Męki dorastania komsomołki
„Turgieniew stworzył portret Bazarowa niczym kura, która wysiedziała jaja łabędzia” – z taką swadą pisała
wypracowania Łarisa Isarowa, autorka powieści „Z dziennika licealistki”, kiedy
sama chodziła do szkoły. Niestety, dostawała za nie oceny niedostateczne. Zawsze była odważna, bezkompromisowa i niepokorna. Wymienione
cechy z pewnością nie ułatwiały kariery literackiej w Związku Radzieckim w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Może
dlatego teraz tak trudno znaleźć jakiekolwiek informacje na temat tej pisarki.
Zaopatrzyłam się w
wydaną w 1977 roku książkę Isarowej z myślą o Płaszczu zabójcy, ale zapiski okazały
się niedatowane. Nie zmartwiło mnie to szczególnie, bo literatura szkolno-pensjonarska przyciąga mnie z siłą magnesu, co już wielokrotnie wyznawałam. Jak
bezpretensjonalnie zwiastuje tytuł, powieść
Isarowej ma formę pamiętnika szesnastolatki, Katii, która bynajmniej nie jest
typową „sweet sixteen”.
Podobał mi się
zawadiacki styl dziennika i łobuzerski wdzięk narratorki, której po prostu nie
można nie polubić, choć bywa impulsywna i opryskliwa. Ucieszył mnie też brak
minoderyjnej egzaltacji, która czasem pojawia się w literackich wyznaniach nastolatek autorstwa dorosłych. Dlatego nieudana wydała mi się - skądinąd sympatyczna - radziecka okładka,
która zwiastuje dziełko przesiąknięte słodyczą. Szczerze mówiąc nie tak wyobrażam sobie Katię. Przypuszczam, że różowe kokardy napełniłyby ją wstrętem. Wszak zaangażowane ideologicznie komsomołki nie noszą wstążek, riuszek i falbanek.
Okładka wydania radzieckiego. |
Buńczuczna bohaterka przeżywa typowe
dla swojego wieku rozterki. Chce być lubiana, marzy o przyjaźni i miłości: „nie pociąga mnie taka „miłość", jak ją pojmują niektóre dziewczyny:
mąż, mieszkanie, wysoka pensja... Potrzebny mi jest przyjaciel, żeby mnie
rozumiał, żebym przy nim mądrzała. A chłopcy się do tego nie nadają. Są
przecież głupsi od nas, nawet ten genialny Stiopka-hultaj”. [1]
Katia dużo czyta
i jest zagorzałą miłośniczką literatury, podobnie zresztą jak jej znajomi.
Swobodnie cytuje Dostojewskiego, wygłasza ciekawe opinie o Czechowie: „prawie niczego nie opisuje, a w każdego można zajrzeć aż do dna” [2]. Podobnie jak autorka powieści ma dość awangardowe podejście do klasyki, co martwi dziewczynkę z jej klasy,
Gałkę, bo skoro ktoś bezczelnie krytykuje uznane autorytety literackie, lada moment
podniesie rękę na dzieła marksizmu i leninizmu! Inna koleżanka Katii pochłania książki Achmatowej i Cwietajewej, z kolei Soroka przeczytał wszystkie powieści Faulknera.
Isarowa zgrabnie oddaje
stan ducha dojrzewającej dziewczyny, częste zmiany nastrojów, emocjonalne
huśtawki od euforii po czarną rozpacz. Ciekawie zarysowana jest też
postać Marwłady, nauczycielki języka rosyjskiego, która cieszy się szacunkiem
uczniów. Antytezą ciepłej i przyjaznej rusycystki jest surowa, bezduszna wychowawczyni Katii, zwana Ikoną.
W powieści Łarisy
Isarowej uczniowie rzadko kiedy bywają sami. Komsomolcy pracują i bawią się w
grupie, natomiast osoby lekceważące kolektyw zostają uznane za „stukniętych”,
niepoprawnych indywidualistów. Kręgosłup moralny radzieckiego ucznia jest
jak hartowana stal. Kiedy w czasie klasówki z algebry Katia zajrzała do pracy
koleżanki, ta z oburzeniem oświadczyła na cały głos: „Jestem komsomołką, nikomu nie pozwalam
odpisywać!” [3] Mimo nieustannego przebywania w grupie młodym ludziom
dotkliwie doskwiera samotność.
