22 sierpnia 2012

Apetyt na renklody (Rumer Godden, "Inspektorze, na pomoc!")


Apetyt na renklody
Mając w pamięci celną wskazówkę Françoisa de La Mothe Le Vayer którą znalazłam u ParenKsiążki nie mają właściwości róż, dlatego nie szukajmy wciąż najświeższych, z przyjemnością przeczytałam powieść „Inspektorze, na pomoc!” (The Greengage Summer) Rumer Godden. Skoro róża jest różą, porozmawiajmy o renklodach.

Zacznę od polskiego tytułu, który budzi moje wątpliwości. Zrezygnowano z oryginalnego Renklodowego lata na rzecz rozpaczliwego okrzyku. Nasz wariant brzmi nieźle, ale jest trochę mylący: sugeruje, że to kryminał o wartkiej, dramatycznej akcji, tymczasem - mimo obecności wątku sensacyjnego - nie detektywistyczne perypetie są tu najważniejsze. Moim zdaniem książka Godden to przede wszystkim subtelna powieść psychologiczna, pełna niedomówień, odrobinę melancholijna  i zaludniona niejednoznacznymi postaciami. Być może polska wersja miała być kokieteryjnym nawiązaniem do serialu 07 zgłoś się, który w 1977 roku budził przyspieszone bicie serca u polskich widzów. Fani porucznika Borewicza zapewne byli zawiedzeni po lekturze „Inspektorze, na pomoc!”.

Na stronie autorki The Greengage Summer zostało zaliczone do książek dla dorosłych. Wydaje mi się, że to słuszna decyzja. Mimo dziecięcych bohaterów nie sądzę, żeby bardzo młody czytelnik wychwycił wszystkie sardoniczne smaczki. Dziwię się, że u nas wydano tę powieść jako utwór trochę infantylny, o czym świadczy okładka, ton noty wydawcy i seria (Z Kogutem), podczas gdy amerykańska okładka wygląda tak:
[Źrodło zdjęcia]
...a plakat adaptacji filmowej tak:

[Źródło zdjęcia]
...natomiast tytuł wersji filmowej w Stanach Zjednoczonych  brzmiał: Utrata niewinności (The Loss of Innocence). Trochę to wszystko dziwne, bo plakat i okładka nie mają nic wspólnego ze świeżym i delikatnym klimatem tej książki. Związek adaptacji z oryginałem wydaje mi się dość luźny. Zapewniam, że żadne polskie pacholę nie dozna moralnego uszczerbku po przeczytaniu powieści Rumer Godden, ale, jak wspominałam, obawiam się, że nie do końca ją doceni.

Narratorką renklodowej opowieści jest trzynastoletnia Angielka, Cecil Grey, która wraz z czwórką rodzeństwa przyjechała na wakacje do francuskiego miasteczka Vieux-Moutiers. Splot okoliczności sprawia, że na pewien czas hotel Les Oeillets staje się ich domem. Cecil, Joss, Vicky, Hester i Willmouse, spędzają tam lato sami, ponieważ ich ojciec, naukowiec-botanik, przebywa w Tybecie, a matka poważnie zachorowała. Dodam, że nie są mile widzianymi gośćmi. 

Cecil nie tylko relacjonuje wydarzenia, ale też dzieli się obserwacjami na temat swojej rodziny i tych, którzy już przestali być dziećmi: Większość ludzi dorosłych przypomina góry lodowe: widać trzy dziesiąte, a siedem dziesiątych jest zakryte - dlatego wszelki zatarg z nimi jest niepokojąco bolesny.[1]  Dziewczynkę i jej rodzeństwo czeka kilka bolesnych zderzeń z górami lodowymi w Les Oeillets. Nic już nie będzie takie jak dawniej.

Największe zalety „Inspektorze, na pomoc!” to humor zaprawiony szczyptą ironii i niezapomniany nastrój. Upalny sierpień na francuskiej prowincji, zielono-złote dni, zapach bukszpanu, mięty i rosy, a przede wszystkim wszechobecne renklody: pokrywał je, zwłaszcza w cieniu, błękitnawy nalot, w słońcu przez jasnozieloną skórkę przeświecał bursztynowy miąższ[2] - to wszystko będę pamiętać nawet wtedy, gdy rodzina Greyów, mademoiselle Zizi, Eliot, madame Corbet, wuj Bullock staną się tylko pusto brzmiącymi imionami i nazwiskami.
____________________
[1] Rumer Godden, "Inspektorze, na pomoc!", tłum. Jadwiga Olędzka, Iskry 1977, s. 17.
[2] Tamże, s. 6.

