Jak zamordować kryminał
Gdybym
wyobraziła sobie
przeczytane dotychczas książki jako archipelag, wyspa o nazwie
Skandynawskie Kryminały miałaby
dość niewyraźne kontury. Mglistość wiąże się nie tylko z chłodnym
klimatem. Również z tym, że autorzy powieści
detektywistycznych z północnej Europy są zwykle toksycznie przywiązani
do kilku motywów i w mojej pamięci ich
książki często zlewają się w zamazaną całość. Zaczęło mi to
przeszkadzać. Do tego stopnia, że niedawno po kilku stronach porzuciłam
trzeci tom cyklu mojego ulubieńca, Nessera. Wszystko wskazywało na to, że przez parę godzin będę uczestniczyć w wiwisekcji klasycznego socjopaty, a moje nikłe potrzeby w tej dziedzinie już dawno zostały zaspokojone przez takich speców jak Larsson czy Mankell.
Na tle kryminalnego monolitu w
czytelniczych wspomnieniach z ostatnich lat wyróżnia się „Utracona”
Karin Fossum.
Wprawdzie repertuar tematów był dość typowy, ale moją uwagę zwróciły
walory literackie tej powieści, a już zwłaszcza ciekawie rozegrane
zakończenie. Dlatego
z nadzieją kupiłam wydane w ubiegłym roku „Czarne sekundy” tej autorki.
„Norweskiej królowej kryminału”, jak dowiedziałam się z okładki.
Książka
została przełożona z
języka angielskiego, co mnie zdziwiło. Czyżby liczba tłumaczy literatury
norweskiej w Polsce niebezpiecznie zbliżała się do populacji ptaków
dodo? Trochę to dziwne, biorąc pod uwagę skalę emigracji i
zainteresowanie Skandynawią w ostatnich latach. Wydawca chyba poszedł
na łatwiznę i niestety podobnie postąpił autor przekladu „Czarnych
sekund”. Tekst
czasem brzmi chropawo. Konkrety? Proszę bardzo:
„- A ojciec Idy. Anders. Ma dwóch braci, którzy także mieszkają niedaleko. Wujków Idy.
Przytaknęła. - Tore i Kristian Joner. Oboje mają żony i dzieci.” [1]
„- Przez kilka godzin uczę na zastępstwo w szkole w Glassverket – odparła.” [2]
„Strach był tysiącami insekcich skrzydełek trzepoczących w jego ciele.” [3]
Podobnie jak w
przypadku „Utraconej” spore wrażenie zrobiła na mnie duszna,
niepokojąca, pełna napięcia
atmosfera „Czarnych sekund”. Emocje są naprawdę duże, choć w
przeciwieństwie do czytelników angielskich czy francuskich my jeszcze
przed przeczytaniem pierwszego zdania książki,
dowiadujemy się, co się stało z zaginioną Idą Joner Zadbał o to polski projektant
okładki. Graficzny spoiler wprowadził mnie w osłupienie. I tak dobrze, że kłosy nie układają się w imię zabójcy. Dla porównania
pomysły innych wydawnictw.
Krwawe
plamy sugerują sporą dozę makabry, tymczasem „Czarne sekundy” to na
szczęście raczej sprawnie napisana powieść psychologiczna niż przerażający kryminał.
Gdybym w literaturze sensacyjnej najbardziej ceniła błyskawiczne i
szokujące zwroty akcji, przypuszczalnie poczułabym się rozczarowana.
Karin
Fossum słynie z
bezpardonowego, wnikliwego prześwietlania charakterów i tak było tym
razem.
Rozczarował mnie trochę policjant rozwiązujący zagadkę, Konrad Sejer.
Wypadł blado i nijako. Poza tym, że jest wdowcem, ma wnuki i sędziwego
leonbergera oraz lubi whisky, dowiadujemy się o nim naprawdę niewiele.