„Z dziennika
licealistki” to powieść chwilami zabawna, chwilami wzruszająca. Jest zapisem nie
tylko bólów dojrzewania rezolutnej szesnastolatki i jej rówieśników, ale też obrazem
Rosji w latach siedemdziesiątych. Zgrzebny to wizerunek, wyprany z kolorów i
zapachów. W dodatku szczątkowy, bo przywilejem
lat szesnastu jest skupienie się na sobie, własnych uczuciach i niepokojach, co
też nasza bohaterka z zapałem czyni. Radzieckie smaczki obyczajowe da się jednak wyłowić.
Łarisa Isarowa to
uważna obserwatorka i utalentowana portrecistka – nawet postaci z założenia
negatywne wywołują cień uśmiechu. Czytając „Z dziennika licealistki” wiele
razy zastanawiałam się, czy współczesna szesnastolatka odnalazłaby
w tej książce cząstkę siebie, czy potraktowałyby ją tylko jak beznamiętny dokument czasów minionych. Kto wie, może jakaś polska rówieśniczka Katii sięgnie po tę niepozorną, pożółkłą książeczkę, przeobrażając się z brzydkiego kaczątka w łabędzia.
______________________
[1] Łarisa Isarowa, Z dziennika licealistki, tłum. Anita
Tyszkowska, Krajowa Agencja Wydawnicza, 1986, s. 103.
[2] Tamże, s. 79.
[3] Tamże, s. 34.
Moja ocena: 4
Łarisa Isarowa. Zdjęcie z okładki. |
Ta seria KAW-u zawiera zupełnie nieoczekiwane perły . Natomiast przez takich erudycyjnych nastolatków z powieści zwyczajny nastolatek dostaje kompleksów, że nie cytuje swobodnie Arystotelesa i Dostojewskiego, a co najwyżej Tytusa, Romka i A'Tomka:))
OdpowiedzUsuńWłaśnie przed chwilą się dowiedziałam, że seria nazywała się "Z Tulipanem". Żadnego tulipana nie pamiętam, ale faktycznie, malutki jest na okładce. :) Bardzo lubię tę serię. Kojarzy mi się przede wszystkim z "Czarodziejem" i "Wszystko powiem Lilce". Obydwie książki zrobiły na mnie duże wrażenie.
UsuńFakt, erudycja radzieckich nastolatków w tej powieści była imponująca. Mama Katii pracowała jako bibliotekarka i przynosiła jej całe stosy książek. Katia tak diagnozuje swoją rodzinę: "Rodzice mi się udali. Ojciec nie pije, matka ma wyższe wykształcenie i potrafi zdobyć każdą książkę". :)
Katia i jej koledzy byli zdeklarowanymi molami książkowymi, ale wydaje mi się, że literatura to była też w pewnym sensie ucieczka przed tym, co się tam wtedy działo.
Z tą ucieczką to może być prawda, ale poza tym jednak w kinach nie było nic szczególnie interesującego, z muzyki pewnie tylko Ałła Pugaczowa, a w księgarniach Lenin i antologie poezji rewolucyjnej krajów Ameryki Łacińskiej. To już tylko Dostojewski zostawał:) To "ojciec nie pije" jest bardzo symptomatyczne.
UsuńRzeczywiście, poza Faulknerem pojawia się chyba tylko Heine, Szekspir i Stendhal. Bezpieczna klasyka. Pozostali autorzy to Rosjanie. O filmach zagranicznych to w ogóle nie ma mowy.
UsuńWprawdzie Katia ma zastrzeżenia do swoich rodziców (głównie do mamy), ale i tak jest szczęściarą. Sytuacja rodzinna wielu kolegów i koleżanek z klasy jest naprawdę nieciekawa.
Że też cenzura dopuściła jakiekolwiek wzmianki choćby o problemach z alkoholem i jakichś niedogodnościach życia codziennego.
UsuńNo i ta poezja Achmatowej i Cwietajewej czytana przez Wierę!
UsuńOd początku lat 60. Achmatowa już nie była objęta zakazem druku, Cwietajewa też wtedy zyskiwała uznanie na nowo.
UsuńMyślałam, że w latach siedemdziesiątych w Rosji ich wiersze miały smak owocu zakazanego. Dobrze, że można je było normalnie czytać, bo moim zdaniem są przepiękne. Przypuszczam jednak, że nie znajdowały się na liście lektur zalecanych dla komsomolców. :)
UsuńPewnie były to jakieś wybory wierszy mało kontrowersyjnych, bo przecież nie Requiem.
