Wzbierające wody niedoskonałości
"Dora Greenfield rzuciła męża, ponieważ się go bała. W sześć miesięcy później postanowiła wrócić do niego z tego samego powodu."[1] To się nazywa mocny początek opowieści! A po trzęsieniu ziemi w pierwszych zdaniach napięcie rośnie z każdą stroną. Do napięcia, a chwilami wręcz rozdygotania, trzeba się przyzwyczaić. Lekturze "Dzwonu" towarzyszy do końca.Kiedyś przeżyłam niezbyt udane spotkanie z twórczością Iris Murdoch, teraz było o niebo lepiej. Po jej książkę sięgnęłam pod wpływem recenzji Ani, która dotyczyła innej powieści tej pisarki i komentarza Bezszmer, rekomendującej "Dzwon" jako dobry wybór dla początkujących amatorów twórczości autorki "Jednorożca". Wypożyczyłam w ciemno.
Biblioteczny egzemplarz pozbawiony był obwoluty, stąd zastępczy wariant okładki w recenzji. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zdarzyło mi się przeczytać książkę, o której nie wiedziałam kompletnie nic. Z jednej strony czułam niedosyt informacji, z drugiej jednak to było ciekawe doświadczenie. Czasem warto przeczytać książkę przyobleczoną w burą, biblioteczną włosiennicę. Niektóre noty wydawcy sprawiają, że czuję się tak, jakbym już poznała całość.
"Dzwon" opowiada o burzliwych losach małżeństwa Dory i Pawła Greenfield, którzy w wyniku splotu okoliczności trafiają do świeckiego bractwa anglikańskiego. Jego siedziba mieści się w posiadłości Imber Court w ustronnym zakątku hrabstwa Gloucestershire. Ważną rolę odegra też pobliskie opactwo Imber, klasztor benedyktynek, jezioro, a również średniowieczna legenda o zatopionym dzwonie.
Powieść podobała mi się, ale nie wpadłam w zachwyt bezkrytyczny. Uważam, że cierpi na nadmiar słów. Wyrazy spadają na czytelnika jak ulewny deszcz. Na moim odbiorze "Dzwonu" na pewno zaważył przekład. Jest chropawy, niektórym fragmentom brakuje płynności. Może stąd właśnie wrażenie, że nie czytam, a przedzieram się przez gąszcz wyrazów. Świat powieściowy jest tak szczelnie wypełniony słowami, że za mało miejsca pozostało dla czytelnika.
Bardzo lubię głębię psychologiczną opisywanych postaci, ale odnosiłam wrażenie, że autorka trochę przesadziła. Wolę, kiedy autor daje większą autonomię odbiorcy, kiedy bardziej mu ufa, kiedy przedstawia fakty, które samodzielnie trzeba zinterpretować. Drobiazgowość analiz bohaterów w "Dzwonie" była dla mnie nieco męcząca. Przykładowo przeżycia wewnętrzne po pocałunku Michała i Toby'ego zajmują osiem i pół strony (Toby cztery, Michał cztery i pół). Podobno od nadmiaru głowa nie boli, ale tym razem poczułam lekki przesyt. Przeszkadzało mi też trochę naciągane prawdopodobieństwo niektórych rozwiązań fabularnych. Powieść ma charakter moralitetu, więc pewne rzeczy musiały mieć miejsce, żeby wypłynęły z nich odpowiednie wnioski.
