Gruzja, miłość i archeologia
Ostatnio
kilka razy złorzeczyłam na opracowanie graficzne książek. Dziś pora na
powieść, której okładka spodobała mi się tak bardzo, że kupiłam ją w
ciemno, nie wiedząc kompletnie nic ani o niej, ani o jej autorze.
Wabikiem był również intrygujący tytuł.
Okazało się, że los uśmiechnął się do mnie, a nawet błysnął złotym zębem. Książka z 1965 roku wygląda tak, jakby zdjęto ją właśnie z regału z nowościami i podano mi na aksamitnej poduszeczce. Kolejna miła niespodzianka: akcja „Mrs Eugenii Iwanowny” toczy się w Gruzji, a to kraj bliski mojemu sercu, choć do tej pory jest to związek na odległość. Wszystko zaczęło się od filmu Tengiza Abuładze „Pokuta”. Być może w zakamarkach podświadomości czai się też aksamitne spojrzenie Grigorija z „Czterech pancernych i psa”, który we wczesnym dzieciństwie był moim serialowym idolem? A Gruzja w książce Leonowa jest naprawdę malownicza:
Okazało się, że los uśmiechnął się do mnie, a nawet błysnął złotym zębem. Książka z 1965 roku wygląda tak, jakby zdjęto ją właśnie z regału z nowościami i podano mi na aksamitnej poduszeczce. Kolejna miła niespodzianka: akcja „Mrs Eugenii Iwanowny” toczy się w Gruzji, a to kraj bliski mojemu sercu, choć do tej pory jest to związek na odległość. Wszystko zaczęło się od filmu Tengiza Abuładze „Pokuta”. Być może w zakamarkach podświadomości czai się też aksamitne spojrzenie Grigorija z „Czterech pancernych i psa”, który we wczesnym dzieciństwie był moim serialowym idolem? A Gruzja w książce Leonowa jest naprawdę malownicza:
„Zapadał wieczór... tym łatwiej można było teraz na pociemniałym błękicie rozróżnić oddzielne pasma górskie, odziane w las, w zielony plusz alpejskich łąk, w różowe obłoczki, w ziejącą pustkę. Wyobraźnia ustawiała na nich kolejno mnichów, pasterzy, orły i aniołów... Wkrótce widok ten zapadł się z lewej strony za wzgórza, jakby obciągnięte wielbłądzią skórą. Rozmowa ucichła. Szybki wieczór biegł na spotkanie podróżnym, z obydwóch stron drogi zwisały podlane mgłą cyprysy.”[1]
Baśniowe skojarzenia wywołuje też gruziński targ:
„Rymarze z Sygnachi, rozłożywszy się na trawie, dawali baczenie na swoje dumne arcydzieła: zgrabne siodła o wdzięcznie wygiętych łękach, lezgińskie komplety uprzęży z emaliowanymi sprzączkami, kubaczyńskie uzdy i pasy w cyzelowanym oksydowanym srebrze, które pochwaliłby sam Beka Opizari, i najdroższe z marzeń dżygita — pantofelki z wytłaczanego szagrynu ze złotymi obcasikami, które aż się proszą na nóżkę ukochanej... Szarówka podwajała tajemny urok rozrzuconych na ziemi skarbów.”[2]
Opowieść zaczyna się kilka lat po rewolucji. Tytułowa Eugenia to Gruzinka,
która wyszła za mąż za dystyngowanego pana Pickeringa, znanego angielskiego archeologa. Mieszkają w Wielkiej
Brytanii. Genie bardzo tęskni za ojczyzną i stąd pomysł krótkiej podróży
sentymentalnej do Związku Radzieckiego. Jak się domyślacie, zderzenie
mentalności brytyjskiej z gruzińską duszą wykrzesze snopy iskier, a dodajmy do tego jeszcze niespodziewane spotkanie, które zamieni tę
historię w poruszający dramat. Zakończenie jest jeszcze bardziej zaskakujące.
Napięcie buzujące od pierwszych chwil między Eugenią, Pickeringiem a Stratonowem wywołuje
silne
emocje. Mnie udzieliło się natychmiast. Gdybym
miała umieścić prozę Leonida Leonowa na literackiej mapie, usytuowałabym
ją gdzieś
pomiędzy powściągliwością podszytą żarem à la Sándor Márai a
psychologiczną
przenikliwością Jhumpy Lahiri. W Polsce wydano kilka powieści Leonowa, a
dramat i opowiadanie opublikowano w antologiach. Okazuje się, że jego twórczość cenił
między innymi Teodor Parnicki.
