29 grudnia 2012

Siostra czarodzieja (Irena Tuwim, „Łódzkie pory roku”)

Siostra czarodzieja
W znanym wierszu Jerzy Harasymowicz dowodzi, że niełatwo jest być żoną poety :
One mają w sobie coś z ptaka i leśnej wróżki
Ich świata melon zielony daleko rośnie od ludzkich dróg
Od ludzi mają widły plotek które dziobią ich nóżki
Od poetów serca czerwony głóg 
Dzięki Łódzkim porom roku Ireny Tuwim właśnie dowiedziałam się, co to znaczy być siostrą poety.

Pierwsze lata życia Irenki i Julka nie upłynęły w idyllicznej atmosferze. Dzieciństwo zapamiętali jako „pełne zmór i strachów, i lęków nocnych, uwikłane w mity ponurej codzienności”[1]. Co budziło przerażenie? Wiele rzeczy i osób. Na przykład okrucieństwo w baśniach, Cyganie czy myśl o śmierci rodziców. Niechlubną rolę odegrała tu służąca, Mania Bednarek, która perfidnie znęcała się nad dziewczynką.

Mieszkanie na ulicy Andrzeja w Łodzi nie było ostoją dającą poczucie bezpieczeństwa. Ojciec we wspomnieniach Ireny występuje w roli epizodycznej, jako człowiek sfrustrowany, niespełniony i melancholijny. Wciąż nieszczęśliwa, zamyślona, pogrążona w tęsknocie za czymś innym matka ciągle zamartwiała się tym, że Julek łobuzuje i ma złe oceny, a Irenka to najbrzydsze dziecko na świecie. Plamka na policzku syna spędzała jej sen z powiek: „była wiecznie jątrzącą się raną jej serca”[2]. Pani Adela uważała, że za sprawą znamienia na buzi Julek był upośledzonym odmieńcem, napiętnowanym przez naturę.
Adela Tuwim, matka Ireny i Juliana.
„Nienawistne dzieciństwo”[3] czyniła znośniejszym opiekunka i służąca w jednej osobie, rubaszna Antosia, za którą Irenka wprost przepadała. Trudno się dziwić. Pogodny charakter, wszechstronna wiedza, ciekawość świata, dar gawędziarstwa, poczucie humoru (jej głośne chichoty w czasie spektaklu „Wesela” wywołały oburzenie siedzących obok widzów), niezwykła pamięć i spostrzegawczość świadczyły o wyjątkowej osobowości. Choć była analfabetką, jej bajki, opowieści i rymowanki na pewno podsycały talent literacki małych słuchaczy.

Na szczęście oprócz Antosi był jeszcze niezwykły brat, alchemik i magik”[4], który nauczył Irenkę spoglądać w niebo. Również w sensie dosłownym: pokazał jej Wielką Niedźwiedzicę, Mleczną Drogę i Warkocz Bereniki. Julek pojawia się w książce zaledwie  parę razy, jednak jego obecność w życiu młodszej siostry wyczuwalna jest nieustannie. I to bardzo szczególna obecność: „Julka przez całe życie uważałam za czarodzieja”[5].

