Sen o dolinie
Cytat z "Domu pod kotem z rakietką" przytoczony niedawno przez Zacofanego w lekturze i recenzja Montgomerry sprawiły, że poczułam wzmożony apetyt na prozę Balzaka. Tym razem wybór padł na danie jarskie - "Lilię w dolinie".
Jeśli czytaliście moją recenzję "Eugenii Grandet", być może pamiętacie brak entuzjazmu. Tym razem było lepiej. Odnosiłam wrażenie, że pisanie "Lilii w dolinie" sprawiło Balzakowi autentyczną przyjemność. Powieść oparta jest na wątkach autobiograficznych, nasycona emocjami. Historia nieszczęsnej Eugenii sprawiała wrażenie pracowicie wykonanego zadania, w które bardziej zaangażowany był intelekt niż serce. Bohaterowie "Lilii w dolinie" odmalowani zostali z pasją i wzruszeniem, bez chłodnego, badawczego dystansu, jaki zapamiętałam z poprzedniej książki.
Sądzę, że dużą rolę w lepszym odbiorze tej powieści Balzaka w moim przypadku odegrało tłumaczenie. Tym razem autorem przekładu jest Julian Rogoziński. Zacofany w lekturze uświadomił mi, że to jest TEN Julian z "Lali" Dehnela! :) "Figlarny puszek omdlewał wzdłuż jej policzków i na mocno sklepionej szyi, zatrzymując światło, które tam jedwabniało."[1] - ten fragment mnie wprost zauroczył. I jeszcze "musnąwszy jędrny jaśmin jej skóry".[2]
Dużą rolę w "Lilii w dolinie" odgrywa przyroda. Jej opisy są plastyczne, odzwierciedlają stan uczuć bohaterów i silnie działają na wyobraźnię: "długa wstęga wody rozsłonecznionej, szemrzącej między zielonymi brzegami, linie topól zdobiących swą powiewną koronką tę dolinę miłości, dąbrowy przeplecione winnicami na wzgórzach okolonych rzeką w sposób tak rozmaity, i te horyzonty zamglone, niknące wśród malarskich kontrastów."[3] Do tej pory znałam - i bardzo ceniłam! - Balzaka jako piewcę miast, tu pokazuje inne oblicze swojego talentu.
Mimo dużego wysiłku ze strony tłumacza są w książce fragmenty kiczowato liryczne, niczym cytaty z "Na ustach grzechu" Magdaleny Samozwaniec. Cóż, pamiętajmy, że to był rok 1836. Przypuszczam, że ówczesne czytelniczki omdlewały z rozkoszy czytając takie fragmenty:
Śnieg upadł po raz wtóry, opóźniając rozkwit ziaren posianych w mej duszy.[4]Piękny ludzki kwiecie, który pieścisz moją myśl! [5]Duszami naszymi miotały wstrząsy, które żłobią je pozostawiając niezatarty ślad.[6]
Moim zdaniem czas obszedł się z nimi dość okrutnie. Świetnie czyta się natomiast opisy wnętrz, na przykład jadalni w Clochergourde[7].
Podoba mi się nie tylko nawiązanie do symboliki religijnej (lilia), ale też do baśni i eposu rycerskiego (Henrieta porównana zostaje do damy wręczającej wieniec na zakończenie turnieju, mąż nazywa ją Blanką, bohaterowie poznają się na balu, Feliks wyrusza w pieszą wędrówkę, by odszukać ukochaną).
Autor zastosował ciekawą konstrukcję narracji: prawie cała książka ma formę listu do osoby, której imię i nazwisko poznajemy, natomiast jej rola w życiu Feliksa zostaje objaśniona na ostatnich stronach powieści. Narrator, Feliks, wplata w tę epistołę kilka listów otrzymanych od Henriety. Zakończenie to zaskakująca odpowiedź Natalii de Manerville na otrzymaną korespondencję.
Po lekturze "Eugenii Grandet" zarzucałam Balzakowi powierzchowne portrety psychologiczne postaci. Tu jest lepiej, choć konterfekt Henriety pokryty jest warstewką lukru. Ukochana Feliksa była "lilią tej doliny, gdzie rosła niebu na chwałę, roztaczając wonie swych cnót"[8], natomiast Feliks mógłby stać się ozdobą każdej prezentacji maturalnej o typowym bohaterze romantycznym. Zaś hrabia de Mortsauf, psychopatyczny mąż tyran pastwiący się nad Henrietą sprawia wrażenie żywcem przeniesionego ze współczesnych nam skandynawskich kryminałów.
Mimo potknięć jestem pod wrażeniem wiedzy psychologicznej autora, Rzeczy dla nas oczywiste, jak na przykład wpływ dzieciństwa na charakter i losy człowieka, w roku 1836 tak ewidentny chyba nie był. Balzac mówi nawet o "inteligencji uczuć"[9]. Czyżby chodziło o inteligencję emocjonalną, termin modny w naszych czasach od niedawna? Natomiast tajemnicza choroba, która trawi Henrietę ewidentnie kojarzy się z zaburzeniami łaknienia: "żołądek jej zamknął się jakby i zrzuca wszelkie pożywienie, pod jakąkolwiek postacią by je podać" a to wszystko "z jakiejś nieznanej zgryzoty" [10].
"Lilia w dolinie" to opowieść o rozdarciu między miłością zmysłową a uduchowioną, o tym, że kochając kogoś można go śmiertelnie zranić. Balzac dość pesymistycznie diagnozuje problemy egzystencjalne: "Oto życie! Życie takie, jakim jest: wielkie zamysły, znikome urzeczywistnienia"[11]. Książka wywołała skandal obyczajowy. Już przy pierwszym spotkaniu na balu Feliks lubieżnie pokrywa pocałunkami obnażone plecy i ramiona Henriety! Czytelników musiała też bulwersować erotycznie wyzwolona lady Dudley.
Książkę wydała kolejna efemeryczna firma - Opolpress. Zrobiła to starannie, opatrując tekst przypisami, ale pogarda korektora wobec zasad ortografii ("Przejżawszy wszelkie tajniki gry")[12] nie pozwala zatracić się do końca w urokach tureńskiej doliny.
"Lilia w dolinie" jest romantyczną, ale i bardzo zmysłową opowieścią o miłości, a obserwacje autora chwilami zaskakują trafnością i aktualnością. To powieść z myszką, ale zaskakująco żwawą.
___
[1] Honoriusz Balzac, "Lilia w dolinie", tłum. Julian Rogoziński, Opolpress, 1992, s. 40.
[2] Tamże, s. 43.
[3] Tamże, s. 29.
[4] Tamże, s. 13.
[5] Tamże, s. 181.
[6] Tamże, s. 95.
[7] Tamże, s. 50.
[8] Tamże, s. 29.
[9] Tamże, s. 10.
[10] Tamże, s. 273.
[11] Tamże, s. 298.
[12] Tamże, s. 71.
Moja ocena: 4+
Honoré de Balzac
Portert wykonany przez Louisa Boulangera.
Ach, nie czytałam jeszcze takiego Balzaca. Dziękuję Ci za wspaniałą recenzję. Rzeczywiście wiele zależy od tłumacza. W ogóle nie zdawałam sobie sprawy, że ktoś poza Boyem podjął się tłumaczenia książek Balzaca. Poszukam więc koniecznie:)Mimo wszystko myślę, aby kontynuować czytanie owych dziel. Widocznie muszę to robić powoli i z odstępem czasowym:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie
I znowu czuję się zachęcona książką, którą recenzujesz:)). Nie wiem jak, ale zamierzam ją przeczytać mimo braku czasu. Pozdrawiam!!
OdpowiedzUsuńAleż błyskawicznie się uwinęłaś:) Czy nie wspominałem, że liczy się edycja? Poza tym wychodzi na to, że ja Balzaca nieprzytomnie promuję, a sam go nie czytam:) Już chyba naprawdę odkopię tę nieszczęsną Eugenię:P
OdpowiedzUsuń~ montgomerry
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję za Twoją recenzję.
Tak mi się właśnie wydaje, że ta powieść jest inna od pozostałych dzieł Balzaka.
To, co irytowało mnie w "Eugenii Grandet" - zgryźliwa niechęć autora wobec postaci negatywnych, tu praktycznie nie występuje. Nawet bohater niesympatyczny, mąż Henriety, przedstawiony został ciekawie i niejednoznacznie.
Bardzo jestem ciekawa Twoich wrażeń po lekturze jakiegoś przekładu Rogozińskiego. Moim zdaniem różnica jest duża. Zawsze traktowałam Boya jako translatorską wyrocznię, a tu taka niespodzianka!
Co do tempa i częstotliwości lektury powieści Balzaka w pełni się z Tobą zgadzam. Czytając "Lilię w dolinie" myślałam sobie, że to dobry przykład ostatnio modnego "slow reading". :)
Ja też pozdrawiam z wiosennym wiatrem znad doliny. :)
~ kasandra_85
Cieszę się, że zapach "Lilii w dolinie" zaintrygował również Ciebie. :)
Sam autor w dedykacji stwierdza, że to "jedno z dzieł najbardziej wykończonych w drugiej warstwie fundamentu budowli literackiej, wznoszono długo i pracowicie"(s. 6), tak więc pozytywne wrażenia nie dziwią. W przeciwieństwie do fundamentu czytelnik wykończony nie jest. :)
~ zacofany.w.lekturze
"Lilia w dolinie" bezpardonowo przepchnęła się w kolejce! :)
Jestem Ci bardzo wdzięczna za zwrócenie uwagi na edycję - to tłumaczenie to niebo a ziemia!!! Oczywiście takie jest moje zdanie, miłośnicy przekładów Boya z pewnością będą mieli inną opinię na ten temat.
Nie wiem, czy Rogoziński trochę się nie zagalopował z "jedwabnieniem" i "jędrnym jaśminem", ale ta powieść Balzaka jest bardzo nasycona poezją, więc chyba mieści się to w duchu dzieła. :)
Liczę na rychłe odkopanie przez Ciebie uciemiężonej Eugenii, choć biorąc pod uwagę, że spaliłam Ci zakończenie, Twoja motywacja może nie być wielka. :(
A po długim nieczytaniu dzieł Honoriusza jako książkę pierwszego kontaktu - copyright: Zwl :)- polecałabym zdecydowanie coś innego. Ja o mały włos na niej nie zakończyłam swojej przygody z twórczością tego pisarza. Marzyłoby mi się zestawienie tytułów z tłumaczami, ale znajduję to tylko w formie rozproszonej. :) Mnie ostatnio zaciekawiła "Modesta Mignon" (tłum. JR), z wątkami autobiograficznymi związanymi z panią Hańską.