UsuńW książce była tylko króciutka wzmianka, ale odniosłam wrażenie, że ich wiersze czytane były raczej z własnego wyboru. Wydaje mi się, że wtedy w radzieckich szkołach unikano literatury współczesnej, nawet rodzimej.
UsuńGdyby nie zamieszczone zdjęcie okładki, w życiu nie przypomniałabym sobie tej książki. Pamiętam z niej właśnie okładkę i to, że dostałam ją jako uczennica podstawówki w nagrodę za dobre wyniki w nauce i zachowaniu:) O treści głucha cisza w mej pamięci. Musiałam być chyba nad wyraz dojrzała, skoro dostałam taką książkę w podstawówce;) Albo innych wtedy w księgarni nie było...
OdpowiedzUsuńMoże uznano, że skoro wydano ją w dziecięcej serii tulipanowej to będzie idealną, stuprocentowo bezpieczną nagrodą. :) Najwyraźniej ofiarodawcy nie byli świadomi, że wręczają Ci lekko obrazoburcze dzieło.
UsuńJeśli treść nie zapadła Ci w pamięć, to chyba znaczy, że książka nie zrobiła na Tobie większego wrażenia. Najlepiej zapamiętuje się te najlepsze i te najgorsze. :)
Nie wiedzieć czemu, nie lubiłam czytać książek, które dostawałam jako nagrody w podstawówce. :)
Ja lubiłam i wszystkie czytałam. Najlepiej wspominam (bodajże w 5 klasie) książkę Toniego Halika "Z kamerą i strzelbą przez Mato Grosso"! Mam ją do dzisiaj i wiem, gdzie stoi (co jest sukcesem). Co do Isarowej - nie mam pojęcia, co się z nią stało. Może została gdzieś u moich rodziców? Z treścią pewnie jest tak, jak napisałaś, choć to dziwne, bo wtedy (jako prenumerator "Wesołych Kartinek") lubiłam wszystko, co radzieckie.
UsuńJa dostałem tego Halika w klasie siódmej i też wiem, gdzie stoi:)) I natchnęłyście mnie pomysłem:P
UsuńJuż się boję.
UsuńNie ma czego:P Zostaniecie co najwyżej razem z Lirael wskazane palcem jako źródła tak zwanej inspiracji:D
UsuńSprawdziłam. Ja Halika dostałam w szóstej klasie:)
UsuńSprawdziłem. Ja też w szóstej:)
UsuńTo może chodziliście do tej samej klasy? Ja zawsze dostawałam książki, które nie zachęcały do czytania. W czwartej klasie dostałam "Zew krwi" Londona, wydany pewnie jeszcze zanim się urodziłam. Do dziś stoi na półce nietknięty...
UsuńU nas się nagrody nie powtarzały:P
UsuńŻe niby każdy co innego? U nas chyba też...
UsuńAha. To otwierało pole do niesnasek, bo od siódmej klasy mieliśmy prawo sobie te nagrody z puli wybierać:P
UsuńJeśli było z czego wybierać... U nas nie było :D
UsuńU nas się raz trafił MacLean:)
UsuńChyba była klęska urodzaju Halików, bo mój brat też dostał, bodajże w szóstej klasie. :)
UsuńJa też dostałam "Zew krwi" (wydanie odstręczające, takie bure), ale jako nagrodę na koloniach. Swoją drogą to był miły zwyczaj. Główną atrakcję stanowiło zbieranie podpisów. :) Ciekawe, czy dzisiejsi koloniści też dostają na koniec takie książkowe upominki.
U nas się nie wybierało nagród, do końca były owiane tajemnicą. :P
Halik był na topie z powodu programu w telewizji.
UsuńTo musiały być monstrualne nakłady. Coś jak teraz Cejrowski albo Wojciechowska. :)
UsuńBardzo jestem ciekawa Twojego tajemniczego pomysłu. :P
Nakład 100 tysięcy, cena 290 zł:)
UsuńTo jakieś ekskluzywne wydanie. :) "Z dziennika licealistki" kosztowało tylko 150 zł. :)
UsuńDwie kredowe wkładki z kolorowymi zdjęciami, poza tym wydawnictwo chyba polonijne:)
UsuńDomyślałam się, że to luksusowa edycja. :)
UsuńNie tylko przez takich erudycyjnych nastolatków z powieści, ale i przez erudycyjnych blogerów człowiek dostaje kompleksów. Ani okładka, ani książeczka nic mi nie mówią - niestety.
