5 grudnia 2013

„Tak bardzo lubię życie” (Astrid Lindgren, „Zwierzenia Britt-Mari”)

„Tak bardzo lubię życie”
Czytanie książek Astrid Lindgren w lecie staje się już dla mnie tradycją. Świadomie unikam słowa wyzwanie, bo kojarzy się z wysiłkiem, a to jest czysta, leniwa przyjemność. W tym roku w lipcu zdecydowałam się na powieściowy debiut szwedzkiej pisarki, Zwierzenia Britt-Mari. Wprawdzie znowu przekonałam się o tym, że proza Lindgren w wersji dla nastolatków odpowiada mi mniej niż jej książki przeznaczone dla młodszych czytelników, ale i tak nie ma co narzekać. Było lepiej niż ostatnio.

Główna bohaterka i narratorka, Britt-Mari Hagström ze Storgatan, ma piętnaście lat i chodzi do szóstej klasy szkoły dla dziewcząt. Na powieść składają się jej listy, pisane przez kilka miesięcy do Kajsy Hultin, korespondencyjnej przyjaciółki ze Sztokholmu. Trochę szkoda, że autorka wybrała formę epistolarnego monologu. Kontrast między życiem w małym miasteczku a stolicą byłby na pewno ciekawy. Poza tym dziwne wrażenie robi skupienie się narratorki wyłącznie na sobie i swoich sprawach, bez odniesień do tego, co pisze Kajsa.

Tu mała dygresja. Czytając Zwierzenia Britt-Mari często wspominałam własnych korespondencyjnych przyjaciół z czasów podstawówki i liceum, w tym najulubieńszą Helenę ze Szwecji. Miałam w klasie koleżankę, która wprowadziła modę na penpali i wszyscy z zapałem wymieniali z nimi listy, szlifując znajomość angielskiego. O tym, jak ważnym doświadczeniem może stać się taka korespondencja, świadczy pamiętnik Foreign Correspondence Geraldine Brooks, w którym autorka opisuje swoje listowne przyjaźnie z dzieciństwa i wrażenia z podróży, które odbyła już jako osoba dorosła, chcąc dowiedzieć się, jak potoczyły się losy dawnych znajomych. Ja też jestem bardzo ciekawa, ale w przeciwieństwie do australijskiej pisarki  detektywistycznych wypraw nie planuję.
Ilustracja Ulli Sundin-Wickman do szwedzkiego wydania. [Źródło]
Ale wróćmy do Zwierzeń Britt-Mari. Obraz rodziny w powieści Lindgren znowu okazał się przyprawiony na słodko, ale tym razem bohaterowie są bardziej osadzeni w rzeczywistości niż w Kerstin i ja. Narratorka potrafi dostrzec u najbliższych nie tylko zalety, ale i śmiesznostki. Szczególnie zapadają w pamięć nieco humorystyczne portrety rodziców. Mama jest tłumaczką, a tato dyrektorem gimnazjum. Oto pani Hagström:
„Mama też całymi prawie dniami przesiaduje w swoim poko­ju i pisze na maszynie, jakby się paliło. Tłumaczy książki. Od czasu do czasu przypomina sobie, że wydała na świat pięcioro dzieci, i wtedy wypada stamtąd z sercem przepełnionym ma­cierzyństwem i zaczyna nas na gwałt wychowywać. Sroga nie potrafi być, ponieważ śmieje się ze wszystkiego na tym świecie, z czego w ogóle śmiać się można, plus jeszcze z innych paru rzeczy. Nie denerwuje się wcale, gdy wchodzimy i przeszka­dzamy jej w pracy. Pewnie nawet nie zauważyłaby, gdyby cały pociąg nagle przejechał przez jej pokój.”[1]
Niestety, już rodzeństwo i przyjaciele Britt-Mari zostali potraktowani dość sztampowo. 

Autorka listów często podkreśla swoją miłość do czytania. Twierdzi wręcz, że gdyby nie otrzymała na urodziny książki, zwątpiłaby w ład na tym świecie. Trudno się dziwić: w życiu jej rodziny bardzo ważną rolę odgrywa literatura. Ulubiona lektura państwa Hagström i ich pociech to „Kubuś Puchatek”, który czasem bywa czytany na głos. Britt-Mari czesto nawiązuje do swoich bibliofilskich pasji:
„Spodziewam się, że tak samo jak ja przepadasz za książkami. Nie tylko lubię je czytać, lubię je dotykać, brać do ręki, czuć, że do mnie należą. Mamusia i tatuś uważają, że są pewne książki, które wszystkie dzieci powinny mieć. Myślę, że dobrze byłoby, gdyby wszyscy rodzice byli tego zdania, bo oj, ile dzięki temu mieliśmy rado­ści! Książek nigdy nikt u nas nie uważał za luksus, dostawaliśmy ich zawsze moc na Gwiazdkę i na urodziny. Ten zaś, za które­go kiedyś wyjdę za mąż, będzie musiał spełniać dwa warunki: lu­bić książki i lubić dzieci. Wtedy, właściwie mówiąc, jego wygląd będzie mi zupełnie obojętny. Chociaż nic chybaby nie szkodzi­ło, żeby miał i ładne zęby, prawda?”[2]
Nie muszę zapewne dodawać, że kandydat spełniający te warunki pojawi się niemalże natychmiast. Bez ubytków w uzębieniu czy w charakterze.