O "Dzwonie" trudno zapomnieć. Powieść Murdoch przeczytałam w sierpniu, a do tej pory zdarza mi się zastanawiać nad jej przesłaniem, nad postępowaniem bohaterów. We wstępie do angielskiej edycji A. S. Byatt stwierdza, że główne tematy książki to religia i seks oraz skomplikowane związki między nimi. Moim zdaniem książka mówi też o ludzkiej niedoskonałości, o przepaści między naszymi dążeniami, aspiracjami, wyidealizowanymi poglądami na własny temat, a rzeczywistością, która wcale nie jest różowa. Zdaniem autorki człowiek to istota targana namiętnościami, które zagłuszają racjonalne myślenie. Powieść obnaża też nasz brak odpowiedzialności za czyny, gesty, słowa wobec innych osób. Impulsywny gest potrafi wywrócić czyjeś życie do góry nogami:
nigdy nie jesteśmy bezpieczni. W każdej chwili możemy być wyrwani ze stanu bezgrzesznej pogody i bez żadnych faz przejściowych wtrąceni w jego przeciwieństwo — tak wysoko wzbierają wokół nas wody naszej i cudzej niedoskonałości. Toby przeszedł w ciągu sekundy, albo takie przynajmniej miał wrażenie, drogę od radości, która zdawała się niezachwiana, do niepokoju, którego prawie nie rozumiał. [2]Losy bohaterów ilustrują przekonanie, że za wyrządzone krzywdy trzeba zapłacić nawet po wielu latach. Kara dosięgnie winowajcę w najmniej spodziewanym miejscu i czasie: "Nasze uczynki są jak okręty, przyglądamy im się. gdy wypływają na morze, ale nie wiemy, kiedy i z jakim ładunkiem wrócą do portu". [3]
Lista tematów do przemyśleń poruszanych w książce jest znacznie obszerniejsza. Obawiam się, że trochę za długa jak na liczącą 332 strony powieść. Poza wymienionymi problemami autorka porusza kwestię homoseksualizmu, etyki zawodu nauczyciela, małżeństwa, wolności i wiele innych. Tragiczne wydarzenia, jakie rozgrywają się w Imber Court i mało optymistycznie refleksje filozoficzne, nie pozwoliły mi niestety poznać poczucia humoru autorki, o którym sporo czytałam. To przygnębiająca powieść. Jedyne przebłyski uśmiechu pojawiają się wówczas, gdy na scenę zamaszyście wkracza Dora Greenfield.
Mimo zastrzeżeń elegancka i błyskotliwa proza Iris Murdoch daje dużo satysfakcji. To dla mnie jedna z ważniejszych książek tego roku. Wymagała cierpliwości i skupienia, ale cały czas towarzyszyło mi przekonanie, że warto.
_____________
[1] Iris Murdoch, "Dzwon", tłum. Krystyna Tarnowska, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1972, s. 5.
[2] Tamże, s. 168.
[3] Tamże, s. 174.
[2] Tamże, s. 168.
[3] Tamże, s. 174.
Moja ocena: 4+
Iris Murdoch |
Mi się ta książka szalenie podobała :)
OdpowiedzUsuń~ Domi
OdpowiedzUsuńU mnie aż tak entuzjastycznej reakcji nie było, ale kunszt autorki szczerze podziwiam. :)
Ania jest, zdaje się, prawdziwą kreatorką trendów, jakby to powiedzieli w telewizji śniadaniowej, też już pod jej wpływem mam zestaw Murdoch do poczytania:)
OdpowiedzUsuń~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo prawda! Na rekomendacjach Ani nigdy się nie zawiodłam.