@Lirael: Mówiąc o edycji, miałem na myśli nie tłumaczenie, ale wydawcę - nie żadne tam Opolpressy i Zielone Sowy, ale wciąż piękne mimo upływu 60 lat wydanie zbiorowe Czytelnika na przykład:) Co do tłumaczeń: Boy chciał przełożyć całego Balzaca, ale nie zdążył, więc to, co zostało, tłumaczył Rogoziński. Jest o tym fantastyczny fragment we wspomnieniach Ireny Szymańskiej, redaktorki Czytelnika - otóż Rogoziński stworzył przekład ponoć bardzo dobry, ale tak odległy od tradycji Boya, że uznano, iż będzie to za duży szok. W związku z czym JR tłumaczył "Boyem", żeby zachować jednolitość stylistyczną.
OdpowiedzUsuńMoja Eugenia jest w jednym tomie z "Urszulą Mirouet" i jest bardzo ciekaw tej Urszuli.
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńPrzeczytana przeze mnie "Lilia w dolinie" pochodzi z biblioteki, więc nie miałam większego wyboru. Co ciekawe jest na niej informacja "Tekst według wydania Spółdzielni Wydawniczej "Czytelnik" z 1963 r." Nie chce mi się wierzyć, żeby tam przepuścili taki błąd ortograficzny. Może kiedyś uda mi się sprawdzić. :)
Po przygodzie z "Jądrem ciemności" na widok publikacji Zielonej Sowy dostaję wysypki. Nigdy więcej. Nie pójdę na lep "oprawy skórzanej i skóropodobnej"!:)
Fajna historia z tymi przekładami! Tłumaczenie "Boyem" świadczy o niesamowitym wyczuciu językowym Rogozińskiego - musiał nie tylko oddać walory prozy Honoriusza, ale jeszcze stylizować to na styl Boya! :) Mimo tych zabiegów jego tłumaczenie jest inne i moim zdaniem lepsze.
Dziwna historia z "Jaszczurem". W edycji BN podawani są dwaj tłumacze: http://www.ossolineum.pl/ksiazka.php?kid=1536
...a w edycji Czytelnika sam Boy.
Z pobieżnej lektury opisu "Urszuli Mirouet" wynika, że tematycznie jest dość blisko spokrewniona z "Eugenią Grandet": uciśniona niewinność w oparach intryg finansowych.
@Lirael: w moim wydaniu Czytelnika z 1963 r. błędu ortograficznego nie ma:) Co do "Jaszczura" u mnie też figuruje tylko Boy, może JR dotłumaczył jakiś epilog, wstęp czy jakiś dodatek albo przejrzał tekst. Trzeba by zajrzeć do tego tomu. W kwestii poziomu przekładu: to może po prostu ten tekst Balzaka jest lepszy, stąd to wrażenie:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńDzięki za sprawdzenie. To jednak twórczy wkład Opolpressu. Ranga błędu nie pasowała mi zupełnie do Czytelnika.
Mój sędziwy "Jaszczur" dotrze lada dzień, więc go przeszukam pod kątem śladów Rogozińskiego, ale faktycznie warto by też spenetrować edycję BN, żeby wyjaśnić tajemnicę podwójnego tłumaczenia.
Rozważałam zakup wersji BN w księgarni, ale monstrualne rozmiary wstępu mnie przeraziły. Był chyba dłuższy niż sama powieść. Pomyślałam, że będę się czuła zobowiązana do jego przeczytania, co zabije część przyjemności płynącej z samodzielnej lektury książki. :)
Moim zdaniem "Lilia..." to książka zdecydowanie lepsza, ale i ładniej przetłumaczona niż Eugenia, która już chyba dostaje czkawki od tego mojego ciągłego wspominania.:)
@Lirael: faktycznie, biedna Eugenia:) Ja też zawsze czuję się zobowiązany czytać te wstępy w BN, a one nie dość, że mają obszerne streszczenia i często palą zakończenie, to jeszcze każą się doszukiwać w dziele wartości, których sam bym się w życiu nie doszukał:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńMnie też te wstępy wydają się niepokojące i raczej unikam wydań BN. A co do palenia zakończeń, to cieszę się, że nie tylko ja. ;)
czytałam 'Lalę' Dehnela, przymierzam się do 'Balzakiany' w najbliższym czasie :), Balzaka nie czytałam #wstydliwewyznania...
OdpowiedzUsuń~ bluedress
OdpowiedzUsuń"Balzakiana" to takie wariacje na temat twórczości Honoriusza. Wydaje mi się, że bardziej można docenić ten zbiór opowiadań po przeczytaniu jakiś książek Balzaka. W każdym razie ja żałuję, że zastosowałam kolejność odwrotną. :)
Nie widzę nic wstydliwego w nieczytaniu Balzaka, osobiście jestem w fazie raczkowania. :)
Lirael,ja co prawda nie czuję trafności tych jedwabno-puszystych porównań. Wykastrowałabym je niczym ogrodnik z obsesją odchwaszczacza.
OdpowiedzUsuńAle jestem pod wrażeniem twoich uaktualniających Balzaka kontekstów.Świetnie je wytropiłaś! Anoreksja, inteligencja emocjonalna, skandynawski psychopata (ha!ha!). Cudnie.
Chwilowo nie mam w planach Balzaka,ale zapamiętam, że napisał powieść z zaskakująco żwawą myszką.:)))
Ja również nie wiedziałam, że można powrócić w świat "Lali" za sprawą Juliana Rogozińskiego, tego Juliana!
ps.
Podpowiem, gdy mnie kto spyta, że u Balzaka myszkuje sobie cicho pierwszorzędny bohater romantyczny (na prezentację maturalną).;)
@Lirael: jedni palą zakończenia, innym przypalają się pulpety, jak to w życiu:P
OdpowiedzUsuńA, i jeszcze dorzucę, że okazało się, iż drugą żoną JR była Izabella Rogozińska, moja ulubiona tłumaczka Verne'a:D
OdpowiedzUsuń~ tamaryszek
OdpowiedzUsuńBłagam, tylko nie to! Z odchwaszczaczem do jaśminu?! :)
Zgodzić się nie mogę, bo te fragmenty mnie podobają się przeogromnie.
Nie wiem, na ile teza "Honoriusz - prekursorem nowoczesnej psychologii" jest słuszna, ale uderzające wydały mi się te analogie.
Szkoda,że nie masz w planach Balzaka, bo po "Lilii w dolinie" mam przeczucie, że zasługuje na znacznie więcej uwagi.
Ja ze świata "Lali" nigdy do końca nie wróciłam, więc pośrednie spotkanie z Julianem było prawdziwą przyjemnością.
Co do pierwszorzędności Feliksa dyskutowałabym, poza tym on raczej nie myszkuje, a snuje się, ale to rzeczywiście romantyczny klasyk gatunku. :)
~ zacofany.w.lekturze
To miły zbieg okoliczności z ta Izabelą! Ciekawie musiało wyglądać ich wspólne życie. Może przy kuchennym stole dyskutowali o problemach translatorskich, zagryzając wybornymi pulpetami według receptury z Tours... :P
Co do Verne'a - tym razem dla odmiany Juliusz! :) - to jeszcze jedno sympatyczne zrządzenie losu: w ubiegłym tygodniu natknęłam się w księgarni na ładnie wydaną, kompletnie mi nieznaną powieść JV i pomyślałam sobie, że warto by znowu coś przeczytać tego autora. Osoba tłumaczki zredukuje mi listę pozycji do wyboru. On napisał nawet baśń o wróżkach. :)
A wracając do zakończeń i pulpetów, to nie każdemu dane jest palić Paryż! :)
@Lirael: siadywali obok siebie, każde ze swoim laptopem, i odpytywali się ze słówek:) On jej kwiatki do wianka, ona mu maliny i tak mijał czas...:D A wracając do Paryża, to go nie palimy, bo jest wart mszy. Nie wiem, po ile teraz msze, ale zawsze to trochę szkoda wydatku:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń:D :D :D
W kwestii laptopów to mam wątpliwości, czy aby na pewno w chruśniaku jest internetowy zasięg? :)
Kwiatków Izabeli nie zazdroszczę - ja bym na jej miejscu zaczęła alergicznie kichać.
Umowa stoi, Paryża nie palimy. Nie dość że szkoda wydatku, to jeszcze potem ten spleen. :D
P.S.
Kategorycznie odradzam czytanie komentarzy Zacofanego w lekturze w pomieszczeniu, w którym obecne są jakieś osoby postronne - dziś mój zduszony skowyt wywołał sporą konsternację w pokoju nauczycielskim. :D
@Lirael: do czytania komciów używałaś lawendowego netbuka obszytego futerkiem czy wypasionego ajfona? :D
OdpowiedzUsuńNa spleen sobie nie możemy pozwolić, więc niech stoi stolica rozpusty:P
Nie wiem, czy zasięg jest w chruśniaku, ale może oni tak bardziej nad Świteziem, a tam już może teraz być jakaś cywilizacja:D
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTym razem przeczytałam w opustoszałej - podkreślam! - tzw. klasopracowni. :)
KOMCIE??? Matko, nigdy tego nie słyszałam! :D To brzmi jak spieszczenie od "komturów". Swoją drogą wątpię, czy komturowie lubili być spieszczani! :)
Lawendowy netbuk...:P Ale się rozmarzyłam! Niestety, rzeczywistość jest - w sensie dosłownym - szara. :)
A w kwestii jeziora Świteź: Obecnie jezioro wykorzystywane jest wyłącznie w celach rekreacyjnych. Dozwolone amatorskie wędkarstwo.[Wikipedia]
Malin tam już raczej nie uświadczysz.:) A białoruski ośrodek wczasów pracowniczych nie wydaje mi się godnym tłem do miłosnej sielanki Izabeli i Juliana. :)
Ciekawe, czy żeby złowić jakaś świteziankę, panowie uprawiający rybołówstwo muszą mieć kartę wędkarską. :)
@Lirael: no nie mów, że nie słyszałaś o komciach:P A o reckach?