Rozsiane w Łódzkich porach roku wspomnienia o bracie - tak jak zwykle w pamięci dziecka - zapisały się w formie pojedynczych obrazów:
  • Julek, który „wodę sodową w bufecie zapija i wafle czekoladowe zajada”[6], gdy na ulice Łodzi dociera rewolucja 1905 roku.
  • Julek, którego nie ma, bo wyjechał na świąteczne ferie do wujostwa do Warszawy, a Irenka tęskni tak bardzo, że godzinami płacze za szafą i zrobiła sobie mały kalendarzyk na nitce, z którego codziennie zrywa jedną kartkę, a jest ich dokładnie tyle, ile dni brat będzie poza domem.
  • Julek, który wyjada resztki tortu po przyjęciu z okazji rocznicy ślubu rodziców.
  • Julek, który uciekł do ciotki do Sieradza, bo miał kiepskie stopnie na świadectwie.
  • Julek na koncercie, rozpłomieniony i szczęśliwy: „jest cały melodią, którą jutro w domu będzie odśpiewywał precyzyjnie, z każdym najcieńszym niuansem”[7].
  • Julek naśladujący pogwarki i kłótnie ptaków.
  • Julek - hodowca węży i jaszczurek.
  • Julek robiący chemiczne eksperymenty w buteleczkach po lekach.
  • Julek tańczący walca. Nie wiadomo, czy to był „Grande Valse Brillante”.
Irena Tuwim z bratem.
Uwaga Ireny Tuwim nie koncentruje się wyłącznie na rodzinie. Jak sugeruje tytuł książki, autorka ocala od zapomnienia również Łódź z początku dwudziestego wieku. Miasto wielkich kontrastów. Dziewczynka podziwia suknie z błękitnych atłasów i morelowych aksamitów obszywane sobolami, płaszcze gronostajowe za pięćdziesiąt tysięcy rubli, ekskluzywne kinderbale. Pachnąca luksusem Łódź, zamożna i dostatnia, obdarowuje koncertujących artystów wykwintnymi bukietami, na przykład w formie skrzypiec wykonanych z fiołków i konwalii. Ich cena wynosi dokładnie tyle, co miesięczna pensja ojca Irenki i Julka. Jest też Łódź żyjąca z dnia na dzień w nędzy, regularnie pukająca do drzwi państwa Tuwimów pod postacią pary żebraków: nafciarza i śledziary. Bieda ma dławiący zapach wilgoci, kapusty i obierek - tak na przykład pachnie u Kowalskich, sąsiadów Ireny i Juliana. Autorka podkreśla, że jej rodzina sytuowała się gdzieś pośrodku. Wspomina wiecznie niedogrzewane mieszkanie, w którym marzły nie tylko paluszki (bim bom) i czarny, pluszowy płaszcz matki, który przerabiany był tyle razy, że w końcu zamienił się w kusy żakiecik.

Tytułowe pory roku były rzeczą umowną. Łódź w tamtych czasach  to kamienna pustynia bez śladów przyrody. Trudno to sobie wyobrazić, ale z okien mieszkania przy ulicy Andrzeja nie było widać ani jednego drzewa. Trzeba się było wybrać do parku. Dopiero podczas wakacyjnych wyjazdów do Inowłódza nad Pilicą dzieci zetknęły się z naturą i ją pokochały: „Opylone miałką pozłótką dziewanny i lila macierzanki były to teraz moje nowe, śliczne znajome, o których istnieniu wiedziałam dotąd tylko ze słyszenia”[8]. 

Macierzankowy fragment to jeden z dowodów na to, że polszczyzna Ireny Tuwim jest niewyobrażalnie piękna, a słowa z myszką (na przykład epuzer czy fiksatuar) jeszcze dodają jej uroku. Autorka była nie tylko wybitną tłumaczką, ale i utalentowaną pisarką. Tak charakteryzuje małą Helcię, córkę Antosi:
„Dziewczynka miała krzywe, pałąkowate nóżki, rzadkie zęby i jak złotorude nitki, mięciutkie włosy. Na cienkiej szyjce nosiła na łańcuszku krzyżyk z jasnego złota. Gdyś­my wchodzili do kuchni, dygała grzecznie, mówiła szep­tem, jakby to stanowiło dla niej wysiłek, i zdawała się nie widzieć otoczenia. Miało się wrażenie, że ledwo istniała, że za lada podmuchem mogłaby wzlecieć w górę, jak pu­szek wypłynąć przez kuchenne okno i bujać w po­wietrzu”.[9]
Łódzkie pory roku składają się z pięciu rozdziałów. Ostatni różni się od poprzednich. Opowiada o odwiedzinach dorosłej już Ireny u matki w szpitalu psychiatrycznym w Otwocku. Wizyta miała miejsce tuż przed wybuchem wojny. To bardzo przejmująca część książki. Pozornie chłodne, rzeczowe sprawozdanie z ostatniego spotkania z matką tak naprawdę jest krzykiem rozpaczy: autorka wtedy nie wiedziała, gdzie i w jaki sposób zginęła Adela Tuwim. Może tak było lepiej?

