawnictwo Literackie, a to zupełnie inna bajka i czytelnicy mogą być lekko rozsierdzeni. :)

      Usuń
  3. Poprzednie tomy przeczytałam zachęcona Twoimi recenzjami. :-)
    Po ten tom też sięgnę, raczej nie po to, żeby się zachwycić, bo po tym, co napisałaś, widzę, że na to liczyć nie można, ale spróbuję przedrzeć się przez gąszcz, żeby wydłubać te diamenciki. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owocnego wydłubywania, choć uprzedzam, że zbiory mogą być niezbyt obfite. :)
      Ciekawa jestem, czy to naprawdę ostatnia część. To może być tylko kokieteria. :)
      Cieszę się ogromnie, że zachęciłam Cię do przeczytania poprzednich części. Bardzo je lubię.

      Usuń
    2. Mam już "Ostatnią książkę..." na biurku i zaczynam wydłubywanie. :-)

      Usuń
    3. Ale szybko! :) Bardzo jestem ciekawa Twoich znalezisk. :) I w ogóle, jakie książka zrobi na Tobie wrażenie.

      Usuń
    4. Nabokova już wydłubałam i za kilka minut zamieszczę w "Fotelu". :-)

      Przedzieram się przez bełkotliwy gąszcz. Muszę przyznać, że gdyby ta książka była pierwszą Malmsten, którą czytałam, to nawet najlepsza recenzja jej innych książek nie zachęciłaby mnie do sięgnięcia po nie. :-)

      Usuń
    5. Zaraz obok Nabokova jest Lowry, s. 120-122. :) Jakaś tajemnicza historia z jego żoną. Będę musiała zbadać temat. A Bernhard ciut dalej, s. 126-129.
      Widzę, że jak dotychczas masz podobne wrażenia jak ja, ale nie wyprzedzajmy wypadków, poczekajmy do ostatniej strony. :)

      Usuń
    6. Właśnie znalazłam u Ciebie cytat z książki Rozwadowskiej, który jakoś dziwnie mi tutaj pasuje: "w ogóle gulasz i nudy na pudy". :)

      Usuń
    7. Przedarłam się... :-)
      Ale zdania nie zmieniłam.
      "Posiadając, byłam niewolnikiem, a teraz jestem wolna." Nie spodziewałam się, że w tym gąszczu pojawi się nagle kwintesencja minimalizmu. :-)

      Bardzo Ci dziękuję za podpowiedzi. :-)

      Ciekawa jestem Twojej opinii o "Elektrycznych gitarach", jednej z moich lektur z dawnych lat. :-)

      Usuń
    8. "Elektryczne gitary" na pewno zrecenzuję po przeczytaniu. A zapowiadają się wyśmienicie! :)
      W przypadku tej książki Malmsten minimalizm wystąpił w nadwyżce. :) I szczerze mówiąc, ja też poczułam się wolna po przeczytaniu ostatniej strony.
      Dzięki, że z poświęceniem się przedzierałaś! :)

      Usuń
  4. Wy to umiecie zachęcić!!! :-) Samym Lowry'm już można wystarczająco odstraszyć :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat fragment o Lowry'm zalicza się do elitarnej garstki tych najlepszych. :) Rzeczony cytat jest już na blogu Paren.

      Usuń
  5. A ja nie wiem dlaczego, nigdy nie miałam ochoty sięgnąć nawet po pierwszą. Bez powodu, po prostu stwierdziłam, ze coś nie dla mnie ona chyba i tyle o niej pamiętałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma sensu się zmuszać, choć mam przeczucie, że pierwszy i drugi tom miałyby u Ciebie szanse. :) Są naprawdę dobre.

      Usuń
  6. Lirael uwierzyłaś w zapewnienia polskiego wydawcy na okładce? nie wierzę, wszak to zawsze tylko i wyłącznie reklama. Ale powtórzę się po raz nie wiem który- cieszą mnie negatywne recenzje, które oszczędzają mi czasu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacytowałam z oburzeniem, nie uwierzyłam. :) Wiem, że wypisywane są różne absurdalne rzeczy. Rozumiem, że potrzebna jest reklama, ale czuję się dziwnie, kiedy ktoś traktuje czytelnika jak naiwne niemowlę. I podobnie jak Ty, od czasu do czasu lubię czytać negatywne recenzje. :) Tak jak piszesz, zyskuję cenny czas.

      Usuń
  7. Pozostaje mi jedynie zastosować się do Twojej sugestii i nie sięgać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszych dwóch części nie dopisuj do czarnej listy. :)

      Usuń
  8. A ja przez pierwszą część tej serii przebrnęłam z trudem. Omal nie przerwałam lektury, choć naprawdę rzadko to robię. Po kolejne części już nie sięgnę.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważyłam, że sporo osób nie rozsmakowało się w stylu tej pisarki, bo jest dość specyficzny, no i te liczne dygresje, które mogą nużyć. Mnie odpowiadał, ale w trzeciej części chwilami był nieznośny.

      Usuń
  9. Zapisuję sobie dwa pierwsze tytuły, z trzeciego rezygnuję. Też bardzo nie lubię takich "odpływów" przez większość książki - nużą i nic nie wnoszą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, ten "odpływ" jest taki właśnie nużący, w przeciwieństwie do poprzednich części, w których opowieść też snuje się w dość leniwym rytmie, ale jest znacznie ciekawsza.

      Usuń