W czasach literackiego fast foodu, bezkrytycyzmu autorów i morderczego
tempa, jakie narzucają sobie niektórzy literaci, wprost szokuje wyznanie autora Mrs Eugenii Iwanowny, że liczącą
109 stron powieść pisał, przerabiał i poprawiał przez dwadzieścia pięć lat (1938-1963). A ja wczoraj
przeczytałam ze zdumieniem, że pewna polska pisarka planuje w przyszłym roku opublikować sześć książek!
Leonid Leonow mówiący z
wahaniem o swojej powieści w nocie na skrzydełku obwoluty:
„Dopiero teraz, jak mi się wydaje, nadszedł czas, by ją wydać”, budzi szacunek
pokorą i skromnością. Dopracowana w najdrobniejszych szczegółach „Mrs
Eugenia
Iwanowa” pięknie odwdzięczyła się za poświęcony jej czas i cierpliwość. Jest wciąż świeża i wzruszająca. Jak ja lubię takie odkrycia w zakurzonych zakątkach wirtualnych antykwariatów!
________________
[1] Leonid Leonow, Mrs Eugenia Iwanowna, tłum.Jerzy Jędrzejewicz, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1965, s. 70-71
[2] Tamże, s. 73.
Moja ocena: 5
Leonid
Leonow.
|
Bardzo światowo u Ciebie, Włochy, Gruzja, tylko ja ciągle w zapyziałym PRL wysiaduję:) Chociaż mam zaplanowany wypad do przedwojennych kawiarni:P
OdpowiedzUsuńJeśli pod pisarką od sześciu książek rozumiesz tę samą osobę, co ja, to robisz jej zbytnią uprzejmość rzeczownikiem "pisarka".
To tak w ramach rekompensaty za brak prawdziwych podróży. :)
UsuńMnie echa przedwojennych kawiarni zaczną szumieć dopiero w przyszłym tygodniu i już nie mogę się doczekać. :) Może już w poniedziałek książka dotrze.
Jestem przekonana, że myślimy o tej samej osobie i po przeczytaniu komentarza Kasi już widzę, że mam zaniżone dane. :)
W porównaniu z dzisiejszymi wyrobnicami pióra JIK może się schować:)) Usprawiedliwia go wyłącznie to, że gęsim piórem pisał i opcja kopiuj-wklej była mu niedostępna:P
Usuń:D No właśnie też pomyślałam o JIKu. Różnica jest chyba taka, że jego powieści wciąż dają się czytać, a dzieła tej pani ponoć niekoniecznie. :)
UsuńMoże za 150 lat też będą klasykami, o ile wcześniej nie pójdą hurtowo na przemiał :P
UsuńTendencja jest chyba wzrostowa, z każdym rokiem więcej tytułów, więc jest szansa, że wśród popiołów trafi się jakiś ponadczasowy diament. :)
UsuńEch, ten Twój niepoprawny optymizm :D
Usuń:D Może w ramach eksperymentu kiedyś coś losowo wybranego przeczytam.
UsuńJa mam chętkę na dzieło inspirowane Anią z Zielonego Wzgórza, to musi być wstrząsające :)
UsuńPotem może mi się rzucić na odbiór Ani, więc ja raczej podziękuję. :)
UsuńEee, potem zachłannie rzucisz się na oryginał jak na odtrutkę:D
UsuńJest też opcja, że potem już na sam widok tytułu będę się pokrywać nerwową wysypką. :)
UsuńWysypka jest mało twarzowa, więc może faktycznie oszczędź sobie dermatologicznych problemów:)
UsuńZrobię sobie zdjęcie "przed" i "po", po czym oskarżycielsko wyślę autorce wraz z rachunkiem za dermatologiczną kurację. :)
UsuńW zamian dostaniesz egzemplarz kolejnego bestsellera z dedykacją :P
UsuńTa myśl pozwoli mi przetrwać bolesną kurację, suto zakrapianą wapnem o smaku cytrynowym. :)
UsuńOby się tylko na wapnie skończyło:P
UsuńOby. :) Z wapnem też nie mogę przeholować, bo potem młodzieńcze porywy serca bohaterek będą poza moim zasięgiem. :)
UsuńDobra młodzieżowa literatura wypłukuje złogi wapna z żył:P
UsuńOstatnio sobie aplikuję takie płukanki i jestem bardzo zadowolona z wyników. :)
UsuńMnie też dobrze robią:P
UsuńNadmienię,że to Ty wywołałeś pospolite ruszenie i akcję "cała Polska czyta literaturę młodzieżową". :)
UsuńZaraz tam cała Polska, ale i tak jestem przyjemnie zaskoczony odzewem:)
UsuńA jak już będziesz miała dwie książki autorki, możesz zrobić ich zdjęcie, wziąć udział w konkursie półeczkowym i wygrać kolejne dzieło :D
Usuń"Mrs Eugenia Iwanowna" ogromnie mnie zainteresowała. Tak się zastanawiam, czy autor nie był przypadkiem człowiekiem bardzo nieśmiałym, bo jednak przeznaczenie 25 lat na poprawianie to trochę dużo. Może bał się reacji krytyków i czytelników i wolał trzymać rękopis w szufladzie?
