18 lutego 2011

Nicholas Delbanco, "Dawne sprawki"


Sex, drugs. No rock and roll.

Nigdy nie podkochiwałam się w żadnym nauczycielu ani wykładowcy. Może dlatego bohaterowie powieści "Dawne sprawki" Nicholasa Delbanco wydali mi się tacy papierowi.

Kiedy nasza opowieść się rozpoczyna, Paul Ballard, profesor filozofii na uniwersytecie Catamount (dzięki Nai dowiedziałam się, że uczelnia istnieje naprawdę), ma 35 lat, zaś jego studentka, Elizabeth Sieverdsen, jest seksowną dwudziestolatką.  Paul i Beth nawiązują ognisty romans. Jest rok 1969 - czasy Flower Power i wolnej miłości, którą nasi bohaterowie łapczywie uprawiają, narkotykami wzbogacając swoje doznania.

Potem następują dramatyczne wydarzenia, które na długie lata rozdzielą kochanków. Autor sięga po bogaty repertuar tanich chwytów sprawdzonych w telenowelach (wypadek, utrzymana w tajemnicy ciąża, adopcja, poszukiwanie biologicznych rodziców, spotkanie kochanków po latach). Oczywiście nie zdradzę finału. Powiem tylko, że decyzje bohaterów są chwilami kompletnie irracjonalne.

Morał opowieści brzmi: za niefrasobliwość i beztroskę trzeba kiedyś zapłacić.  Dominuje ponury determinizm. Podejmowane decyzje wpływają na nasze losy, więc kierowanie się nastrojem chwili i rozbuchanymi emocjami grozi niebezpieczeństwem. Niezbyt fortunny wydaje mi się przekład tytułu. "Sprawki" sugerują drobne grzeszki, tymczasem bohaterowie przeżywają poważne dramaty.
 
Aby uszlachetnić powieściową materię, polano ją filozoficznym sosem, sugerując, że mamy do czynienia z pozycją ambitną. Podobny cel miało zapewne osiągnąć motto z Villona. Niestety, mimo tych starań "Dawne sprawki" zieją intelektualną pustką. To przykre, że przedstawiciel amerykańskiej awangardy lat sześćdziesiątych napisał tak banalną, przewidywalną do bólu  powieść.

Autor szczodrze inkrustuje swoją swoją książkę bardzo dosłownym erotyzmem. Dość zaskakujący jest w tym kontekście dobór okładki. Nie jestem pewna, czy pensjonarskie, kwieciste giezłeczko pasuje do pikantnej powieści. Dodam, że florystyczne motywy nie mają nic wspólnego z akcją, co nie zmienia faktu, że są ładne.

Przekład "Dawnych sprawek" wprawił mnie w osłupienie. Styl jest czasami  zdumiewającym konglomeratem archaizmów z lekkimi naleciałościami gwarowymi. Czy pod koniec lat sześćdziesiątych naprawdę tak mówili studenci i młodzi pracownicy naukowi?
"Wtenczas, kiedy odpowiadałaś na pytanie o demograficzną teorię Malthusa, zauważyłyście, jak się oblizywał?" (s. 15)
"Lubił widok jej sutek wystoperczonych pod koszulką" (s. 30)
"Więc czemu nie miałby zaproponować tej młódce, by jesienią podjęli swój romans?" (s. 32)
 "Przygotowałem ołówek, pogapiłem się trochę na pustą kartkę i po prostu odłożyłem ten przybór." (s. 65)
 "Przeto p a m i ę t a m." (s. 70)
"Uwielbiałem pracę naukową, samaś mi świadkiem" (s. 73)
"Odwieziemy twój welocyped" - chodziło o rower! (s. 94)
"Jaki obierzemy temat? Pogoda?" (s. 108)
"Pogwałciciele cudzego terytorium" (s. 130)

To nie wszystko. Dowiedziałam się, że istnieje rasa "retriever złocisty" (s.18). To Królewna Śnieżka, nie Złotowłoska, odwiedziła dom trzech niedźwiadków (s. 21). Elizabeth trzyma "krążek maciczny w szufladzie stolika przy łóżku" (s. 35). A poza tym Cortona  we Włoszech jest wioską.