Zobaczymy, jak będzie tym razem. Też mam "Dzwon" i klubowe "W sieci":)
OdpowiedzUsuńWyczytałam, że "W sieci" jest zabawne, co mnie ucieszyło, bo "Dzwon" raczej nie nastraja optymistycznie. :)
OdpowiedzUsuńZobaczymy, jak to z tą zabawnością będzie:)
OdpowiedzUsuńJa przeżywam teraz takie zachłyśnięcie fantastyką (to pewnie konsekwencja odkrycia tego gatunku dopiero kilka miesięcy temu), że o innych książkach głównie czytam na blogach. I tak sobie myślę, że jak już się "odchłysnę", to będę miała sporo sprawdzonego do przeczytania. Poczekam w takim razie na Wasze wrażenia z "W sieci", żeby sobie odnotować najciekawszy tytuł tej autorki :)
OdpowiedzUsuń~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńKsiążka zrecenzowana przez Anię jest również dowcipna, więc "Dzwon" sprawia wrażenie dość nietypowego pod tym względem. :)
~ Viv
Jeśli fantastyka sprawia Ci radość, wcale nie widzę potrzeby odchłyśnięcia. :) Ja z kolei od wielu miesięcy czuję narastającą potrzebę przeczytania dobrej powieści fantasy. Bardzo lubię ten gatunek, a w ostatnich latach popełniłam grzech zaniechania. :)
@Lirael: poczytamy - zobaczymy:) Nieustająco rekomenduję Diunę, chociaż to nie jest fantasy, ale z pewnością zaspokoi Twoje wysokie wymagania:)
OdpowiedzUsuńO żesz, jaka pamięć ludzka krótka jest! Czytałam w trakcie studiów, nawet pracę zaliczeniową popełniłam na temat "Dzwonu", a teraz po tylu latach pamiętam tylko, że dobra to powieść była i ważna. I nic więcej... Straszne.
OdpowiedzUsuń~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńPamiętam, że cenisz i polecasz "Diunę". Mam nadzieję, że ją wypożyczę i wkrótce przeczytam. :) Fantastyka naukowa to dla mnie terra incognita, ale coraz bardziej mam ochotę ją zgłębić. :)
~ Grendella
U mnie występuje podobne zjawisko. Wniosek jest prosty: czytamy stanowczo za dużo. :) Gdyby to było pięć książek rocznie, nie byłoby najmniejszego kłopotu z zapamiętywaniem licznych szczegółów. :)
jest to jednak z powieści 'kamieni milowych' w historii mojego czytelnictwa. Przeczytałam ją w wieku siedemnastu, może osiemnastu lat i do tej pory 'mnie trzyma'. To przegadanie jest typowe dla tamtych czasów, kiedy była pisana, roztrząsanie różnych sytuacji i zagadnień natury psychologicznej. Jak stare polskie filmy, czyż nie?
OdpowiedzUsuń~ Kasia.eire
OdpowiedzUsuńTa powieść ma wszelkie dane ku temu, żeby stać się kamieniem milowym. Wcale się nie dziwię, że zrobiła na Tobie aż tak duże wrażenie. Dla nastolatki to musiał być spory wstrząs. Wyczytałam, że Murdoch była zafascynowana freudyzmem i egzystencjalizmem, co widać w tej powieści jak na dłoni i ma swoje konsekwencje w formie, rozwlekłych rozważaniach każdego drgnienia duszy bohaterów i tematyce. Masz rację, że tamte czasy (r. 1958) różniły się jednak od naszych i w dziedzinie gustów literackich, i filmowych.
niedawno o tym pomyślałam, że niektóre filmy, w których ona stoi oparta o fortepian, w tle schody i on, trochę nieostry, i tak on coś powie, ona też - 20 minut - w tych czasach ludzie by z kina wychodzili, a my się zachwycamy, bo stare, bo znamy, bo to nasze. Ja lubię, ale się z tym wychowałam, inni już niekoniecznie
OdpowiedzUsuń~ Kasia.eire
OdpowiedzUsuńOna stoi oparta o fortepian, w tle schody i on, trochę nieostry. Świetny opis, zwłaszcza ta nieostrość bardzo rozbudziła moją wyobraźnię, wręcz widzę tę scenę! :D Kto inny nazwałby tę ostrość mdłością. :) Chętnie bym sobie taki nostalgiczno-nieostry film obejrzała. Jesteś szczęściarą, bo masz nową wspaniałą kolekcję filmów rosyjskich. :)
No właśnie, Freud i egzystencjalizm! Chodziło mi to gdzieś z tyłu głowy. Tak, dużo czytamy, dużo zapominamy - dobrze, że mamy te swoje blogowe "przypominacze" lektur.
OdpowiedzUsuńWłaśnie odkopałam swój egzemplarz "The Bell", przytargany z Londynu. Odświeżę tę lekturę.