Lindgren nadzwyczaj trafnie, chwilami zabawnie, odmalowuje to, co tak często gra w duszy typowej nastolatki: huśtawki nastrojów, egocentryzm, niezadowolenie ze swego wyglądu, skłonność do egzaltacji. Pisarka wyznaje: „gdy opisywałam Britt-Mari, wyposażyłam ją w te wszystkie przymioty, które pragnęłabym sama mieć w wieku kilkunastu lat. Była silną osobowością, a ja często tchórzyłam.”[3]. Jak dobra wróżka autorka obdarowała swoją bohaterkę tym, czego brak jej samej kiedyś doskwierał. Britt-Mari to zaradna, rezolutna, pewna siebie osóbka o bogatym życiu wewnętrznym:
„Co można powiedzieć o sobie samej, jak myślisz? Że lubię książki, że nienawidzę matematyki, że lu­bię tańczyć, że nie znoszę chwili, gdy wieczorem mam iść spać, że kocham swoją rodzinę do szaleństwa (chociaż irytuje mnie czasami), że nie cierpię trwałej ondulacji i nigdy nie chciała­bym jej mieć, że lubię przyrodę, gdy mogę sobie wędrować na własną rękę, ale że nie cierpię pleć w ogródku, że lubię błękit­ną wiosnę i ciepłe lato, i pogodną jesień, i śnieżną zimę, kiedy mogę jeździć na nartach, że — krótko mówiąc — tak bardzo lu­bię życie.”[4]
Astrid Lindgren w wieku 16 lat. [Źródło]
Wbrew pozorom życie Britt-Mari nie jest usłane różami W jej listach znajdziemy codzienne troski klasycznej nastolatki, ale dotykamy też poważniejszych problemów, jak chociażby śmierć starego Ollego, kłopoty rodzinne Bertila czy tułaczka żydowskich uchodźców, którym państwo Hagström na kilka dni udzielają schronienia.

Nawet jeśli nie polubicie Britt-Mari, warto przez chwilę ogrzać się w cieple zaraźliwego optymizmu Astrid Lindgren. Jej powieść to radosna pochwała życia i przyrody w ich wszystkich przejawach. Naprawdę wszystkich, nawet tych, które wydają nam się oczywiste lub dziecinne. Znalezienie malinówki w zroszonej tra­wie wprawia piętnastolatkę w euforię porównywalną do tej, którą poczuł Kolumb na widok Ameryki. Kolorystyczne bogactwo floksów i róż sprawia, że skóra Britt-Mari cierpnie z zachwytu. Olśniewa ją zapach wiosny i widok kwitnącej czeremchy. Takich ekstatycznych fragmentów znajdziemy w Zwierzeniach Britt-Mari sporo. Szczerze mówiąc, ich mnogość trochę mnie dziwiła, ale wszystko zrozumiałam, kiedy uzmysłowiłam sobie, że książka została wydana w 1944 roku.
„Pomyśl, gdyby tak można było nabrać zapachu pierwszych sa­sanek, karczku Moniki, gdy jest świeżo wykąpana, świeżego chleba, gdy się jest głodnym, zapachu choinki na Gwiazdkę i zmieszać to z trzaskiem ognia na kominku w cichy jesien­ny wieczór, gdy deszcz bije o szyby, z delikatnym dotknięciem mamy, gdy głaszcze mnie po policzku, kiedy jestem smutna, z „Menuetem" Beethovena i „Ave Maria" Schuberta, z szumem morza, z blaskiem gwiazd i cichym szmerem rzeczki, z miłymi żarcikami tatusia, gdy siedzimy razem wieczorem. Tak, gdyby można było wziąć po odrobinie z wszystkiego, co piękne i miłe na świecie, to czy nie myślisz, że dałoby się z tego zrobić mieszan­kę, która świetnie posłużyłaby za środek znieczulający w szpita­lach? Mówisz, że zwariowałam? Nie, Kajso, nie zwariowałam, tylko tak okropnie, tak szalenie, tak nieprzytomnie jestem szczę­śliwa i tak wspaniale, wspaniale, WSPANIALE jest żyć!”[5]
____________
[1]Astrid Lindgren, Zwierzenia Britt-Mari, tłum. Irena Szuch-Wyszomirska, Nasza Księgarnia, 2006, s. 11-12
[2] Tamże, s.40.
[3] Tamże, nota na okładce.
[4] Tamże, s. 14.
[5] Tamże, s. 133-134.

Moja ocena: 4
Astrid Lindgren. [Źródło]

81 komentarzy:

  1. Pamiętam fragment tej książki z czytanki dla trzeciej klasy, bodajże jakiś zimowo-świąteczny. Potem chciałem przeczytać całość, ale udało mi się bardzo późno, więc w zachwyty nie wpadłem, panienka wydała mi się nazbyt egzaltowana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypomniałam sobie ten świąteczny fragment, bardzo sympatyczny. Egzaltacja w powieści moim zdaniem w wersji i ilościach jak najbardziej strawnych. :) Gorszym problemem był dla mnie brak naprawdę wyrazistych postaci. Lindgren dla dzieci przemawia do mnie bardziej.

      Usuń
    2. Nie można mieć wszystkiego. A Lindgren sobie przy okazji wezmę z biblioteki.

      Usuń
    3. Polecam. Ja mam już zapasy Lindgren na kilka kolejnych wakacji. :)

      Usuń
    4. Ja bym może wreszcie Braci Lwie Serce przeczytał.

