7 lutego 2011

Hilary Mantel, "W komnatach Wolf Hall "


 Człowiek człowiekowi wilkiem

Wydaje mi się, że wilki wyginęły, kiedy wycięto większość puszczy. 
To wycie, które słyszysz, to tylko londyńczycy.[1]

Nie pamiętam już, kiedy książka zmęczyła mnie tak okrutnie jak powieść Hilary Mantel. "W komnatach Wolf Hall" to istny wampir energetyczny.  Mimo wszystko heroicznie wytrwałam do końca.

Deszcz nagród, jakie spłynęły na tę pozycję - a są to wyróżnienia bardzo prestiżowe (Booker 2009, National Book Critics Circle Awards, Walter Scott Prize) - i jej triumfalny pochód przez blogi angielskojęzyczne to ważne przesłanie dla wydawców i pisarzy marzących o zaszczytach i popularności: otóż czytelnicy wciąż są spragnieni ciekawych opowieści o ludziach trawionych namiętnościami. Przypuszczam, że jurorzy chcieli też docenić wkład pracy autorki - napisanie tej powieści poprzedziło zapewne wiele miesięcy spędzonych w bibliotekach.

Moje wrażenia z lektury "W komnatach Wolf Hall" można przedstawić w formie sinusoidy. Zdarzały się chwile kryzysu, kiedy byłam bliska rzucenia książki w kąt, i momenty znużenia, połączone z drzemką, do czego przyznaję się pałając rumieńcem wstydu. Były też fragmenty świetne, dla których warto przeżyć tę drogę przez czytelniczą mękę. Zmagania z powieścią Mantel przypominają wędrówkę górską. Mozolnie posuwamy się do przodu, walcząc ze zmęczeniem. Nagle zachłystujemy się pięknem tego, co widzimy, w jednej chwili zapominamy o trudach wspinaczki i podążamy dalej.

Zdziwiło mnie to, że autorka wybrała okres w historii Anglii, który był tak często wykorzystywany w dziełach beletrystycznych i filmowych (przykłady z ostatnich lat to brytyjski serial o Tudorach i powieści Philippy Gregory oraz ich adaptacje), że wywołuje znużenie. Wprawdzie u Mantel światło reflektorów pada głównie na postać mniej znaną, ale mimo wszystko odnosimy wrażenie, że spotykamy się ze starymi znajomymi. Zaskakuje właściwie tylko portret Anny Boleyn, która zwykle przedstawiana jest jako uciśniona niewinność i ofiara sprośnego monarchy. Natomiast w "Komnatach Wolf Hall" niemile rozczarowuje nas swoim chłodem, umiejętnością manipulowania ludźmi, chorobliwą zazdrością i przebiegłością.

Przez karty powieści przewijają się dziesiątki postaci. Wprawdzie na początku książki umieszczono ich spis, który ma czytelnikowi ułatwić orientację, ale mimo to ogarnięcie tego tłumu bywa kłopotliwe. Identyfikacji osób nie ułatwia fakt, że niektóre imiona (na przykład Maria, Henryk, Tomasz) często się powtarzają.

Tomasz Cromwell jest postacią najciekawszą. Wywodzący się z nizin społecznych  człowiek, który doprowadził do perfekcji umiejętność miękkiego lądowania nawet w najgorszych okolicznościach. Dzięki sprytowi robi świetlaną karierę. Droga jego życia prowadzi z rynsztoku w Putney poprzez Hampton Court wprost do prywatnych komnat dworu królewskiego.

Żadna z postaci nie wywołała we mnie większej sympatii. Nawet w bohaterach, których losy budzą współczucie, jest coś odpychającego. Bije od nich lodowaty chłód, są przebiegli i wyrachowani. Jedyna sfera życia, która wymyka się im spod kontroli, to seks. Zastanawiam się, czy na dworze nie było ani jednej szczerej, życzliwej osoby? Domyślam się, że Mantel chciała pokazać otoczenie króla jako stado bezwzględnych egoistów i karierowiczów, ale we mnie wszelkie uogólnienia zawsze budzą wątpliwości.