Moja ocena: 4
Rumer Godden.
[Źródło zdjęcia]

43 komentarze:

  1. A po co tak daleko szukać?! Renklody jedli chłopaki w "Uwaga, czarny parasol!" Bahdaja, nie w jakimś Vieux-Moutiers tylko w Warszawie i też mieli do rozwiązania zagadkę kryminalną :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mi wstyd, bo najwyraźniej "cudze chwalicie...". :) Muszę pilnie uzupełnić braki, nie czytałam tej powieści Bahdaja. Najbardziej lubiłam "Podróż za jeden uśmiech", "Wakacje z duchami" i "Do przerwy 0:1".
      No i - kontynuując wątek owocowy - jak mogłam zapomnieć o Tolku Bananie! :)

      Usuń
    2. To wstydzimy się w parze :-) przeczytałem tylko "Wakacje z duchami" i to w dodatku na stare lata, i co tu dużo mówić - to już nie to ... w przeciwieństwie do filmu.

      Usuń
    3. Filmowa "Podróż za jeden uśmiech" jest bezkonkurencyjna, uwielbiam! :)

      Usuń
    4. Taaak! pamiętam jeszcze takie wagony, jakim chłopaki jechali na Hel :-)

      Usuń
    5. A poszli, cholerniki! Kiedy ja mam tego Bahdaja czytać?! Kiedy Poldka i Dudusia na ekranie podziwiać?!
      PS. No, ale kiedyś trzeba będzie :P

      Usuń
    6. Tak, przestańcie. Ja mam komplet Bahdajowych seriali na płytach i co z tego?? Chociaż starsze dziecko chciało ostatnio Wakacje z duchami, to może się je uda podpuścić do wspólnego oglądania:P

      Usuń
    7. ~ Bazyl
      Z czasem krucho chyba u wszystkich. :( Ale przyjdzie pora i na Bahdaja. :)

      ~ Zacofany w lekturze
      "Wakacjom z duchami" wróżę świetlaną przyszłość, powinny się spodobać. A potem to już będzie efekt domina. :) Na drugi rzut proponuję "Podróż za jeden uśmiech".

      Usuń
    8. To już będzie powtórka, raz oglądaliśmy i furorę zrobił duch Brunhildy:))

      Usuń
    9. Domyślałam się, że "Przebacz mi Brunhildo!" wzbudziło aplauz. :)

      Usuń
    10. :D Ja też przepadałam za tą sceną!

      Usuń
  2. Żeby dużo nie pisać - TU Jestem trochę przestraszony zgodnością odczuć :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, wielkie dzięki za link! Właśnie zastanawiałam się, czy ktokolwiek jeszcze czytał tę książkę. :) Przegapiłam tę recenzję u Ciebie. Rzeczywiście, wrażenia mamy wręcz bliźniacze! :)

      Usuń
    2. Już wiem, dlaczego umknęła: 18 września 2008 :) Muszę zacząć intensywnie buszować w Twoim archiwum. :)

      Usuń
    3. Że nie wspomnę o odczuciu, że nie wszystko złoto, co pachnie farbą drukarską :) Aż mi się zachciało (jak skończę Martina), nagrzebać jakiś zapomniany tytuł :)

      Usuń
    4. Lepiej nie buszuj, bo moje starsze teksty straszą :(

      Usuń
    5. Dokładnie tak. :) Tylko u Ciebie to odczucie na końcu, a u mnie na początku. :) U mnie I tom Martina wciąż w kolejce. Wiele z tych staroci naprawdę zasługuje na uwagę.

      Usuń
    6. Ten przeczytałam z przyjemnością i bynajmniej nic mnie nie przestraszyło, choć przed chwilą rozmawialiśmy z Marlowem o "Wakacjach z duchami". :)

      Usuń
  3. Dowcipnie z odrobiną ironi w tle francuskiej prowincji- niestety - chciałabym oj chciała ... przeczytac. Tak się ostatnio zafiksowałam na tamtejsze rejony, a że odczuwam leciutki przesyt klasyką więc bedę miała na uwadze Inspektorze na pomoc (Renklodowe lato)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klimat powieści naprawdę sympatyczny. Jeśli nie przeraża Cię brak kilku stron (kupiłam uszkodzony egzemplarz), bardzo chętnie Ci pożyczę.

      Usuń
    2. Chętnie, tylko, jako, że przed wyjazdem nie dam już rady przeczytać, to dam cynk po powrocie z urlopu (pod koniec września). Mam jeszcze kilka zobowiązań

      Usuń
    3. Dobrze, francuskie renklody spokojnie na Ciebie poczekają. :)

      Usuń
  4. Czytałam we wczesnej młodości. To chyba faktycznie niekoniecznie jest lektura dla uczniów podstawówki (przynajmniej tej obecnej: 6 letniej), bo o ile pamiętam, to mnie nieco zawstydziła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak mi się wydaje. To była dość śmiała jak na tamte czasy powieść, zakładając, że autorka przeznaczyła ją dla młodzieży, a raczej tak nie było.