Na koniec zachowałam diamencik:
"Moją najsłabszą stroną (o czym wiesz najlepiej) jest trudność, z jaką przychodzi mi łatwość, zawiłość ścieżek, jakie mnie prowadzą do prostoty; oksymoroniczne pary przeciwieństw są dla mnie nader typowe."[1] 

Dla mnie nader typowa jest alergia na pseudointelektualny bełkot. A ścieżki tym razem powiodły w nicość.

____________
[1]  Nicholas Delbanco, "Dawne sprawki", tłum. Łukasz Nicpan, Świat Książki, 1999, s. 76.

Moja ocena: 2+

22 komentarze:

  1. Teoretycznie powinna mnie Twoja recenzja zniechęcić, ale wydała mi się tak zabawna (!), że uznałam, iż chcę tę książkę przeczytać ^^. Właśnie przyjrzałam się jej na Allegro, jest śmiesznie tania. W wolnej chwili... Naprawdę mnie zachęciłaś! Czasem pseudointelektualny bełkot może być naprawdę ciekawy. Mam wrażenie, że mój komentarz to bełkot. Ale cóż ja poradzę :D.

    OdpowiedzUsuń
  2. chyba być nie zdzierżyła takiego języka:) świetna recenzja:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. hm....czytałam to kiedyś, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć o co chodziło...kompletnie we mnie ta książka najwyraźniej nie została...

    OdpowiedzUsuń
  4. O, to, to... czytałam i nie doczytałam, padłam, bynajmniej nie na kolana z zachwytu, lecz w poczuciu, że lektura byłaby stratą czasu. Recenzję czyta się o niebo przyjemniej od oryginału. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. W pierwszej chwili kładka mnie zachwyciła, ale jak widać stare porzekadło by nie oceniać książki po okładce sprawdza się w 100 procentach.

    OdpowiedzUsuń
  6. "wystoperczonych"? Matulu, co to za słowo w ogóle?! Generalnie zgadzam się z Twoim wnioskiem - pseudointelektualne i pseudofilozoficzne wstawki mają sprawić, że książka wyda się mądrzejsza, niż jest w rzeczywistości.

    A szkoda, bo zaczynało się fajnie - dzieci kwiaty, rewolucja, romans.

    I dupa, że się tak wyrażę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pseudointelektualny bełkot - stwierdzenie jak najbardziej trafione - uważam, po przeczytaniu fragmentów tej książki.
    Przedziwne, naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
  8. moze autor byl pod urokiem( i wplywem) tych 'lat 60-tych' doslownie i w przenosni...gdy pisal ta ksiazke:)))
    "wtenczas,przeto,samas" to mi osobiscie do np Sienkiewicza pasuje,ale dzieci kwiaty?:)

    OdpowiedzUsuń
  9. "wstydliwe sprawki" tak pewnie o tej książce po publikacji myśleli autor i tłumacz ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie zniosłabym tego języka :)
    Dziękuję, że odwiodłaś mnie na dobre od ,,Wstydliwych sprawek,, literackich ;D

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo dobra i szczera recenzja:) Również denerwuje mnie, kiedy autor sili się na intelektualistę, próbuje nadać swojemu pisarstwu głębię poprzez używanie słów rodem z XIX wieku a okazuje się, że gdyby z powieści usunąć to
    " wymyślne" słownictwo , pozostanie jedynie pustka . Ale uważny i doświadczony czytelnik potrafi to wyczuć.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  12. To takie "perełki literackie" ;)) a może winę ponosi tłumacz? i wydawnictwo, ze takiego knota puściło. Zdecydowanie nie będę tego czytać. A recenzja super. Ty to masz pazur !!

