I była dzielnica żydowska w Lublinie
Gdzie
każdy gest skamieniał nagle
gdzie
nicość wciąż się waży z trwaniem
chleb w pomnik chleba się obrócił
na palenisku zamiast ognia
mak płonie słońcem podsycany
każdy gest skamieniał nagle
gdzie
nicość wciąż się waży z trwaniem
chleb w pomnik chleba się obrócił
na palenisku zamiast ognia
mak płonie słońcem podsycany
Anna Frajlich, „Pompea”
W przeciwieństwie do Pompejów dzielnica żydowska w Lublinie nie uległa całkowitemu unicestwieniu. Chociaż budynki w większości ocalały, tamten świat zniknął bezpowrotnie. Pozostały już tylko wspomnienia najstarszych mieszkańców mojego miasta i zdjęcia, między innymi prace Stefana Kiełszni, opublikowane w albumie „Ulica Nowa 3”. Dzięki jego stu czterdziestu pięciu fotografiom wiem, jak przed wojną wyglądało pięć lubelskich ulic: Nowa, Lubartowska, Świętoduska, Kowalska i Szeroka.
Dlaczego w roku 1934 w ogóle powstały te zdjęcia? Na pierwszy rzut oka są nijakie i mało efektowne. Odpowiedź na to pytanie nie jest jasna. Niektórzy twierdzą, że fotografie zrobiono na zlecenie konserwatora miejskiego, ponieważ planowano przebudowę dzielnicy żydowskiej. Mamy tu jednak do czynienia z chronologiczną nieścisłością: plany przebudowy pojawiły się dopiero cztery lata później.
Bardziej prawdopodobne wydaje się to, że autor zdjęć zgodnie z trendami w ówczesnej sztuce pragnął ukazywać świat takim, jaki jest, bez upiększeń, bez atrakcyjnych dodatków. Fotografie celowo zostały pozbawione anegdoty. Przy oglądaniu zdjęć towarzyszyło mi wrażenie, że ich autor przeczuwał nadchodzący kataklizm i sam narzucił sobie obowiązki kronikarza świata, który wkrótce przestanie istnieć. Zdjęcia, które robił Kiełsznia, kojarzą mi się z filmem „Dym” (scenariusz i reżyseria Paul Auster), w którym jeden z bohaterów, Auggie Wren (rewelacyjna kreacja Harveya Keitela) przez wiele lat codziennie fotografował ten sam fragment ulicy. Lubelski fotograf z pasją dokumentował słoneczną stronę Nowej, Lubartowskiej, Świętoduskiej, Kowalskiej i Szerokiej, dosłownie kamienica po kamienicy.
Bardziej prawdopodobne wydaje się to, że autor zdjęć zgodnie z trendami w ówczesnej sztuce pragnął ukazywać świat takim, jaki jest, bez upiększeń, bez atrakcyjnych dodatków. Fotografie celowo zostały pozbawione anegdoty. Przy oglądaniu zdjęć towarzyszyło mi wrażenie, że ich autor przeczuwał nadchodzący kataklizm i sam narzucił sobie obowiązki kronikarza świata, który wkrótce przestanie istnieć. Zdjęcia, które robił Kiełsznia, kojarzą mi się z filmem „Dym” (scenariusz i reżyseria Paul Auster), w którym jeden z bohaterów, Auggie Wren (rewelacyjna kreacja Harveya Keitela) przez wiele lat codziennie fotografował ten sam fragment ulicy. Lubelski fotograf z pasją dokumentował słoneczną stronę Nowej, Lubartowskiej, Świętoduskiej, Kowalskiej i Szerokiej, dosłownie kamienica po kamienicy.
Autor zdjęć urodził się w roku 1911 w Jakubowicach koło Lublina, w niezamożnej rodzinie robotniczej. Gdyby nie fotografia, którą zaczął się pasjonować jako młody chłopak, prawdopodobnie nigdy o nim nie usłyszelibyśmy. Stał się właścicielem największej w Lublinie kolekcji literatury fachowej na temat fotografii, a również zakładu i sklepu fotograficznego. Zdobył uznanie, ale po wojnie los nie oszczędził mu pobytu w więzieniu za poglądy polityczne, a zrehabilitowano go dopiero po śmierci. W maju 1999 roku jego syn udostępnił fotografie Ośrodkowi Brama Grodzka – Teatr NN.