      Usuń
  5. A ja nie czytałam i nie słyszałam, i teraz nie wiem, czy to dobrze, że usłyszałam... Dołączam się do Bazylowego okrzyku, tyle że ujmę to delikatniej: litości, życie nie guma, a urlopu mało...
    (Tempo nadrabiania zaległości recenzyjnych imponujące, naprawdę!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, dni mogłyby być bardziej rozciągliwe. :) Doba powinna być ze 4 godziny dłuższa z przeznaczeniem wyłącznie na czytanie. :P Muszę napisać w tej sprawie do Greenwich. :)
      Dzięki za miłe słowa, ale wraz z końcem wakacji tempo nadrabiania zdecydowanie spadnie. Przede mną jeszcze spory stos książek czekających na recenzję, właśnie kończę marzec. :)

      Usuń
  6. "My" mamy talent do tłumaczeń tytułów, to prawda.
    Ciekawy post.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. :) Niestety, zdarzają się takie "kreatywne" zmiany tytułów i książek, i filmów. Niedługo napiszę o kolejnym dziwnym przypadku.:)

      Usuń
    2. Ja tylko dla porządku bym dodał, że kreatywne tytuły to zazwyczaj nie tłumacze, a wydawcy i dystrybutorzy. Czasem tytuł polski funkcjonuje już przed przetłumaczeniem książki, a potem się okazuje, że ma się nijak do treści:)

      Usuń
    3. Tak mi się właśnie wydaje, że w kwestii tytułu to nie tłumacz ma ostatnie słowo, tylko wydawca, który chyba problem widzi głównie w kategoriach marketingowych, nie artystycznych.

      Usuń
    4. Hehe, to samo pytanie zadałem pod stosownym wpisem u siebie. W przypadku Godden pytanie sprowadza się do: "Iskry" czy J. Olędzka. "The dark horse" jako "Fuks na torze"?! Mają ludzie fantazję :D

      Usuń
    5. Właśnie miałam zamiar Ci przytoczyć odpowiedź Zacofanego w lekturze. :)
      Przypuszczam, że Iskry, ale z drugiej strony to były inne czasy i może tłumaczka mogła się poszarogęsić. :)

      Usuń
    6. Nie wiem, jak w Iskrach w czasach prehistorycznych, ale parę lat temu pewien pan wydawca koniecznie chciał zmienić tytuł "na lepiej brzmiący" i nie docierało do niego, że tytuł oryginalny jest fragmentem biblijnego motta, które przewijało się przez cały tekst, i w związku z tym tytuł polski musi być stosownym fragmentem z Biblii Tysiąclecia:P Nie wpadł na szczęście na to, żeby całkowicie zmienić tytuł.

      Usuń
    7. Iskry były chyba dość światłe i właśnie tym bardziej dziwi mnie ta historia.
      Obawiam się, że takich panów wydawców, którzy mają swoje koncepcje lepiej brzmiących tytułów, choć nawet przez chwilę nie trzymali w ręku rzeczonej książki, jest sporo. :(
      Dobrze, że przynajmniej ten pan dał sobie wyperswadować śmiałą wizję. :)

      Usuń
    8. Zrobił ten błąd, że zapytał i był na tyle mało asertywny, że dał się przekonać:P Inni robią to bez konsultacji.

      Usuń
    9. Z tytułami i to nie przekładami, to w ogóle jest niezła jazda, o czym kilkukrotnie czytałem na blogu Pawła Pollaka np. TU. To jest dopiero jazda pt. "chwytny marketingowo tytuł" :)

      Usuń
    10. ~ Zacofany w lekturze
      Może w taki sprytny sposób chcą pobudzić czytelników do twórczego myślenia i zapraszają do zabawy intelektualnej pod hasłem "znajdź związek między tytułem a treścią książki. :)

      ~ Bazyl
      Droga przez mękę! Po takich przygodach na miejscu autora chyba jednak zdecydowałabym się na wydawanie książek we własnym wydawnictwie, mimo trudności, o których wspomina.

      Usuń
    11. Jakoś mój intelekt nie funkcjonuje na takim poziomie abstrakcji:P

      Usuń
  7. Z tego co kojarzę Niemcy to dopiero zmieniają. Na czele z imionami. Np z Emila ze Smalandii zrobili np. Michaela, z "Zsofiki" Magdy Szabo- Erikę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To rzeczywiście zmiany rewolucyjne! Może wychodzą z założenia, że dziecko bardziej utożsami się z bohaterem o swojsko brzmiącym imieniu? To że z Petera Pana zrobiono Piotrusia, rozumiem, ale już Zsofika przekształcona w Erikę to lekki wstrząs. :) U nas chyba największym zmianom ulęgł "Winnie-the- Pooh". :)

      Usuń