Tropikalne tropy nosorożca
Przez kilka majowych wieczorów w wyobraźni wędrowałam w towarzystwie naukowca, Redmonda O'Hanlona i poety, Jamesa Fentona, po dżungli Borneo. Wycieczka była pouczająca, wyspa mnie oczarowała, czego niestety nie mogę powiedzieć o stylu opowieści i osobowości jej autora.
O'Hanlon jest człowiekiem nietuzinkowym, co zresztą sugeruje jego fizjonomia na zdjęciach. Moim zdaniem wygląda jak postać żywcem wyjęta z powieści Dickensa. :) Jeden z przyjaciół twierdzi, że jego tragedia polega na tym, że urodził się dwieście lat za późno. To osoba delikatnie mówiąc ekstrawagancka, o czym świadczy na przykład fakt, że w domu trzyma na półce słój z kawałkiem zwęglonej stopy przyjaciela, który wiele lat temu popełnił samobójstwo. Bogate wnętrze O'Hanlona poznałam nieco bliżej dzięki obszernemu artykułowi w Guardianie. Z książki "W sercu Borneo", będącej owocem wyprawy na egzotyczną wyspę, wyłania się bowiem obraz zgoła inny.
To, co raziło mnie najbardziej, to poziom dowcipów. W nocie wydawcy na okładce czytamy o "specyficznym poczuciu humoru". W praktyce oznacza to uporczywie powracające żarty, w których naukowiec ostentacyjnie kreuje się na wyluzowanego macho w kiepskim stylu, ciągle sączącego guinnessa i dowcipkującego o swoich pierwszo- i drugorzędowych cechach płciowych. Autor tłumaczy, że w warunkach ekstremalnych nawet "kiepski żart, w najgorszym możliwym stylu, wydaje się niezwykle śmieszny"[1]. Na pewno taki humor działa na eksploratorów rozluźniająco, ale czytelników niekoniecznie zachwycają terapeutyczne sprośności. Nie rzucił mnie również na kolana sposób potraktowania w książce tubylców, z których gościnności i przychylności O'Hanlon i Fenton czerpali pełnymi garściami. Zostali sportretowani jako osoby po prostu śmieszne.
Głównym celem wyprawy w górę rzeki Baleh i na górę Tiban było poszukiwanie białego nosorożca. Oczywiście nie zdradzę, czy misja zakończyła się powodzeniem. Zainteresowanych pointą odsyłam na stronę ostatnią. Spodziewałam się bezkrwawego wariantu "Moby Dicka", tymczasem autor sprawił mi niespodziankę.
O skali niebezpieczeństw grożących uczestnikom ekspedycji na Borneo świadczyły już przygotowania do wyjazdu. Wysłuchiwali następujących przestróg: "Wyda się wam, że to już koniec świata. Nie będziecie mogli oddychać. Nie będziecie mogli ruszyć ręką, zrobić kroku. A po dwóch tygodniach przywykniecie. Kiedy raz znajdziecie się w prawdziwej dżungli, nie będziecie chcieli z niej wyjść."[2] W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy miała miejsce ta wyprawa, Borneo było miejscem tajemniczym i groźnym. Niektóre rejony stanowiły białe plamy na mapie. Książka opowiada o trudach wyprawy i egzotycznych urokach tego miejsca.
Bibliofilom sprawi przyjemność postać przyjaciela O'Hanlona. James Fenton to poeta, klasyczny przykład intelektualisty, który znalazł się w warunkach ekstremalnych. Widzimy go jak pokryty motylami czyta "Nędzników", sam wyglądając dość nędznie.[3] Jeden z rdzennych mieszkańców Borneo, Leon, dzieli się z O'Hanlonem obserwacją: "Ty i Dżems, wy nie zwyczajni człowiek. Dżems zawsze czytać książki."[4] A w czasie tropikalnej, bezsennej nocy w dżungli, dręczeni przez owady wędrowcy prowadzą niekończące się rozmowy o literaturze. Na pytanie, w jakim pomieszczeniu chciałby teraz być, James odpowiada bez wahania: "W bibliotece. Mojej własnej ogromnej bibliotece."[5] W innym miejscu Redmond wspomina:
"Rozmawialiśmy o książkach, które włączylibyśmy do naszych księgozbiorów; dyskutowaliśmy nad rozplanowaniem biblioteki: nie umieliśmy się zdecydować, czy półki na książki powinny stać we wnękach, bo może w takim układzie złote litery wytłoczone na grzbietach oprawnych w skórę woluminów, połyskujące w przyćmionym świetle ognia na kominku, nie wywierałyby dostatecznego wrażenia. Czy dębowe półki powinny sięgać do sufitu, czy też powinniśmy zostawić nieco miejsca na powieszenie jakiegoś Starego Mistrza? Graliśmy w grę "kto co czytał?" I jak dużo z tego pamiętał? - A kiedy - zainteresował się James - zaglądałeś po raz ostatni do Ariosta? - Gawędząc zapominaliśmy o nieznośnym swędzeniu."[6]
Redmond O'Hanlon odwołuje się też do Josepha Conrada - wnętrze Borneo było dla niego jądrem ciemności, siedzibą "pradawnej ludzkości".[7] Nawiasem mówiąc jedna z najważniejszych prac naukowych O'Hanlona została poświęcona Conradowi i Darwinowi.