Zdjęcia stanowią bogatą dokumentację dla historyków, scenografów i kostiumologów. Niesamowite wrażenie robi świat zakrzepły w fotograficznej lawie. Na pewno żyło się wolniej. W bramach i drzwiach stoją osoby, które spokojnie kontemplują to, co dzieje się na ulicach. Dzielnica sprawia wrażenie zaniedbanej, tak jakby mieszkańcy podświadomie przeczuwali, że wkrótce im przyjdzie opuścić ją na zawsze. Brakuje zieleni. Wyraźnie widoczne są różnice między mieszkańcami Lublina a przybyszami ze wsi. Nieustannie zdumiewała mnie skrupulatność fotografa. Wprawdzie na niewielu zdjęciach można zobaczyć uśmiech, mało kto śmiało patrzy w obiektyw, ale to nie są fotografie przygnębiające. Smutna jest natomiast świadomość, że puls ulicznego zgiełku w dzielnicy żydowskiej wkrótce zamilknie.
To nie są też fotografie ani upozowane, ani artystyczne, a mimo wszystko trudno uznać je tylko za bezduszne świadectwo. Po lekturze "Fotoplastikonu" Jacka Dehnela zakochałam się w starych zdjęciach i patrzę na nie teraz inaczej. W fotograficznym zapisie nawet zwykłych chwil kryje się nieuchwytna magia. Ile poezji jest chociażby w szyldach na zdjęciach Kiełszni (pisownia oryginalna):
Fabryka cukierków „Aromat”
Wytwórnia bielizny i pijam „Esef”
Drukarnia „Okręt”
Magazyn mebli „Zaufanie”
Ubiory „Ekonomja”
Tanie źródło towarów bławatnych
Browar miodu „Victorja”
Fabryka octu spirytusowego „Warszawianka”
Zdjęcia zachęcają, by godzinami się w nie wpatrywać, zastanawiając się, gdzie spieszą przechodnie, co im się przytrafiło tego dnia, gdy zostali uwiecznieni. Fotografie z albumu "Ulica Nowa 3" stanowią ciekawą ilustrację do elegii Jakuba Glatsztejna: „Lublinie, moje święte żydowskie miasto, miasto wielkiej żydowskiej nędzy i radosnych żydowskich świąt. Twoja żydowska dzielnica pachniała świeżym razowym i sitkowym chlebem, kiszonymi ogórkami, balsaminką, śledziem i żydowską wiarą.”[2]
Zdjęcia Stefana Kiełszni, a szczególnie właśnie szyldy, zafascynowały niemiecką artystkę, Ulrike Grossarth z Drezna, która odbyła w 2006 roku podróż do Lublina. W Ośrodku Brama Grodzka – Teatr NN po raz pierwszy zobaczyła te fotografie. Elementy zdjęć wykorzystała w swoich pracach. Tak powstała wystawa „Bławatne z Lublina” i towarzyszące jej publikacje. Jedna z nich to właśnie pięknie wydany album, „Ulica Nowa 3”. Książka wydana jest niezwykle starannie, wręcz z pietyzmem, począwszy od płóciennej oprawy w kolorze szarobłękitnym, a skończywszy na reprodukcjach. Oprócz prac Stefana Kiełszni album zawiera kilka szkiców, które zdecydowanie wzbogacają odbiór oglądanych fotografii. Teksty są w trzech wersjach językowych: po polsku, po niemiecku i po angielsku.
Wszystkie zdjęcia opublikowane w "Ulicy Nowej 3" można obejrzeć bezpłatnie w Archiwum Cyfrowym Stefana Kiełszni na stronie Biblioteki Multimedialnej Ośrodka Brama Grodzka – Teatr NN.
Kto nas odgrzebie
z jakiej lawy
łopatką pył odgarnie skrzętnie
i z popielniczki u wezgłowia odgadnie
żeśmy mogli kochać
dziecięce klocki rozrzucone w baśń
- o Królewnie Śnieżce -
złoży pod szkłem
z tabliczką - n i e d o t y k a ć
w laboratorium na pulpicie niedopisany ból
odczyta.
Anna Frajlich, „Pompea”
_______________________
[1] Cyt. za: Monika Adamczyk-Garbowska, Marta Kubiszyn, „Pamięć w fotografiach: Stefana Kiełszni dokumenty nieistniejącego żydowskiego miasta”, [w:] Stefan Kiełsznia, „Ulica Nowa 3”, red. Ulrike Grossarth, Spector Books, 2011, s. 32.
A krążymy wokół naszych małych ojczyzn, krążymy... Tylko że ja nie wiem, gdzie ten mój kraj lat dziecinnych jest naprawdę.:)
OdpowiedzUsuń~ Ksiazkowiec
OdpowiedzUsuńU mnie z małoojczyźnianą identyfikacją nie ma problemu, bo urodziłam się w Lublinie i tu mieszkam. W dzieciństwie byłam trochę rozdwojona, bo pomieszkiwałam u babci w okolicach Szydłowca i Skarżyska, ale teraz Lublin króluje w moim sercu niepodzielnie. :)
i kto by pomyślał, że można tak pięknie zrecenzować książkę z fotografiami... Wobec tego to nie mogą być zwyczajne fotografie.
