Cymelia w kapuście
Od dziecka nie lubię bigosu, więc do przeczytania antologii opracowanej
przez Andrzeja Kempę skłoniła mnie raczej nadzieja
na poprawę nastroju niż sentyment do staropolskiego dania. Ze wstępu, a
właściwie z Zamiast wstępu,
dowiedziałam się, że Bigos hultajski jest owocem lektury licznych książek, czasopism i
rękopisów, a zamieszczone w nim fragmenty to zabawne i intrygujące drobiazgi, znaleziska,
na które redaktor zbioru natknął się w czasie kwerendy poświęconej poważniejszym tematom. Pomysł nie
jest oryginalny. „Bigos hultajski” wpisuje się w nurt książek z historycznymi
ciekawostkami Romana Kalety, Juliana Tuwima, Zbigniewa Kuchowicza i Juliusza W.
Gomulickiego, których redaktor z atencją wymienia we wstępie. Brzmienie tych nazwisk to również upojna muzyka dla moich uszu. Kempa wyjaśnia też tytuł zbioru: jego antologia, podobnie jak tradycyjny bigos, ma
być mieszanką rozmaitych ingrediencji. Również tłustych i pikantnych.
Wbrew temu, co sugeruje okładka, Kempa nie posiłkował się wyłącznie dokumentami z epoki sarmackiej. Wykorzystał sporo tekstów z czasów późniejszych. Najczęściej redaktor skromnie oddaje głos źródłom, a swój komentarz ogranicza do niezbędnego minimum. Anegdot i drobiazgów znalazł sporo – spis treści zajmuje aż pięć stron. Zgodnie z zapowiedzią książka zawiera smakowity miszmasz facecji i intrygujących detali. Czego tutaj nie ma! Jeden z moich ulubionych fragmentów dotyczy baranka wielkanocnego, ofiarowanego królowej Marysieńce Sobieskiej, który
Wbrew temu, co sugeruje okładka, Kempa nie posiłkował się wyłącznie dokumentami z epoki sarmackiej. Wykorzystał sporo tekstów z czasów późniejszych. Najczęściej redaktor skromnie oddaje głos źródłom, a swój komentarz ogranicza do niezbędnego minimum. Anegdot i drobiazgów znalazł sporo – spis treści zajmuje aż pięć stron. Zgodnie z zapowiedzią książka zawiera smakowity miszmasz facecji i intrygujących detali. Czego tutaj nie ma! Jeden z moich ulubionych fragmentów dotyczy baranka wielkanocnego, ofiarowanego królowej Marysieńce Sobieskiej, który
był misternie zrobiony z puchu łabędziego, naśladującego wełnę. Za poruszeniem sprężyny podnosił się jakby żywy. Miał z boku przypiętą chorągiewkę wielkości ośmiu cali, na której niezmiernie drobnymi głoskami wyraz „Alleluja" był wpisany 18 250 razy, to jest tyle, ile królowa do tego czasu dni przeżyła.[1]
Królowa najwyraźniej była zachwycona prezentem,
bo w podzięce wręczyła ofiarodawcy pierścień ozdobiony wyrazem „Alleluja” ułożonym z brylantów .