      Usuń
    5. Jestem za, ale proponuję też coś radosnego i śmiesznego, w tym Lindgren jest niezrównana.

      Usuń
    6. Wybór jest dość ograniczony, niestety.

      Usuń
    7. To są chyba książki bardzo często czytane i wypożyczane, może dlatego ich biblioteczny żywot jest krótki i stąd wybór niewielki.

      Usuń
    8. Zdecydowanie dominują Dzieci z B. i Pippi, ale może odkryję coś, czego jeszcze nie czytałem.

      Usuń
    9. A to całkiem możliwe, parę tytułów dla mnie brzmi obco - tutaj lista. Mam dwie części o Kati, a właśnie widzę, że są trzy. :)

      Usuń
    10. Aż tyle nie ma na pewno, o Kati w ogóle nie słyszałem.

      Usuń
    11. O Kati dowiedziałam się kiedyś dzięki Hannah. To też jest Lindgren w wersji dla podlotków, ale z akcentami krajoznawczymi. :) Jeszcze nie czytałam, to jeden z planów na lato. :)

      Usuń
    12. Sprawdzę więc również regał młodzieżowy, a nie tylko dziecięcy.

      Usuń
    13. Dobry pomysł. Mam wydanie sprzed paru lat, więc jest szansa, że biblioteka kupiła, a czytelnicy nie zdążyli jeszcze zaczytać na śmierć. :)
      Mnie fascynuje tytuł "Madika i berbeć z Czerwcowego Wzgórza". :)

      Usuń
    14. Madika to chyba jest nawet, też mnie ciekawi.

      Usuń
    15. Madika i berbeć to kontynuacja Madiki z Czerwcowego Wzgórza. :) *Chyba, że nie o to w tym pytaniu chodziło*

      Usuń
    16. ~ Zacofany w lekturze
      Tutaj o prawdziwej Madice. Wygląda na to, że naprawdę warto ją poznać.:)

      ~ Basia
      Dzięki za wyjaśnienie. Cykle lubię czytać chronologicznie, choć moja przygoda z twórczością Marininy dowodzi, że nie zawsze to jest dobry pomysł. :) A tytuł książki z Madiką i berbeciem po prostu cudny.

      Usuń
  2. Pamiętam tylko serial z Pippi a potem film, który był w kinach - bo nawet "Dzieci z Bullerbyn" nie czytałem choć niedawno zapobiegliwie kupiłem je dziecku :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pippi to jedna z moich ulubionych dziecięcych postaci literackich i filmowych. :) Mam nadzieję, że Twój synek niedługo upomni się o lekturę "Dzieci z Bullerbyn", bo bardzo jestem ciekawa, jak odbierzesz tę powieść.

      Usuń
  3. Klasyka. Pamiętam, że "Dzieci z Bullerbyn" w podstawówce się wszystkim podobały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie też był szał, pamiętam, że prawie cała klasa była zachwycona. :)

      Usuń
  4. Czytałam "Zwierzenia Britt-Mari" dawno, dawno temu i bardzo mi się wtedy podobały. Ale "Dzieci z Bullerbyn" i tak były nie do pobicia, mój stary egzemplarz, który został w domu u Mamy, jest skrajnie zaczytany i nosi ślady tylu dodatkowych, dziecięcych aktywności, że chyba nadaje się już tylko do podziwiania z dystansu :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale Cię rozumiem, bo u mnie tak właśnie wygląda "W pustyni i w puszczy", każda karteczka oddzielnie, tudzież inne obrażenia. :) Chyba kiedyś obfotografuję w charakterze kuriozum. :)

      Usuń
    2. Moje domowe "W pustyni i w puszczy" wygląda bardzo podobnie! Zrób koniecznie zdjęcie, ja przy najbliższej okazji też swój egzemplarz obfotografuję i porównamy obrażenia :-)
      A`propos skandynawskich książek dla młodzieży w stylu retro, ciekawa jestem, czy czytałaś cykl o Sarze z Vastamäki autorstwa Ines Lappalainen albo coś Anny-Grety Winberg? Mam do nich spory sentyment, chociaż nie wiem, czy przetrwałby próbę czasu. Okaże się może w najbliższe wakacje :-)

      Usuń
    3. Możemy urządzić konkurs na książkę wyczytaną do granic możliwości. :)
      Dziękuję Ci za ciekawe tropy! Nie znam książek tych pań, a literaturę skandynawską bardzo lubię, więc z radością uzupełnię braki! Poczytałam sobie o cyklu Lappalainen i to jest zdecydowanie coś dla mnie, z perspektywą sprezentowania za kilka lat bratanicy, aktualnie sześcioletniej. :)
      Właśnie sobie uzmysłowiłam, że ksiązkę Winberg mam, to powieść "Nazywają mnie Ninna", ale jeszcze nie czytałam.

      Usuń
    4. Do konkursu chętnie przystąpię z nadzieją na pierwszą nagrodę :-) Tylko dopiero po wizycie u Mamy, bo tam został również szczątkowy egzemplarz "Dzieci z Leszczynowej Górki" Marii Kownackiej - książki, którą zaczytałam na śmierć :-)
      Mam nadzieję, że skandynawskie tropy Cię nie rozczarują, ja nie czytałam ich już od bardzo dawna. "Sara z Vastamäki" bardziej mi się podobała od części drugiej, w której, o ile pamiętam, bohaterka jako nastolatka miała jakieś komunistyczne ciągoty ;-)
      A "Nazywają mnie Ninna" też mam, właśnie o nią mi chodziło. Ale to zupełnie, zupełnie inny sty i inne problemy od tych, które znajdujemy u Lindgren.