~ Zacofany w lekturze
UsuńWystarczy rozejrzeć się po blogach i widać, że cała. :)
~ Koczowniczka
Dziękuję za informację, będę pamiętać o atrakcyjnym konkursie. :) Z tego wniosek, że autorka nie tylko pisze kilka stron powieści dziennie, ale i prowadzi intensywne działania marketingowe. Chyba trudno to wszystko pogodzić, bo w grę wchodzą jeszcze prozaiczne czynności typu spanie, jedzenie, etc.
W tym czasie Leonow napisał i wydał inne książki, tylko nad tą nieboraczek tak się biedził.:) Co ciekawe, zupełnie po tej powieści nie widać takiej wytężonej pracy.
Zdziwiłam się, że dość trudno znaleźć coś na temat Leonowa. W Wikipedii hasło angielskie jest obszerniejsze niż rosyjskie. Trochę dziwne, że tak o nim zapomniano. Będę musiała przeczytać jeszcze coś jego autorstwa.
Koczowniczko, gdyby był problem ze zdobyciem "Mrs Eugenii...", chętnie Ci ją pożyczę.
Uwierz mi, że nie cała, wykonałem tytaniczną pracę jako juror E-buki:)
UsuńBardzo dziękuję za propozycję pożyczenia tej książki! Ale jeszcze rozejrzę się, może książka będzie w bibliotece :)
Usuń~ Zacofany w lekturze
UsuńWięc jest na pewno tak, jak w powiedzonku o jamnikach i spaniu w łóżku: blogerzy dzielą się na tych, którzy czytają młodzieżówki pod wpływem Zacofanego w lekturze i tych, którzy się do tego nie przyznają. :)
~ Koczowniczka
Jeśli się nie uda, koniecznie daj znać.
Lirael, zbytnio mi pochlebiasz :)
UsuńTo są fakty. :)
UsuńTendencyjnie naświetlone :D
UsuńProszę mi nie podnosić ciśnienia, kiedy walczę z bełkotliwym rosyjskim translatorem. :P
UsuńEgzamin ze znajomości literatury mi zrobiłaś właśnie. Sándor Márai? Nie czytałam nic. Jhumpa Lahiri - nawet nie słyszałam tego nazwiska! Czerwona ze wstydu jak piwonia idę się schować. O powieści Leonowa w ogóle nie wspominam..
OdpowiedzUsuń;/
ps. pewna polska, mianująca się tytułem: "pisarka", planuje w przyszłym roku wydać 10 książek. Niektórzy przekładają ilość na jakość ;)
Kasiu, jestem przekonana, że czytałaś dziesiątki książek, do których ja się nawet nie zbliżyłam, więc bardzo proszę bez piwonii. :)
UsuńNa moje oko i Lahiri, i Márai mają u Ciebie baaardzo duże szanse, więc kiedyś przy okazji przetestuj.
Roczny plan 10 książek zapowiada się imponująco. Dużo wskazuje na to, że mamy na myśli tę samą autorkę. Przypuszczalnie pani ma zamiar pobić rekord Kraszewskiego. :)
Oj, nie będę polemizować.. Ale.. ale.. moja natura człowieka o niskim mniemaniu o własnej wiedzy podpowiada, że możesz się znacząco mylić ;)
UsuńPo książki Márai chciałam sięgnąć w bliżej nieokreślonej przyszłości, więc teraz to już chyba będzie bardziej bliżej i bardziej określona ;) A Lahiri mamy w ogóle coś przetłumaczonego?
Wiesz, ja ogólnie nie neguję zasadności istnienia tego typu elementarnego kiczu (który jak wiadomo służy by cieszyć, a nie mieć walory literackie), ale wkurza czasami myśl, że gdyby zajęła się dokładnie jedną książką i napisała ją porządnie od A do Z, nie rozdrabiając się na inne, to może, może byłaby z tego jakaś literatura..