Na szczęście w „Czarnych sekundach” typowa
dla skandynawskich kryminałów krytyka społeczna nie występuje w wersji
łopatologicznej. Tym razem pisarka zwraca uwagę na problem osób z
zaburzeniami psychicznymi i ich bliskich. Państwo zostawia ich bez wsparcia i opieki.
Z
kilku powodów lubię i cenię literaturę sensacyjną. Wprawdzie nie mam aż
tak ortodoksyjnych poglądów jak Raymond Chandler, którego zacytował
kiedyś Zbyszek: „Pokażcie mi kogoś (bez względu na płeć), kto nie znosi kryminałów, a
powiem wam, że to dureń, może nawet niepozbawiony jakiejś tam
inteligencji, ale dureń ponad wszelką wątpliwość.”[4], ale według mnie napisanie dobrej powieści detektywistycznej to
prawdziwa sztuka i tak naprawdę udaje się niewielu autorom. Mimo to
zaskoczyło mnie porównanie „Czarnych sekund” do „Zbrodni i kary” w
nocie wydawcy na okładce. Kryminał Fossum jest całkiem niezły, ale nie
ubierałabym krasnoludka
w siedmiomilowe buty .
__________
[1] Karin Fossum, Czarne sekundy, tłum. Marcin Kiszela, Papierowy Księżyc, 2012, s. 56.
[2] Tamże, s. 71.
[3] Tamże, s. 304.
[4] Cytat pochodzi z blogu Zbyszka Zjadcz liter.
Moja ocena: 4
Karin
Fossum.
|
Jakiś fetyszysta stóp, ten projektant polskiej okładki, najgorszej z zaprezentowanych nawiasem mówiąc.
OdpowiedzUsuń"Przekład z przekładu był tysiącami chropowatych językowo węży w kieszeni wydawcy" ;)
:D Ten fetyszyzm się szerzy, ostatnio na okładkach prawdziwy wysyp kończyn w różnych konfiguracjach, na przykład tu. :) A tutaj ranking. :)
UsuńO wężach w kieszeni nie pomyślałam, a to jest logiczne rozwiązanie zagadki.
Zapowiada się ciekawie, choć ten język i okładka... :)
OdpowiedzUsuńJeśli podobnie jak ja lubisz kryminały, w których akcent pada na psychologiczne portrety bohaterów, drobiazgową analizę motywów ich postępowania, polecam książki Fossum. Moim zdaniem "Utracona" jest lepsza niż "Czarne sekundy".
UsuńZ przyjemnością przeczytałam Twój "kryminalny" felieton. Jest sam w sobie świetną lekturą:)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, Olu. Książka Fossum jest całkiem udana, choć polską wersję wyposażono w dodatkowe atrakcje. :)
UsuńMasz rację, udaje się niewielu autorom i ja chyba trafiam właśnie tylko na takich :c
OdpowiedzUsuńOstatnio zaczęłam się zastanawiać, czy w temacie kryminałów nie mam przypadkiem wygórowanych wymagań, bo też zaliczyłam kilka nieciekawych wpadek. :( O jednej z nich wkrótce napiszę. Polecam Mankella, a już zwłaszcza "Fałszywy trop", i dwa pierwsze tomy Nessera z cyklu o Barbarottim, na mnie zrobiły spore wrażenie.
UsuńŚwietny tytuł wpisu!
OdpowiedzUsuńWidzę, że w oczach Chandlera mogłabym zostać durniem, bo za kryminałami nie przepadam. ;) Potrzeba kilku elementów innych gatunków, bym sięgnęła po książkę nazywaną kryminałem.
Wielkie dzięki. :)
UsuńZnając specyficzne poczucie humoru Chandlera, jego wypowiedź potraktowałabym zdecydowanie z przymrużeniem oka. :) Kiedyś też nie przepadałam za kryminałami, ostatnio raz na jakiś czas lubię, a najbardziej takie z dystansem.