Cieszę się, że dzięki Łódzkim porom roku miałam okazję bliżej poznać jedną z moich ulubionych tłumaczek, która kojarzy mi się z ukochanymi książkami dzieciństwa. Przy całej sympatii dla genialnego Julka, to właśnie trzymająca się w cieniu, poważna Irenka budzi mnóstwo ciepłych uczuć. Tutaj znajdziecie sporo informacji na temat jej późniejszego życia. 
______
[1] Irena Tuwim, Łódzkie pory roku, Wydawnictwo Literackie,  1956, s. 9.
[2] Tamże, s. 19.
[3] Tamże, s. 55.
[4] Tamże, s. 10.
[5] Tamże, s. 95.
[6] Tamże, s. 37-38.
[7] Tamże, s. 84.
[8] Tamże, s. 95.
[9] Tamże, s. 28-29.

Moja ocena: 5
Irena Tuwim.

34 komentarze:

  1. Niezwykła postać, dramatyczne życie i do tego te beztroskie i piękne książki dla dzieci, jakby rodzaj ucieczki od rzeczywistości. Poszukam tych wspomnień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poszukiwania możesz uznać za zakończone. Bardzo chętnie Ci pożyczę "Łódzkie pory roku", tylko uprzedzam, że wydanie mało apetyczne, dość mocno pożółkłe.
      Ja też pomyślałam, że ciepło i radosny nastrój tłumaczonych i pisanych przez Irenę Tuwim książeczek to był substytut tego, czego ona nie zaznała jako dziecko. A potem rzeczywiście zrobiło się dość dramatycznie i ucieczka do Stumilowego Lasu mogła być bardzo potrzebna.

      Usuń
    2. Za propozycję pożyczki bardzo dziękuję, ale na pewniaka zamówiłem własny egzemplarz:) Ciekawe, czy taki eskapizm to częsta rzecz u twórców dla dzieci.

      Usuń
    3. Mam nadzieję, że Ci się spodoba. "Łódzkie pory roku" najwyraźniej nie miały szczęścia do ładnych okładek. Moja też siermiężna. :(
      Wydaje mi się, że takie ucieczki zdarzają się dość często. Przykładem Edith Nesbit, która przez kilkanaście lat przeżywała w domu horror.

      Usuń
    4. Ciekawe, czy ktoś sporządził jakieś statystyki autorów z podziałem na "Szczęśliwy"-"nieszczęśliwy". Milne chyba też nie był specjalnie szczęśliwy w życiu.

      Usuń
    5. Mam wrażenie, że rubryczka z nagłówkiem "szczęśliwy" byłaby pustawa. :(

      Usuń
    6. Hmm, to może tym bardziej warto poszukać tych szczęśliwych.

      Usuń
    7. Natychmiast przyszła mi do głowy Małgorzata Musierowicz. :)

      Usuń
    8. Ale u niej pisanie też było ucieczką od pieluch:) I okazją do wykonania ilustracji, o zdobyciu pralki za honorarium nie wspominając:))

      Usuń
    9. Biorąc pod uwagę liczną progeniturę, pralka była dość pożytecznym nabytkiem. :)

      Usuń
    10. I już dla tego luksusu warto było zająć się pisaniem:)

      Usuń
    11. Astrid Lindgren miala bardzo szczesliwe dziecinstwo! I w ogole talent do szczescia pozniej. Tove Jansson chyba tez. Dziecinstwo C.S. Lewisa tez bylo szczesliwe dopoki nie zmarla matka pisarza. Co do Musierowicz - mogla wprawdzie nie znosic pieluch ale ksiazke napisala po to "aby moc wreszcie cos zilustrowac" i sama siebie uznala za osobe szczesliwa bo przez cale zycie mogla sie zajmowac tym co kocha czyli ksiazkami.