Kasiu: uwierz mi, nie byłaby, bo do tego trzeba mieć sensowną koncepcję, bo przecinki korektor poprawi:P
UsuńPrzecinki, jak przecinki.. Niech jej ktoś wyjaśni jak się wyłącza CAPS LOCKa..;) Wiesz, ja wierzę w ludzi, w nią też staram się wierzyć. No naprawdę, serio ;) Liczę jednak na wspomniany wyżej diament w tym popiele ;)
Usuń~ Kasia
UsuńAkurat w tym względzie będę się upierać przy swoim zdaniu. :)
Márai jest moim zdaniem świetny. Czytałam "Dziedzictwo Estery" i "Żar", obydwie powieści powinny przypaść Ci do gustu, ze szczególnym wskazaniem na tę pierwszą. Podczytywałam też "Księgę ziół", wspaniała. Takie życiowe mądrości na rozmaite tematy. Okropnie żałuję, że jego dziennik nie jest datowany, bo byłby eksploatowany w Płaszczu. :)
Znam dwa zbiory opowiadań Lahiri, "Tłumacza chorób" i "Nieoswojoną ziemię". Byłam zachwycona. Wydano u nas też jej powieść ("Imiennik"), ale jej jeszcze nie czytałam.
Ja zastanawiam się nad technicznym aspektem takiego pisania kilku książek jednocześnie, bo domyślam się, że przynajmniej część pracy przebiega symultanicznie. :)
Kasiu, podziwiam Twoją wiarę w ludzi, ale jako cyniczny stary redaktor stwierdzam, że rzeczonej autorce brakuje jednej ważnej cechy u pisarza: pokory, która pozwoli dopuścić do siebie myśl, że zrobiło się błąd i że cudza poprawka może mieć sens i warto skorzystać z rady, żeby się czegoś nauczyć. Ale póki głównym wskaźnikiem wartości jej utworów będą zachwyty blogosfery, to nic się nie zmieni.
UsuńTytuły jak najbardziej mi znane! Uff, przynajmniej tyle ;) Myślę, że jak się uporam z wrześniową listą obowiązkową to się rozejrzę za nimi :)
UsuńA co do pracy symultanicznej.. Wiesz, większość kobiet potrafi robić kilka rzeczy na raz.. Poza tym może w grę wchodzi jakieś rozdwojenie, roztrzykrotnienie osobowości? ;)
Zacofany - przyznaję Ci słuszność z 100%. Ale wiesz, nigdy nie wiadomo kiedy człowiek dostanie swoją lekcję pokory..
UsuńSkoro przeciętnej objętości powieść pisze się góra miesiąc, to żadna symultanka nie jest potrzebna.
UsuńKasiu, niektórzy są impregnowani na wszelkiego rodzaju lekcje i nauczki. I prędzej zakrzykną, że spisek masoński przeciwko nim się zawiązał, niż uznają możliwość, że to z nimi coś nie tak.
UsuńZacofany, ta kobieta jest przede wszystkim potwornie zakompleksiona. Ona zdaje się niespecjalnie sobie ułożyła życie prywatne. Porażki kompensuje sobie wiarą w swój talent pisarski. Dlatego tak chce by cały świat w niego wierzył i dlatego tak go broni wręcz walcząc z każdym bodaj małym przytykiem. Tylko że jej czytelniczki w końcu "wyrosną" z jej książek (ja wiem, że są kobiety czytające do grobowej deski tanie romansidła, ale nawet one zmieniają pisarki). Pytanie czy wtedy pojawią się nowe... I to może być jej lekcja.
UsuńNo owszem, pragnienie akceptacji ma ogromne i parcie na poklask również. Pani chyba wyczuła, że jednym gatunkiem nie uciągnie, więc weszła w fantasy (takie pseudo, ale zawsze), a teraz ma zamiar indoktrynować niewinne dzieci swoimi utworami.
Usuń~ Kasia
UsuńMárai doskonale wpisuje się w jesienno-zimowe klimaty. W wiosenno-letnie zresztą też. :)
Przy całym szacunku dla podzielnej uwagi pań, nawet przy wersji 6 tytułów rocznie obciążenie autorki jest niesamowite: jedna powieść na dwa miesiące to znaczy ponad pięć stron tekstu dziennie bez dnia przerwy.
~ Zacofany w lekturze
Właśnie ta pokora Leonowa mnie ujęła, choć u niego przybrała kształty lekko ekstremalne. :)
Zważywszy czas i miejsce powstania książki, równie dobrze mógł przez ćwierć wieku czekać na sprzyjający klimat polityczny.