OdpowiedzUsuńCo do netbuka w kolorze lawendy to życzę bogatego Mikołaja:)
Żeby złowić świteziankę należy skropić się wodą brzozową po umyciu uprzednim mydłem biały jeleń. Świtezianki lubią zapachy naturalne i świeże:D
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńSłowo daję, nigdy wcześniej nie zetknęłam się z "komciami"! "Recki" kilka razy widziałam. :D
Nie dziwię się, że kombinacja takich zapachów działa magnetycznie na dziwożony. Rozumiem, że Świteź stanowiła ważny punkt "Szlaku mirry i kadzidła"? :)
Tylko zastanawiam się, czy na pewno woda brzozowa winna być stosowana jedynie zewnętrznie, bo widziałam kiedyś pana, który w kiosku kupował ją do spożycia na miejscu. Ale on raczej nie mieścił się w rusałczanej grupie targetowej. :)
@Lirael: może ten pan dezynfekował na przykład jamę ustną po rusałczanym pocałunku? W końcu nie wiadomo, jaką florę bakteryjną hodują takie świtezianki w ustach:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNajpierw porcyjka wody brzozowej dla kurażu, a potem błędny krok niesie, Błędnymi strzela oczyma.
:D
Nie dziwmy się, że po takich traumatycznych doznaniach te rusałki tylko nerwowo pląsały i czuły żądzę mordu. :D
@Lirael: ale za to jakie potem lilie rosły na żyznym podkładzie:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTego akurat nie zazdroszczę - przy takich lilijach coś ciągle dyszało, tupało i stękało po krzakach! :( I jeszcze chodziło po świetlicy! Trochę napięta atmosfera. :D
Lepsza "Lilia w dolinie". Przynajmniej dziwnych dźwięków nie generowała. :)
@Lirael: zważywszy, że nie mam świetlicy, za to chciałbym mieć zagospodarowany ogród, to jestem gotów wejść w ten układ:) Niechby nawet stękało po krzakach:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńCóż, skoro nie przeszkadza Ci, że dyszy i tupa... Brak świetlicy w pewnym stopniu rozwiązuje problem, przynajmniej nie będzie chodziło. :D
Nie wspominałam jeszcze o tym, że uporczywie puchają puchacze, a sklep trzeszczy, ale to i tak przypuszczalnie pieszczota dla uszu w porównaniu z tymi krzakami. :D
@Lirael: mamy tu na składzie jaszczurki, sójki, sroki, sikorki, pewnie i puchacz się znajdzie, a zimną po drodze kursują łosie. Więc niech sobie pucha co chce, byle te lilije kwitły:) Nic też nie może się równać z trzeszczeniem kartongipsów na suficie, więc jak wyżej:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńAle Wam zazdroszczę!!! U nas ostał się już jeno bażant, który promenuje po polu niedaleko naszego bloku i potępieńczo skrzeczy. Wcześniej były lisy i zające, ale zniknęły. :(
Ciekawe, czemu te kartongipsy trzeszczą. Może z braku świetlicy coś po nich sobie chodzi? :D Może by zamiast klombu tych lillij jakąś prowizoryczną świetlicę w ogrodzie urządzić? :)
@LIrael: uroki mieszkania na skraju parku narodowego:) Kartongipsy trzeszczą wskutek zjawiska rozszerzalności czy jakoś tak. W ogrodzie chwilowo urządza się trawnik, świetlicę się postawi na nim, jak już urośnie:P Lilije się będą ładnie komponowały, więc poproszę te rusałki, żeby już się wzięły do roboty:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo się nazywa sprawiedliwość - jedni mieszkają w pokojach z widokiem na park narodowy, inni na parking. :)
Na rusałki podziała inspirująco wzmiankowane połączenie wody brzozowej z mydłem "Biały jeleń". Skoro mowa o dziczyźnie to lepiej, że te łosie sobie spokojnie kursują po drodze, z pewnością regularniej niż autobusy PKS, niż miałyby po nocach ryczeć z bólu w kniejach. :)
@Lirael: w ramach przywracania Ci poczucia sprawiedliwości dziejowej napiszę, że sąsiad właśnie zainstalował za płotem wielkiego psa w miniaturowym kojcu, więc zwierzątko szczeka i ujada przez całą dobę. Jeszcze trochę to potrwa i żadne łosie nie przetrwają tego jazgotu:P
OdpowiedzUsuńRecenzja bardzo ciekawa. Choć chyba jeszcze ciągle nie czuję się skuszona do sięgnięcia po Balzaka, to jestem już o krok bliżej. Z drugiej strony ten malowniczy język (włącznie z jaśminami) raczej mnie odrzuca...
OdpowiedzUsuńZa to za rozmowę w komentarzach powinniście dostać jakąś nagrodę, mało się nie poplułam gorącą herbatą. :D
Za rozświetlenie mrocznego majowego dnia bardzo dziękuję, a koledze Zacofanemu.w.lekturze zwracam tylko uwagę, ze te lilie wymagają lokalnego nawozu organicznego w postaci "pana". Więc o ile nie poświęci się sąsiad (nie lubię go, skoro męczy zwierzątko), to Zacofany będzie musiał dla swojego liliowego ogródka ponieść ofiary większe, niż mu się wydaje i sam będzie musiał tupać po świetlicy. :)
@Ysabell: założyłem milcząco, że rusałki przy zakładaniu mojego ogrodu same postarają się o nawóz; mogę im wskazać ze dwóch kandydatów, chyba że same sobie coś upolują nad Świteziem:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńWspółczuję Wam nocnych hałasów, a psiakowi bezmyślnego właściciela-okrutnika. :(
A może to wcale nie żaden pies tylko zwabiony rusałczanym kwileniem wilkołak porykuje sobie w kniejach. Jakby miał świetlicę, to by sobie pograł w jakieś gry planszowe dla odprężenia, a tak to tylko z nudów wyje i wyje, stresując łosie.
Dobrze radzę - najpierw świetlica, potem lilije.
~ Ysabell
Nie tracę nadziei, że komuś oprócz mnie ten jaśmin się jednak spodobał! :)
A do lektury Balzaka bardzo zachęcam. Wybór jego powieści jest wielki i można trafić na rzeczy ciekawe. Może Tobie bardziej odpowiadałoby tłumaczenie Boya? Warto dać Balzakowi szansę. Cieszę się, że sprowokowałam mały krok. Wprawdzie jeszcze nie dla całej ludzkości, ale od czegoś trzeba zacząć.:)
Jeśli chodzi o czytanie komentarzy Zacofanego w lekturze, to w czasie ich lektury obowiązuje następujący Regulamin BHP:
1. Zakaz konsumpcji pokarmów stałych.
2. Zakaz spożywania napojów ze szczególnym uwzględnieniem płynów gorących.
3. Zakaz przebywania w pomieszczeniach pełnych osób postronnych, których opinia o naszej poczytalności jest dla nas ważna.
4. Nakaz posiadania chusteczek do załzawionych oczu.
Niestosowanie się do wyżej wymienionych zasad grozi m.in.:
a)zadławieniem ze skutkiem śmiertelnym,
b)zbryzganiem monitora,
c)wzmożonym zainteresowaniem i troską ze strony otoczenia,
c)plamami na odzieży
d)poparzeniami.
W/w Regulamin powstał metodą empiryczną i jego stosowanie jest z wszech miar wskazane.
W przypadku lektury recenzji Zacofanego w lekturze zalecam natomiast dużo czasu, żeby nacieszyć się każdym zdaniem i jakiś balast (nieźle się sprawdza na przykład circa siedmiokilogramowa jamniczka na kolanach), żeby w zachwycie nie lewitować pod sufitem.
Ysabell, brawo za pomysł utylizacji sadystycznego sąsiada, tego od psa, w formie rusałczanego kompostu pod lilije! :D
Umieram z ciekawości, kogo Zacofany w lekturze ma na tej dwunazwiskowej czarnej liście, ale lepiej nie zgadujmy, bo gdyby tym osobom coś się stało, będzie podejrzanym numer jeden. :)
@Lirael: O matko kochana, czymże sobie zasłużyłem?? To jeden z największych komplementów, jaki dostałem w życiu, na dodatek na piśmie:D
OdpowiedzUsuńO listę kandydatów faktycznie lepiej nie pytajcie:P
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńJakby co to mogę przepisać odręcznie na papierze wiadomego koloru, bo z wołową skórą to może być kłopot. :) Chyba żeby jakiegoś dorodnego łosia upolować...
Kibicuję "Kalesonom" w konkursie biblionetkowym na recenzję. Rozważam zorganizowanie pikiety z uczestniczkami odzianymi w rzeczony element męskiej bielizny osobistej na znak poparcia. :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń@Lirael: nie wymagam wołowej skóry:) Co do recenzji, to może bardziej spektakularna byłaby pikieta połączona z paleniem kalesonów? Taka modyfikacja feministycznych rytuałów:) W każdym razie dziękuję za wsparcie, chociaż słabo jeszcze orientuję się w tych Bnetkowych zwyczajach, ponoć wylądowanie na stronie głównej to jakiś zaszczyt jest:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń:D To jest wyśmienity pomysł. Zgodnie z Twoim życzeniem nie można było spalić Paryża - niech przynajmniej zapłoną kalesony, wiodąc kobiecy lud na barykady! :)
Wylądowanie na stronie głównej w Biblionetce to spore wyróżnienie, które zdarza się rzadko. Raz na dwa tygodnie wybierana jest Najlepsza Recenzja, której autor otrzymuje nagrodę. Trzymam kciuki za "Kalesony"! :D
Z tym jaśminieniem czy ta jedwabnieniem, to pewnie zupełnie inne wrażenie sprawia przy czytaniu całości, a inne wyrwane z kontekstu, więc nadziei nie trać. :)
OdpowiedzUsuńA co do sięgania po Balzaka, to ja mam średnio uzasadniony uraz do literatury francuskiej. Jakoś tak nic co do tej pory czytałam do mnie specjalnie nie przemówiło (no może Dumas ojciec) i popadłam w pewne zniechęcenie. Zupełnie przeciwnie niż z angielską...
Ale pewnie dam jej szanse jeszcze nie raz. Na początek może jakiejś krótszej formie...
---
Zacofany.w.lekturze, a ta rusałka to jakaś Rusałka Ogrodnik (to brzmi jak gatunek motyla), żeby się cudzymi liliami zajmować? Rusałki chyba są raczej dość wątłe, to gdzież jej do tachania nawozu znad Świtezi sinych wód? Będziesz musiał wskazać ze swojej czarnej listy, ale rusałki są z natury złośliwe, więc lepiej się pilnuj...