Znam Chandlera, znam. I jego poczucie humoru też. Nawet teraz przypomniała mi się taka scena, w której bohater mówi do kobiety coś w stylu "nie przeszkadza mi, że pokazuje mi pani nogi, to są pierwszorzędne nogi". ;)
Usuń:D W ogóle trzeba się będzie bliżej przyjrzeć motywowi kończyn w literaturze, nie tylko na okładkach. :) Na pierwszy ogień proponuję "Gospodę pod Królową Gęsią Nóżką" France'a. :)
Usuń"Gospodę..." też znam! O matko, tak mnie zainspirowałaś, że wypisałam sobie wszystkie znane mi książki z tym motywem/elementem, jeszcze wpis na ten temat powstanie. ;)
UsuńKto wie, może uniwersalnym motywem nogi zainspirujemy jakiegoś maturzystę poszukującego oryginalnego pomysłu na prezentację. :) Tutaj inspirujące zestawienie z Biblionetki. Jest też 5 pozycji z piętą w tytule. :) niestety, zero kolan i łydek, a udo wyłącznie jako imię autora. :)
UsuńW temacie okładek to już jest ostatnio naprawdę obsesja. Wczoraj oglądałam sobie wydawnicze zapowiedzi i znowu trafiłam na 2 okładki z dorodnymi kończynami. :)
Kiedy szukałam Ibsena, też okazywało się że dostępny jest wyłącznie w tłumaczeniach pośrednich (w tamtym przypadku z niemieckiego). Tłumaczy z norweskiego nie jest może wstrząsająco dużo, ale jacyś przecież występują? Chyba, że wszystkich pokąsały już na śmierć te węże z kieszeni wydawców:(
OdpowiedzUsuńTwórca okładki z pewnością zaś jest przyjacielem tego, który projektował tę do "Rzeki zimna" Kawki!
Tak czy siak, kryminał może i zamordowany (cześć jego pamięci!), ale sprawcę wykryłaś w błyskawicznym tempie. Należy się Pani awans, pani inspektor Lirael!:))
Może w czasach, kiedy tłumaczono Ibsena, język norweski miał jeszcze posmak egzotyki, chociaż wtedy w Polsce też przecież był szał na Skandynawię. W "Szkicach o literaturze skandynawskiej" Iwaszkiewicz ubolewa nad takimi przekładami z drugiej ręki. Ponoć sam płynnie posługiwał się duńskim, co pozwoliło mu przełożyć baśnie Andersena bezpośrednio z oryginału.
UsuńAutorzy obydwu okładek zdecydowanie odbierają na tej samej długości fal. :) Znowu wydaje mi się, że to na pewno w trosce o zdrowie psychiczne czytelnika, żeby się biedaczek nie stresował niepewnością i nerwowym oczekiwaniem na wyjaśnienia. :)
Wprawdzie sprawcy nie wykryłam, poddałam tylko oględzinom zakrwawione kończyny na okładce, ale z całego serca dziękuję za uznanie i skwapliwie skorzystam z awansu. :)
Tłumaczenie przez drugi język ma długą tradycję: Chłopcy z Planu Broni, Cudowna podróż, Krystyna córka Lavransa, niegdyś codzienność, a i dziś - jak widać - praktyka spotykana. Zresztą tłumaczenia bezpośrednio ze skandynawskich języków nie wychodzą najlepiej, od niektórych Mankelli też zęby bolą.
UsuńPrzekłady Astrid Lindgren też nie wzbudzają zachwytu. :( Podobają mi się tłumaczenia Beaty Hłasko, ale tego wszystkiego jest teraz tyle, że jedna osoba na pewno nie udźwignie. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jest taki kłopot. Fakt, to nie są łatwe języki, ale ta translatorska pustynia mnie zastanawia. Pomijając osoby, które mieszkają tam na stałe, bo znalazły pracę, w Polsce co roku przybywa absolwentów skandynawistyki.
UsuńKlasyczne przekłady Lindgren nie są złe, Muminków też świetne. Mam wrażenie, że problemem u tłumaczy nie jest znajomość szwedzkiego na przykład, ale rozpaczliwe braki w polszczyźnie.