UsuńKsiążka jest prawie zupełnie wyprana z polityki, więc to raczej były kwestie warsztatowe.
UsuńMoże właśnie dlatego tyle to trwało, kwestie polityczne zmieniały się przecież co chwila:)
UsuńOn chyba był przez jakiś czas pupilkiem władz, a potem nagle słuch o nim zaginął. Przydałaby się jakaś porządna notka biograficzna.
UsuńMam wrażenie, że wolne tempo to jego znak firmowy: "Praca nad filozoficzno-mistyczną powieścią ,,Piramida" zajęła mu aż 45 lat.", jak pisze Wiki.
UsuńNieźle. To był prawdziwy literacki maratończyk. :)
UsuńMam nadzieję, że ta notka biograficzna chociaż w części zaspokoi niedosyt informacji: http://www.hrono.ru/biograf/bio_l/leonov_lm.php
UsuńDokładnie o coś takiego mi chodziło! Jesteś nieoceniona, Eireann. Zaraz zaczynam sylabizować, a jak mi nie będzie wychodziło, co jest niestety bardzo prawdopodobne, będę posiłkować się translatorem. :)
UsuńTo ja dorzucę to: http://writers.aonb.ru/map/arkh/leonov.htm
UsuńBardzo Ci dziękuję, zaraz biorę się do czytania! :)
UsuńChyba większość wie o jaką pisarkę chodzi. Czytałam raz, za więcej podziękuję. A za tą powieścią się rozejrzę. :)
OdpowiedzUsuńSprawdziłam nakład "Mrs Eugenii...", to było 10 tysięcy egzemplarzy, więc na pewno gdzieś biedaczka jeszcze pokutuje na wyprzedażach bibliotecznych. Szkoda, że jest zupełnie zapomniana i dziwię się, że nie doczekała się adaptacji filmowej, w każdym razie nic o niej nie słyszałam.
UsuńLeno, ja nie mam pojęcia i jest mi wspaniale z tą niewiedzą :-)))
UsuńEireann, moja wiedza na temat twórczości tej pani jest czysto teoretyczna, więc nie mogę operować faktami, ale jeśli coś przeczytam, obiecuję szczegółowo opisać wrażenia. :)
UsuńMając w pamięci Twoją recenzję biografii Chucka Norrisa będę tu zaglądać z radosnym oczekiwaniem :-)
UsuńPrzygoda z biografią Chucka to było dopiero coś! :) Miło mi, że pamiętasz. Niestety, od tamtej pory nic tak ekscytującego mnie nie spotkało, nie licząc jednego pana sprzedawcy z Allegro, który ma zwyczaj dołączać do przesyłek z kupionymi u niego książkami swój debiutancki tomik poetycki z lat osiemdziesiątych, opatrzony fotografią portretową w stylu hipisowskim. :)
UsuńEireann, ja też nie wiem i czuję się równie rozkosznie, jak Ty. Może urządzimy sobie małe dwuosobowe SPA?:PP
UsuńMomarto, chodziło mi o tendencję ogólną. Wczoraj powędrowałam sobie po paru oficjalnych stronach pań tworzących literaturę kobiecą i widzę, że taki jest trend, choć liczby nieco mniejsze. Trzy powieści rocznie, a taką m.in. informację znalazłam, to też jest dużo. Do tej pory za współczesnego nam giganta pracowitości uważałam A. McCalla Smitha, ale widać, że u nas jest spora konkurencja.
UsuńAle myślisz, że to tylko panie w tym celują? Pytam serio, bowiem aż tak bardzo nie śledzę trendów, a wędrówki po tego rodzaju stronach, jak te, które opisujesz, chwilowo przekraczają moje możliwości.
UsuńZ drugiej strony - abstrahując od jakości dzieł, o których piszesz - nie można wykluczyć, że jeśli autor czy autorka całymi dniami nic innego nie robią, tylko piszą, to mogą być w stanie stworzyć coś sensownego w stosunkowo krótkim czasie.
Zaznaczam przy tym, że pisze to osoba, która podejrzliwie patrzy np. na taką Cherezińską, która wydaje wszak znacznie mniej niż trzy książki rocznie:)
Z moich obserwacji wynika, że ta nadproduktywność dotyczy przede wszystkim tak zwanej literatury kobiecej, a ją tworzą głównie panie.
UsuńBardzo możliwe, że te pisarki nigdzie nie pracują poza domem tylko od rana do nocy stukają w klawiaturę, ale te minimum 5 stron dziennie przez cały rok wydaje mi się dawką niesamowitą, biorąc pod uwagę, zapiski o różnych literackich tuzach, którzy potrafili spędzić dobę nad jednym zdaniem, po czym skreślali je ze wstrętem. Tudzież Nałkowska rzeźbiąca tekst z morderczym wysiłkiem.