Podobała mi się też anegdota o księżnej Izabeli z Flemmingów Czartoryskiej z czasów, gdy
między Puławami a Warszawą była granica, na której ściśle pilnowano kontrabandy; szczególnie bronne były sztuczne paryskie kwiaty. Księżna wzięła na siebie przewieźć ogromną liczbę bukietów dla wszystkich swoich dam, gotujących się do wesela, i naturalnie do wyprawy panny młodej, a że suknie i ozdoby, będące na osobie, nie podpadały kontroli, obszyła swój podróżny szlafroczek girlandami, zdobiąc kapelusz 12 olbrzymimi bukietami, i tak ubrana wysiadła z największą fantazją z karety, wobec zadziwionych panów celników, z których jedni śmiali się, drudzy byli źli, a starszy wymagał opłaty za kontrabandę, gdyż nikt się w podróży tak nie ubiera, na co Księżna odpowiedziała, „iż wie, że wygląda śmiesznie, ale że lubi kwiaty; nigdy ich nie zanadto”; i pomimo tak wyraźnego przekroczenia prawa, dzięki ścisłemu wykonaniu litery przez Prusaków, Księżna, nie zapłaciwszy ani grosza, w kostiumie swym Flory pojechała do Puław.[2]
„Bigos hultajski”okazał się daniem wręcz magicznym, bo pozwolił mi na wędrówkę w czasie. W bardzo zacnym towarzystwie! Wśród bohaterów anegdot jest wielu znanych Polaków, których
można nie tylko troszkę lepiej poznać,
ale i polubić. Jeśli macie ochotę poetycko poimprowizować z biskupem Ignacym Krasickim podczas przechadzki nad brzegami Skierniewki, dowiedzieć się, dlaczego Stanisław Trembecki nie lubił grzybów, a Stanisław Staszic chodził do teatru w starym płaszczu, rudej peruce i
wywoływał rumieniec u młodych aktorek, albo zatańczyć na balu z polską Julią Child, Lucyną Ćwierczakiewiczową i zblazowanym Romanem Zmorskim (ale uprzedzam, dla niego „ostryga, ryba, blondynka –
to jedno”!)[3], koniecznie skosztujcie „Bigosu hultajskiego”. Natkniecie się też na wielu bohaterów drugiego planu, o których milczy historia. Na kartach podręczników nie spotkamy pani Chrzanowskiej z Puław, która woziła ulubioną owieczkę karetą, ani imć Szaszkiewicza, który w dowód miłości do
carycy Katarzyny chciał sobie wyrwać ząb trzonowy, nie wspominając o oficerze,
który na śniadaniu u hrabiego Rzewuskiego pomylił cygara z minogami.
Nie pamiętam, żebym czytając antologię Kempy histerycznie pokwikiwała, ale uśmiechałam się wielokrotnie. To klasyczna podczytywanka: „Bigos hultajski” najlepiej smakuje w niewielkich porcjach, raz na jakiś czas. W lekturze od deski do deski sporo traci. Niestety, ja popełniłam ten błąd, ale trudno mi było się od tej książki oderwać. Do kociołka z kapustą muszę jednak dodać odrobinę dziegciu. Brak indeksu nazwisk w takiej antologii uważam za niedopatrzenie, a niestety, Krajowa Agencja Wydawnicza o spisie bohaterów anegdot zapomniała. Bez skutku szukałam też zbiorczej bibliografii. Sympatyczne wrażenie robią natomiast zabawne ilustracje Sławomira Zientalskiego.
Nie pamiętam, żebym czytając antologię Kempy histerycznie pokwikiwała, ale uśmiechałam się wielokrotnie. To klasyczna podczytywanka: „Bigos hultajski” najlepiej smakuje w niewielkich porcjach, raz na jakiś czas. W lekturze od deski do deski sporo traci. Niestety, ja popełniłam ten błąd, ale trudno mi było się od tej książki oderwać. Do kociołka z kapustą muszę jednak dodać odrobinę dziegciu. Brak indeksu nazwisk w takiej antologii uważam za niedopatrzenie, a niestety, Krajowa Agencja Wydawnicza o spisie bohaterów anegdot zapomniała. Bez skutku szukałam też zbiorczej bibliografii. Sympatyczne wrażenie robią natomiast zabawne ilustracje Sławomira Zientalskiego.
Bigosową ucztę zakończę życzeniami. Jan Fryderyk Sapieha, wielki kanclerz litewski i bibliofil, często mawiał, że
pięć jest rzeczy, które się każdemu podobają człeku, to jest: suche drwa do palenia, koń doświadczony do jeżdżenia, stare wino do picia, dawni przyjaciele do biesiady, a stare książki do czytania. [4]Życzę Wam dostatku wszystkich pięciu elementów.