OdpowiedzUsuń"Na pewno żyło się wolniej"...
poezja!
~ Oleńka
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za ciepłe słowa. Cieszę się, że recenzja Ci się podoba. Ale to zasługa zdjęć, od których naprawdę trudno się oderwać.
Ja także noszę swą mała ojczyznę w sercu, choć mieszkam teraz w Lublinie to moje myśli często kierują się ku rodzimym lasom, skąd mój ród.
OdpowiedzUsuń~ Alannada
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że Ty też mieszkasz w Lublinie. :) Rodzinnych lasów bardzo zazdroszczę. Co roku jeździmy w lecie na Roztocze, żeby się napatrzeć i nawdychać.
Kiedy byłam w Pompejach oglądanie skamieniałych ludzkich postaci wydawało mi się czymś nie na miejscu, jakbyśmy przyglądali się tym ludziom w najbardziej intymnej chwili - chwili konania. Piękny wiersz.
OdpowiedzUsuńA moja mała ojczyzna... krążę tu i tam, uwielbiam te moje podróże i są chwile, kiedy wydaje mi się, iż mogłabym zamieszkać w którymś z tych pięknych miast, które odwiedzam tak często, są chwile, kiedy przeklinam moje miasto z jednej strony za prowincjonalność, z drugiej za wszelkie niedogodności, jakie wiążą się z mieszkaniem w "zakorkowanym" mieście. Ale to są tylko chwile.
Ja uwielbiam stare kino, stare zdjęcia, wszystko z tamtych czasów...
OdpowiedzUsuń~ Guciamal
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam w Pompejach, znam je tylko z filmów i książek, ale wydaje mi się, że czułabym się podobnie jak Ty. To miejsce na pewno wywołuje szacunek, ale chyba też sprawia, że turysta czuje się jak intruz.
Ja też zdaję sobie sprawę, że moje miasto nie jest ideałem, u nas też korki bardzo utrudniają życie, ale trudno nie lubić Lublina. :)
~ Piter Murphy
To bardzo polecam album Kiełszni i "Fotoplastikon" Dehnela. Sądzę, że Ci się spodobają.
Fascynujące zdjęcia i znakomity tekst. Polecam uwadze Twojej i zainteresowanych niedawno przypomniane zdjęcia Juliena Bryana z oblężonej w 1939 roku Warszawy - z kolei pełne dramatyzmu i reporterskie. Próbka tu: http://books.google.com/books?id=AEIEAAAAMBAJ&lpg=PA73&ots=b2zvdDWYFH&dq=%27Documentary%20Record%20of%20the%20Last%20Days%20of%20Once%20Proud%20Warsaw%22&pg=PA73#v=onepage&q&f=false
OdpowiedzUsuńPS. Co to balsaminka?
~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję.
Nigdy wcześniej nie widziałam zdjęć Juliena Bryana, są niesamowite! Ładunek dramatyzmu rzeczywiście nieporównywalnie większy. Chłopcy z "Gazetką Miki" na tle ruin, zdjęcie ze szpitala, wrażenie wstrząsające.
Sądziłam, że balsaminka to jakaś roślina, ale okazało się, że to specjalne naczynko do przechowywania wonnych ziół, które ma kształt wieżyczki.
Bryana rocznicowo ukazały się dwa albumy, polecam przejrzenie, gdyby Ci się udało znaleźć. Za balsaminkę dziękuję, człowiek uczy się całe życie:)
OdpowiedzUsuńKsiazka zapowiada sie niesamowicie. Kielsznia daje czytelnikowi bilet wstepu do swiata, ktory nie tylko bezpowrotnie przeminal, a ktory trudno nam (mi przynajmniej) sobie dzisiaj wyobrazic. Zydowska dzielnica w Lublinie wyglada z dzisiejszego punktu widzenia rownie ezgotycznie, co centrum sztuki japonskiej w Krakowie... Jakim ciekawym miejscem musial byc kiedys Lublin! (co nie znaczy, ze nie pozostaje uroczym miastem, bylam, widzialam, bardzo mi sie podobalo :))
OdpowiedzUsuńKupilam jakis czas temu ksiazke Alfreda Döblina "Podroze po Polsce" - zapiski z przedwojnennej Polski zamieszkanej przez Zydow, Ukraincow, Bialorusinow i Litwinow i bardzo jestem jej ciekawa.
Z cyklu: niezwykle zbiegi okolicznosci. Przegladalam dzis w przerwie na obiad dodatek literacki do "Le Monde" i wpadlam na takie zdanie wypowiedziane przez corke jednego z waznych tworcow w jidysz, Altera Kacyzne: "Chce pan, zebym opowiedziala mu o tym zaginionym swiecie [swiecie jidysz], ale nawet gdybym mogla przedstawic panu dokladna kolejnosc wydarzen, czy raczej - kolejnosc, w ktorej ustawila je moja pamiec, jak moglabym sprawic, by oddychal pan powietrzem czasow, ktore minely?"