Mam nadzieję, że u Cherezińskiej to przyspieszenie tempa nie będzie rzutować na jakość. U niej w grę wchodzi jeszcze ślęczenie nad rozmaitymi źródłami i opracowaniami.
Okładka jest rzeczywiście kusząca - taka minimalistyczna, w starym stylu:) Zachęciłaś mnie też malowniczą Gruzją w tle (o której marzę)oraz porównaniem do pisarstwa Jhumpy Lahiri - to moje odkrycie ostatnich miesięcy.
OdpowiedzUsuńA w dodatku na walizce jest wariacja na temat kratki Burberry, za którą przepadam w każdej postaci. :) Najnowsza ksiażka Lahiri jest poważną kandydatką do tegorocznego Bookera, więc trzymajmy kciuki. I straszliwie się cieszę, że Ty też lubisz jej książki.
UsuńMuszę kiedyś o Lahiri wspomnieć, chociaż czytałam już ładne pół roku temu ("Tłumacza chorób" i "Nieoswojoną ziemię").
OdpowiedzUsuńA o nominacji nie wiedziałam - dołączam się z kciukami!:) Ciekawa też jestem kontrkandydatów.
To będę wyglądać notek, bo to jedna z moich najulubieńszych pisarek. :)
UsuńU Dabarai jest lista finalistów, wiec możesz sobie obejrzeć konkurencję. :)
Okładka istotnie ciekawa (tylko tę czcionkę bym chyba zmieniła). A skoro już o okładkach mowa, nawiążę do naszej rozmowy pod moim ostatnim wpisem: marudziłam, że w Polsce na wewnętrznej stronie okładki na ogół nic nie ma i co? Następnego dnia kupiłam książkę Nałkowskiej, w której znalazłam przeuroczy wzór składający się z małych, biegnących króliczków. ;) Od razu nabrałam ochoty na skompletowanie całej serii wydawniczej.
OdpowiedzUsuńW Gruzji jeszcze nie byłam, ani ciałem, ani duchem, ale przyznam, że to wyznanie autora zachęciło mnie bardziej niż miejsce akcji. I jak dobrze go rozumiem! Koleżanki się skarżą, że na smsy odpowiadam godzinami (zanim się zastanowię nad synonimem jakiegoś słowa, mija kilkanaście minut). ;) O wypracowaniach szkolnych nie wspominając.
To tym bardziej nie mogę się doczekać paczki z księgarni, między innymi ze zwierzyną Nałkowskiej, która jest już w drodze. :) Były z nią małe emocje, bo wyobraź sobie, że zabrakło właśnie "Między zwierzętami", chyba skończyły się im zapasy. Przesyłkę opłaciłam z góry, więc martwiłam się o jej losy, ale już wiem,że wszystko w porządku.
UsuńTe króliczki to już w ogóle musi być hit, oby paczka jak najszybciej dotarła. :) A w "Dialogach zwierząt" Colette, wydanych w tej samej serii, na wklejkach są kotki i buldożki, przed chwilą sprawdziłam. :) Masz rację, że pomysł sympatyczny.
Rzeczywiście w dziedzinie szacunku dla słowa Leonow jest jednym z rekordzistów. A Twoją postawę bardzo dobrze rozumiem, natomiast polonistce zazdroszczę, że może czytać Twoje wypracowania. :)
Oj, te "Dialogi zwierząt" też chciałabym mieć! Nałkowską już przeczytałam, ale jeszcze nad nią rozmyślam, na pewno zdążysz się z nią zapoznać, zanim się namyślę i coś opublikuję. ;)
UsuńNie wiem, czy jest czego, zazwyczaj nie mam dobrych ocen za wypracowania. ;) Może i straszliwych błędów ortograficznych nie robię, ale - na przykład - za kompozycję zawsze dostaję 1/6 (a w ostatnim felietonie nawet 0/6).
Nałkowska już do mnie dotarła i jak się zapewne domyślasz, pierwszą rzeczą, którą obejrzałam, to była wspomniana przez Ciebie wklejka z króliczkami! :) Masz rację, są urocze.
UsuńNie chcę podważać decyzji polonistki, de gustibus etc, ale to zaskakujące, bo akurat kompozycja felietonu to chyba sprawa dość dowolna.