OdpowiedzUsuńJa o istnieniu tej książki dowiedziałam się kilka miesięcy temu, też zupełnie nic mi nie mówiło nazwisko autorki. :) Trochę to dziwne, że wcześniej nigdy mi nie wpadła w oko, bo na tę tulipanową serię mam baczenie. Ciekawe rzeczy się trafiają.
UsuńDo literatury pensjonarskiej nie pałam szczególnym afektem, ale ten lekko opisany obraz Rosji radzieckiej oczami szesnastolatki wydaje się kuszący. Może kiedyś.:)
OdpowiedzUsuńTo jest taka specyficzna pensjonarka, trochę rozwydrzona i czasem nieznośna. :) Mam niedosyt obrazu Rosji, ale na pewno autorka miałaby poważne kłopoty, gdyby przedstawiła całkowicie prawdziwy. Choć i tak wcale nie jest aż tak sielankowy jak zapewne życzyłyby sobie ówczesne władze.
UsuńWłaśnie kupiłam. Już się zaczyna:)
OdpowiedzUsuńI przy okazji - gdy byłam w Kuncewiczówce w Kazimierzu, porozmawiałam z p.Konopińską - Michalak. Potem zajrzała do "domu z papieru", trochę pokomentowałyśmy i w końcu zaproponowała, czy nie chcielibyśmy - my, czyli blogerzy - zorganizować spotkania w Domu Kuncewiczów. Od razu pomyślałam o tobie. Co ty na to? Nie myślę o żadnych szczegółach, tylko o idei spotkania. Jak pięknie byłoby podsumować "Marzec z Marią" właśnie tam! Wiem, że prawie wszyscy mają daleko, ale może udałoby się zebrać chociaż kilkuosobową grupkę?
Przykro mi, że Cię naraziłam na wydatek, ale mam nadzieję, że cena była przyzwoita. O ile dobrze pamiętam mój egzemplarz kosztował około 2 zł. :)
UsuńPomysł ze spotkaniem jest znakomity! Wielkie dzięki, że przeprowadziłaś już rozmowę na ten temat u źródeł. :) Mam kilka pomysłów. Wkrótce napiszę do Ciebie maila. :)
Komsomołki może i nie nosiły kokard ale uczennice na pewno tak i fartuszki na dodatek, nie wiem jak teraz ale jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych na pewno tak :-) a dobór nazwisk imponujący, jak znam życie to niewielu blogerów jest z nimi "za pan brat" :-)
OdpowiedzUsuńTutaj znalazłam liczne komsomołki i pionierki, ale z dawniejszych czasów, nie z lat siedemdziesiątych. Faktycznie, są liczne kokardy. :) Fartuszki zresztą też.
UsuńNie podałam wszystkich nazwisk, w książce jest znacznie więcej.
I dobrze, że nie podałaś, bo popadłoby się jeszcze w kompleksy :-)
UsuńNatknęłam się na kilka tajemniczo brzmiących. :)
UsuńWiedziałam. No wiedziałam!!! Ze jak coś wywalisz, to takiego, że mi serce zabije mocniej. Zawiszczę. Znalazłam na Allegro, ale będę musiała poczekać, bo mi już kilka książek tam kupionych koleżanka wiezie, nie mogę przeginać.
OdpowiedzUsuńDodam tylko, że się naoglądałam niedawno filmów radzieckich z takimi dziewczętami w rolach głównych, ta książka będzie niezłym dopełnieniem. Nie wiedziałam o niej nic a nic. Dzięki za cynk
UsuńKasiu, wcale nie będziesz musiała czekać. Łoziński poleci do Irlandii w towarzystwie opryskliwej licelistki! :) To już postanowione. :) Jak wiesz obydwie książki już przeczytałam, więc mogą sobie u Ciebie przezimować, a wręcz spędzić kilka zim. Miło mi bardzo, że powieść Cię zaintrygowała!
UsuńA co do filmów radzieckich o tematyce szkolno-młodzieżowej to właśnie jestem na silnym głodzie. :) Czy mogłabyś podać jakieś ciekawe tytuły?