~ Grendella
OdpowiedzUsuńBlogowe "przypominacze" lektur są bardzo pomocne. Żałuję, że wcześniej robiłam zapiski tylko w zeszytach. Znalezienie czegoś graniczy z cuden. :( Mam ich pokaźną stertkę, kiedyś obfotografuję i zaprezentuję na blogu jako relikt przeszłości. :)
Cieszę się, że masz pod ręką "The Bell" i bardzo jestem ciekawa, jakie zrobi na Tobie wrażenie. A szczególnie nie będę się mogła doczekać Twojej opinii o języku tej powieści. Moim zdaniem coś zgrzytało, ale jak wspominałam, winy dopatrywałabym się raczej w tłumaczeniu. Owocnego odświeżania! :)
Jak ja nie znoszę takich filmów, co to ona, on, fortepian i nieostre schody:P Choćbym nie wiem jak uważnie oglądał, to i tak nic nie rozumiem z tych spojrzeń, półsłówek i urwanych gestów:) Przykład klasyczny "Ostatni dzień lata" z Machulskim i Laskowską, tylko fortepianu brak:D
OdpowiedzUsuń~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńJa lubię. :) Mój ukochany klasyk gatunku to "Pożegnania" Hasa, nawiasem mówiąc właśnie z 1958 roku, kiedy wydano "Dzwon". Moi rodzice od wieków uwielbiają ten film i mnie nieostrym staruszkiem portierem zarazili. :)
Aha, "Ostatniego dnia lata" nie oglądałam, muszę jak najszybciej nadrobić. :)
OdpowiedzUsuń@Lirael: "Ostatni dzień lata" też z 1958 roku:) Absolutnie cudowne zdjęcia i tylko fabuła umyka:) Tak samo jak w "Nożu w wodzie".
OdpowiedzUsuń~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo muszę koniecznie "Ostatni dzień lata" obejrzeć!
A w porównaniu z nieostrymi "Pożegnaniami" "Nóż w wodzie" jest dość ostry. :D
Zupełnie nie moje klimaty, w młodości oglądałem za dużo horrorów klasy C na wideo:P
OdpowiedzUsuńOstatni horror, jaki oglądałam, to był właśnie jakiś film klasy C bodajże o trójkącie bermudzkim. Doprowadził mnie do takiej histerii, że bałam się sama pójść do swojego pokoju. :D To było chyba w ósmej klasie podstawówki, od tamtej pory skrupulatnie unikam tego typu produkcji. :)
OdpowiedzUsuńA ja pasjami uwielbiałem keczup lejący się wszystkimi otworami ciała:) Niestety jakiś czas temu po Anakondzie z JLo stwierdziłem, że gust mi się wyrobił i oglądać się tego nie da:P
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że JLo grywa w horrorach, kojarzę ją raczej z niezbyt zabawnymi komediami romantycznymi. :)
OdpowiedzUsuńW wypadku JLo słowo "grywa" jest ogromnym, zupełnie niezasłużonym komplementem:P http://zapytaj.onet.pl/Category/001,003/2,12749258,Czy_film_039Anakonda039_z_Jennifer_Lopez_jest_straszny.html
OdpowiedzUsuńZacofany w Ostatnim dniu lata nie widzi fortepianu, bo go nie ma, a w Pozegnaniach nie widzi, chociaż jest, haha. O Pożegnaniach myślałam właśnie, chociaż nie pamiętam tego filmu scena po scenie, raczej wrażenie jej i jego nieostrego właśnie :-)
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten film, muszę go sobie powtórzyć.