    OdpowiedzUsuń
  13. rzeczywiscie nagromadzenie kuriozów translatorskich. ale nawet w swietnie przetlumaczonym instynkcie gry wylapalam pare rzeczy. jedna z nich to "nieortodoksyjne" uzycie slowa "gwoli". "mus sliwkowy" to przeciez powidla no i tlumaczka nie znala slowa "dzezwa". moze tlumaczaczyl dziwne sparwki ponadstuletni staruszek, skoro przywiazany j do slowa "welocyped"? ach, przypomniala mi sie piosenka spiewana czesto w samochodzie przez mojego ojca:
    "jedzie icek, jedzie na welocypedzie - a niech sobie jedzie jak on taki zapalony welocypedziesta!". potem bylo jeszcze: "pije jelen, pije, pije u ruczaju - a niech sobie pije jesli go goraco aj waj bum". tak do konca nie znam prowiniencji tej przyspiewki i nie wiem czy swiadczy ona o otwartosci kulturowej - czy tez wrecz przeciewnie? pewnie twoj brama grodzka by wiedziala

    OdpowiedzUsuń
  14. och, te literówki: tlumaczyl, sprawki, welocypedzista, przeciwnie, twoja

    OdpowiedzUsuń
  15. na dodatek dawne nie dziwne - przepraszam b!

    OdpowiedzUsuń
  16. Witaj :* Miałam na studiach pewną znajomą, która zakochała się w pewnym doktorku z którym mieliśmy ćwiczenia na proseminarium. Ale za nim szalała, aż przykro było patrzeć, zwłaszcza że z naszej perspektywy straszny był z niego bufon :)

    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  17. ~ Alina
    Podobnie jak Ty wyznaję zasadę, że są książki tak nieudane, że aż perwersyjnie fascynujące. Powieść Delbanco moim zdaniem taka nie jest. Za bardzo irytuje sileniem się na filozoficzną głębię. Jeśli jednak przeczytasz ""Dawne sprawki", proszę, podziel się wrażeniami.
    A w Twoim komentarzu absolutnie nic bełkotliwego nie dostrzegłam!
    Dziękuję i pozdrawiam.

    ~ montgomerry
    Cieszę się, że recenzja podobała Ci się.Przypuszczam, że język jest zasługą tłumacza, nie autora.

    ~ Kaś
    Ja też podejrzliwie podchodzę do książek, które po jakimś czasie kompletnie wyparowują z mojej pamięci. To chyba znak, że tak naprawdę nie były warte czytania.

    ~ Jolanta
    Bardzo dziękuję Ci za komplement.
    W tym przypadku niedoczytanie jest jak najbardziej uzasadnione, tym bardziej, że końcówka jest znacznie słabsza niż początek powieści.

    ~ MO
    Mnie też okładka zachwyciła. Zauważyłam,że ta seria jest bardzo ładnie opracowana graficznie. Szkoda, że zawartości poświęcono mniej serca. Mam inne pozycje z tej serii i liczę na to, że będą lepsze.

    ~ Futbolowa
    "Wystoperczone" to mój leksykalny faworyt z tej powieści. Gdzieś jeszcze było "smoktać". Te gwarowe naleciałości koszmarnie zgrzytają w kontekście środowiska w jakim rozgrywa się akcja powieści.
    Autor suto okrasza książkę filozoficznymi odwołaniami, ale reszta to nie najlepszej jakości telenowela i uważam, że połączenie tych elementów daje kiepski efekt.

    ~ beatrix73
    Fragmenty są przykładowe, w tekście jest więcej takich niejasnych i dziwnych określeń i wynurzeń. Na pewno powieści zaszkodził tłumacz, ale nie czuję się wystarczająco zmotywowana, by dotrzeć do oryginału i porównać go z przekładem.

    ~ Emocja
    Mnie też niektóre wyrażenia zdecydowanie pachniały stylem Sienkiewicza!
    Na pewno tłumacz musi zdecydować się na jakąś konwencję, ale w tym przypadku to było nieporozumienie.

    ~ HaNisia
    "Wstydliwe sprawki" pasują tu idealnie!:) Z tego co widziałam na stronie autora wynika, że zajmuje się obecnie publikowaniem książek popularnonaukowych, a z beletrystyki zrezygnował. Przypuszczam więc, że "Wstydliwe sprawki" stanowią rozdział zamknięty. :) Chyba bez większej straty dla historii literatury.

    OdpowiedzUsuń
  18. ~ biedronka
    Pod względem językowym powieść nie jest najłatwiejsza w odbiorze i nie chodzi tu o skomplikowany styl, a pustosłowie opakowane w intelektualne szatki.