UsuńA oglądasz w oryginale? Bo ja dostałam do obejrzenia takie właśnie. Może nie dokladnie o licealistkach, ale w ogóle o tamtych czasach. Szkolne panienki sie przewijają. Zaglądam regularnie do przewodnikapokrakowie, ona ogląda takie stareńkie i ja u niej tytuły kradnę. Oto link
Usuńhttp://toprzeczytalam.blogspot.ie/
a za książkę dziękuję, chętnie przeczytam, napisałam do kilku sprzedawców na Allegro, ile kosztowałoby wysłanie do Irlandii, bo przecież nigdy nie podają, żaden nie odpisał.
UsuńKasiu, dziękuję za link. Polecany blog naprawdę ciekawy. Niestety, oglądać w oryginale nie dam rady. :( Trudno, może zdobędę wersje z tłumaczeniem. Teraz jest chyba boom na radziecką kinematografię. Widziałam serię filmów z dawnych lat.
UsuńDam znać, jak przesyłka wyruszy do Irlandii. :)
Czytalam w malolactwie i pamietam tylko, ze mi sie podobalo (ale chyba bez szalu, skoro na jednym czy dwoch przeczytaniach skonczylam - w tamtych czasach ksiazki, ktore mi sie podobaly, czytalam po kilkanascie razy ;-))) ).
OdpowiedzUsuńJa robiłam dokładnie tak samo! :) Potrafiłam natychmiast po zakończeniu książki od razu wrócić do pierwszej strony i zacząć jeszcze raz. :) Z tego, co pamiętam, działo się tak na przykład z powieściami Lucy Maud Montgomery o Ani, z "W pustyni i w puszczy" i z "Panem Wołodyjowskim". :)
UsuńJak ja to lubię! Tę książkę właśnie, a czytałam parę razy, ostatnio nawet niedawno, z prawdziwą przyjemnością. I wiem, gdzie stoi, bo pożyczałam komuś na spotkaniu biblionetkowym (jak ja się cieszę, gdy w świat idzie książka przeze mnie lubiana) i dopiero co wróciło. Toteż sięgnęłam i sprawdziłam - dostałam to jako nagrodę za wyniki w nauce w szóstej klasie! :D
OdpowiedzUsuńI jeszcze zagadka, czemu jak myślę o dzienniku licealistki, to mi się przypomina książka "Z nikim" Danaiłowa, to znaczy sam tytuł, to z treści jeden strzępek mi się zachował. Ale skąd to skojarzenie...
UsuńKtoś czytał, ktoś coś wie?
To bardzo się cieszę, że przywołałam miłe wspomnienia. Zgadzam się z Tobą, to bardzo sympatyczne, że niektóre książki tak sobie wędrują po świecie. :)
UsuńKolejna nagrodzona "Dziennikiem..."! Zastanawiam się, czy wtedy szkoły nie dostawały przypadkiem jakichś odgórnych list z zalecanymi tytułami dla prymusów, bo te zbiegi okoliczności są niesamowite!
Niestety, "Z nikim" Danaiłowa nic mi nie mówi. :( Może podobna tematyka i stąd skojarzenie?
UsuńA ja książeczki nie czytałam. I zachęcona tym co piszesz, z przyjemnością po nią sięgnę;-) Już czuję, że czeka mnie miła lektura (pomimo, że od czasów nastoletnich dzielą mnie całe lata świetlne;-).
OdpowiedzUsuńZ ogromną przyjemnością zaglądam do Ciebie, bo zawsze wyszperasz coś ciekawego;-)
Trzeba Ci wiedzieć, że na przykład "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i placka z kartoflanych obierek" przeczytałam dzięki Tobie. I w dodatku zachęciłam mój biblioteczny klub czytelniczy do lektury.I się nie zawiodłam: chwyciło;-)
Dzięki za czytelnicze inspiracje.
Pozdrawiam serdecznie.
Florentyno, to miód na moje serce. :) Dziękuję Ci bardzo za tak miłe słowa i cieszę się, że "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i placka z kartoflanych obierek" podobało się nie tylko Tobie, ale i klubowi. Będę przedstawiać kolejne literackie wykopaliska i mam nadzieję, że znajdziesz wśród nich jeszcze coś intrygującego dla siebie.
UsuńCiekawa jestem, jakie wrażenie zrobi na Tobie "Z dziennika licealistki". Przyjemnej lektury! :)