Co nie zmienia faktu, że jest tak przegadany, jak Dzwon, co ja akurat akceptuję, chociaż rozumiem też twoje zniecierpliwienie tym roztrząsaniem. Zresztą Nóż w wodzie, kolejny film z kanonu tych, co mogę oglądać w kółko, też jest przegadany. W każdym razie akcja jest tam raczej w słowach i gestach niż w czynach. A stare powieści polskie? Też takie.
dodam tylko, że to przegadanie mi się tak na osobowość rzuciło (pewnie wpływ lektur i filmów z tamtych czasów), że do tej pory, poza czasem młodości durnym i chmurnym, kiedy balangowałam jak to nastolatki, teraz wolę zdecydowanie bardziej spotkania przy stole, gdzie dyskutuje się bez końca na różne tematy, niż wygibasy przy muzyce w stylu fruwa moja marynara.
OdpowiedzUsuń~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńFaktycznie, JLo nie jest wybitną aktorką. :)
Na tym forum pada stwierdzenie, że "Anakonda" nie jest horrorem. Ciekawe, czym jest wobec tego. :)
~ Kasia.eire
Najważniejsza zaleta "Pożegnań" to melancholijny nastrój, ja też miałabym problem z synchroniczną rekonstrukcją scen. :) Ja tez czuje potrzebę powtórki, zdecydowanie. Ten film powinno się oglądać jesienią. :) "Nóż w wodzie" aż tak mi się nie podoba, choć oczywiście go cenię. Nigdy nie byłam fanką Leona Niemczyka, może na tym polega mój problem. :)
W "Dzwonie" nie ma aż tak wiele dialogów i dyskusji, tam dominują analizy i retrospekcje. A Twoi przyjaciele na pewno bardzo cenią to przegadanie, co Ci się na osobowość rzuciło i rozmowy bez końca. :)
@Lirael: odpowiedziałbym zwięzłym słowem, ale w tak lawendowych okolicznościach przyrody nie wypada się wyrażać:D
OdpowiedzUsuń~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo ja się chyba domyślam, czym jest. :D
W każdym razie nic nie tracisz bez znajomości dzieła:D
OdpowiedzUsuńZwiastuje to również fascynujący plakat, :)
OdpowiedzUsuńPlakat równie wyrafinowany jak dzieło, które reklamuje:P
OdpowiedzUsuńNietęga mina Voighta na plakacie to chyba też krótka recenzja tego projektu artystycznego. :)
OdpowiedzUsuń@ Lirael
OdpowiedzUsuńPierwsze zdanie fantastyczne, od razu nadaje kierunek powieści. Dalej Twojej notki nie czytam, żeby nie psuć sobie smaku;) Wrócę do niej później.
@zacofany.w.lekturze
Mam nadzieję, że Murdoch Cię nie zawiedzie. Miałabym wyrzuty sumienia, że Cię naraziłam na koszty;)
"Ostatni dzień lata" b. mi się podobał, dla mnie to właściwie pantomima;)
Podziękowania za miłe słowa. Fajnie by było, gdyby Murdoch wróciła do łask czytelników;)
Nie znosze Iris Murdoch, po prostu jej nie trawie.
OdpowiedzUsuńMoze za wczesnie sprobowalam, moze zle zaczelam, ale starannie wymazalam jej powiesci z pamieci. Pamietam jedynie ze byly w jednej dziewczeta o doprawdy tak pretensjonalnych imionach, ze nawet dziewietnastowieczna powiesc pensjonarska by ich nie przebila. (Alef bylo chyba jednym z nich. Tak to juz jest, kiedy filozofka zabiera sie za pisanie powiesci, ech...)
Moje uczucia najlepiej ujela Anna Bojarska w Wyznaniach czytelnika samicy. O tym jak pierwsze spotkanie moze wywolac zachwyt, drugie zachwyt nieco mniejszy, a o trzecim lepiej nie mowic, bo ile razy mozna czytac o tym samym? W kazdej ksiazce Murdoch - twierdzi Bojarska - wystepuje ksiadz, pederasta i dziewica. Latwo zgadnac dlaczego. Po prostu pierwszy pederasta udal jej sie tak dobrze, ze nigdy nie zniszczyla sztancy.