Przypuszczam, że miłośnik wartkiej, trzymającej w napięciu akcji, z irytacją przerwie lekturę "W komnatach Wolf Hall" po kilkunastu stronach. Bardzo mylący jest dramatyczny i gwałtowny początek. W powieści dominują bowiem "gadające głowy", w tym koronowane. Rozmów jest mnóstwo. Powieść Hilary Mantel jest książką klaustrofobiczną. Większość scen (czytaj: rozmów) rozgrywa się w pomieszczeniach zamkniętych.

Książka przypomina sztukę teatralną lub scenariusz filmu. Otwiera ją spis bohaterów z rozbiciem na sceny. Narracja jest oszczędna, prowadzona w czasie teraźniejszym, niczym didaskalia. Choć nieustanne rozmowy czasami drażnią, to w naszych czasach, gdy często porozumiewamy się z najbliższymi za pomocą karteczek na lodówce, trochę zazdrościmy Anglikom z epoki Tudorów ciągłej, niespiesznej wymiany myśli.

Odebrałam "W komnatach Wolf Hall" jako dzieło przytłaczające, pozbawione polotu i wdzięku. Odchudzanie przydałoby się nie tylko sfrustrowanej Katarzynie Aragońskiej (nawiasem mówiąc wnuczce Izabeli Katolickiej, a córce Joanny Szalonej), ale również samej powieści. Czy potrzeba aż 656 stron, aby uświadomić czytelnikom, że świat polityki i władzy opiera się na fałszu?

Blogowi recenzenci anglojęzyczni często mieli za złe autorce używanie enigmatycznej formy "on". Przez chwilę nie wiadomo, o kogo chodzi, a zwłaszcza na początku nowego akapitu. Zwykle w takich sytuacjach pisarka miała na myśli Cromwella. Sądzę, że jest to zabieg celowy. Tomasz Cromwell to "everyman", każdy. Bo tak naprawdę na historię mają wpływ nie osoby, których imiona tłustym drukiem są wyróżniane w podręcznikach, a zwykli ludzie i ślepy los. "Co tam koronacje, konklawe i celebra. Świat zmienia się wskutek ruchu pionka na szachownicy, muśnięcia pióra przeformułowującego ostatnie zdanie i zmieniającego siłę jego wymowy, kobiecego westchnienia, ulotnej woni kwiatu pomarańczy lub wody różanej, niewieściej dłoni zaciągającej draperie łożnicy, cichego szelestu stykających się ciał."[2]

Ważną rolę w powieści odgrywają wilki. Kojarzą się z niebezpieczeństwem, wrogością, agresją. Obraz "wilka w owczej skórze" pasuje do bohaterów powieści Mantel, którzy często maskują prawdziwe intencje i uczucia, są hipokrytami. Kardynał Wolsey przestrzega: "Zawsze próbuj(...)dowiedzieć się, co ktoś nosi pod wierzchnim odzieniem, gdyż nigdy nie jest to tylko skóra."[3] Wilki symbolizują też rozwiązłość i uleganie instynktom. Lupanar, wilcza nora, to przecież synonim domu publicznego.[4]

Przywoływany kilkakrotnie Wolf Hall - siedziba rodu Seymourów - w oczach współczesnych jest siedliskiem rozpusty. Co ciekawe, cierpkie uwagi na jego temat wygłasza Anna Boleyn, która nie do końca stanowi wzór cnót niewieścich: "Boccaccio mógłby się wiele nauczyć od tych grzeszników z Wolf Hall."[5] "Oni tam, w Wolf Hall, nie mają pojęcia co to powściągliwość.[6]

Dość często pojawiają się też w powieści psy. Rodzina Cromwella zawsze ma czworonożnego pupila o dziedzicznym imieniu Bella. Wolsey porównuje Tomasza do psa bojowego. W owych czasach pies symbolizował wierność, co, biorąc pod uwagę upadek obyczajów na dworze królewskim, odczytać można w sposób ironiczny.