UsuńMiałam na myśli te nowsze tłumaczenia Lindgren. W każdym razie języki skandynawskie to jest najwyraźniej nisza, którą warto wziąć pod uwagę. Mocno trzymam kciuki za Bookfę i mam nadzieję, że zrealizuje swoje plany.
UsuńNowsze mnie, na szczęście, ominęły. Też mam nadzieję, że Bookfa podbije rynek:) I czytelników:)
UsuńStrata niewielka, te nowsze są dziwne.
UsuńMam nadzieję, że Bookfa będzie na bieżąco informować o rozwoju sytuacji. Okazuje się, że mimo problemów z porządnymi przekładami z tych języków niektóre wydawnictwa podchodzą do tematu nonszalancko. :(
Większość wydawnictw ma nonszalancję we krwi:P
UsuńTeż mam takie wrażenie. To zresztą widać w niektórych książkach. Dziwnym trafem działania marketingowe prowadzą z pełnym zaangażowaniem i sympatycznym uśmiechem. :)
UsuńInaczej się podchodzi do klienta, który ma wydać pieniądze, a inaczej do potencjalnego współpracownika, któremu by ewentualnie trzeba płacić:P
UsuńA w dodatku ten współpracownik może po zakończeniu pracy bezczelnie żądać, żeby nie tylko zapłacono mu w ustalonym wcześniej terminie, ale jeszcze dokładnie taką sumę, jaka była w umowie. :)
UsuńPrzestałam zwracać uwagę na bzdury wypisywane na okładkach, idiotyzmy w stylu, że to panie i panowie kolejny X, oraz następca Y. Nie czytam blurbów i nim nie przeczytam książki, nie przyglądam się okładkom, serio:). Dopiero po lekturze dzieła poddaję wszystko wnikliwym oględzinom.
OdpowiedzUsuńSkandynawowie są dobrzy, ale trzeba z umiarem, by nie przedawkować.
A mistrz Chandler, absolutnie genialny:))
W przypadku kryminałów czytanie blurbów bywa wręcz ryzykowne: czasem można zostać uraczonym detalicznym streszczeniem powieści, po którym już właściwie można sobie darować lekturę. :) Kilka razy coś takiego widziałam.
UsuńSkandynawowie są bardzo charakterystyczni i może stąd wrażenie znużenia i rozmycia już po kilku tytułach. Podobnie mam zresztą z Christie - nie wyobrażam sobie przeczytania kilku jej książek po kolei.
Właśnie sobie przypomniałam, że mam zbiór opowiadań Chandlera, muszę go tylko zlokalizować. :)
O, co za przypadek, ja także dopiero co przeczytałam "Czarne sekundy" :)
OdpowiedzUsuńMam mieszane uczucia wobec tej książki. Od razu odgadłam, kto jest mordercą. Podobały mi się wątki z Emilem, muszę też przyznać, że Fossum znakomicie opisała oczekiwanie matki na powrót Idy. Mnie z książek tej autorki najbardziej podobało się "Oko Ewy" oraz "Kto się boi dzikiej bestii".
A jeśli chodzi o spoilery, na okładce "Kto się boi dzikiej bestii" tej autorki także znajduje się graficzny spoiler...
To kolejny przypadek bibliotelepatii. :) Miły zbieg okoliczności.
UsuńFaktycznie, autorka nie piętrzy szczególnych trudności przed czytelnikiem, który chce zgadnąć, kto był mordercą. W pierwszej chwili mnie też to zirytowało, a potem pomyślałam, że dla Fossum najważniejsza jest psychologia postaci, a sensacyjność odgrywa mniejszą rolę. Nie ukrywam jednak, że w tym temacie lubię być zaskakiwana w kryminałach.
Oczekiwanie było odmalowane tak, że wprowadziło mnie w stan rozdygotania, a obyło się bez patetycznych słów czy wstrząsających opisów stanów wewnętrznych. Styl Fossum jest naprawdę ascetyczny i to mi odpowiada.