Bojarska sugeruje tez, ze Murdoch pisala "pod Nobla" "ucinajac glowe wlasnym sklonnosciom do kryminalow czy powiesci grozy". I ja mialam to wlasnie wrazenie - nagromadzenie kompletnie SZTUCZNYCH sytuacji, dialogow, zagmatwanie ktore ma udawac glebie psychologiczna, bo przeciez filozofka - nie wypada pisac po prostu, nie wypada pisac ciekawej fabuly przystepnie.
To znowu Hannah. Tym razem nie bede ryzykowac, ze mi post wymaze, wiec startuje z Anonima.
@ Hannah
OdpowiedzUsuńZ tego, co piszesz, wynika, że chodzi o "Zielonego Rycerza". A skoro koresponduje z innym utworem literackim (http://en.wikipedia.org/wiki/The_Green_Knight_%28novel%29), to już czuję się zaintrygowana;).
Bojarska chyba nie czytała wszystkich powieści Murdoch;)
@Ania: istnieje wiele możliwości pozbycia się niechcianych książek bez posuwania się do palenia nimi w kominku, więc nie rób sobie wyrzutów nawet jeśli mi się nie spodoba:)
OdpowiedzUsuńUlżyło mi;) Ale myślę, że lektura zasłuży na choć jeden uśmiech z Twojej strony;)
OdpowiedzUsuńIris jest wysoko na mojej prywatnej liście "dobrej" literatury świata. Cenię ją także przez wzgląd na jej życie osobiste, pracę której się poświęcała, liczne wykłady na uniwersytetach, które miałam kiedyś okazję wysłuchać na nagraniach archiwalnych. Tej książki jednak jeszcze nie czytałam. Dzięki zatem za przypomnienie, już sobie notuję. Pozdrawiam :))
OdpowiedzUsuń@Ania: już ja tam sobie coś wesołego wynajdę:)
OdpowiedzUsuń~ Ania
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że lepiej będzie jak przeczytasz moje wrażenia dopiero po lekturze "Dzwonu", bo choć starałam się nie zdradzać zbyt wielu szczegółów, spoiler to pojęcie względne. :)
~ Hannah
Ostatnio, odpukać w niemalowane, Blogger jest łaskawszy dla komentarzy, ale ja profilaktycznie i tak zwykle kopiuję tekst przed opublikowaniem, już mam taki odruch warunkowy po kilku niemiłych przygodach. Przykro mi bardzo, że wtedy taki długi komentarz Ci wcięło. :(
O "Wyznaniach czytelnika samicy" Bojarskiej nigdy wcześniej nie słyszałam, już tytuł brzmi intrygująco. :) Jego początek zresztą też: "Madonna pekaesów". :)
Mnie Murdoch zmusiła do myślenia, zaniepokoiła, ale nie zachwyciła dokumentnie, o czym piszę w recenzji. W sumie to może dobrze wróży moim kontaktom z jej innymi książkami, bo nie startuję z pozycji czytelniczki zafascynowanej. :)
Kiedyś czytałam "Czarnego księcia", musiałam nawet zaglądać do notatek, żeby przypomnieć sobie tytuł, więc wrażenia były nie najlepsze.
W "Dzwonie" wymieniony przez Ciebie trójkąt jak najbardziej występuje, z tym, że dziewicą jest chłopak. :)
Nie wiem, czy Michał, jeden z bohaterów "Dzwonu", to pierwszy homoseksualista w karierze literackiej Murdoch, ale portret jest rzeczywiście bardzo udany.
Za mało książek tej autorki przeczytałam, żeby wyrokować, ale niestety, zarzut sztuczności i zbędnych zagmatwań wydaje mi się raczej uzasadniony, ale ja sobie to tłumaczę formą moralitetu, która takie rzeczy wymusza.
Lektura "Dzwonu" dużo mi dała, ale nie wystąpiło takie magiczne oczarowanie jak na przykład w przypadku prozy Kuncewiczowej, Mansfield, Fitzgerald czy Brookner.