      Usuń
    5. "Dzieci z Leszczynowej Górki" też nie znam i już widzę, że to poważny błąd. Przypuszczam, że spodobają się nie tylko mojej bratanicy, ale i bratankowi. Dzięki! Twoje zaczytanie tej książki na śmierć to wystarczająca rekomendacja. :)
      Widzę, że cykl o Sarze liczy trzy tomy, tej ostatniej części chyba u nas nie wydano. Skoro w drugim tomie miała komunistyczne ciągoty, w trzecim mogło być już zupełnie nieciekawie.

      Usuń
    6. W Przypadku bratanicy, z "Dziećmi z Leszczynowej Górki" musisz się pospieszyć, bo z tego, co sobie przypominam to książeczka dla raczej małych dzieci. A młode pokolenie teraz szybko dorośleje, moja 7-letnia siostrzenica oświadczyła niedawno, że nie będzie czytać takich głupich czytanek, jak każą w szkole, bo to dobre dla dzidziusiów...

      Usuń
    7. Postaram się jak najszybciej zdobyć "Dzieci z Leszczynowej Górki", ale wcześniej upewnię się, czy nie byłby to dublet, bo biblioteczka jest wyśmienicie zaopatrzona. :) Objawów czytelniczego zblazowania nie odnotowałam, więc to może być strzał w dziesiątkę.
      Mam nadzieję, że nauczycielka Twojej siostrzenicy będzie potrafiła ją tymi dzidziusiowymi czytankami jednak skutecznie znęcić. :)

      Usuń
  5. Znalazłam ostatnio tę książkę na półce w rodzinnym domu. Dostałam ją w nagrodę w jakimś konkursie czytelniczym w dawnych, dobrych czasach:) Czas przekazać książki Lindgren kolejnemu pokoleniu, będzie okazja do poprzypominania sobie tych wszystkich dzieci z Bullerbyn:) A całkiem niedawno obserwowałam na pewnym blogu dyskusję na temat tego, czy książki Lindgren (między innymi) nadają się dla dzisiejszych maluchów. Niektórzy stanowczo twierdzili, że są niezrozumiałe i bardzo oddalone od dzisiejszych realiów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raz na jakiś czas przypominanie sobie takich mądrych, słonecznych książek to świetny pomysł. A wspomniane przez Ciebie kolejne pokolenie na pewno doceni taki cudny prezent.
      Ta dyskusja musiała być ciekawa, choć argumenty przeciwników książek Lindgren bardzo mnie zaskoczyły. Jeśli za kryterium przyjmiemy zgodność z realiami, to oznacza, że musimy skreślić również wszystkie baśnie. Zdumiała mnie też uwaga o niezrozumiałości. Nie przypominam sobie, żeby u Lindgren były jakieś skomplikowane słowa, ale jeśli nawet - będzie okazja do rozmowy z rodzicem i wyjaśnienia wątpliwości. Ładunek optymizmu i mądrości życiowej, jakie niosą ze sobą te książki jest tak duży, że warto pokonać ewentualne trudności.

      Usuń
    2. Jestem tego samego zdania. Gdybyśmy czytali tylko o tym, co znamy z doświadczenia i co nie jest nam obce, to czytanie nie miałoby sensu, a książki Lema czy Dukaja w ogóle straciłyby rację bytu.

      Za niezrozumiałe słowa uznano 'pielenie zagonu' na przykład. Na szczęście nie brakowało w tej dyskusji osób, które podawały argumenty za czytaniem Lindgren i innych, którzy nie przystają;)
      Pocieszające jest to, że jeśli ludzie dyskutują na temat wartości lektur, można podejrzewać, że coś tam czytają:)

      Usuń
    3. Może uczestnikom dyskusji chodziło o to, że dla dziecka takie wykreowanie nieistniejącego świata wiąże się z wysiłkiem? Bez przesady, dzieci mają niesamowitą wyobraźnię, nieporównywalnie bogatszą niż dorośli. "Pielenie zagonu" nie wydaje mi się szczególnie egzotyczne i trudne do wytłumaczenia, ale rzecz gustu. :)

      Usuń
  6. Brzmi uroczo, nie czytałam i chętnie nadrobię :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Britt-Mari chwilami bywa irytująco pryncypialna, ale powieść polecam, przyjemna rozrywka na jeden późnojesienny wieczór. :)

      Usuń
  7. Była to chyba trzecia książka Lindgren w moim dorobku. Jako ośmioletnie dziecko powędrowałam do biblioteki, przeczytałam zamiast "zwierzenia", "zwierzęta" i czekałam. Dwieście stron czekałam, aż ona będzie miała dużo tych zwierząt i będzie o nich opowiadać. Rozczarowanie straszne, książkę uznałam za nudną i więcej nie wróciłam. Chociaż teraz chętnie bym przeczytała ponownie, szczególnie, że za wiele nie pamiętam. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mery, przyznam, że to jedna z najbardziej uroczych okołoksiązkowych opowieści, jakie słyszałam! Niestety, w temacie zwierzątek "Zwierzenia Britt-Mari" to lektura wysoce rozczarowująca. :) Wyobrażam sobie Twój zawód.
      Muszę Ci powiedzieć, że podobnie jak Ty byłam ogromną miłośniczką literatury o zwierzętach i przeczytałam chyba wszystko, co było w szkolnej bibliotece na ten temat.