W czasie lektury "W sercu Borneo" przeszkadzał mi trochę nadmiar cytatów. Niewiele opisów zwierząt i roślin napisał sam O'Hanlon. Oczywiście zawsze podawani są autorzy, a na końcu książki znajdziemy obszerną bibliografię (ponad cztery strony maczkiem!), która robi dość zabawne wrażenie w kontekście tak żartobliwej i lekkiej opowieści. Miłym akcentem są natomiast czarno-białe ilustracje Katarzyny Kariny Chmiel i pomocne mapki.
Egzotyczna podróż dobiegła końca. Opowieści o krwiożerczych instynktach tubylców okazały się przesadzone. Kuchni borneańskiej natomiast zdecydowanie nie polecam: "garnek wydychał ciepły i stęchły odór specjalnie dla nas przygotowywanego tłustego gulaszu z warana. Przypominało to nieco zapach, jaki się wyczuwa w ustach, kiedy dentysta otwiera zepsuty ząb".[8] Borneo jest miejscem wyjątkowym nie tylko dlatego, że zachwyca niezapomnianymi widokami, ptactwem, owadami, przebogatym królestwem przyrody, ale pozwala też odbyć podróż w czasie, cofnąć się w odległą przeszłość ludzkości i Ziemi.
____________
[1] Redmond O'Hanlon, "W sercu Borneo", tłum. Ewa Adamska, Prószyński i S-ka, 1996, s. 52.
[2] Tamże, s. 16.
[3] Tamże, s. 71.
[4] Tamże, s.110.
[5] Tamże, s. 138.
[6] Tamże, s. 138-139.
[7] Tamże, s. 168.
[8] Tamże, s.103.
Moja ocena: 3+
Na zakończenie krótka filmowa wycieczka krajoznawcza na Borneo. :)
No proszę, na zdjęciu autor nie wygląda na takiego co by w kółko o swoich pierwszo- i drugorzędowych cechach...
OdpowiedzUsuńJak to dobrze, że ja wiem, że najlepiej mi jest pośród moich książek bez uciążliwych wypraw do dżungli.
Recenzja zachęcająca i świetnie się ją czytało. Dzięki. :)
Brzmi ciekawie i intrygująco. Dżungla mnie kusi, więc opierać się nie zamierzam:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
~ Ysabell
OdpowiedzUsuńW moim przypadku egzotyczne podróże są w sferze marzeń, więc nie będzie problemu z uciążliwością. :)
Okazuje się, że pozory mylą, on o tych cechach prawie bez przerwy i to słownictwem nie do końca parlamentarnym! :/
Dziękuję za miłe słowa!
~ kasandra_85
Niezapomnianych wrażeń i mam nadzieję, że ta dżungla Cię nie wciągnie tak, jak ostrzegano, że stanie się z bohaterami książki. :)
Witam. Zachęcająca recenzja. Rozumiem, że książka warta przeczytania pomimo wątpliwej jakości żartów autora :)
OdpowiedzUsuńA mnie ta książka zaintrygowała. Sam bym się chętnie znalazł na takiej wyspie...
OdpowiedzUsuń~ spinka
OdpowiedzUsuńWitaj Spinko. Dla borneańskiej przyrody, a szczególnie ptaków i motyli, warto przecierpieć te wątpliwej jakości dowcipy. :)
~ pisanyinaczej
Wyspa naprawdę piękna. Jednak warunki klimatyczne i sceneria (bagna, dżungla) wydały mi się raczej ekstremalne.