---
Trzymanie kciuków za kalesony brzmi niepokojąco (chociaż "za kalesonami" brzmiałoby chyba jeszcze niepokojęcej...), ale podzielam, podzielam. :)
~ Ysabell
OdpowiedzUsuńPókim żywa, nadziei nie tracę. :) Również na to, że znajdzie się jakiś francuski pisarz, który skutecznie przekona Cię do literatury tego kraju.
Z form krótszych polecam Maupassanta, a jak nabierzesz ochoty na dzieło obszerniejsze, to koniecznie "Pani Bovary" Flauberta. A jeśli lubisz powieści historyczne Dumasa, to raczej nie ma takiej opcji, że nie spodoba Ci się "Katedra Marii Panny w Paryżu" Hugo. :)
Mam nadzieję, że zniechęcenie wkrótce zastąpi entuzjazm.
Pragnę nadmienić, że owe tajemnicze kalesony to w wersji skróconej tytuł recenzji Zacofanego w lekturze, która została wyróżniona w Biblionetce, więc powodów do niepokoju nie ma. :) W ramach akcji promocyjnej tego tekstu planowana jest feministyczna pikieta, którą ma uatrakcyjnić palenie tytułowej bielizny męskiej. :D Liczę na Twoją obecność!
O kalesonach czytałam, czytałam... Z dużą przyjemnością. Zupełnie odwrotnie natomiast miała się sprawa z niejaką Emmą Bovary, o której czytałam bez żadnej przyjemności, za to zgrzytając zębami. Możliwe, że od niej zaczęła mi się francuska trauma... "Baryłeczka" była w porządku, ale mnie nie porwała, ale może jeszcze po Maupassanta sięgnę. W miarę dobrze mi się jeszcze czytało Diderota, a przyjemnie Verne'a, ale wszelkie inne spotkania z francuską literaturą odbijały się w moim życiu traumą. Więc Balzakowi nie będzie łatwo... :)
OdpowiedzUsuń~ Ysabell
OdpowiedzUsuńSkoro aż traumy to chyba jednak nie ma sensu się zmuszać.:)
To Emma - ladaco!- skrzywdziła również Ciebie?! :) Ja książkę Flauberta bardzo lubię, choć rzeczywiście bohaterkę można zaliczyć do postaci ekstremalnie irytujących. Powieść natomiast moim zdaniem rewelacyjna. Wiem, że "Pani Bovary" jest rozważana jako lektura do Klubu Czytelniczego Ani, więc będzie można o niej porozmawiać wdając się w detale. Mam zamiar wkrótce coś przeczytać Verne'a. W podstawówce zaczytywałam się jego powieściami i mam wielką ochotę na powtórkę, chuć raczej zdecyduję się na tytuł, którego jeszcze nie znam. Największe wrażenie zrobiła na mnie "Wyprawa do wnętrza ziemi" - pamiętam taką duszną, niepokojącą atmosferę tej książki.
A Balzaka będę dopingować, żeby Cię do siebie pomalutku przekonał. :)
Ech, Emma Bovary to typowy przykład bohaterki typu "co dzieje się z ludźmi, kiedy mają za dużo czasu i nic do roboty". Samą powieść zapamiętałam jako męczącą i zbędnie drobiazgową, jako taką obserwację, z której nic nie wynika. Może teraz odebrałabym ją inaczej, ale nie mam zamiaru tego sprawdzać. Wystarczy, że raz przemęczyłam, na każdej kolejnej stronie spodziewając się znaleźć to, co powinno mnie zachwycić... Nie znalazłam, niestety.
OdpowiedzUsuńVerne'a czytaj i recenzuj koniecznie. :)
@Lirael: był sztandar ze spódnicy, może być chorągiew z kalesonów:P
OdpowiedzUsuńI już wiem, czemu nie doceniłem wyróżnienia: mój debiut zawisł na głównej i uznałem, że to tak z automatu:P
@Ysabell: może jestem baśniowo niedouczony, ale wydawało mi się, że rusałki posiadają jakieś moce magiczne, pomocne przy przerzucaniu nawozu nawet na dłuższe dystanse:P Czyżbym się mylił??
OdpowiedzUsuń~ Ysabell
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że mówimy o zupełnie innych książkach, bo dla mnie "Pani Bovary" stanowi przykład świetnej powieści - ale właśnie dzięki takim różnicom rozmowy o książkach są ciekawe!
Sprawdzać wbrew sobie? Absolutnie nie. Moim zdaniem w doborze lektur obowiązuje żelazna zasada "nic na siłę".
Verne'a masz jak w banku! :)
~ zacofany.w.lekturze
Kiedyś miecze na lemiesze, teraz kalesony na chorągwie! :D
A w kwestii Biblionetki to przydałby się transfer z Twojego Czytatnika, bo tam się kryją skarby, m.in. "Poszłam na wojnę taka mała..."(to jeden z moich najulubieńszych tekstów), "Gigatyczne gacie Obeliksa" (znowu wraca bieliźniany topos!:D), "Portret geniusza", etc. Szkoda je trzymać pod czytatnikowym korcem. One się wyświetlają na stronach poszczególnych książek, ale na szarym końcu. Na przykład: http://www.biblionetka.pl/book.aspx?id=2045
@Lirael: nie zamierzam nic transferować, bo mi jakaś gorliwa moderatorka każe przy cytatach dać przypisy. A to się nie zgadza z moim światopoglądem:P Wiem, że wyświetla się na szarym końcu, ale trudno, muszę z tym żyć:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o przypisy to masz rację - unforgiven. :) Miałam okazję się o tym przekonać. Zmiany światopoglądowe byłyby konieczne. :)
@Lirael: no widzisz sama:D Może dołącz do programu pikiety domaganie się Biblionetki bez przypisów. Chociaż pewnie zostałabyś na wieki wyklęta i zbanowana, a Twój nick wymazany z bnetkowych annałów:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńJak na jedną skromną pikietę, to program byłby stanowczo zbyt napięty. To mogłoby się zakończyć pęknięciem gumy w kalesonach i oskarżeniem o czyny lubieżne. Zresztą i tak na widok bielizny osobistej w ogniu wszyscy przypuszczalnie uciekną. Chyba trzeba ustalić rozsądny grafik tych pikiet. :)
Jakiś czas temu była w Biblionetce użytkowniczka, która z jakiegoś powodu na wszystkich się obraziła i sama zażądała takiego właśnie totalnego wymazania z annałów, co okazało się nad wyraz trudne, tak więc chyba mogę spać spokojnie. :)
@Lirael: to wycofuję pikietowanie w sprawie przypisów. To inną razą:D Nie mogę narażać uczestników (uczestniczek?) na pękanie czegokolwiek i oskarżenia:D
OdpowiedzUsuńTa Bnetka to jednak siedlisko neurotycznych intelektualistów, matko kochana:P
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńBluźnij na Biblionetkę, bluźnij! Spadnie na Ciebie klątwa, książki pożółkną, półki się ugną, a okładki się wybrzuszą! :D
@Lirael: książki już pożółkły, półki się nie uginają, bo ich nie mam, okładki się wybrzuszyły od przechowywania książke w kartonach. Nie potrzeba klątwy Biblionetki, wystarczy zwykłe przekleństwo Przeprowadzki:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńKilka lat temu to przerabiałam i nie wspominam miło. Książki też chyba nie lubią przekleństwa Przeprowadzek. :)
@Lirael: jest szansa, że przekleństwo zostanie przełamane po najbliższym wpływie na konto:) Miejsce na regał czeka, półki tylko przyciąć, mus jedynie jakieś drobiazgi dokupić. Odzyskam dostęp do kolekcji Chmielewskiej i w ogóle do literatury polskiej:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci, żeby po ustawieniu książek na regale okazało się, że na półkach występują liczne pustostany, które trzeba zagospodarować w trybie pilnym. :)
@Lirael: mebelek jest projektowany z rozmachem, na jakieś dwa-trzy lata powinien wystarczyć:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNa dwa-trzy lata? To regał faktycznie musi być panoramiczny. Zazdroszczę przyjemności układania i dokładania. :)
@Lirael: ten będzie półpanoramiczny:) Na panoramiczny mam miejsce, ale to wymaga nie wypłaty, ale solidnej premii świątecznej:D
OdpowiedzUsuńtyle zostalo tu powiedziane na inne tematy - nie wiem, czy mozna jeszcze wrócic do naszych baranów czyli do balzaka?
OdpowiedzUsuńnie zebym czytala "lilie" (tytul kojarzy mi sie troche z zabawa "rolnik sam w dolinie"), ale ciesze sie, ze dojrzalas do rozkoszy obcowania z honoriuszem .-)
a co do myszy - czy to ta sama, kt zostala zagryziona pod krzakiem bzu? ;-)
@Sygryda: jeśli o myszy to do mnie, to odpowiadam, że nie. Mysz została, brutalnie mówiąc, zagryziona zanim zdołała zagryźć bez:) Bzu zresztą wtedy nie było. Krzaczki obgryzły miejscowe myszy w szkółce:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńPółpanoramiczny?! Przez Ciebie mam taką wizję: wrocławska rotunda, ta od Panoramy Racławickiej (w której zresztą jeszcze nigdy nie byłam), w środku wypełniona niekończącymi się półkami z książkami! :P
Dziękuję Ci za streszczenie mysiego wątku dla Sygrydy. :)
Co z bzami? Zastanawiałam się w czasie tych przymrozków, czy one przetrwały?
~ blog sygrydy dumnej
"Lilię w dolinie" polecam, mnie się podobała. Honoriusz wykazał się w niej zdecydowanie większym talentem pisarskim.
Do Balzaka mogę wracać tak często, jak sobie życzysz. :)
@Lirael: wielkość może ciut mniejsza i nie taki zaokrąglony kształt, ale 16 metrów bieżących półek powinno się zmieścić:)
OdpowiedzUsuńBzy przetrwały, za to ostatnio wyszło na jaw, że ponoć w pierwszym roku bzy mają pąki, ale nie rozkwitają:(
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń16 metrów książek... :P Bardzo zazdroszczę. Proponuję wprowadzenie kolejki linowej w celu swobodnego operowania między półkami. :)
Mam nadzieję, że w przyszłym roku bzy zrekompensują cierpliwe oczekiwanie. Szkoda, że trzeba uzbroić się w cierpliwość.