~ Barbara Silver
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci możliwości wysłuchania wykładów Murdoch. Można dyskutować o jej zdolnościach pisarskich, ale na pewno była wybitną intelektualistką i przypuszczam, że miała wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia. Mam nadzieję, że "Dzwon" okaże się w Twoim przypadku trafnym wyborem.
A propos biografii Murdoch to mam nadzieję, że w końcu uda mi się zobaczyć film "Iris" oparty na historii jej życia. Ja również Cię serdecznie pozdrawiam. :)
~ Zacofany.w.lekturze
Akurat w czasie lektury "Dzwonu" nie będzie łatwo o uśmiech, ale znając Twoje poczucie humoru, jestem nadzwyczajnie spokojna. :)
~ Hannah
OdpowiedzUsuńP.S. do poprzedniego komentarza
W Biblionetce jest spis treści "Madonny pekaesów" i już tytuł recenzji "Henryka i Kato", "Dosyć, na Boga!", zapowiada delikatnie mówiąc brak entuzjazmu dla Murdoch. :)
@Lirael: ładną sobie opinię wyrobiłem, nie ma co:P Na pewno umrę podczas tego ośmioipółstronicowego opisu pocałunku, ale raczej nie ze śmiechu:D
OdpowiedzUsuń~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTe osiem i pół strony to nie jest opis pocałunku. To są przeżycia wewnętrzne post factum. :)
Fakt, ale tym gorzej dla mnie:(
OdpowiedzUsuńJa uwielbiałam Murdoch w okresie późnolicealnym , właśnei za te sztuczne dialogi (a co!) i podskórną ironię. W zeszłym roku sobie powtórzyłam "Przypadkowego człowieka' i wra żenia nastpujące: opisy OK, dialogi super, ale coś sie z panię Murdoch rozjechałam na poziomie filozoficznym:).
OdpowiedzUsuńJednakowoż mam jeszcze w szafce "Czarnego Księcia" i juz się do niego przymierzam.
http://filetyzizydora.blogspot.com/search/label/Iris%20Murdoch
A co do "najdrobniejszych drgnień duszy" - właśnie sobie przeczytałam pania Bowen- i u niej to sa dopiero detaliczne opisy uczuć.
Co tam 8 stron:).
Iza
OdpowiedzUsuńA recenzja Bowen będzie? Bo od jakiegoś czasu mam tę panią w planach;)
Ania- będzie. Zbieram myśli co tu napisać. W telegraficznym skrócie- nei dla każdego, ale może się spodobac:).
OdpowiedzUsuń~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńMoże by te osiem i pół strony do "Księgi rekordów Guinnessa" zgłosić. :)
~ Iza
Wadą dialogów moim zdaniem nie była sztuczność, tylko to,żę ich było stanowczo za mało. :) sztuczne wydały mi się natomiast niektóre wydarzenia, z wyciąganiem dzwonu na czele.
Bardzo jestem ciekawa Twoich wrażeń z "Czarnego księcia", to jest właśnie ta książka Murdoch, ktora kiedyś tak bardzo mi się nie podobała. :) Ale może wtedy byłam zbyt dziecinna, żeby ją w pełni docenić.
Twoją recenzję z przyjemnością przeczytam, wielkie dzięki za link!
Nie mam nic przeciwko drgnieniom duszy w literaturze, w wykonaniu niektórych pisarzy są świetne, ale akurat wariant Iris M. nie do końca mnie przekonuje. :)
~Ania
Bowen wydaje się warta bliższego poznania! :)
@Lirael: w kategorii najdłużej analizowany pocałunek świata?
OdpowiedzUsuń~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTak. :) Najdłużej i najbardziej wnikliwie analizowany pocałunek. Jeśli taka kategoria jeszcze nie istnieje, poprosimy o dopisanie. :)
Zgłoś koniecznie:))
OdpowiedzUsuńNie omieszkam. :)
OdpowiedzUsuń