Nie zauważyłam, żeby książka Mantel zrobiła zawrotną karierę w naszym kraju. Przypuszczam, że polską wersję tytułu wymyśliła osoba, która nie przeczytała książki. "W komnatach Wolf Hall" wyraźnie sugeruje miejsce akcji, podczas gdy wzmiankowana rezydencja pojawia się zaledwie kilka razy i nie przenosimy się do niej nigdy. Uważam, że "Wolf Hall" brzmi znacznie lepiej i bardziej metaforycznie.

Podziwiam ogrom pracy tłumaczki. Przekład powstał błyskawicznie. Jedyny mankament to imiona, które tłumaczone są niekonsekwentnie. Część poznajemy w wersji polskiej, część w angielskiej. Z Jane Seymour zrobiono Joannę (jeśli już upierać się przy tłumaczeniu, bliższa prawdy byłaby chyba Janina).

Książka wydana jest starannie i efektownie (twarda oprawa, obwoluta, złocenia). Mam jednak zastrzeżenia do okładki: moim zdaniem wprowadza w błąd. Graficzna stylistyka i sfotografowane rekwizyty sugerują, że będziemy mieć do czynienia z opowieścią sensacyjną. Na pewno gwarantuje to powieści większą poczytność, ale mija się z prawdą. Szkoda też, że nie zatroszczono się o przypisy. Osoba nie znająca języka angielskiego nie zrozumie na przykład gry słów na stronie 270 (Mody/Muddy).

Tradycyjnie polowałam na polonica: autorka wspomina o samotnych handlarzach futer z Polski, którzy chcieli sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie mówi w ich języku. Tomasz Cromwell nie ma najlepszego zdania o naszej mowie ojczystej: "To gorszy język od walijskiego."[7] Mimo to postanawia się go uczyć.

Sándor Márai pisze w "Księdze ziół": "Książka potrafi być również wrogiem; trzeba stoczyć z nią pojedynek do samego końca."[8] Zastanawiam się, czy w przypadku powieści Hilary Mantel nie należało jednak wywiesić białej flagi kilkaset stron przed zakończeniem.

---
[1] Hilary Mantel, "W komnatach Wolf Hall", tłum. Urszula Gardner, Wydawnictwo Sonia Draga, 2010, s. 506.
[2] Tamże, s. 615.
[3] Tamże, s. 115.
[4] J.C. Cooper, "Zwierzęta symboliczne i mityczne", tłum. Anna Kozłowska-Ryś i Leszek Ryś, Dom Wydawniczy Rebis, 1998, s. 294-296.
[5] Hilary Mantel, op. cit., s. 308.
[6] Tamże, s. 449.
[7] Tamże, s. 118.
[8] Sándor Márai, "Księga ziół", tłum. Feliks Netz, Czytelnik, 2006, s. 85.

P.S.
Hilary Mantel pracuje właśnie nad drugą częścią powieści, która będzie zatytułowana The Mirror and the Light.

Moja ocena: 4

22 komentarze:

  1. Trudno nie znać tej książki, bo była i jest wszędzie. Czasem, moim zdaniem, tak się chce napisać wybitne dzieło, że w rezultacie książka przestaje przemawiać do czytelnika i jest mordownią a nie zachwytem. Różnie bywa. Ja nie sięgnę po tę pozycję, gdyż nie dorosłam jeszcze do czytania książek, przez które przewija się setki bohaterów- strasznie mnie to odstrasza i generalnie męczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. I tak zamierzam po to sięgnąć, bo czytałam inną książkę Hilary Mantel, "Beyond Black" - rewelacja (czeka zresztą na swoją kolej w kupce książek przewidzianych do pokazania w "Książkach wygrzebanych"), ale dobrze, że wiem, że nie powinnam się spodziewać nie wiadomo jakiej rewelacji, minie mnie rozczarowanie, a może i spotka przyjemna niespodzianka?