_____________________
"Ostryga, ryba, blondynka" ... - ten Roman Zmorski, to w ogóle był ciekawy gość :-)
OdpowiedzUsuńTo prawda! Z opisu pani Lucyny wynika, że był nietuzinkową postacią. :) Taki polski pan Darcy. :)
UsuńUderzyła mnie ta smukła postać z dziwnym zaniedbaniem oparta o filar salonu; brak staranności w ubiorze wyróżniał go śród całej zebranej młodzieży. Oczy czarne, podługowate, pełne ognia, i dziwna chmura na czole zwróciły moją uwagę. Nie tańczył, nie zbliżał się do żadnej z pań, gdyż - jak mówiono - tańca, kobiet i śmiechu nie znosił.
A pani Lucyna została potraktowana cierpką uwagą o ostrydze, gdy poprosiła go do tańca. :)
UsuńNie znosił, nie znosił a jednak się ożenił :-) Może miał ansę do Lucyny bo wypróbował któryś z jej przepisów i mu zaszkodził :-)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to nie pani Lucyna była prototypem "Strzygi" w związku z jakimś zatruciem. :)
UsuńWłaśnie wyczytałam, że się z żoną rozstał, więc chyba jednak pozostał wierny młodzieńczym ideałom. :)
On po prostu na własnej skórze przekonał się o prawdziwości porzekadła, że miłość jest ślepa ale małżeństwo przywraca jej wzrok :-)
UsuńNo nie wiem, może to żona czuła się nieswojo z powodu dziwnej chmury na czole Romana? I przez to świdrowanie ognistym wzrokiem. Albo może nieustannie chichotała i tańczyła, co go doprowadzało do czarnej romantyki? :)
UsuńWłaśnie, bardzo istotne jest to zaznaczenie, że to "podczytywanka", bo ja wlazłem w "Cicer cum caule" jak dzik w żołędzie i odpadłem. Tym bardziej, że są w takim zbiorze rzeczy które nas urzekną, ale i takie które nas nijak nie zainteresują. Przynajmniej ja tak miałem z wyborem Tuwima :)
OdpowiedzUsuńTak właśnie jest, miałam identycznie. Tu też była przeplatanka. Zdarzały się naprawdę świetne teksty, ale i mniej nieciekawe. "Cicer cum caule" jeszcze przede mną i na pewno wyciągnę wnioski. :) Chociaż to wcale nie będzie łatwe, bo mnie takie książki wciągają. :P
UsuńOd samego hasła "bigos" robi mi się ciężko na żołądku, a tu, jak widzę, rzeczy lekkie i przyjemne. Mam wrażenie, że gdzieś w domu mam tę książkę.
OdpowiedzUsuńZ tą lekkością to różnie bywa. Nie jest to bigosik light. Hultaje chyba musieli spożywać wysokokaloryczne posiłki. :) Zdarzają się ciężej strawne dykteryjki, ale ogólne wrażenie pozytywne.
UsuńZnaczy się: bigos trzeba zakrapiać.;)
UsuńZakrapianie wręcz wskazane. :)
UsuńPani Ćwierciakiewiczowa tak grubą była, że po schodach schodziła tyłem:P Gdzie ja to wyczytałem?:))
OdpowiedzUsuńWtedy jeszcze zapewne była zwiewna i chodziła przodem, co nie zmienia faktu, że Zmorski nią cynicznie wzgardził. :(
UsuńMoże dlatego popadła w kompulsywne jedzenie:P
UsuńA popadając powtarzała sobie ze wstrętem "ostryga, ryba, blondynka, ostryga, ryba, blondynka..."