@Lirael: chwilowo będzie raczej potrzebna drabinka:) Taśmociąg planuję, gdy już wszystkie odpowiednie ściany zostaną zapółkowane:P
OdpowiedzUsuńBez już raczej nie zakwitnie, żonkile przekwitły, tulipany przekwitają, za to groszek pachnący i nasturcja rosną jak dzikie, więc nie jest źle:)
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńKiedy proces zapółkowania się zakończy, to będzie potrzebna winda przemysłowa, taśmociąg już wtedy nie wystarczy. :)
Groszek pachnący jest śliczny i oczywiście natychmiast przypomina mi piosenkę Demarczyk. Nasturcje kojarzą mi się z Kasprowiczem, więc też literackie skojarzenia prowokują.
Co z lilijami?! Czy przypadkiem nie jest teraz na nie sezon?
@Lirael: no popatrz, nic mi nie mówią nasturcje u Kasprowicza, zaraz polecę po Antologię poezji Młodej Polski:P Na lilije to chyba ciut późno, żeby sadzić, pomijając drobny fakt, że żadna niewdzięczna rusałka nie użyźniła grządki niczyim truchłem. Ogłaszam, że rusałki ogrodniczki to niesolidna firma:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNasturcje mi się mgliście kojarzą z Harendą. Ja je zresztą tam widziałam. Skoro Wachowicz nazwała swoją biografię Kasprowicza "Czas nasturcji" coś musi być na rzeczy.
Jakby były problemy z lokalizacją "Antologii...": http://www.poema.art.pl/site/itm_88652_jan_kasprowicz_nasturcje.html
Właśnie wyczytałam, że były ulubionymi kwiatami Kasprowicza.
Miejmy nadzieję, że rozleniwione wiosennym słońcem rusałki wezmą się w garść i dorodne truchełko rychło dostarczą. :)
@Lirael: dzięki. Nie chciało mi się wstawać i też sobie namierzyłem "Nasturcje" w internecie:)
OdpowiedzUsuńNa rusałki już przestałem liczyć, niewdzięczne stworzenia, płoche wietrznice:P
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTak szczerze mówiąc to po przeczytaniu tych "Nasturcji" w ekstazę nie wpadłam. Wiersz wydał mi się nieznośnie szczebiotliwy, a te rymy... Częstochowa się chowa. :)
Trzymam kciuki, żeby Waszych nasturcji nic nie zwarzyło, skruszyło, a tym bardziej pogięło.
Może tu chodzi o to, że wabienie jest specjalnością rusałek, więc jak ktoś próbuje zwabić je, czują się nieswojo i są niemrawe.
Wrzucenie w wyszukiwarkę frazy "jak zwabić rusałkę" obfituje linkami do stron o tematyce entomologicznej (np. rusałka pawik lub rusałka żałobnik), co nie jest szczególnie pomocne.
Uwaga, właśnie się dowiedziałam, że rusałki są szczególnie niebezpieczne w czwartki! http://rozrywka.onet.pl/niewiarygodne/1003,1069899,niewiarygodne.html
@Lirael: nie chciałem się wyrażać o "Nasturcjach", bo może to jakiś Twój ulubiony wiersz, ale faktycznie poza pierwszymi dwiema zwrotkami nie ma na czym oka zawiesić:P
OdpowiedzUsuńW imieniu nasturcji dziękuję za życzenia, chwilowo zagraża im tylko pasja poznawcza młodszego dziecia, które eksperymentalnie oberwało listki jednej bidulce:) Ale roślinka się już regeneruje:D
PS. Strasznie wcześnie te komcie wysyłasz:)
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńZauważyłam, że potraktowałeś ten upojny liryk Kasprowicza dość zdawkowo! :) Gdybym kiedyś opublikowała antologię ulubionych wierszy, zapewniam Cię, że nie znalazłbyś tam ani jednego płatka nasturcji. :)
Biorąc pod uwagę osobę badaczki i szczytny cel eksperymentu, roślinka na pewno wybaczyła to skubanie.:) Jeszcze kilka lat i młodociana botaniczka ją sklonuje w ramach biologicznego koła zainteresowań. :)
Poranne komcie wymusza godzina wyjścia do pracy - dziś na przykład około 6.30, a ta z kolei narzuca wczesną pobudkę. Nie uskarżam się na bezsenność, wręcz przeciwnie - zwłaszcza po dwudniowej wycieczce. :)
@Lirael: dostaję wysypki od wierszy, więc staram się jak najkrócej mieć kontakt z alergenem:P
OdpowiedzUsuńBadaczka wymaga nieustannego nadzoru, gdyż pasja eksperymentatorska ją ponosi, ale tą razą udało jej się zmylić pogonie:)
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńJeśli zechcesz poddać się intensywnemu odczulaniu,
oto polecane zabiegi: kąpiele w Baczyńskim, Herbertoterapia, okłady z Leśmiana, inhalacje z Rilkego, naświetlanie Achmatową, namaszczanie Keatsem. :)
A nasturcjowa badaczka to dzielny mały zuch!
@Lirael: poza Rilkem i Keatsem, których nie znam, wymieniłaś samych takich, na których jestem wyjątkowo słabo uczulony:P
OdpowiedzUsuńCo do małej badaczki, to ona jest dzielny mały zuch, ale rodzice nie wyrabiają z przerywaniem najmniej spodziewanych eksperymentów (typu: rozpędzę się i spadnę ze schodów, ciekawe, co będzie:P).
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńEksperyment ze schodami zdradza skłonności kaskaderskie zucha. Cieszę się, że akurat ten eksperyment został dociekliwej badaczce udaremniony.
Wymieniłam swoich ulubionych poetów, więc cieszę się, że nie są szczególnie alergenni. :)
@Lirael: badaczce udało się już wyeksperymentować wielokrotnie padanie na głowę z kanapy, pad na twarz na równej drodze i czekam już tylko na pierwszy palec wsadzony w drzwi:P
OdpowiedzUsuńDorzuciłbym jeszcze parę nazwisk, na które nie reaguję żywiołowym wstrętem, ale jeśli mogę uniknąć poezji, to unikam:D
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńPrzydałby się miniaturowy strój bramkarza hokejowego. :) Obawiam się, że nie wzbudziłby entuzjazmu eksperymentatorki. Mam nadzieję, że bliskich spotkań z drzwiami nie odnotujecie. :)
A propos awersji do poezji to czy to jest wina jakiegoś kostycznego nauczyciela lat szkolnych, czy tak po prostu?
O rany! Zeżarło kilometry komciów, co za świństwo! Jakby co, mam kopie mejlowe:)
OdpowiedzUsuń:( :( :( !!!!!
OdpowiedzUsuńKomcie się chyba na nas zemściły za tę familiarną nazwę. :]
Właśnie sobie sprawdzałam ogrom zniszczeń i chyba posty są nietknięte, ale pewna nie jestem.
Ja, niestety, nie korzystam z mailowej subskrypcji, więc kopii komentarzy nie mam. :(
Można by powklejać te zeżarte np. w jednym komentarzu. Co o tym myślisz?
Popróbujemy, nie wiem, jaką pojemność ma okno komentarza:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń16 metrów książek... :P Bardzo zazdroszczę. Proponuję wprowadzenie kolejki linowej w celu swobodnego operowania między półkami. :)
Mam nadzieję, że w przyszłym roku bzy zrekompensują cierpliwe oczekiwanie. Szkoda, że trzeba uzbroić się w cierpliwość.
@Lirael: chwilowo będzie raczej potrzebna drabinka:) Taśmociąg planuję, gdy już wszystkie odpowiednie ściany zostaną zapółkowane:P
Bez już raczej nie zakwitnie, żonkile przekwitły, tulipany przekwitają, za to groszek pachnący i nasturcja rosną jak dzikie, więc nie jest źle:)
~ zacofany.w.lekturze
Kiedy proces zapółkowania się zakończy, to będzie potrzebna winda przemysłowa, taśmociąg już wtedy nie wystarczy. :)
Groszek pachnący jest śliczny i oczywiście natychmiast przypomina mi piosenkę Demarczyk. Nasturcje kojarzą mi się z Kasprowiczem, więc też literackie skojarzenia prowokują.
Co z lilijami?! Czy przypadkiem nie jest teraz na nie sezon?
@Lirael: no popatrz, nic mi nie mówią nasturcje u Kasprowicza, zaraz polecę po Antologię poezji Młodej Polski:P Na lilije to chyba ciut późno, żeby sadzić, pomijając drobny fakt, że żadna niewdzięczna rusałka nie użyźniła grządki niczyim truchłem. Ogłaszam, że rusałki ogrodniczki to niesolidna firma:D
~ zacofany.w.lekturze
Nasturcje mi się mgliście kojarzą z Harendą. Ja je zresztą tam widziałam. Skoro Wachowicz nazwała swoją biografię Kasprowicza "Czas nasturcji" coś musi być na rzeczy.
Jakby były problemy z lokalizacją "Antologii...": http://www.poema.art.pl/site/itm_88652_jan_kasprowicz_nasturcje.html
Właśnie wyczytałam, że były ulubionymi kwiatami Kasprowicza.
Miejmy nadzieję, że rozleniwione wiosennym słońcem rusałki wezmą się w garść i dorodne truchełko rychło dostarczą. :)
@Lirael: dzięki. Nie chciało mi się wstawać i też sobie namierzyłem "Nasturcje" w internecie:)
Na rusałki już przestałem liczyć, niewdzięczne stworzenia, płoche wietrznice:P
~ zacofany.w.lekturze
Tak szczerze mówiąc to po przeczytaniu tych "Nasturcji" w ekstazę nie wpadłam. Wiersz wydał mi się nieznośnie szczebiotliwy, a te rymy... Częstochowa się chowa. :)
Trzymam kciuki, żeby Waszych nasturcji nic nie zwarzyło, skruszyło, a tym bardziej pogięło.
Może tu chodzi o to, że wabienie jest specjalnością rusałek, więc jak ktoś próbuje zwabić je, czują się nieswojo i są niemrawe.
Wrzucenie w wyszukiwarkę frazy "jak zwabić rusałkę" obfituje linkami do stron o tematyce entomologicznej (np. rusałka pawik lub rusałka żałobnik), co nie jest szczególnie pomocne.