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja chyba podziękuję :]

    OdpowiedzUsuń
  4. Sama nie wiem. Na pewno nie w najbliższej przyszłości, bo mam mnóstwo książek w kolejce, ale może kiedyś...
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. wiesz co, zamiast czytac te relacje z wilczego szanca chyba lepiej zobaczyc serial "the tudors" z rewelacyjnym jonathanem rhys meyersem! tez masz seks i knujaca anne boleyn - a przy okazji jeszcze malarsko piekna scenografie

    to co piszesz utwierdza mnie w opinii, ze nagrody literackie dawane sa wg.klucza "najdziwniejsza ksiazka roku" :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo nie lubię przerywać raz zaczętej ksiązki i szczerze mówiąc w całym życiu zrobiłam to raptem 4 razy. Boję się, że to mógłby być piąty albo, że podobnie jak Ty, trwałabym do końca. Na chwilę obecną poszukuję czegoś lżejszego i mniej wysysającego energię, więc chyba podziękuję;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja mysle po moich kilkuletnich doswiadczeniach ze w przygnebiajacej wiekszosci wypadkow przyczyna roznicy w popularnosci miedzy angielska a polska wersja jest mierne tlumaczenie. Nie jakies wyraznie zle, ewidentnie bledne - takie rzeczy sie wylapuje, ale wlasnie - mierne, bylejakie,nie oddajace atmosfery ksiazki. Oczywiscie nie wiem jak sprawa wyglada w przypadku Komnat, chociaz niekonsekwencja w tlumaczeniu imion wskazuje na pospiech... Nie zdawalam sobie sprawy jak drastyczna moze byc roznica, dopoki nie zaczelam na powaznie czytac po angielsku.
    Taki Aniol panny Garnet, albo Wakacje pana Laskawego - po angielsku absolutne perelki, wyjatkowe i ciekawe, lekkosc, potoczystosc, ciekawe pomysly stylizacyjne a po polsku przyciezkawe czytadelko przecietne najwyzej. To przerazajace tak naprawde.

    A do tej ksiazki jestem uprzedzona z wielu powodow, jednym z nich jest to co slyszalam, ze prezentuje wilki jako krwawe agresywne bestie. Wobec wlasnego gatunku wilki maja wbudowane potezne mechanizmy hamujace, o ktorych juz Lorenz pisal. Czlowiek czlowiekowi wilkiem! Ha!

    OdpowiedzUsuń
  8. niestety jestem jeszcze na etapie, gdzie czytam książki do końca chociaż byłaby to miernota ostatniej wody. Niestety bo tracę wiele cennego czytelniczego czasu. Może z czasem i wiekiem będzie łatwiej porzucić tekst... POzdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Boże, właśnie napisałam baaardzo długi komentarz, który mi wcięło :( No nic, spróbuję jeszcze raz.

    Mnie Mantel wciągnęła swoją narracją bardzo. Fajnie, że zwracasz uwagę na pewną teatralność tej powieści. Czytając, miałam wrażenie, że Mantel stara się pokazać, jak bardzo teatralne było życie na dworze właśnie. Te procesje, przejazdy, audiencje - wszystko, od stroju po grymas na twarzy, miało funkcję publiczną i teatralną właśnie. Władza i teatr - to było nierozłączne. Miałam również wrażenie, że Mantel stara się przedstawić uczestników wydarzeń, jak aktorów, którzy nie bardzo wiedzą, w jakim spektaklu grają, nieznających do końca swojej roli. Jeden błąd mógł spowodować katastrofę. Jedynie Cromwellowi udaje się lawirować, tylko on umie dostatecznie skutecznie improwizować, choć nie zna scenariusza.