A ja mimo wszystko wybrałabym się na Borneo. Może niekoniecznie w towarzystwie Redmonda O'Hanlona, chociaż niewykluczone, że może kiedyś zaprosi mnie na jakąś kolejną ekstremalną wyprawę. ;-) A ja oczywiście nie odmówię. :~D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
A ja mimo wszystko wybrałabym się na Borneo. Może niekoniecznie w towarzystwie Redmonda O'Hanlona, chociaż niewykluczone, że może kiedyś zaprosi mnie na jakąś kolejną ekstremalną wyprawę. ;-) A ja oczywiście nie odmówię, choćby ze względu na jego sympatię dla Josepha Conrada. :~D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
~ Jolanta
OdpowiedzUsuńJolu, dziękuję za cierpliwość, bo domyślam się, że pierwszy komentarz rozwiał się w cyberprzestrzeni - miałam dziś podobną przygodę. Do wyprawy na tę tajemniczą wyspę zachęcam, ale towarzystwo należałoby faktycznie dobierać bardziej starannie. :) Fascynacja Conradem, w dodatku udokumentowana dziełem naukowym, to jednak spory plus, zwłaszcza w połączeniu z tymi książkowymi rozmowami.:) Serdeczności.
Hm, kiedyż to ja ostatni raz zaglądałem do Ariosta? Nigdy? Nigdy! I ten sposób nawet książka podróżnicza (a nie przepadam za takimi) może człowieka ubogacić:D
OdpowiedzUsuńNa (książkową) wycieczkę po dżungli Borneo się piszę, ale może lepiej poszukać innego przewodnika? Czy ktoś słyszał o ciekawej konkurencji? :)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńJa kiedyś przelotnie do niego zaglądałam ("Orland szalony"), ale nie zostałam na dłużej.
Wielkiej kariery mu współcześnie nie wróżę - właśnie się dowiedziałam, że w "Satyrach" uprawiał "humor mizoginny". :)
~ viv
OdpowiedzUsuńTo już mamy kolejną chętną na wyprawę! :) Może zorganizujemy blogową ekspedycję na Borneo? :D Kwestia przewodnika nadal nie została rozwiązana. Trzeba się będzie rozejrzeć w obfitej literaturze przedmiotu zamieszczonej w książce. :)
@Lirael: humor mizoginny? Ty wiesz, jak zachęcić mnie do lektury:P Ciekawe tylko, czy "Satyry" są przełożone na polski:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNiestety, znalazłam tylko wersję włoską tych satyr: http://www.letteraturaitaliana.net/pdf/Volume_4/t75.pdf
Tekst satyry V brutalnie zmasakrowany przez tłumacz Google: http://tinyurl.com/5rrrk88
Brzmi trochę jak współczesna poezja eksperymentalna. :D
Obawiam się, że pytanie, jaki związek ma Giotto z pleśniawkami i przepiórkami (okolice wersu 20) dla nieposiadających przekładu na język polski pozostanie na zawsze bez odpowiedzi. :)
@Lirael: bardzo eksperymentalne:) A w pleśniawki Giotta to ja bym chyba nie wnikał, może to jakaś wstydliwa choroba:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńW ten oto sposób dochodzimy do genezy słynnych fresków - to pokuta za jakieś swawole w czasie polowań na ptaki łowne! :) Życie bywa brutalne: najpierw przepiórki w płatkach róż, potem pleśniawki. :D
powiem szczerze, ze INACZEJ giotta widze - ale mam spojrzenie estetyzujace, a nie medycznie skrzywione ;-)
OdpowiedzUsuńa wracajac do pana o-ha to wygalada mi na takiego, co to mlaska przy jedzeniu. a w ogóle to na ksiedza. sadze nawet, ze mlaskajac zajadlaby gulasz z zezwloka wroga - o ile pamietam wlasnie na borneo takim sie raczono
~ blog sygrydy dumnej
OdpowiedzUsuńTen niepokojący wizerunek Giotta jest autorstwa tłumacza Google, tam należy kierować zażalenia. :)
Na temat mlaskania nie było nic, ale tej opcji wykluczyć nie możemy.