      Usuń
  8. Fragment Zwierzen... byl w mojej czytance do trzeciej klasy. Pamietam ze lubilam do niego wracac, jako dziewieciolatka nie dostrzegalam wad, bawil mnie ten fragment ogromnie. (To bylo o swietach Bozego Narodzenia u Hagstromow). Fascynowalo mnie imie Alida. Ale co innego zapamietalam. Britt Mari pisala cos w stylu "pomysl, juz tylko dwa dni do Swiat! I pomysl ze mozna na nie czekac rownie niecierpliwie kazdego roku! Kiedy na mysl o swietach nie bede czula tego dziwnego laskotania w brzuchu bedzie to znak, ze jestem stara." Od tego czasu sumiennie co roku sprawdzalam, czy mnie laskocze w brzuchu na mysl o Swietach. Uswiadamiasz sobie, ze twoje dziecinstwo odeszlo kiedy te laskotki sie zmieniaja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się bardzo podoba ten fragment świąteczny, w ogóle lubię Lindgren w takich ciepłych, bezpretensjonalnych, zaprawionych humorem opisach.
      Alida miała nie tylko ciekawe imię, w ogóle była znaczącą postacią. Kapitalny był fragment z ogłoszeniami:
      "Alida odpowiada na ogłoszenia matrymonialne. Ale gdy przez cały wieczór pociła się nad odpowiedzią na list i nie wymyśliła nic, oprócz „jestem dosyć tęga i interesuję się czymkolwiek bądź", zwróciła się do mnie. Najpierw musiałam jej przysiąc, że nie powiem o tym reszcie rodziny. Dopiero potem wyjawiła mi swą prośbę. Biedna Alida, ma już blisko czterdziestkę, jest wesołą i pełną macierzyńskich uczuć kobietą, która powinna mieć własny dom, a nie tyrać dla nas. Teraz postanowiła sobie widocznie, że za wszelką cenę musi postarać się o męża. Odpowiadamy na ogłoszenia bezustannie. W chwili obecnej pertraktujemy z „wierzącym z własną bielizną pościelową" i z „tym, który doświadczył życia". Ja trzymam za tym z bielizną pościelową, ale zdaje mi się, że ten, który doświadczył życia, wywarł na Alidzie najgłębsze wrażenie. Pisze, że „w ciągu lat minionych tęsknił za małą, łagodną kobietką, która świergotałaby przy jego ognisku domowym", a Alida płonie chęcią świergotania. Pewne oznaki przemawiają jednak za tym, że ten, który doświadczył życia, zrobił to tak gruntownie, iż nie pozostało już nic dla tej, która ma mu świergotać w przyszłości. Robię więc, co w mojej mocy, by naprowadzić Alidę na lepsze myśli i skierować jej tęsknotę ku wierzącemu".
      Zrobię sobie w tym roku łaskotkowy test przed Świętami. :) Wynik może nie być do końca miarodajny, bo Britt-Mari nie musiała oglądać Świąt w odpychającej wersji supermarketowej, a to by mogło zmienić optykę. :)
      Temat życiowych zmian jest mi bardzo bliski, bo dziś skończyłam czytać "Smugę cienia" Conrada.

      Usuń
    2. :((( powyższe oznacza, że na darmo powtarzałam sobie od lat, że jeszcze się nie zestarzałam. Łaskotanie w brzuchu od kilku lat przeszło w stres pt. jak przetrwać "rodzinne" Święta i nie zwariować. A jeśli w tym roku powróci owo łaskotanie to będzie znaczyło, że wróciła młodość, czy też że dziecinnieję?:) Zacytowany fragment bardzo mi się podoba i wcale nie razi nadmiarem egzaltacji, jako osoba mocno egzaltowana lubię odnaleźć tę cechę choćby w literackich bohaterach. Nie miałam pojęcia, że Lindgren była tak płodną pisarką, moja znajomość zatrzymała się na Dzieciach z B., których zazdrościłam siostrze, bo sama korzystałam jedynie z wypożyczonych z biblioteki.

      Usuń
    3. Właśnie, wydaje mi się, że z wiekiem gubimy magię Świąt, która jest dla dzieci czymś oczywistym. Bardziej martwimy się o otoczkę materialną niż o to, co w tym wszystkim najważniejsze. No i do tego zręczne przekształcenie Bożego Narodzenia w megakomercję. Dziś mój mąż był na zakupach w galerii handlowej i wrócił lekko zaskoczony faktem, że odbywał się tam koncert kolęd śpiewanych przez dzieci. Mamy 7 XII. Uważam, że to lekka przesada.
      Ja też mam skłonność do egzaltacji, więc doskonale Cię rozumiem. :)
      Lista książek Lindgren wydanych u nas jest rzeczywiście obszerna, a to jeszcze nie wszystkie.
      Też nie miałam własnego egzemplarza "Dzieci z Bullerbyn". :) Pamiętam, że czytałam wypożyczony z biblioteki szkolnej.