OdpowiedzUsuńWyglada na to, ze zdjeciom Kielszni sie ta sztuka udala :)
Napisać tak ładnie o rzeczach w sumie zwyczajnych, które stały się zupełnie niezwyczajne to spora sztuka. Zachęcająca recenzja - rzadkość w odniesieniu do albumów z fotografiami. Jakiekolwiek piękne by one nie były. Z pewnością sięgnę po ten album.
OdpowiedzUsuńPiękna recenzja. Rzeczywiście, rzuca sie w oczy to zaniedbanie,az się· zastanawiam, kedy te kamienice były nowe i jak spod igły?
OdpowiedzUsuń~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńSwoją drogą balsaminka to takie ładne słowo. :)
na pewno będę wypatrywać zdjęć Bryana, bo te, które widziałam, zrobiły na mnie wielkie wrażenie!
~ kometa088
Dziękuję za zaproszenie.
~ katasia_k
To prawda, dzięki Kiełszni można odbyć ciekawą podróż w czasie.
Nawiasem mówiąc kilka lat temu byłam w centrum sztuki japońskiej w Krakowie i bardzo mi się podobało. A w kawiarni jest chyba najlepsza zielona herbata, jaką kiedykolwiek piłam. :)
Cieszę się, że miałaś okazję odwiedzić Lublin i że pozostawił miłe wspomnienia.
Bardzo zaintrygowała mnie Twoja wzmianka o książce Döblina. Mam nadzieję, że wkrótce o niej napiszesz. Nota wydawcy bardzo zachęcająca.
Fragment z dodatku do "Le Monde" o oddychaniu powietrzem czasów, które minęły jest piękny, wielkie dzięki! Rzeczywiście, świetnie koresponduje z tym, czego dokonał lubelski fotograf.
~ Classicsunday
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję. To niezwykłe, że tak "chłodne", pozornie mdłe zdjęcia wywołują tak silne emocje. Mam nadzieję, że choć trochę udało mi się je wyrazić w recenzji.
Do sięgnięcia po album bardzo zachęcam. Mam nadzieję, że Tobie również dostarczy wielu wzruszeń.
~ Iza
Serdeczne podziękowania za miłe słowa.
Chociaż upłynęło tyle czasu, te kamienice nadal nie wyglądają najlepiej. :( A niektóre z nich są bardzo ładne. Rzeczywiście, trudno je sobie wyobrazić jako pachnące farbą i nowiutkie. Przypuszczalnie tak wyglądały na początku XX wieku.
Cudownie napisałaś o tej książce. Pamiętam, kiedyś miałam w rękach album, właściwie nie album, a książkę, która kompleksowo opisywała kawałek województwa wraz z miejscowością, gdzie urodziła się w i wychowała moja mama. Sama książka - właściwie nic specjalnego, ale jak usiadłyśmy razem, wskazywała mi na to, czy na tamto, pokazywała zdjęcia, mówiła, co się zmieniło, a co pozostało...
OdpowiedzUsuńTakie oglądanie przez pryzmat powiązań między człowiekiem a zdjęciem jest jakieś magiczne.
~ Agnes
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki. :)
Oglądanie zdjęć z osobą, która potrafi zajmująco opowiadać o pokazanych na nich miejscach, to przyjemność podwójna. :) Mamie też na pewno było bardzo miło.
Masz rację, że jest w tym wszystkim magia, którą trudno racjonalnie wytłumaczyć.
Powiedzieć, że "zajrzałem" to właściwie nic nie powiedzieć. Album znakomity. Zestawiłem go sobie z naszą nowoczesnością, pojechawszy w tamte kresy (dla nas z tej strony Wisły to kresy) i teraz rozumiem skąd ta magia. Jeśli jest ona (ta magia) obecna w dziś uchwyconych fotografiach lubelskiego, to tym bardziej musi być i w owych dokumentach epoki, która minęła. Dzięki raz jeszcze. Wpis tutaj => album => decyzja o wyjeździe tam. Taka kolejność. I nie żałuję (-emy). K.
OdpowiedzUsuńŚwietnie, że udało Ci się dotrzeć do tego albumu, bo obawiam się, że nie jest łatwo dostępny.
UsuńNawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że dzięki mojej notce zdarzyło się tyle dobrego! Tym bardziej, że, jak piszesz, nie żałujecie decyzji o wyprawie. A dostrzeżenie przez Was magii tych pozornie zwyczajnych i nieciekawych miejsc to kolejny powód do mojej wielkiej radości. To ja Ci dziękuję.