Opis zacytowany przeze mnie dotyczy gulaszu z warana, więc nie doszukiwałabym się sensacji.:)
@Lirael: pleśniawki to choroba brudnych rąk:P Skoro nie mył rąk po malowaniu fresków, to pleśniawki i tak są łagodną karą. Mógł dostać żółtaczki:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńFakt, mogło być gorzej! Chyba jednak historia milczy o tym schorzeniu Giotta. Skoro powstał "Kod Leonarda" możemy się spodziewać jakiegoś obrazoburczego ujęcia również tego tematu. Tytuł "Pleśniawki Giotta" z pewnością przyciągnąłby podekscytowane tłumy! :D
@Lirael: ja bym dorzucił, że pewnie te pleśniawki w jamie ustnej układały mu się w jakiś szyfr. "Szyfr pleśniawek Giotta" - to dopiero byłby hit!
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńW tej chwili czytam powieść Mankella, w której w plamach krwi na podłodze policjant w przebłysku geniuszu natychmiast dostrzega układ kroków tanga. :D W związku z tym tajemniczy wzór pleśniawek Giotta wydaje mi się nader prawdopodobny! :)
@Lirael: od tego jest policjant, żeby dostrzegał:P Czyżbyś już wróciła na łono blogosferci, czy masz autokar z internetem? :D Mam nadzieję, że stadko nie przyniosło Ci wstydu:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTen policjant dostrzegał przesadnie. :)
Blogosfercię sytuuję w tej samej (wyściełanej lawendowym atłasem) szufladce co komcie i blogaski! :D
Już jestem w domu, stadko w porządku, jedynym problemem była nocna działalność wywrotowa pod hasłem "Bezsenność w Podlesicach", nie mylić z Seattle. :) W najbliższych dniach relacja z wyprawy.
@Lirael: "Noce są takie upalne i słowiki spać nie dają":)Młodzież jeszcze nie wie, że od braku snu robią się wory, zmarszczki i bruzdy oraz spada ogólna kondycja psychofizyczna. Mam nadzieję, że wcielałaś w życie lirealizm i nie kazałaś niesfornym myć korytarzy szczotką do zębów:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo fakt, względy estetyczne (uszczerbki w urodzie i psychice wywołane brakiem snu) bynajmniej nie były brane pod uwagę. Dominowały słowiki w transowym rytmie techno. :)
Lirealizm królował i żadne drastyczne formy ucisku nie były stosowane. Zresztą nocne gimnazjalnych Polaków rozmowy odbywały się w obrębie pokojów i nie były szczególnie dokuczliwe. No może trochę, te o 4 nad ranem. :)
@Lirael: no naprawdę wspaniała młodzież Ci się trafiła. To zapewne wynik stosowania lirealizmu:P Właśnie uśmiecham się do własnych wspomnień z wycieczki do Krakowa w VII klasie, kiedy udało nam się zablokować wewnętrzne telefony w hotelu:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNa skutki lirealizmu to stanowczo za wcześnie - znam ich tylko kilka miesięcy. :)
Wasza hotelowa akcja z telefonami była niezła. Tak trochę a propos: kilka lat temu w czasie wycieczki koleżanka zarekwirowała kilka telefonów komórkowych swoim wychowankom, ponieważ za ich pomocą planowali jakąś nocną akcję dywersyjną. W ramach podziękowania te wszystkie telefony zaczęły dzwonić symultanicznie o godzinie 3 w nocy! :D Na szczęście nocowałam w innym pokoju, ale i tak wstrząs akustyczny pamiętam do dziś. :D
@Lirael: młodzież jest kreatywna:) W naszych czasach musieliśmy się ograniczać do denerwowania recepcji migającymi światełkami centralki. Dobrze, że nie była ręczna:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńRecepcjonistka na pewno wspomina z sentymentem to centralkowe disco. :) Przynajmniej jej się nie nudziło w czasie monotonnego dyżuru.
@Lirael: ale donos wychowawczyni złożyła, zołza jedna:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńMoże do tej pory wspomina tę traumę, jak jej wszystkie światełka naraz zabłysły. Grzeczne dzieci bawią się w głuchy telefon, a nie wpędzają w depresję nadwrażliwe recepcjonistki! :)
@Lirael: na głuchy telefon byliśmy za duzi, na flirt towarzyski (pamięta ktoś tę zabawę?) jeszcze za młodzi:P Pozostało wydzwanianie po pokojach:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńJa pamiętam flirt towarzyski, ale szczególnie go nie lubiłam.