      Usuń
  9. Szczerze pisząc nie słyszałam o tym tytule, w ogole ostatnio zatęskniłam za "starymi" książkami. Może to czas świąt?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno Święta sprzyjają takim lekturowym powrotom. A Lindgren jest dobra na każdą porę roku. :)

      Usuń
  10. Do "Zwierzeń Britt-Mari" wracam regularnie co jakiś czas *nawet nie co rok, raczej w odstępie kilku miesięcy, czasami tygodni!*. (Ale ja jestem niepoprawną miłośniczką Astrid, która zna wszystkie książki, filmy, ciekawostki, i co tam jeszcze może być na tematy Astridowe, więc być może mojego wyznania nie należy traktować poważnie.) Jest to jedna z najmilszych mi książek Astrid i książek w ogóle. W każdym razie cieszę się, że kolejna osoba tę książkę odkrywa, bo wiem, że jest ona nieco zapomniana i budzi zdumienie wśród ludzi, którzy nie mieli pojęcia, że Astrid coś i dla nastolatek naskrobała. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Traktuję Twoje wyznanie bardzo poważnie, tym bardziej, że sama bardzo lubię twórczość Lindgren, jej poczucie humoru, pogodny nastrój jej książek.
      Jak na debiut "Zwierzenia Britt-Mari" są niezłą powieścią, choć jak już kilka razy wspominałam, wolę jednak utwory Lindgren dla trochę młodszych dzieci. Ciekawe, czy przetłumaczono u nas wszystko, czy czekają nas jeszcze jakieś miłe odkrycia.

      Usuń
    2. Wszystkiego jeszcze nie ma, ale co jakiś czas tłumaczy się coś nowego szczęśliwie.

      Usuń
    3. Właśnie sobie prześledziłam listę książek Lindgren i polskich wydań i rzeczywiście mamy na co czekać. Na przykład na ksiązkę o Emilu i wazie na zupę. :) O ile nie wydano jej u nas pod innym tytułem.

      Usuń
    4. Przygoda z wazą na zupę jest w "Przygodach Emila ze Smalandii" jako jeden z rozdziałów, ale są też książeczki, które wydają pojedyncze historyjki z różnych książek i prawdopodobnie to jest jedną z nich. (Mam nadzieję, że nie irytują Cię te moje coraz to nowe odpowiedzi :(()

      Usuń
    5. No wiesz co?! Bardzo mnie cieszą, a nie irytują! Tak mi się właśnie wydawało, że ta zupa to łakomy kąsek i musiała już być u nas wydana. :)
      W spisie szwedzkim dzieł Lindgren jest książka biograficzna (autobiograficzna?) "Mina påhitt", co translator tłumaczy jako "Moja ekscentryczność", to może być naprawdę ciekawe. :)

      Usuń
    6. mala korekta jezykowa: påhitt to nie j ekscentrycznosc! påhitt to j to, na co wpadnie, co sie wymysli. uzywane jako psota, kaprys, wybryk. czyli mina påhitt mozna przetlumaczyc jako moje psoty

      pozdr \ m

      Usuń
    7. Wielkie dzięki za sprostowanie. Żałuję, że się z Tobą wcześniej nie skonsultowałam, bo translator już parę razy zawiódł pokładane w nim nadzieje. :(
      Moje psoty brzmią zdecydowanie lepiej niż moja ekscentryczność. :)

      Usuń
  11. Gdyby nie kokardy na zdjęciu 16-lentiej Astrid, wzięłabym tę osobę za dojrzałą kobietę.;)
    Przyznam, że o tej i wcześniej recenzowanej przez Ciebie książce AL nie słyszałam, chyba za bardzo skupiłam się na jej książkach dla dzieci. Albo tych nastoletnich nie było w bibliotece szkolnej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też zaskoczyło to zdjęcie. Mimo słodkich kokardek Astrid ma w sobie coś łobuzerskiego i rzeczywiście wygląda dorośle. Fryzura troszkę skojarzyła mi się z Pippi, ale w wersji salonowej. :)
      Lindgren w wersji dla nastolatek nie była chyba u nas nigdy szczególnie popularna. Zdziwiłam się, że po raz pierwszy "Zwierzenia Britt-Mari" ukazały się u nas w 1963 r., sądziłam, że znacznie później.

      Usuń
    2. Pippi w wersji salonowej - jak najbardziej! Swoją drogą piękne określenie.;)
      W 1963 r.? Rzeczywiście b. wcześnie. Cóż, moja mama na pewno ich nie czytała (była wtedy z grubsza w stosownym wieku do tej lektury), pytałam. Może nakłady były skromne.

      Usuń
    3. Szkoda, że nie wiedziałam o tej wcześniejszej edycji, bo na pewno bym kupiła pierwsze wydanie - okładka o wiele ładniejsza (taka plus ilustracje Leonii Janeckiej. Moje wydanie z 2006 r. nie ma żadnych ilustracji. :(

      Usuń
  12. Próbowałam czytać w podstawówce, zachęcona tym kawałkiem z czytanki, ale wspominam słabo.
    BTW- ciekawe, czy moje dzieci, które teksty do czytania mają rozrzucone po 20 ksiązeczkach z tzw. boksu bedą kojarzyć cokolwiek przeczytanego w szkole, juz nawet nei po latach a po kilku tygodniach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że do paru scen będę wracać z sentymentem, ale też nie sądzę, żeby "Zwierzenia Britt-Mari" jakoś szczególnie głęboko wraziły się w moją pamięć.
      To rozrzucenie na pewno nie jest dobrym pomysłem, ale mam nadzieję, że teksty są tak atrakcyjne, że mimo wszystko zostaną zapamiętane z najdrobniejszymi szczegółami.