Uwaga, właśnie się dowiedziałam, że rusałki są szczególnie niebezpieczne w czwartki! http://rozrywka.onet.pl/niewiarygodne/1003,1069899,niewiarygodne.html
@Lirael: nie chciałem się wyrażać o "Nasturcjach", bo może to jakiś Twój ulubiony wiersz, ale faktycznie poza pierwszymi dwiema zwrotkami nie ma na czym oka zawiesić:P
W imieniu nasturcji dziękuję za życzenia, chwilowo zagraża im tylko pasja poznawcza młodszego dziecia, które eksperymentalnie oberwało listki jednej bidulce:) Ale roślinka się już regeneruje:D
PS. Strasznie wcześnie te komcie wysyłasz:)
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńZauważyłam, że potraktowałeś ten upojny liryk Kasprowicza dość zdawkowo! :) Gdybym kiedyś opublikowała antologię ulubionych wierszy, zapewniam Cię, że nie znalazłbyś tam ani jednego płatka nasturcji. :)
Biorąc pod uwagę osobę badaczki i szczytny cel eksperymentu, roślinka na pewno wybaczyła to skubanie.:) Jeszcze kilka lat i młodociana botaniczka ją sklonuje w ramach biologicznego koła zainteresowań. :)
Poranne komcie wymusza godzina wyjścia do pracy - dziś na przykład około 6.30, a ta z kolei narzuca wczesną pobudkę. Nie uskarżam się na bezsenność, wręcz przeciwnie - zwłaszcza po dwudniowej wycieczce. :)
@Lirael: dostaję wysypki od wierszy, więc staram się jak najkrócej mieć kontakt z alergenem:P
Badaczka wymaga nieustannego nadzoru, gdyż pasja eksperymentatorska ją ponosi, ale tą razą udało jej się zmylić pogonie:)
~ zacofany.w.lekturze
Jeśli zechcesz poddać się intensywnemu odczulaniu,
oto polecane zabiegi: kąpiele w Baczyńskim, Herbertoterapia, okłady z Leśmiana, inhalacje z Rilkego, naświetlanie Achmatową, namaszczanie Keatsem. :)
A nasturcjowa badaczka to dzielny mały zuch!
@Lirael: poza Rilkem i Keatsem, których nie znam, wymieniłaś samych takich, na których jestem wyjątkowo słabo uczulony:P
Co do małej badaczki, to ona jest dzielny mały zuch, ale rodzice nie wyrabiają z przerywaniem najmniej spodziewanych eksperymentów (typu: rozpędzę się i spadnę ze schodów, ciekawe, co będzie:P).
~ zacofany.w.lekturze
Eksperyment ze schodami zdradza skłonności kaskaderskie zucha. Cieszę się, że akurat ten eksperyment został dociekliwej badaczce udaremniony.
Wymieniłam swoich ulubionych poetów, więc cieszę się, że nie są szczególnie alergenni. :)
@Lirael: badaczce udało się już wyeksperymentować wielokrotnie padanie na głowę z kanapy, pad na twarz na równej drodze i czekam już tylko na pierwszy palec wsadzony w drzwi:P
Dorzuciłbym jeszcze parę nazwisk, na które nie reaguję żywiołowym wstrętem, ale jeśli mogę uniknąć poezji, to unikam:D
~ zacofany.w.lekturze
Przydałby się miniaturowy strój bramkarza hokejowego. :) Obawiam się, że nie wzbudziłby entuzjazmu eksperymentatorki. Mam nadzieję, że bliskich spotkań z drzwiami nie odnotujecie. :)
A propos awersji do poezji to czy to jest wina jakiegoś kostycznego nauczyciela lat szkolnych, czy tak po prostu?
To świetnie! Byłabym Ci bardzo wdzięczna za pomoc, bo bloggerowe tsunami mnie bardzo zasmuciło.
OdpowiedzUsuńJakiś limit tego okna jest, ale bliżej nieznany. :)
Hurrraaaaaaa!!!!! :D
OdpowiedzUsuń@Lirael: na przyszłość - limit wynosi 4 tysiące znaków:)
OdpowiedzUsuńMała eksperymentatorka zaliczyła dziś salto w bok z niewysokiej huśtawki, oczywiście na główkę:(
A z poezją to tak mam:) Chociaż tom symbolistów francuskich czytałem trzy razy:D
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńBiedna eksperymentatorka, mam nadzieję, że szybko wrócił jej humor po tym niemiłym salcie i że bardzo się nie potłukła. :( Dobrze, że huśtawka niewysoka była. Najwyraźniej po zagadnieniach przyrodniczych (nasturcje) nadeszła pora na fakultety z fizyki. :)
4 tysiące znaków?! To można powieść w odcinkach pisać! :D
Swoją drogą, jeśli kiedyś w blogosferci zostanie ogłoszony konkurs na najdłuższe komentarze, dzięki Twojej rekonstrukcji utraconych komciów są spore szanse! :P
Jeśli chodzi o symbolistów francuskich, to ja powinnam poddać się inhalacjom, kompresom itp, ale - Boże broń! - nie ze względu na wysypkę, tylko moją niewielką wiedzę na ich temat. Dawno ich nie czytałam. O ile dobrze pamiętam, największe wrażenie zrobił na mnie Rimbaud.
I więcej niż lubię symbolizm w malarstwie.
@Lirael: Rimbaud, rzecz oczywista. Aczkolwiek ten uroczy tom zawierał też masę poetów drugorzędnych, lektura godna "Nasturcji":)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńBędę musiała się w tę antologię zaopatrzyć - już czuję dreszcz emocji na myśl o takich nasturcjopodobnych koszmarkach. :D
W polskiej poezji też mamy parę takich kwiatków.
Żeby pozostać w kręgu florystycznym: http://www.poema.art.pl/site/itm_23582_adam_asnyk_galazka_jasminu.html
Na tym przykładzie chyba zakończę, bo nie wiem, czy w apteczce masz coś na wysypkę. :)
@Lirael: Oni to raczej nie wykorzystywali symboliki kwiatów ci symboliści:) Tam raczej plugawe padliny, czaszki, ogólna zgnilizna i brud. No ewentualnie róże na grobach rosły...
OdpowiedzUsuńMam już katar i czerwone spojówki, więc proszę mi nie dokładać poezją:)
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńMasz rację. Jeśli w ogóle trafiają się u nich jakieś kwiaty, to tylko zła. :D
Tak się właśnie domyślałam, że alergen zaczyna powoli siać spustoszenie, więc kolejne grafomańskie rymowanki sobie daruję. :)
@Lirael: będę niezmiernie zobowiązany:) Żeby jednak zostać przy kwiatach, to bez jednak zdecydował się rozkwitnąć, nieśmiało, półgębkiem, ale kilka kwiatuszków ma:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńOj, to wspaniale! Bo właśnie wróciłam z psiego spaceru i na różne bzy się napatrzyłam. Nawet u takich mikroskopijnych były kwiatuszki, więc pomyślałam sobie, że Twój też na pewno się nie zbiesi. :)
Może to te mysie ukąszenia tak podziałały leczniczo. :) Może tam między płatkami jakieś malutkie gryzonie buszują? Tę sprawę powinna wyjaśnić malutka nasturcjowa badaczka! :)
@Lirael: maleńka badaczka już eksperymentuje, łapie pniaczek (badylek raczej) oburącz i trzęsie. Może się jaka mysza objawi, chociaż na razie tylko mrówki się w korzeniach osiedliły:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTaka bzowa myszka to może być w kolorze lila, co z pewnością tym bardziej ucieszy badaczkę. :)
Na te korzonki to jakieś plagi egipskie spadają: a to myszy, a to mrówki. Co będzie potem? Pomór bydła i szarańcza chyba im nie grozi. :)
@Lirael: ale już taki deszcz żab, na przykład, gotów połamać słabe gałązki i cały pniaczek:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńWizja rzęsiście spadających płazów mnie oczarowała. Takie mięciutkie, uśmiechnięte Kermity! :) W sumie to chyba wolałabym deszcz żab niż komary lub nie daj Boże wrzody. :)
@Lirael: gdybyż to spadały śliczne pluszowe Kermity, to założyłbym sklepik:P Ale jak znam moje szczęście, to będzie ulewa ropuch z pryszczami na plecach:(
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńJakby jednak prawdziwa okazała się wersja pluszowa deszczu żab, to chętnie przygarnę nadwyżkę . :)
A tych ropuch bym nie lekceważyła - może to zaklęte księżniczki. :)
@Lirael: jakby były pluszowe, to masz u mnie jedną:) Za całowanie ropuch to bym chyba dostał od żony po głowie, a jakby, nie daj materio!, któraś się okazała księżniczką, to by się dopiero działo:PP
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńSłuszna kara za wszeteczne myśli! :D
Przypominam Ci, że ropuchy mogą być owrzodzone, więc z tym całowaniem polecałabym ostrożność. Przypomnij sobie rozpustnego Giotta i jego pleśniawki! :)
@Lirael: no przecież wcale się nie rwę do obcałowywania płazów. A ich choroby nie przenoszą się na człowieka, dokształciłem się szybciutko:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńUffff, to dobrze, bo bałam się, że potem będzie na mnie. :) Może się i choroby płazów nie przenoszą, ale profilaktyczna wstrzemięźliwość nie zawadzi. :)
@Lirael: nie zawadzi:) Współczesne płazy chorują np. z powodu grzyba Batrachochytrium dendrobatidis. Nie jest to nazwa czegoś, z czym chciałbym mieć styczność:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńBatrachochytrium dendrobatidis zdecydowanie jest czymś, co powinno się poddawać chłodnej, lingwistycznej analizie w zaciszu gabinetu filologa klasycznego, a nie na co dzień oglądać w lustrze! :)
@Lirael: Batrachochytrium wcale nie jest szczególnie potworne, wygląda całkiem niewinnie: http://www.flickr.com/photos/ajc1/230830079/
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńRzeczywiście wygląda delikatnie i niewinnie, ale wersja graficzna Batrachochytrium dendrobatidis w zupełności zaspokaja moją ciekawość. :)
@Lirael: a roztocza pod mikroskopem elektronowym widziałaś?:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNiestety nie. :(
@Lirael: to gdybyś miała ochotę na wyjątkową masakrę, to poszukaj. Dostaniesz drgawek na samą myśl o położeniu się we własnej pościeli:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńBleeeee :( Gdyby skrzyżowano morsa ze słoniem, a następnie zminiaturyzowano, efekt byłby podobny. Te wszystkie alieny i predatory w porównaniu z tym to rozkoszne pluszaki! :)
@Lirael: Na predatora to chociaż można było Szwarcenegera wypuścić:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńRoztocza mają mniejsze wymagania - wystarczy je potraktować gorącą wodą, proszkiem do prania i trochę profilaktycznie wymrozić (np. włożyć na noc do zamrażalnika). :) Ciekawe, czy te sposoby podziałałyby destrukcyjnie również na Arnolda. :)
Znalazłam ekscytujące kompendium: http://akleczkowski.webpark.pl/prov-1v7/roztocza.htm
Są obrzydliwe i żywią się naskórkiem! :[
Przez Ciebie będę zmieniać pościel chyba codziennie! :)
@Lirael: i w ten skromny sposób przyczyniłem się do podniesienia a) poziomu świadomości higienicznej, b) zysków producentów mydła i środków do prania. Producentów z punktu b) proszę o kontakt, żebym mógł podać numer konta, na który oczekuję przelania wyrazów wdzięczności:D
OdpowiedzUsuńArnoldzik prawie zawsze wyglądał na czysto wymytego, a zamrażalnik musiałby być tirem chłodnią, żeby go pomieścic:P
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńMasz rację, świadomość, że po pościeli hasają hordy takich obrzydliwych stworków zdecydowanie działa na wyobraźnię. :)
Producenci powinni być Ci wdzięczni i wykorzystać pomysł w reklamach. Coś w tym stylu jest chyba na temat preparatów łazienkowych, ale o proszkach do prania nie widziałam. Tam niepodzielnie króluje uwodzicielski Zygmunt Chajzer. :)
Mrożenie Arnolda mogłoby się źle skończyć nie tylko dla chłodni, ale również osobnika, który zabieg ten próbowałby przeprowadzać. :) Jedyną osobą, która podjęłaby się takiej misji, jest Chuck Norris! :D
@Lirael: nie wiem, czy nie wolę roztoczy od ZCh w pląsach:) Et ceterum censeo naród domaga się recenzji z Czaka:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńKobiety, które ZCh znienacka odwiedza w tych reklamach, są nim oczarowane! I ten sztuczny uśmiech. Ja też chyba opowiadam się po stronie szczerych do bólu w swej szpetocie roztoczy. :)
Chyba wypożyczę ze szpitala chirurgiczny strój do operacji i zacznę czytać tę autobiografię. :)
@Lirael: to nie zwlekaj, szybciutko, szybciutko po sprzęt ochronny:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńOstatecznie obyło się bez specjalistycznego stroju w związku z brakiem niepokojących oznak na woluminach. :)
@Lirael: duży błąd, moim zdaniem, tam mogło być coś niewidocznego, np. roztocza:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń:D W porównaniu z Z.Ch. roztocza wypadły tak bezpretensjonalnie, że trochę je polubiłam! :)
@Lirael: Polubić: najlepszy sposób na wszystko, co nas irytuje, drażni lub przestrasza:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń:D Dopisuję do skrzętnie wynotowanych mądrości talmudycznych! :)
@Lirael: do pięt nie sięgam uczonym talmudystom:) Co najwyżej glosę na marginesie wprowadź:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńWolę sobie zrobić notatki na mankietach. :) Będą łatwiej dostępne. Dziś pracuję ok. 12 godzin, więc będzie jak znalazł.