      A opowiesc Ireny Tuwim przywodzi mi na mysl wspomnienia Moniki Zeromskiej. Choc Monika jest zdecydowanie bardziej radosna niz siostra czarodzieja. (Mozliwe ze to tez kwestia szczesliwego dziecinstwa i talentu do szczescia w ogole). Realia dwudziestolecia fantastycznie oddane, mnostwo przepysznych drobiazgow. Ach, poszla na jakis bal oficjalny z niejakim Mickiewiczem i wpisali sie do ksiegi gosci Zeromska, Mickiewicz. Biedny portier zloscil sie ze zarty sobie robia...

      Usuń
    12. ~ Zacofany w lekturze
      Motywacja na pewno była duża. :)

      ~ Hannah
      Faktycznie Astrid była szczęśliwym dzieckiem, ale potem było traumatycznie: oddanie synka na wychowanie i dotkliwa bieda w Sztokholmie. Lektura biografii Tove dopiero przede mną, ale "Córka rzeźbiarza" wyraźnie sugeruje, że była dzieckiem kochanym i otoczonym troskliwą opieką. C.S. Lewis to dla mnie postać bardzo tajemnicza. Mam nadzieję, że kiedyś dowiem się więcej na jego temat, bo bardzo mnie intryguje.
      Na pewno do grona szczęśliwców nie pasuje Montgomery, której los nigdy nie rozpieszczał.
      Wydaje mi się, że Musierowicz ma w sobie coś słonecznego. To widać w jej uśmiechu.
      Ile bym dała za to, żeby zobaczyć minę tego portiera na widok wpisu. :D Dzięki za polecenie wspomnień Żeromskiej, przeczytam z przyjemnością.
      U Ireny Tuwim z talentem do szczęścia (świetne określenie!) chwilami bywało krucho.

      Usuń
    13. Jezeli intryguje cie Lewis to moze warto przeczytac Zaskoczony Radoscia. To rodzaj autobiografii, dla mnie bardzo ciekawa.

      Usuń
    14. Dzięki, właśnie zastanawiałam się nad tą książką. Od kilku lat bezskutecznie a rozpaczliwie poluję na "Inklingów", podobno świetna książka.

      Usuń
  2. Kto by pomyślał, że Jeżycjadę zawdzięczamy poczciwej Frani. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie byla Frania. To byla pralka marki Candy. Chociaz moze Candy bylo za jakas pozniejsza ksiazke? Musierowicz wspominala ja po latach z autentycznym rozczuleniem (pralke znaczy)...

      Usuń
    2. Fakt, za Szóstą klepkę kupiła pralkę Candy:))http://www.zacofany-w-lekturze.pl/2012/03/pisarze-ze-starej-szkoy-v-magorzata.html

      Usuń
    3. ALe Frania i tetra też miały swój udział w literaturze: "pożyczyłam sobie od Mamy maszynę do pisania i tłukłam po nocach, usadowiona w kuchni, żeby nie budzić dzieci. Nad moją głową kołysały się łagodnie pieluszki Zosi, gdyż oczywiście była to epoka tetry, pranej ręcznie lub co najwyżej w pralce „Frania”." http://www.zacofany-w-lekturze.pl/2012/03/pisarze-ze-starej-szkoy-iv-magorzata.html

      Usuń
    4. ~ Hannah
      Candy to był chyba pralkowy Rolls-Royce, więc sentyment po latach jak najbardziej zrozumiały. :) Swoją drogą ciekawe, czy producenci AGD mają świadomość, jaki wpływ ich produkty wywarły na rozwój światowej literatury. :)

      ~ Zacofany w lekturze
      Wielkie dzięki za przypomnienie tych cudnych fragmentów!
      Nasze mamy powinny dostać medal za cierpliwe uganianie się z tymi pieluszkami, które zresztą w pewnym okresie były limitowanym towarem luksusowym.