      Usuń
  13. Swojego czasu czytałam o Astrid książko- album, tytułu teraz niepomne,może Astrid w Obrazach?. Moim zdaniem moda na tą pisarkę wraca. I choć dzieci z Bulerbyn są napisane stereotypowo (stereotyp płci, rodzaje zabaw dziewczynek i chłopców etc) będę tę/ tą (jak to się odmienia?) lekturę wspominała z sentymentem. Ale nie o tym, co do muzyki to powstała swojego czasu płyta Bem Turnau śpiewają piosenki Astrid Lindgren. Jedne z książek są uważane za lesze, drugie za gorsze, co nie zmienia faktu, że brak takich pisarek na polskim rynku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałam o tym albumie, będę musiała się koniecznie zaopatrzyć. Swoją drogą Astrid może nie była klasyczną pięknością, ale jej zdjęcia są zwykle kapitalne.
      "Dzieci z Bullerbyn" powstały w 1947 roku, więc siłą rzeczy widzenie świata trochę inne niż nasze. Natomiast Pippi to już przełamanie wszelkich stereotypów, w dodatku w brawurowym stylu. :) Bardzo Ci dziękuję za informację o piosenkach Astrid Lindgren, nie miałam pojęcia, że taka płyta w ogóle powstała.

      Usuń
    2. Tak, to racja o "Dzieciach" Pipi to przełom niewątpliwie (Oglądając zdjęcia Autorki ma się wrażenie, że sama jest jej uosobieniem/ucieleśnieniem), album ,mimo wszystko polecam.B. lubię baśnie skandynawskie (mam audiobook,czyta A. Seniuk) i są one odmienne od tych z naszegokręgu kulturowego, czy rosyjskich (też jest audiobook, czyta min. bodaj Opania) A płyta jest wydana, po 2000 roku. :) Świetna, no i Jungowska wydała książki czytane Astrid L. serdeczności. A

      Usuń
    3. Pippi to w ogóle rewolucjonistka pod każdym względem. :) Od kilkudziesięciu lat dzieci uwielbiają ją za niezależność, odwagę, samodzielność i tysiące innych rzeczy. W ogóle to chyba ona zapoczątkowała w literaturze skandynawskiej modę na niegrzeczne dziewczynki o złotym sercu. Niedługo napiszę o książce z tego nurtu. Niestety, uważam, że bez porównania słabsza niż powieści Lindgren.
      Seniuk uwielbiam w każdej postaci, a już baśnie skandynawskie w jej wykonaniu to musi być uczta duchowa. Opania też mi zresztą doskonale pasuje do baśni rosyjskich.
      Jeszcze raz wielkie dzięki za muzyczny trop!
      Odkryłam dziś jeszcze, że wydano u nas książkę "Pippi i Sokrates: Filozoficzne wędrówki po świecie Astrid Lindgren" (Gaare Jørgen, Sjaastad Øystein) - to też może być niezłe.

      Usuń
    4. Proszę bardzo. Jeśli chodzi o muzyczne tropy, to mogę służyć,co nie znaczy, że wiem wszystko. Na szczęście, nie. Tak, zdecydowanie co do Pipi, to tu się zgadzam. Dawno temu, została w Polsce przetłumaczona seria książek w pewien sposób korespondująca z tym nurtem, co ciekawe, spójrz na autorki... http://lubimyczytac.pl/ksiazka/68438/mala-ksiazka-o-feminizmie wyszła też http://www.empik.com/mala-ksiazka-o-demokracji-buregren-sassa,prod720153,ksiazka-p Wiedziałam, ze jeszcze coś wyszło, ale nie kojarzyłam zupełnie tytułu. (Pipi i Sokrates). Podobała mi się książka dla dzieci, tyle, że o przygodach małego chłopca, ale z innej perspektywy, Przepowiednia Dżokera. Gaardera. Ukazane figury matki nie dość zaskakujące, (Tego samego co napisał Mayę i Świat Zofii, którego jakoś strawić nie mogę). Ne o to chodzi by porównywać te dwie pozycje, bo "Przepowiednia" nie wygra z Pipi. Sama Astrid, zasługuję na nie jedną biografię, w PL ukazały się co najmniej dwie. Jak nie trzy.

      Usuń
    5. Dzięki, będę pamiętać! :) Właśnie sobie słucham "Ida śpiewa o lecie", na przekór śnieżycy i mrozowi. :)
      Zajrzałam na stronę Sassy Buregren i pierwsza rzecz, na którą się natknęłam, to jej relacja z pobytu w Polsce. :)
      http://www.buregren.se/doc/archive.htm#d47-2013
      "Świat Zofii" (tytuł ciągle mi się myli z "Wyborem Zofii" Styrona:) Gaardera mam od bardzo dawna w planach, może coś w końcu z tego wyniknie.
      Jakość "Pippi i Sokratesa" trudna do odgadnięcia, mam nadzieję, że się kiedyś przekonamy.
      Z biografii Astrid znam tylko "Od Astrid do Lindgren" - niestety, bez rewelacji. Moim zdaniem to powierzchowne, fragmentaryczne zapiski a la scenariusz, spodziewałam się czegoś zupełnie innego.

      Usuń
    6. "Od Astrid do..."wiem o te książce tlko tyle, że w Tok FMie miała b. dobre recenzje, ale potem jakoś, się urwało, skończyło i w koniec końców, nie sięgnęłam... Są jeszcze dwie, jednej zupełnie nie pamiętam, druga, to wspomniany album, chociaż tak, prawdę napisawszy, myślałam, że będzie lepszy. Fotografie fantastyczne.