    Mantel, w przeciwieństwie do Gregory chociażby, prezentuje "odromantycznioną" wizję dworu Henryka VIII. Ale jakby tak pomyśleć o jego panowaniu i tych wszystkich sztormach, które na Anglię beztrosko sprowadził, to trudno wyobrazić sobie jego otoczenie, jako szczególnie beztroskie. Owszem były dworskie rozrywki, turnieje, polowania, i tańce, ale przetrwać mogli tylko najsilniejsi. Albo najbardziej cwani. Wizja nieco darwinowska, ale wydaje mi się, że spójna.

    OdpowiedzUsuń
  10. nie czytałam jeszcze, napewno to zrobię, niemniej jednak ja zawsze czytając o Annie Boleyn miałam wizję właśnie taką, o jakiej wspomniałaś, nie wiem może podświadomość mi to podpowiada :) niemniej jednak jeszcze bardziej mnie zachęciłaś bo chcę się przekonać czy będę mieć podobne odczucia jeśli chodzi ogólnie o książkę

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak zawsze świetna recenzja, Lirael.
    Masz zupełnią rację, że okładka sugeruje, że "W komnatach Wolf Hall" to powieść sensacyjna. Ja bardzo lubię powieści historyczne, ale może tą sobie podaruję :).

    OdpowiedzUsuń
  12. ~ MONIKA SJOHOLM
    Postaci jest w tej powieści naprawdę sporo. Gdyby to były bardzo wyraziste portrety psychologiczne, nie miałabym nic przeciwko.
    Rzeczywiście, o tej książce było dość głośno, ale nie ukrywam - przyczyny tego zjawiska są dla mnie niejasne.

    ~ Procella
    Sporo dobrego słyszałam o Hilary. Wydaje się bardzo ciekawą pisarką. Z not i recenzji, które czytałam, wynika, że jej książki są bardzo różnorodne w stylu i nastroju.
    Ja mam tylko "Fludd", którego jeszcze nie czytałam, ale niesamowicie zainteresowała mnie recenzja.
    Dziękuję za polecenie "Beyond Black", postaram się zdobyć!

    ~ Viconia
    Może przy nadarzającej się okazji przejrzyj w bibliotece czy księgarni? Nie chciałabym Cię uprzedzać do tej powieści, bo gusta są tak różne.

    ~ kasandra_85
    Ja też przesyłam pozdrowienia, a książkę oceń sama, bo będę miała wyrzuty sumienia, jeśli okazałoby się, że oceniłam ją niesprawiedliwie.

    ~ blog sygrydy dumnej
    Ten serial niestety przegapiłam, czego bardzo żałuję, bo podobno ciekawy i miły dla oka. Ostatnio coraz rzadziej oglądam telewizję. To ma dobre strony, ale też zdarza się, że coś wartościowego tracę.
    Nagrody dla tej książki mnie dziwią, bo Bookery często mi się podobają.
    Gdyby ona jeszcze była niezwykle głęboka, obfitująca w trudne kwestie. Tymczasem wydała mi się najzwyczajniej w świecie nudna.
    Kolejna rzecz - sądzę, że takie nagrody powinny promować pozycje potencjalnie ciekawe dla szerokiej grupy odbiorców. Moim zdaniem żeby od deski do deski z satysfakcją przeczytać "Wolf Hall" trzeba być pasjonatem historii Anglii obdarzonym benedyktyńską cierpliwością.:)

    ~ Scathach
    Ja też przerywania lektury nie cierpię i robię to w sytuacjach wyjątkowych. Tu miałam naprawdę problem, bo poważny kryzys zdarzył się kilka razy.
    Jeśli masz nastrój na lekturę odprężającą, to raczej nie ta pozycja.