Muszę podstawić Leonowa pod nos koledze, który do Gruzji jeździ regularnie i wie naprawdę dużo na jej temat (ale herbatę mają przereklamowaną, przynajmniej tę, którą on przywozi:P); ciekawa jestem jego wrażeń po lekturze,
OdpowiedzUsuńTyle lat pracy nad jedną książką? W tych czasach, w których żyjemy, to niemożliwe. A czasem szkoda.
Zazdroszczę Twojemu koledze! Przypuszczam, że książka, której akcja toczy się w Gruzji w latach dwudziestych, może się okazać historyczną ciekawostką, bo na pewno zmiany są ogromne.
UsuńĆwierć wieku poświęcone książce tak cieniutkiej to rzeczywiście coś. W tej chwili trudno to sobie wyobrazić. Z drugiej strony poczytałam sobie wczoraj komentarze czytelników, głównie pań, dzieł błyskawicznie piszących autorek pełne takich zachwytów i podziękowań, że szok, więc stwierdziłam, że po prostu bezczelnie nie doceniam megatalentów. :)
Niestety, sprawdziłam i okazało się, że w mojej bibliotece Leonowa brak, poza okropnie opasłym "Złodziejem" (to chyba dla kontrastu z Eugenią). Muszę więc przemyśleć to, czy chcę inwestować w kolegę:P
UsuńTen "Złodziej" podobno też niezły, ale nie jestem pewna, czy akcja toczy się w Gruzji. Dostępne na Allegro egzemplarze "Mrs Eugenii" są nadgryzione zębem czasu, więc chyba lepiej wstrzymać się z inwestycją. W jednej z ofert umieszczono dla zachęty pierwszą stronę, tutaj możesz w celach diagnostycznych przeczytać pierwszą stronę.
UsuńDwadzieścia lat nad jedną książeczką? To musi być książka idealna!
OdpowiedzUsuńDwadzieścia pięć. :) Idealna to może przesada, ale według mnie na pewno ciekawa i udana.
UsuńWolę pisarzy, którzy pracują nad książką 25 lat od tych, którzy co miesiąc wydają coś nowego. Motywacja jest widoczna bardzo wyraźnie:)
UsuńSzczerze mówiąc, ja też. :)
UsuńWspółczuję też autorom cykli, pracującym pod wielką presją czasu, umów z wydawnictwami i czytelników, którzy niecierpliwie ich terroryzują. :)
Niepozorna książeczka, pisana przez 25 lat, na którą nie zwróciłabym najmniejszej uwagi. A tu proszę, wartościowa lektura, którą warto przeczytać:) Oczywiście, jeśli zdobędę egzemplarz to przeczytam :0
OdpowiedzUsuńhttp://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/
Pozdrawiam serdecznie :)
Półki bibliotek i antykwariatów zapełniają tłumy takich kopciuszków i cieszę się, jeśli któryś okazuje się prawdziwą królewną, a "Mrs Eugenia Iwanowna" taka właśnie jest. :) Miłych wrażeń z lektury.
UsuńJa również przesyłam Ci serdeczne pozdrowienia. :)
Po okładce spodziewałabym się przyjemnej historyjki, a skoro rzecz jest o różnicach kulturowych - wręcz zabawnej. Ale jeśli akcja toczy się po rewolucji, wesoło raczej być nie mogło.;( Gratuluję kolejnego fantastycznego odkrycia (i zazdroszczę;)).
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że ja też byłam zaskoczona, bo wyglądało mi to właśnie na obyczajową opowiastkę, może nawet z akcentami humorystycznymi, a okazało się, że to jest coś znacznie więcej. Wesoło nie jest na pewno, ale przez chwilę smakowicie - pojawia się opis gruzińskich kulinariów. :) Aniu, Ty też masz na swoim koncie wiele ciekawych odkryć, z których czerpię całymi garściami.
UsuńGruzińskie kulinaria nie są złe, miałam kiedyś okazję ich popróbować. Przypomniałaś mi przy okazji, że powinnam rozejrzeć się za pewnym winem.;)
UsuńWracając do książek - szkoda, że literatura d. krajów radzieckich jest u nas tak słabo obecna, na fali zainteresowania m.in. Gruzją być może dałoby się ją wypromować.
To zapraszam Cię Aniu na małą degustację. :)
Usuń"Gdzie spojrzeć, wszędzie najprzeróżniejsze frykasy, skwierczące jak ich gruzińskie nazwy w wymowie, bulgotały w kotłach i na piecykach albo, przebite rożnami, wesoło postrzeliwały strużkami apetycznych oparów — nie gorzej niż na bazarach Niniwy pana Pickeringa. Ułożone stosami aż po same daszki płócienne, nęciły Anglika jeszcze ciepłe, z lekka przypalone, chrupiące placuszki — czureki. A wszystko dokoła otoczone było tutejszym winem — w dzbanach, kozich albo bawolich dziesięciopudowych bukłakach, stożkowatych butlach z grubego archaicznego szkła lub wreszcie w szklankach, pełnych po brzegi — tylko ręką sięgnąć."