My bawiliśmy się jeszcze w coś takiego: cięło się kartki na paski, pisało się pytanie, zaginało się kartkę, pisało się pierwsze słowo (gdzie? kto? itp.), a następnie podawało się osobie siedzącej obok, która musiała napisać sensowną odpowiedź na to słówko, oczywiście bez zaglądania do pytania w pełnym brzmieniu. I tak w kółko, zgodnie ze wskazówkami zegara, aż do zapełnienia całej kartki. Potem się to odwijało i odczytywało w całości. Wychodziły rzeczy niesamowite, czasem strasznie śmieszne. Ja za tą grą przepadałam, choć nie wiem, jak ona się nazywa. :)
@Lirael: mieliśmy coś podobnego. Pisało się zdanie w jednej linijce, ostatni wyraz zdania w drugiej, zaginało i ktoś musiał pisać ciąg dalszy do tego samotnego wyrazu:) Ale to wyrafinowana rozrywka, woleliśmy inteligencję i okręty:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy ten wariant z ostatnimi wyrazami, chyba go wykorzystam na lekcji! Może z tego powstać fajne opowiadanie, a zabawa gwarantowana. :)
W okręty grywałam, ale bez entuzjazmu, bo nie było u mnie najlepiej z trafianiem. :)
Jeśli "inteligencja" to to samo, co "państwa, miasta", wymieniłeś kultową grę mojego dzieciństwa! Jedna z najulubieńszych.
@Lirael: Inteligencja to to samo:)
OdpowiedzUsuńzacofany.w.lekturze :
OdpowiedzUsuń@Lirael: od tego jest policjant, żeby dostrzegał:P Czyżbyś już wróciła na łono blogosferci, czy masz autokar z internetem? :D Mam nadzieję, że stadko nie przyniosło Ci wstydu:)
Lirael :
~ zacofany.w.lekturze
Ten policjant dostrzegał przesadnie. :)
Blogosfercię sytuuję w tej samej (wyściełanej lawendowym atłasem) szufladce co komcie i blogaski! :D
Już jestem w domu, stadko w porządku, jedynym problemem była nocna działalność wywrotowa pod hasłem "Bezsenność w Podlesicach", nie mylić z Seattle. :) W najbliższych dniach relacja z wyprawy.
zacofany.w.lekturze :
@Lirael: "Noce są takie upalne i słowiki spać nie dają":)Młodzież jeszcze nie wie, że od braku snu robią się wory, zmarszczki i bruzdy oraz spada ogólna kondycja psychofizyczna. Mam nadzieję, że wcielałaś w życie lirealizm i nie kazałaś niesfornym myć korytarzy szczotką do zębów:P
Lirael :
~ zacofany.w.lekturze
To fakt, względy estetyczne (uszczerbki w urodzie i psychice wywołane brakiem snu) bynajmniej nie były brane pod uwagę. Dominowały słowiki w transowym rytmie techno. :)
Lirealizm królował i żadne drastyczne formy ucisku nie były stosowane. Zresztą nocne gimnazjalnych Polaków rozmowy odbywały się w obrębie pokojów i nie były szczególnie dokuczliwe. No może trochę, te o 4 nad ranem. :)
zacofany.w.lekturze :
@Lirael: no naprawdę wspaniała młodzież Ci się trafiła. To zapewne wynik stosowania lirealizmu:P Właśnie uśmiecham się do własnych wspomnień z wycieczki do Krakowa w VII klasie, kiedy udało nam się zablokować wewnętrzne telefony w hotelu:)
Lirael :
~ zacofany.w.lekturze
Na skutki lirealizmu to stanowczo za wcześnie - znam ich tylko kilka miesięcy. :)
Wasza hotelowa akcja z telefonami była niezła. Tak trochę a propos: kilka lat temu w czasie wycieczki koleżanka zarekwirowała kilka telefonów komórkowych swoim wychowankom, ponieważ za ich pomocą planowali jakąś nocną akcję dywersyjną. W ramach podziękowania te wszystkie telefony zaczęły dzwonić symultanicznie o godzinie 3 w nocy! :D Na szczęście nocowałam w innym pokoju, ale i tak wstrząs akustyczny pamiętam do dziś. :D
zacofany.w.lekturze :
@Lirael: młodzież jest kreatywna:) W naszych czasach musieliśmy się ograniczać do denerwowania recepcji migającymi światełkami centralki. Dobrze, że nie była ręczna:)
Lirael :
~ zacofany.w.lekturze
Recepcjonistka na pewno wspomina z sentymentem to centralkowe disco. :) Przynajmniej jej się nie nudziło w czasie monotonnego dyżuru.