    OdpowiedzUsuń
  13. ~ Hannah
    O Vickers słyszałam sporo dobrego i dziękuję, że mnie ostrzegłaś, bo "Anioła..." mam właśnie w przekładzie. Po tym, co napisałaś, na pewno zrezygnuję z wersji polskiej. Tak mi się wydaje, że proza Penelope Fitzgerald w rekach tłumacza, który nie byłby wrażliwy na jej delikatny wdzięk, mogłaby się przerodzić w takiego mdłego potworka. Czytelnicy wzruszaliby tylko ramionami: po co tyle szumu wokół tak banalnej książki?
    A Vickers sobie dopisuję do listy "WANTED". :)
    W powieści Hilary Mantel wilki jako takie nie występują. Istnieją tylko w warstwie symbolicznej, przywoływane przez tytuł i nazwę rezydencji, tudzież w tej wypowiedzi Cromwella, która jest mottem recenzji. Psów "prawdziwych" jest natomiast sporo.
    Oglądałam kiedyś świetny film, w którym para badaczy obserwowała wilki, ich zwyczaje, strukturę stada, itp. Rewelacja! Bardzo podobała mi się też książka Mowata "Nie taki wilk straszny".
    Mam okazję obserwować mini-wilczki w wersji jamniczo-szetlandzkiej na co dzień i muszę przyznać, że w kwestii prostolinijności, autentyczności uczuć, szczerości moglibyśmy się sporo od nich nauczyć.

    ~ the_book
    Ja też mam problemy ze zrezygnowaniem z czytania w czasie lektury. Ciągle liczę na to, że nastąpi cudowna zmiana i powieść nie najlepsza zacznie mnie zachwycać. Różnie z tym bywa.

    ~ grendella
    Bardzo mi przykro z powodu komentarza i ogromne dzięki, że zechciałaś go powtórzyć.
    Niestety, Blogger płata figle. zawsze przed kliknięciem w "Zamieść komentarz" staram się skopiować to, co napisałam, ale często zapominam i nieraz zdarzyła mi się niemiła przygoda.
    Cieszę się, że przeczytałaś moje uwagi o tej książce, bo Twoja recenzja "W komnatach Wolf Hall" bardzo mi się podobała. Słusznie została wyróżniona w Biblionetce.
    Teatralność jest rzeczywiście podkreślana. pamiętam, że w pewnym momencie Cromwell powołując się na Erazma z Rotterdamu wspomina o konieczności noszenia maski.
    Doceniam Tomasza za jego umiejętność odnalezienia się w najtrudniejszych sytuacjach - tu na pewno niezłym treningiem było koszmarne dzieciństwo - ale ta jego łatwość dostosowywania się do sytuacji nie budzi mojej sympatii.
    Masz rację, on nie zna scenariusza, ale go sprytnie tworzy. Ta decyzja o zmianie królewskiej podróży, by odwiedzić Wolf Hall, co ma sprawić przyjemność Cromwellowi, a okaże się brzemienne w skutki o charakterze historycznym.
    Nie czytałam książek Gregory, nie oglądałam też adaptacji filmowych, ale wydaje mi się, że jej wersja wydarzeń schlebia nieco mniej wybrednym gustom.
    U Mantel Henryk przedstawiony jest jako taki Dyzio Marzyciel, amator i twórca literatury, pięknoduch o duszy rozkapryszonego dziecka, co w połączeniu z kryzysem wieku średniego (kilka razy podkreślana jest informacja, że jest po czterdziestce) daje efekt destrukcyjny. Na pewno nie jest ponurym okrutnikiem, jakiego moglibyśmy sobie wyobrażać.

    ~ papierowa latarnia
    To bardzo ciekawe, co piszesz o Annie. Ja wręcz przeciwnie, zawsze uważałam ją za okrutnie skrzywdzoną, wrażliwą istotę.
    Bardzo jestem ciekawa, jakie wrażenie zrobi na Tobie książka Mantel.