A marginesy to chyba pozostawię wolne na feministyczne wykrzykniki. :)
@Lirael: będziesz musiała uważać podczas prania, żeby nie usunąć złotych myśli:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńJest pewne ryzyko, ale detergenty reklamowane przez Z.Ch. z pewnością nie uszkodzą sentencji. :)
Zawsze to lepsze niż notatki na pudełku od zapałek. :)
@Lirael: no nie wiem, one mają inteligentne granulki, a te granulki mogą mieć wkodowane, że do złotych myśli ma prawo tylko ZCh, resztę trzeba usuwać:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńGranulkom wara od moich ulubionych sentencji!!! A jeśli one faktycznie są inteligentne, to i tak niczego, co ma związek z ZCh, sobie zakodować nie pozwolą! :)
@Lirael: prawdziwie inteligentne granulki są tylko w oryginalnych proszkach niemieckich, te produkowane u nas mają na pewno granulki ćwierćinteligentne:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńGranulki niemieckie nie tylko piorą, ale jeszcze jodłują i recytują Goethego w oryginale. :)
@Lirael: i noszą skórze krótkie portaski i kapelusiki z piórkiem:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń... i nonszalancko wymachują kluczykami do trabanta, pogryzając frankfurterki, w ostateczności berlinki. :)
@Lirael: zapomniałaś o piwie i tych śmiesznych tańcach z poklepywaniem się po kolanach:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNo nie wiem, piwo i tańce mogą wprowadzić ludyczny element niesubordynacji.
Jako tło muzyczne dla schludnych i zdyscyplinowanych granulek proponuję muzykę Wagnera. :)
@Lirael: Wagner to już kiedyś dyscyplinował niemieckie granulki i skończyło się z takim przytupem, że hej:P Jednak zdecydowanie wole tańca bawarskie i piwo:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńSłusznie, Wagnera w to lepiej nie mieszajmy! Granulki mogłyby przywdziać brunatne koszulki i zapuścić wąsiki. :)
@Lirael: apokaliptyczna wizja:) Brunatne granulki eliminują z rynku płyny do prania i mniej inteligentne proszki, narzucają brunatny jako obowiązkowy kolor środków czystości. Brunatna kostka do toalet, brrr:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńBrunatny jako kolor awangardowej kampanii reklamującej detergenty i artykuły higieniczne? Sukces gwarantowany! :D
Szczególnie ciekawie zapowiada się brunatna pasta do zębów oraz brunatny wybielacz. :)
@Lirael: o wybielaczu chyba moglibyśmy zapomnieć, raczej w grę wchodziłaby brunatna farbka do bielizny i firanek:) Płyn do zmywania w kolorze sosu mięsnego oraz odświeżacz powietrza o zapachu kompostu:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńW sumie tak, to byłby już raczej ubrunatniacz, nie wybielacz. :)
Ten oryginalny płyn i niepowtarzalny odświeżacz jako produkty ekologiczne podbiłyby serca klientów natychmiast. :D A wyobrażasz sobie popularność brunatnych szamponów koloryzujących i brunatnego płynu do kąpieli?
Twarzą kampanii powinna zostać Carla Bruni choćby ze względu na nazwisko. :)
@Lirael: a wszystko marki "Brunner":D Brunatny samoopalacz byłby hitem wszech czasów:P A kąpiele nie w płynie, tylko w borowinie. Zdrowo i poprawnie kolorystycznie:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńDo tego obowiązkowo "Brunet wieczorową porą" na wszystkich kanałach telewizji i okrzyk "Brunhildo, wybacz mi" jako zagrzewające do walki zawołanie drużyny piłkarskiej granulek, o ile one w ogóle uprawiają sporty drużynowe. :)
A borowina kojarzy mi się oczywiście z porucznikiem Sławomirem! :P
@Lirael: skoro już Ci się wszystko kojarzy z B., to jednak zrób sobie jakiś test na borewicziozę. W zasadzie niegroźna, ale dość męcząca dla otoczenia choroba:) Jeszcze zaczniesz się Old Spice'em perfumować:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńChyba niezły pomysł z tymi testami. Zastanawiam się nad objawami borewicziozy - u mnie poza natręctwem skojarzeń nic nie występuje, ale to może niewinne początki.
Po dłuższych rozważaniach za Old Spice podziękuję, jednak wolę swoje ostatnie odkrycie - L'Eau D'Issey Florale.
Zresztą i tak całe zapasy Old Spice'a na pewno wykupił fan-webmaster! :)
@Lirael: Old Spice jest już co prawda niemodny odkąd w TV przestali puszczać reklamy z marynarzami, co to w środku sztormu pachną OS, ale nadal do nabycia w dużych sieciach handlowych:) Więc w razie ataku borewicziozy będziesz mogła się spryskać w najbliższym hipermarkecie, a przy odrobinie szczęścia nawet nalać sobie trochę do torebki foliowej i inhalować się później:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńZastanawiam się nad aktualnością danych tego fana-webmastera. A zresztą może on jest sponsorowany przez producenta Old Spice'a i uprawia zręczną reklamę podprogową?
Zapachowe gusta porucznika z pewnością ewoluowały. Przypuszczam, że Borewicz-emeryt jest obecnie właścicielem prężnie działającej firmy ochroniarskiej lub agencji detektywistycznej i w kwestii wyboru wonności nie schodzi poniżej Diora. :)
@Lirael: a może mu się nie powiodło i jest tylko szeregowym emerytem-ochroniarzem? Wtedy nie Dior, tylko dezodorant Bond:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo niemożliwe, żeby nie doceniono jego walorów! A może w związku z posiadaną wrażliwością dziecka założył prywatne przedszkole o profilu policyjnym? Skoro są przedszkola ekologiczne, sportowe, taneczne, ten oryginalny profil na pewno wzbudziłby zainteresowanie. :)
@Lirael: ten pomysł to ja już chyba gdzieś widziałem...:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za skopiowanie - pomysł musiał mi się wdrukować w szarą materię. :)
@Lirael: ależ to nie mnie przepraszaj, tylko gubernatora Kalifornii, który zresztą okazał się być zdradzieckim łajdakiem, niegodnym, by wychowywać przedszkolaki:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńLicea z klasą o profilu policyjnym są też w Polsce, bo przedszkole to raczej możliwe jest wyłącznie z kalifornijskim Arnoldem w roli opiekuna. :) Filmu nie ogladałam, tylko tzw. zajawki. Sławomir byłby lepszy. Zamiast leżakowania ćwiczyłby dzieci w ciętych ripostach. :)
@Lirael: no nie wiem, czy do przedszkolaków lepszy A. czy B. Chyba jednak wolałbym przedszkolaka wymusztrowanego niż rzucającego przy obiedzie ciętymi ripostami:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńRzucanie ciętymi ripostami w czasie posiłku może skoczyć się ranami kłutymi, ciętymi lub szarpanymi - zatamować krwotok, zdezynfekować, opatrzyć. ;)
Nie polecam.