    ~ Nemeni
    Cieszę się, że podobnie widzimy ten problem. Gdyby usunąć z "Dawnych sprawek" filozoficzną otoczkę, dodaną moim zdaniem na siłę, pozostałoby niewiele.
    Odniosłam wrażenie, że autor jako pracownik naukowy wstydził się opublikować rozerotyzowany romans i stąd pomysł intelektualnego "podrasowania", który spalił na panewce.
    Moc serdeczności.

    ~ mpoppins
    Dziękuję za taką sympatyczną opinię o recenzji.
    Jak wspominałam, na pewno odpowiedzialność za tę edytorską porażkę spada na tłumacza, ale również redakcję, o czym słusznie wspominasz. Ktoś powinien być zwrócić uwagę na te niezręczne sformułowania. Nie wierzyłam własnym oczom, gdy czytałam niektóre fragmenty.
    Autor odpowiada natomiast za konstrukcję bohaterów i, nastrój, akcję i z tym też nie jest najlepiej.

    ~ blog sygrydy dumnej
    To prawdziwy sklepik z translatorskimi osobliwościami!:)
    Co do przekładu książki Juli Zeh to jak wiesz jeszcze nie czytałam tej powieści, ale nie jestem pewna, czy powidła i mus to jest to samo. Mus kojarzy mi się z deserem. Znalazłam smakowity przepis:
    http://www.wielkiezarcie.com/recipe29198.html
    Wiek tłumacza był pierwszą rzeczą, jaką sprawdziłam po zakończeniu lektury. Według Wikipedii autor przekładu jest tylko o rok młodszy od Elizabeth, bohaterki powieści, więc ten dziwny styl szokuje tym bardziej. Czy on jako dziewiętnastolatek tak konwersował z koleżankami i kolegami?
    Niestety, nie znam osobiście ludzi z Bramy Grodzkiej, ale jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co robią. Bardzo ich za to cenię.
    Ciekawe, czy w dzisiejszych czasach uznano by tę piosenkę o Icku za poprawną politycznie. Raczej autora oskarżono by o wątki antyżydowskie i antygejowskie(aluzyjna obecność welocypedu). No i jeszcze te jelenie! Tu już interweniowałby WWF.

    ~ Barbara Silver
    Wśród moich koleżanek z liceum i na studiach zdarzały się przypadki zadurzeń w ciele pedagogicznym płci męskiej, ale miały charakter platoniczny i obywało się bez dramatycznych finałów. U pozostałych osób również wywoływały raczej irytację, podobnie jak było w Waszym przypadku, a nie ekscytację.
    Przesyłam uściski.

    OdpowiedzUsuń
  19. Wystoperczone sutki mnie powaliły. Nie lubię skopanych tłumaczeń, wysilonej pseudofilozofii i niby intelektualnego bełkotu. Zdecydowanie nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  20. nie wiem na ile znasz niemiecki? w kazdym razie niemiecki produkt, kt kupuje w sloiku nazywa sie "pflaumenmuss" i zapewniam cie, ze to SA powidla! natomiast w austrii kupilam bodajze "povidel" meinla czy cos równie swojskiego - ale to juz wplyw multinarodowosci CK. w kadzym razie tlumaczka przetlumaczyla doslownie: pflaumen + muss, bo mus to tutaj raczej nie polski mus, tylko produkt rozdrobninony czy przecierany. nie zawsze zakres znaczeniowy wyrazu pokrywa sie w róznych jezykach

    OdpowiedzUsuń
  21. Ta z całej serii była najsłabsza i ... najnudniejsza przede wszystkim ;)
    Ogólnie cała seria dobra, tylko bardzo nierówna.

    OdpowiedzUsuń
  22. ~ Moreni
    Nie zachęcam, bo jest w tej książce wiele rzeczy, których nie lubisz.

    ~ blog sygrydy dumnej
    Bez względu na nazwę ten śliwkowy przysmak był na pewno pyszny! :P

    ~ Maniaczytania
    Od dawna obserwuję tę serię, a to była pierwsza pozycja, jaką przeczytałam. W bibliotece książki z tej serii są praktycznie niedostępne, wciąż wypożyczone.
    Szkoda, że trafiłam tak pechowo. Nie zrażam się jednak, będę sięgać po inne pozycje.

    OdpowiedzUsuń