    ~ Elina
    Bardzo dziękuję Ci za ciepłe słowa o recenzji. Jeśli lubisz ten gatunek literacki, nie rezygnuj tak łatwo z "W komnatach Wolf Hall" , chociażby po to, żeby zobaczyć powieść historyczną w dość specyficznej formie. A okładka naprawdę myląca.

    OdpowiedzUsuń
  14. Lirael, a ja się bardzo cieszę, że masz inny od mojego punkt widzenia, bo dzięki temu możemy się myślami wymienić :)

    Masz absolutną rację - w łatwości adaptacji Cromwella nie ma nic sympatycznego. On nie jest "do lubienia". On jest prawie że archetypem niezłego karierowicza ;) A z Heniem to problem polega chyba na tym, że jest absolutnie nieprzewidywalny, impulsywny, zaborczy, chciwy, zmienia faworytów i faworyty jak rękawiczki.

    Ja książek Philippy Gregory trochę czytałam i zaliczam je do historycznych czytadeł. Taka jej autorska wizja historii, sporo w tym braku precyzji ale czyta się moim zdaniem lekko i miło. Podobała mi się "The Constant Princess", dość swobodna i o wiele bardziej przychylna interpretacja losów Katarzyny Aragońskiej.

    I bardzo Ci dziękuję za miłe słowa o mojej recenzji :)

    OdpowiedzUsuń
  15. jestem wychowana bez telewizora, wiec mam sporo do nadgonienia. kocham seriale historyczne - sa teraz tak wysmakowane plastycznie. mam andzieje, ze uda ci sie ikedys zobaczyc prerafaelitów

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja tylko takie małe pytanko: Czy jesteś pewna, że "Wolf Hall" dostało Bookera wszech czasów? Dałbym sobie rękę uciąć, że jednak "Dzieci Północy" Rushdiego.

    A po książkę Mantel i tak nie planowałem sięgać. Nie przepadam za powieściami historycznymi.

    OdpowiedzUsuń
  17. ~ grendella
    Masz rację, że Cromwell nie jest "do lubienia", mimo wszystko jest w nim coś fascynującego. Takie przyciąganie i odpychanie jednocześnie.:)
    Henryczek przedstawiony jest jako ofiara manipulacji podstępnych niewiast, ze szczególnym uwzględnieniem Anny Boleyn.To smutne, ale mam nieodparte wrażenie, że jego fanklub funkcjonował w oparciu o żądzę władzy tych pań, a nie walory wizualne czy intelektualne monarchy.
    Mam chyba dwie powieści Gregory, ale jeszcze kłębią się w stosach pozycji nieprzeczytanych. Z tego, co wyczytałam w recenzjach, tam też Anna nie jest pokazana od najlepszej strony.
    Katarzyny było mi szkoda, choć faktycznie Mantel nie przedstawia jej jako osoby uroczej. Kiedy Henryk domaga się od niej wydania stroju do chrztu, należącego niegdyś do Marii, by wykorzystać go dla swojej córki z Anną, budzą się we mnie krwiożercze instynkty. Mimo wszystko odnosiłam wrażenie, że w Katarzynie jest więcej urażonej dumy i wściekłości z powodu odsunięcia od władzy, niż zranionych uczuć miłosnych.
    A recenzji jeszcze raz gratuluję.

    ~ blog sygrydy dumnej
    Na szczęście mamy tylko pięć kanałów, wiec wybór znikomy i pokus brak. :)
    Na serial o prerafaelitach nabrałam ogromnej chęci, gdy wspomniałaś o nim po raz pierwszy. mam nadzieję, że wkrótce ukaże się na DVD.

    ~ snoopy
    Pytanko nie jest wcale małe, bo zwróciłeś uwagę na bardzo ważną rzecz! Całe popołudnie buszowałam w internecie i okazuje się, że masz rację. Nie znalazłam żadnej wzmianki o Bookerze wszech czasów dla Mantel.
    Informacja o tym wyróżnieniu znajduje się na okładce polskiej edycji i stąd właśnie ją wzięłam. Nie przyszło mi do głowy, że może być nieprawdziwa.
    Co ciekawe, okładka "W komnatach Wolf Hall" na stronie wydawnictwa jest inna niż wariant znajdujący się w księgarniach internetowych Na stronie Soni Dragi jest okładka bez wzmianki o nagrodach, podczas gdy egzemplarz taką właśnie informację ma.
    Dziwne.