Przez długie lata literatura rosyjska źle się kojarzyła i to chyba dlatego. W ten sposób bezpowrotnie przepadło wielu niezłych pisarzy, bo mało komu chce się szperać w starociach.
Bardzo Ci dziękuję za ten fragment, pobudza wyobraźnię i ślinianki.;)
UsuńW kuchni gruzińskiej lubię szczególnie dania z warzyw (z bakłażanów cuda robią) i wina. I piszę to ja, która bez alkoholu może się obejść.;)
Mąż mi opowiadał, że jadł kiedyś gruzińską potrawę, bakłażana z pysznym, orzechowym nadzieniem. Podobno rewelacja. W temacie gruzińskich win mam spore braki, będę musiała nadrobić. :) Chociaż zdecydowanie wolę białe, a oni chyba specjalizują się w czerwonych.
UsuńPodobnie jak Ania, spodziewałabym się po okładce czegoś lekkiego, jakiś kryminał w stylu retro? Jakaś afera przemytnicza? A tu dramat. Przyznam jednak, że to zderzenie brytyjsko-gruzińskie brzmi interesująco. Niestety nie dane mi było odwiedzić Gruzji, ale siostra pacholęciem będąc ten kraj odwiedziła i wspomnienia ma więcej niż miłe :)
OdpowiedzUsuńZabrałam się za Hakawatiego - tak mnie ostatnim komentarzem natchnęłaś :)
Proszę, powiedz Milvannie, że bardzo zazdroszczę jej gruzińskiej wyprawy. Mam nadzieję, że ja też kiedyś się wybiorę.
UsuńWzmiankowane zderzenie jest ciekawe i to jedna z zalet tej króciutkiej powieści. Tematyka lekka nie jest, dominują nastroje melancholijno-nostalgiczne.
Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują na to, że Hakawati Ciebie też oczaruje, ale zobaczymy, jak będzie. :)
Milvanna pamięta głównie, że wszyscy byli bardzo mili i gościnni, że smakowały jej granaty i CHLEB, i że ślicznie tam było :) Hakawati już mnie oczarował! To nie jest książka, którą się połyka w pociągu, tylko taka, którą się pomalutku smakuje, leżąc pod kocem, co właśnie czynię, popijając napój imbirowo-cytrynowo-miodowy, który, miejmy nadzieję wyleczy mnie z przeziębienia :)
UsuńTo rzeczywiście ma bardzo przyjemne wspomnienia, teraz zazdroszczę jeszcze bardziej! Tak sobie właśnie wyobrażałam Gruzję. Słyszałam też, że Gruzini lubią Polaków, ale nie wiem, na ile to sprawdzone wieści.
UsuńTak właśnie sądziłam, że nie oprzesz się urokom Hakawatiego. :) Ciekawe, czy do końca będzie Ci się podobał.
Przesyłam zdrowotne uściski i mam nadzieję, że po Twoim przeziębieniu nie ma już śladu. Smakowitego napoju też bym się chętnie napiła, bo czuję, że dziś mnie też by się przydał.
To ja ci wirtualnie gorącą herbatkę imbirowo-cytrynowo-miodową przesyłam. Nie daj się wirusom!
UsuńOgromne dzięki! Dziś przydałaby mi się na pewno, bo chyba właśnie poległam w walce z wirusami. :(
UsuńWyborne fragmenty - chciałoby się od razu czytać:)
OdpowiedzUsuńWprawdzie książka jest cieniutka, ale sporo jeszcze atrakcji do odkrycia pozostało. :)
Usuń6 książek rocznie? czyżby narodziła się nowa polska Barbara Cartland?
OdpowiedzUsuńP.S. Gruzję obczaję:).
Podobno nawet więcej niż 6! Cartland to chyba specjalistka od krótszych form, takich a la Harlequin, a to są pełnowymiarowe powieści. :)
UsuńGruzja na to zasługuje! :)
I tu braki w wiedzy historycznej. Ale po kimś kto lubi czerwonego Melchiora nie trza się spodziewać głębi.
OdpowiedzUsuńBlogów jest mnóstwo, proponuję bez żalu porzucić moje płycizny i po prostu wyruszyć "na suchego przestwór oceanu". :)
Usuń