      Usuń
    7. W "Od Astrid..." zastanawia mnie ten tajemniczy anonimowy autor (ksiązkę napisali Vladmir Oravsky, Kurt Peter Larsen, Autor anonimowy): albo jest to chwyt marketingowy, który ma przyciągnąć czytelników, albo ten ktoś widząc kiepską jakość całości, kategorycznie zażądał usunięcia swojego nazwiska z "czołówki". :)
      Album na pewno sobie sprawię. Mam biografię "Astrid Lindgren: Opowieść o życiu i twórczości" Margarety Strömstedt, ale jeszcze czeka w kolejce do przeczytania. Wydano też u nas "Przygody Astrid – zanim została Astrid Lindgren" Christiny Björk, chyba adresowana jest głównie do dzieci.

      Usuń
    8. O tej ostatniej, słyszałam, dobre słowa, ale ciekawa jestem Twojej recenzji.

      Usuń
    9. Ja też czytałam pozytywne opinie. Na pewno podzielę się wrażeniami. Mam nadzieję, że jest lepsza od niezbyt udanej biografii Tuwima dla dzieci, którą przeczytałam w czasie wakacji, napiszę o niej za parę tygodni.

      Usuń
    10. Też mam taką nadzieję, brakuje następcy, bądź następczyni. A czytałaś może Brzechwę nie tylko dla dzieci?

      Usuń
    11. Jeszcze nie, ale zdecydowanie mam w planach.

      Usuń
    12. Co jeszcze masz w planach? :) Jeśli mogę spytać...

      Usuń
    13. Oczywiście, że możesz, ale nie bardzo potrafię odpowiedzieć. :(
      Moje najbliższe plany obejmują kilkaset książek piętrzących się w hałdzie. :) Tytułów mnóstwo, a jako czytelniczka chimeryczna nie potrafię określić planu lektur na najbliższe miesiące, bo potem przeżywam frustracje, że nie udało mi się zrealizować zamierzeń, a chciałabym, żeby czytanie było nadal wielką przyjemnością. Na pewno będę czytać prawie wyłącznie swoje zapasy, bo narastają niepokojąco szybko.

      Usuń
  14. Nie znam jeszcze Britt-Mari, ale jestem wyraźnie zachęcona. Rozbawiła mnie fotografia samej autorki. Wydaje się, że już ten portret z kokardkami mógł zainspirować autorkę do napisania Pippi;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fryzura Pippi to było moje pierwsze skojarzenie, jak tylko zobaczyłam to zdjęcie! :) "Zwierzenia Britt-Mari" nie są może literackim arcydziełem, ale na pewno zapowiadają niezwykły talent, który w pełnej krasie objawił się w kolejnych powieściach Lindgren.

      Usuń
  15. I właśnie przypomniałaś mi, że już jakiś czas temu miałam przeczytać z dziećmi którąś z mniej znanych książek Lindgren. Tyle że zarazem przypomniałaś mi też o tych koszmarnych okładkach Naszej Księgarni, brr!
    Myślę, że ta książka jest niestety kandydatką w kategorii "książki, których współczesna młodzież nie chce czytać". Listy? A co to takiego?:P
    (I naprawdę w czasach szkolnych udawało Ci się pisać listy do innych krajów niż te z bratniego bloku? Nie wiem, co było w takiej sytuacji większą radością - czy pisanie tam listów, czy odklejanie z kopert zachodnich znaczków:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta moja okładka to jeszcze nic, zobacz jak wyglądała jedna z poprzednich. Pomijając specyficzne kolorki, Britt-Mari nie wygląda mi zupełnie na piętnastolatkę, snującą konkretne plany na temat zamążpójścia. :) Tutaj dla kontrastu okładka szwedzka.
      Tego się właśnie obawiam, to znaczy nie przewiduję wielkich zachwytów tą powieścią Lindgren u nastolatków AD 2013. Listy mogą wnieść pewien powiew egzotyki, ale przypuszczam, że książka może być uznana za nieszkodliwą ramotkę.
      U nas w klasie listy do "penpali" pisali prawie wszyscy. :) Oprócz Szwecji powodzeniem się cieszyła jeszcze Irlandia i Japonia. A znaczki oczywiście zbierałam. :) Niestety, kolekcja gdzieś bezpowrotnie przepadła.

      Usuń
  16. w filmie broken flowers bill murray wybiera sie z wizyta do wszytskich bylych narzeczonych ;-)

    a w SE sa popularne zupelnie inne ksiazki lindgren niz w PL. jej twórczosc nie zostala literacko doceniona przez akademie noblowska, choc nie brakowala glosów, ze jje sie nobel nalezy. jakby nie bylo zmienila optyke spojrzenia na dziecko

    pozdr \ m

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przypadku narzeczonych emocje były jeszcze większe. :)

      Może komitet stwierdził, że skoro Selma Lagerlöf dostała nagrodę, to Astrid już nie musi. :) Tyle, że Lagerlöf pisała też książki dla dorosłych. Swoją drogą to ciekawe, że twórcy literatury dziecięcej nie są traktowani poważnie przez takie gremia.

      Usuń
  17. mam wrazenie, iz miala - o ilez wieksze - grono goracych zwolenników. malo kto wie, kto wchodzi w sklad komitetu noblowskiego, a na calym swiecie ludzie znaja pippi czy dzieci z byllerbyn

    czyli: astrid góra!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie górą! :) Właśnie przeglądam sobie jej biografię dla dzieci i jestem zachwycona nie tylko formą, ale i treścią.

      Usuń