    OdpowiedzUsuń
  18. Powiem Ci, że w życiu patrząc na okładkę nie pomyślałabym, że to powieść sensacyjna. Patrzę teraz na nią i nadal nic mi się z sensacją nie kojarzy. Wytłumaczenie pewnie jest takie, że ominęły mnie okładki klonów Dana Browna, więc wiem niewiele. Ale z powieścią przygodową czy sensacyjną kojarzyłby mi się raczej sztylet, rapier, trucizna, może jakaś peleryna czy tajemnicza postać — chyba jestem strasznie prostolinijna. ;)

    Ale abstrahując od (bardzo ładnej zresztą) okładki, dziękuję za rzetelną recenzję. Pewnie spróbuję się kiedyś z "Wolf Hall" zmierzyć, bo prędzej czy później sięgnie po nią mój mąż, więc będę miała pod ręką, zobaczymy. Trochę odstrasza mnie narracja w czasie teraźniejszym, za to zachęca przewaga dialogów i mała ilość akcji.

    Ciekawe jak wypadłoby porównanie "Wolf Hall" z cyklem "Królowie przeklęci" Druona...

    OdpowiedzUsuń
  19. ~ Ysabell
    We mnie pożółkła mapa i monety budzą natychmiastowe skojarzenie z poszukiwaniem skarbów. :)
    Jak na mój gust okładka stanowczo zbyt dosłowna, o wiele bardziej odpowiada mi wariant oryginalny, który przyciąga uwagę i intryguje.
    Sztylet, rapier, trucizna? Zapomnij o takich rekwizytach. Akcja powieści toczy się w tempie nader leniwym i takie ekscytujące elementy nie wchodzą w grę.
    Czytałam cały cykl Druona. Porównanie nie jest łatwe, bo to zupełnie inne pozycje.
    Moim zdaniem książka Mantel jest na pewno ambitniejsza pod względem intelektualnym i artystycznym. Cykl Druona natomiast zapamiętałam jako zdecydowanie przyjaźniejszy czytelnikowi, łatwiejszy w odbiorze.
    Życzę Ci powodzenia w ewentualnych potyczkach z "Wolf Hall". :)
    Serdecznie cię pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  20. Bardzo byłam ciekawa tej książki gdy namiętnie oglądałam serial Tudorów ;) Teraz moja ciekawość już trochę opadła, ale może kiedyś uda mi się przeczytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. Myślę, że przebrnę, że nie będzie tak źle :-)

    OdpowiedzUsuń
  22. Hmm... recenzja troche miazdzaca. A wlasnie mialam w poniedzialek kupic ksiazke. Zobaczymy, czy podziele twoje zdanie. Co zas do tlumaczen, calkiem sie zgadzam - jak jest kiepski przeklad, to sie ksiazki nie da uratowac. A wydawnictwo Sonia Draga chyba skapi na tlumaczach, bo co ich ksiazke kupie, to zawsze sa bledy i to takie podstawowe. Wbrew pozorom jednak tlumaczenie imion wlasnych to jednen z trudniejszych elementow translatoryki. Nie chce tu tlumaczyc tlumacza, ale moze przelozyl na polski tylko te imiona, ktore w naszym jezyku juz funkcjonowaly (osoby znane historycznie) a po angielsku zostawil te, ktorych obce brzmienie nie bedzie razic czytelnika? wszystko to spekulacje. Przeczytam, to sie dowiem. Choc teraz zastanawiam sie, czy kupic ksiazke. Ech...

    OdpowiedzUsuń