Polecane przez Ciebie tytuły postaram się zdobyć, a okładek na pewno nie będę szczegółowo oglądać. :)
'insekcie skrzydełka'. O matko. Uwiodło mnie to zdanie.
OdpowiedzUsuńWe mnie też wszystko zaczęło trzepotać, jak przeczytałam. :(
Usuń"Czarne sekundy" czytałam, a właściwie słuchałam, na szczęście po niemiecku. Chyba ta wersja zdecydowanie zaważyła na moim odbiorze tej książki - bardzo pozytywnym, mimo iż właściwie od początku wiadomo, co i jak. Bardzo podobał mi się język: lakoniczny, chłodny, niemal beznamiętny (tutaj pewnie niemiecki tłumacz lepiej się sprawił, albo po prostu ten klimat łatwiej jest oddać po niemiecku, nie wiem). Nie jestem zwolenniczką tłumaczenia za pośrednictwem trzeciego języka. Każdy przekład, każdy tłumacz zmienia nieco tekst, inaczej interpretuje, zabarwia przekaz swoimi odczuciami, pozostawia swój niepowtarzalny odcisk. Im więcej językowych membran tekst przeniknie po drodze, tym większa następuje metamorfoza, tym bardziej oddalamy się od pierwotnego zamysłu autora. Zacytowane frazy to koszmar, podejrzewam, że rzuciłabym polską wersję w kąt już po paru stronach;-)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście styl Fossum jest wyjątkowy. Precyzja, nazywanie rzeczy po imieniu, a jednocześnie nie pada tam ani jedno słowo za dużo. Jej powieści są dość krótkie jak na skandynawskie kryminały. Ta surowość i oszczędność bardzo dobrze współgra z nastrojem jej książek. Wyobrażam sobie, w jaki sposób taki temat jak w "Czarnych sekundach" potraktowaliby niektórzy pisarze. Zapewne nie obyłoby się bez dramatycznych monologów czy górnolotnych słów. U niej zło jest opisywane prosto i zwyczajnie, codziennym językiem, i przez to wydaje się wręcz namacalne i jeszcze bardziej przerażające.
UsuńPięknie napisałaś o przekładach z drugiej ręki! W pełni się z Tobą zgadzam. Nawet w języku ojczystym historia zasłyszana od kogoś i potem powtórzona to już nie jest ta sama opowieść.
Wybrałam potknięcia najbardziej rażące, ale całość jest niestety dość sękata. :(
Nie znam jeszcze książek tej autorki, ale jeśli mają zauważalne "walory literackie", to prędzej czy później się skuszę;) Nie znoszę tego, że po kilku lekturach skandynawskie kryminały okazują się paskudnie do siebie podobne. Ale lubię kryminały i lubię Skandynawię, więc ciągle szukam perełek;) Na razie król jest jeden, ale bywa nagi;) Miłego popołudnia!
OdpowiedzUsuńW każdym razie mnie się te walory literackie rzuciły w oczy, ale zobaczymy jak będzie u Ciebie - zauważyłam, że książki Fossum albo bardzo przypadają do gustu, albo wywołują spore zniecierpliwienie. Ciekawe, czy Tobie się spodobają. W temacie skandynawskiego kryminału u mnie królów jest dwóch i jak dotąd jeszcze jednak ubrani. :)
UsuńPrzekład z angielskiego jest znacznie tańszy niż z norweskiego. Niestety oszczędzając na tłumaczeniu wydawnictwo może stracić zadowolonych czytelników.
OdpowiedzUsuń/tommy/
Właśnie. Zajrzałam sobie na stronę jakiegoś losowo wybranego biura tłumaczeń i w cenniku znalazłam informację, że u nich przekład jednej strony tekstu z języków skandynawskich jest o 20 zł droższy niż na przykład z angielskiego. To wiele wyjaśnia.
Usuń