Czasem odpowiedź na pytanie "A. czy B." brzmi "C.". Na przykład C jak Columbo. :) Tyle, że Columbo dla przedszkolaków wydaje mi się trochę zbyt statyczny i roztargniony. :)
@Lirael: C. miał problemy ze wzrokiem, więc mógłby nie dopilnować, z kolei Kojak mógłby przekarmić maluchy lizakami. I tak źle, i tak niedobrze:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńKojak wykluczony - u dzieci masowo wystąpiłaby próchnica! :) Franz Maurer na pewno używałby brzydkich słów i mógłby zdeprawować dziewczynki. A może William z Baskerville? Wizualnie kojarzyłby się dzieciom z Mikołajem. :)
@Lirael: no ale William ciągle maczał palce w różnych podejrzanych substancjach, jakże by mógł dzieci ciasteczkami częstować? Może lepiej braciszek Cadfael, rumianek na bolące brzuszki by parzył:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNo i ten włosienicowy, szorstki habit. Dzieci nie mogłyby się do Williama przytulać.
Cadfaela jeszcze nie poznałam, choć zamierzam wkrótce, ale skoro twierdzisz, że jest rozsądnym kandydatem... Rumianek to też argument "za", o ile nim dzieci nie poparzy.
Rozważałam też Wallandera, ale jego mroczna melancholia mogłaby w przedszkolakach wyzwolić agresję.
@Lirael: Cadfael był wysoko kwalifikowanym zielarzem i w życiu nie oparzył żadnego dziecka rumiankiem:) Nawet jakby się zdarzyło, to umiałby udzielić fachowej pierwszej pomocy. No i znał mnóstwo historyjek z czasów krucjat. Ideał po prostu:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńZastanawiam się tylko nad jednym. Skoro przedszkole ma profil policyjny, to czy on nie jest zbyt łagodny, zwłaszcza w połączeniu z rumiankiem? Na czas leżakowania nada się idealnie, ale przydałby się chyba jeszcze ktoś energiczniejszy.
@Lirael; w porządnym przedszkolu wychowawca ma pomocnika, jakiś Arnie pewnie by się zgodził dyscyplinować maluchy, podczas gdy Cadfael by smarował porozbijane kolanka gencjaną:)
OdpowiedzUsuńCzy gencjana to jeszcze w ogóle jest w sprzedaży?
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńPomysł jest super. Kiedy Arnie będzie sConany, zastąpi go Cadfael. :)
Wydaje mi się, że gencjanę można kupić, ale nie jest już chyba często stosowana. Na dzieciach jej się raczej nie widuje. Kiedyś panie farbowały sobie nią włosy. :) Niektóre wyglądały dość psychodelicznie. :)
@Lirael: o włosach nie słyszałem, ale ponoć farbowano gencjaną pieluszki tetrowe i szyto z tego spódnice:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńWychodził na pewno piękny lawendowo-bzowy kolor! :P
@Lirael; z moich wspomnień wynika, że raczej był trupiosiny:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo był ożywczy fiolecik, chłodny jak wiaterek znad prowansalskich pól lawendowych! :P
@Lirael: skoro tak twierdzisz:) Faceci ponoć nie znają się na kolorach, to kobiety rozróżniają kilkadziesiąt odcieni fioletu:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń...i znają na każdy odcień odrębną nazwę, podobnie jak Eskimosi na określenie śniegu. :)
@Lirael: facetom nie jest do śmiechu, jak im się każe doprecyzować odcień fioletu: "bardziej w bakłażana czy bardziej w śliwkę węgierkę":)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńOpisując odcień zawsze można bakłażana zastąpić swojską oberżyną i wszystko stanie się jasne. :)
Barwa bakłażana jest fioletem z z kroplą amarantu, a śliwka węgierka to leciutko omszały fiolet z domieszką błękitu paryskiego. :)
@Lirael: taaa, pamiętaj, że ze ślepym się o kolorach nie gada:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńPrzypuszczam, że "mężczyźni i kolory" to jest kolejny mit, wymyślony naprędce przez jakiegoś pana, którego żona zbeształa za błąd w zakupach. :) Tak się składa, że 99 procent malarzy, którzy przeszli do historii, to mężczyźni, więc to jest daltonizm wybiórczy. :D
@Lirael: nie mówię o daltonizmie, mówię o rozróżnianiu między czerwonym, czerwonym i trochę ciemniejszym czerwonym:) Liliowym, wrzosowym i lawendowym:) Czarnym, czarnym i czarnym:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńŻe taki Matejko może nie potrafił ponazywać dziesiątków odcieni, których używał, nie znaczy, że różnic nie widział. :)
To jest teoria spiskowa z tymi kolorami. :)
@Lirael: odcienie to ja nawet rozróżnię, ale cały dowcip w tym nazywaniu:) Siedząca w przymierzalni żona wydaje np. polecenie: znajdź mi taką samą bluzkę,ale w kolorze dojrzałego awokado, tylko nie przynieś tej w odcieniu limonki. I co? Trzeba od razu pół sklepu przynieść, żeby nie latać w tę i z powrotem:DD
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń:D :D :D Ewentualnie można się zapisać na kurs dla sadowników i wtedy te kolorystyczne niuanse owocowe staną się oczywiste. Tam na pewno używają plansz poglądowych, nie ma mowy, żeby uczestnik nie odróżnił żółci cytrynowej od bananowej i jest gwarancja, że ta żółć go ni zaleje. :)
@Lirael: znalazłem sobie pomoc naukową: http://pl.wikipedia.org/wiki/Lista_kolor%C3%B3w, chociaż mam wrażenie, że mój monitor baaardzo przekłamuje te kolorki:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńAle świetne zestawienie, ja tu wsiąknę na całe godziny!!! Nazwy kolorów w moich uszach brzmią jak poezja śpiewana. Bardzo je lubię.
Nie posądzaj monitora swego o przekłamania, bo go zdenerwujesz i się wygasi. :)
W ramach poetyckiego odczulania poranna inhalacja substancją psychoaktywną M. P.-J.
http://www.poezjaa.info/index.php?p=2&a=15&u=284
@Lirael: to życzę miłej zabawy, monitorowi mojego laptopa już niewiele brakuje do wygaśnięcia:)
OdpowiedzUsuńI nie atakuj tak od rana poezją, to powinno być zakazane przez konwencję haską albo genewską:D
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńDzięki za tę listę! Dzięki niej odróżnienie błękitu Thénarda od błękitu Turnbulla będzie dla mnie fraszką. :)
Żeby pozostać w świetnym nastroju, udam się z tym wzornikiem na zakupy i wybiorę sobie sukienkę w kolorze eozyna, feldgrau, w ostateczności może być róż pompejański. :) Szpanować grynszpanem nie zamierzam. :P
Intryguje mnie barwy o nazwach majtkowy, sadza angielska i tango. :D
Zawsze myślałam, że pąsowe róże są krwiście czerwone! Ciekawe, czy Maria Krüger wiedziała, że to dość jasny róż.
A brunatny okazał się odcieniem brązu! Zawsze kojarzyłam go z czarnoszarym.
Dzięki Tobie zobaczyłam świat we właściwych kolorach - przy założeniu, że monitor jest prawdomówny. :D
Muszę też zweryfikować w dowodzie osobistym zapis na temat koloru oczu. :)
@Lirael: ten pąsowy jako krwisty to dość powszechne przekonanie, jak sądzę. Sam je podzielam i wolałbym uważać, że autorzy tego spisu się mylą albo monitory przekłamują:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTam jest enigmatyczny opis słowny "bardzo jasnoczerwony", ale na rysunku jest róż. Niestety, trzeba będzie zweryfikować poglądy.
@Lirael: w zasadzie krew tętnicza jest bardzo jasnoczerwona, więc mogłoby się zgadzać:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńPrzestań o tej tętniczej, bo zemdleję! W czasie pobierania krwi odwracam głowę pod dziwnym kątem, żeby nie patrzeć, a ty mi każesz sobie krew tętniczą wyobrażać! :D
Krew brzmi neutralnie, ale już przy tętniczej moja wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach. :D
@Lirael: a ponoć to faceci mdleją na widok krwi i przy porodach:P Skoro jednak nie widziałaś nigdy krwi serdecznej z tętnic, no to nie zwizualizujesz sobie pąsowego:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńMoja pasja poznawcza ma granice: nie otworzę sobie tętnicy, by napawać się widokiem barwy bryzgającej posoki. :) Tak naprawdę to nigdy na widok krwi nie zemdlałam, ale wtedy zawsze mi się wydaje, że za chwilę to zrobię. :)
@Lirael: możesz otworzyć tętnicę temu panu od szkoleń:) Włącznikiem od komputera:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNasycę oczy kolorem, a potem fachowo udzielę pierwszej pomocy! ;)
@Lirael: tylko nie zapomnij o stroju ochronnym i kaloszach, otwarta tętnica bryzga:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńCzy Ty przypadkiem nie czytasz potajemnie jakiegoś skandynawskiego kryminału? :P
Obawiam się, że trochę bym się rzucała w oczy w tych kaloszach i ochronnych drelichach na kursie komputerowym.:D Zbrodniarz powinien bardziej wtapiać się w tło.
@Lirael: obawiam się, że to już we mnie tkwi, taka skandynawska mroczność. A czytam rozkoszny kryminał w starym stylu, lata 40., trójka dzieci detektywów. Będę chwalił za czas jakiś, więc na wszelki wypadek od razu zaopatrz się w egzemplarzyk:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń"Róże pani Cherington"??? Kończyna na okładce raczej nie sugeruje, że to książka o dzieciach. :D
Znalazłam taką z pąsową różą :)
http://allegro.pl/craig-rice-roze-pani-cherington-nowa-i1626225936.html
Dzięki za tajną/poufną informację! :)
@Lirael: Tak:) Nie dość, że kolorek paskudny, to jeszcze ta kończyna sugerująca wypadek w tartaku:) Okładka wcześniejszego wydania ciut subtelniejsza:) Zawartość tomu natomiast całkiem przyjemna, jak znalazł na najbliższą falę upałów:D
OdpowiedzUsuńInformacja jest całkowicie jawna, w końcu wieszam aluzyjne okładki, żeby nikt nie czuł się zaskoczony:P
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem ta kończyna nie tyle tartak sugeruje, co raczej powiązania z jakimś Moulin Rouge czy innym przybytkiem rozpusty. :D
Byłam pewna, że to jakiś kryminał noir. :)
@Lirael: czego by nie sugerowała, okładka jest ohydna. Tekst na niej natomiast głosi, że Craig Rice obwołano damską następczynią Hammetta. Ale raczej nie za tę książkę:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo dobrze, bo Hammett to chyba ten od "Sokoła maltańskiego"? W sumie ten "Sokół..." nie był taki zły, na pewno lepszy od Chandlera.