      Usuń
    5. Wyprawka noworodkowa była na talony, przynajmniej w pierwszej połowie lat 80:)

      Usuń
    6. Poproszę dziś mamę o chwilę pieluszkowych wspomnień. :)

      Usuń
  3. Zachęciłaś mnie do przeczytania tej książki. Do pani Ireny czuję sympatię ze względu na wszystkie te tłumaczenia, którymi dane mi było się zaczytywać, a i nie ma się co oszukiwać - uwielbiam jej brata Julka (:)), więc po przeczytani u wszelakich jego biografii i samą Irenkę chciałabym bliżej poznać. Mam nadzieję, że książkę zdobędę i słowa przemienią się w czyny.
    A tak swoją drogą: Wysławiajmy pralki i pieluchy z tetry! (oczywiście w granicach rozsądku)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Łódzkie pory roku" gorąco polecam i liczę na to, że Cię nie rozczarują. To nie jest książka buzująca optymizmem, ale łapie za serce.
      Ja też Julka uwielbiam. :) Pod wpływem "Łódzkich pór roku" zaopatrzyłam się w jego biografię Piotra Matywieckiego i z góry cieszę się na lekturę. Podobno powstawała przez 40(!) lat.
      Chętnie pomogę w przekuwaniu słów w czyny, jeśli będzie problem ze zdobyciem "Łódzkich pór roku" . :) Dziś przekazuję ją mamie, która wczoraj entuzjastycznie wyraziła chęć lektury, a za tydzień-dwa może do Ciebie powędrować. Chętnie pożyczę.
      Chyba trzeba będzie napisać odę do pralki i tetrowych pieluszek. :)

      Usuń
  4. Wygląda na to, że Julian i Irena byli b. ze sobą zżyci, co wcale nie jest częste (przynajmniej obecnie) u rodzeństwa. Sama nie wiem, kto kojarzy mi się sympatyczniej - wiersze Tuwima wierszami, jednak nazwisko siostry często jednak migało w dziecięcych lekturach.
    Podziękowania za rekomendacje, przeczytam z pewnością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Między nimi było 5 lat różnicy, więc Irenka patrzyła na brata z należną czcią. :) O żadnych bójkach i awanturach nie ma mowy, w każdym razie we wspomnieniach nie zostały utrwalone. Byli bardzo zżyci i tak pozostało do końca.
      Do przeczytania "Łódzkich pór roku" z całego serca Cię zachęcam. Coraz bardziej upewniam się w tym, że warto wybrać się na literacką wycieczkę po Łodzi. Moja fascynacja tym miastem niepokojąco rośnie. :)

      Usuń
    2. Bardzo lubię wątek rodzeństw w literaturze, więc książkę tym chętniej przeczytam. Na dodatek to nie fikcja.
      W takim tempie (tj. czytania kolejnych książek z Łodzią w tle) trzeba będzie zaplanować kilka wizyt - każda innym tropem.;)

      Usuń
    3. Zaczynam powoli opracowywać trasy łódzkich wypraw. :)
      Ja też bardzo lubię książki o rodzeństwach, w ogóle z dziećmi w roli głównej.

      Usuń
  5. Zupełnie nie rozumiem obaw mamy Julka i Ireny, która miała przecież takie ładne dzieci! Obraz przedwojennej Łodzi, który zarysowujesz w Twojej recenzji bardzo mnie zainteresował, bo w niczym nie przypomina obecnej twarzy tego miasta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie te fragmenty po prostu zmroziły. Jak można mówić córeczce, że jest najbrzydszym dzieckiem na świecie. :( Znamię było poważnym problemem Tuwima do końca życia. Na zdjęciach zawsze ustawiał się tak, żeby nie było widać plamki, co świadczy o tym, że uważał ją za coś okropnego. Współczesny nam psycholog posiekałby panią Adelę na plasterki, ale wszystko widzi się inaczej w świetle ostatniego rozdziału. To były zapewne początki choroby.
      Łódź mnie zawsze fascynowała, a ostatnio coraz bardziej. :)

      Usuń
  6. Też uważam że Zaskoczony Radością to bardzo ciekawa książka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hannah też polecała, będę musiała się rozejrzeć za tą książką.

      Usuń
  7. Great selection of words. There is a site called favoritewords.com where you can add them and find people sharing the same words with you, pretty cool stuff.

    Cheers,
    Aswad
    aswadpaudzi@gmail.com

    OdpowiedzUsuń