UsuńUwielbiam bigosy wszelakie. A końcowe życzenia Sapiehy bardzo przypominają mi moje blogowe motto. Wiadomo, co w życiu najważniejsze:)
OdpowiedzUsuńAkurat ten historyczno-literacki bigosik tematycznie jest wręcz dla Ciebie stworzony! Czytając kilka razy myślałam o tym, że Ty doceniłabyś jego smak. :) Jak wspominałam, może nie wszystkie anegdoty są równie śmieszne i pouczające, ale zdarzyło się kilka klejnocików. :) A motto rzeczywiście podobne!
UsuńSkusiłam się, a jakżeby inaczej:) Jesteś mistrzem w wyszukiwaniu skarbów w przedziale cenowym od 2 do 5 złotych. To lubię:)
Usuń:D Mój egzemplarz też kosztował zbliżoną, astronomiczną sumę. :) Miłej lektury i wyszukiwania bibliofilskich akcentów, a jest ich w "Bigosie..." całkiem sporo.
UsuńW tym samym przedziale cenowym można znaleźć "Dawną Polskę w anegdocie" Tomkiewiczów, być może nawet stała się ona źródłem natchnienia dla Kempy:)
UsuńWielkie dzięki! W dodatku ilustracje Kiliana. Tutaj znalazłam ciekawe fragmenty.
UsuńKempa nie wymienia Tomkiewiczów pośród duchowych patronów, ale kto wie. :)
Mój egzemplarz wciąż w przeprowadzkowym pudle, więc nie sprawdzę, czy u Tomkiewiczów jest baranek Marysieńki Sobieskiej, ale pani Ćwierciakiewiczowej raczej na pewno nie ma.
UsuńNiestety, nie mogę tego sprawdzić w bibliografii, bo jej nie ma. :( Na szczęście źródła są podawane przy wszystkich ciekawostkach, anegdotach, wierszykach, etc. Baranek pochodzi z książki "Anegdoty i ciekawostki historyczne" (Warszawa, bez roku wydania), natomiast Ćwierciakiewiczowa z zapisu rozmowy z jej przyjaciółką, niejaką Zofią N., wykorzystanych w artykule o Zmorskim w Kurierze Warszawskim z 1917 r. Może to jakaś zazdrosna koleżanka i stąd ta ostryga. :)
UsuńA niech cię świstak pośwista. Właśnie znalazłam tę książkę na półce u mamy. A waz z nią Kopalińskiego "Kota w woku". Czy ty wiesz, ile ja mam już książek do zabrania?! Trzy stosiki!!!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie spełni się świstacza klątwa. :) A bigosik jest malutki, dużo miejsca nie zajmie. :P Mam nadzieję, że uda się jednak te stosiki upchnąć w walizce. :) A jak nie, zawsze można wpakować bigosik do bagażu podręcznego i podczytywać w czasie lotu. :)
UsuńJedzenia nie można! A poza tym to i tak zwykle cały bagaż podręczny mam wypchany książkami,przez co mam problem, bo znów nie wiem, co czytać. :D Ale masz rację, bigos nie jest duży... W przeciwieństwie do książki, którą dostałam od Padmy...!:P
OdpowiedzUsuńMyślałam o książkowym "Bigosie hultajskim" - mam nadzieję, że na taki celnik przymknie oko. :) Tak się właśnie domyślałam, że bagaż podręczny już szczelnie wypełniony lekturami! :)
UsuńRzeczywiście, książka od Padmy jest pokaźnych rozmiarów (mam egzemplarz, który przed chwilą w ramach testu ważyłam w dłoniach :), ale przypuszczam, że Cię zachwyci!
No pewnie, że zachwyci, ale już się zastanawiam, co na to wszystko powie mój UA... Ale nic to, pocieszam się tym, że jakby co, to coś zawsze mogę (bardzo niechętnie!) u mamy zostawić!
OdpowiedzUsuńJestem przekonana, że UA jest niezwykle tolerancyjną osobą, a już zwłaszcza w kwestii stosików. :) Trzymam kciuki, żeby nie trzeba było dokonywać dramatycznych wyborów, co trzeba zostawić!
Usuń