zacofany.w.lekturze :
@Lirael: ale donos wychowawczyni złożyła, zołza jedna:P
Lirael :
~ zacofany.w.lekturze
Może do tej pory wspomina tę traumę, jak jej wszystkie światełka naraz zabłysły. Grzeczne dzieci bawią się w głuchy telefon, a nie wpędzają w depresję nadwrażliwe recepcjonistki! :)
zacofany.w.lekturze :
@Lirael: na głuchy telefon byliśmy za duzi, na flirt towarzyski (pamięta ktoś tę zabawę?) jeszcze za młodzi:P Pozostało wydzwanianie po pokojach:D
Lirael :
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
Ja pamiętam flirt towarzyski, ale szczególnie go nie lubiłam.
My bawiliśmy się jeszcze w coś takiego: cięło się kartki na paski, pisało się pytanie, zaginało się kartkę, pisało się pierwsze słowo (gdzie? kto? itp.), a następnie podawało się osobie siedzącej obok, która musiała napisać sensowną odpowiedź na to słówko, oczywiście bez zaglądania do pytania w pełnym brzmieniu. I tak w kółko, zgodnie ze wskazówkami zegara, aż do zapełnienia całej kartki. Potem się to odwijało i odczytywało w całości. Wychodziły rzeczy niesamowite, czasem strasznie śmieszne. Ja za tą grą przepadałam, choć nie wiem, jak ona się nazywa. :)
zacofany.w.lekturze :
@Lirael: mieliśmy coś podobnego. Pisało się zdanie w jednej linijce, ostatni wyraz zdania w drugiej, zaginało i ktoś musiał pisać ciąg dalszy do tego samotnego wyrazu:) Ale to wyrafinowana rozrywka, woleliśmy inteligencję i okręty:P
Lirael :
~ zacofany.w.lekturze
Bardzo ciekawy ten wariant z ostatnimi wyrazami, chyba go wykorzystam na lekcji! Może z tego powstać fajne opowiadanie, a zabawa gwarantowana. :)
W okręty grywałam, ale bez entuzjazmu, bo nie było u mnie najlepiej z trafianiem. :)
Jeśli "inteligencja" to to samo, co "państwa, miasta", wymieniłeś kultową grę mojego dzieciństwa! Jedna z najulubieńszych.
zacofany.w.lekturze :
@Lirael: Inteligencja to to samo:)
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńWasz wariant nazwy bardziej nobilitował zwycięzcę. :)
@Lirael: jakoś należało sobie podnosić samoocenę:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńGra się świetnie sprawdza w wersji angielskiej np. na zastępstwach.
Nazwa rzeczywiście motywująca, w przeciwieństwie do takiego na przykład "durnia" lub "gapy" ale tu zawsze można było zrzucić winę na niefortunny układ kart. :)
@Zawsze można wszystko zrzucić na niedobry układ kart:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń...i kokieteryjnie utrzymywać, że brak szczęścia w kartach łączy się ze szczęściem innego gatunku. :)
@Lirael: Coś w tym jest, jak mówi stare przysłowie, przysłowia są mądrością narodów:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTe klimatyczne przysłowia już się trochę robią nieaktualne przez globalne ocieplenie: swoją drogą ciekawe, czy jutro będzie zimna Zośka. :)
@Lirael: u nas ma być mokra i chłodna.
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńU nas już w tej chwili jest zimno.
U nas jest przede wszystkim ciemno:P Nawet nie widzę, czy już pada:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo dziś musi nieźle trzeszczeć i tupać po sufitach, skoro nawet deszczu nie słychać. :)
@Lirael: zaraz tam trzeszczeć i tupać, co najwyżej pająk zatupie w kącie:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńA niech tam sobie biedaczek dla relaksu postepuje w kącie po całym dniu w sieci. :)
@Lirael: Chyba też zacznę stepować po całym dniu w sieci:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że zważywszy na liczbę kończyn, pająki stepują efektownie i polifonicznie. Przypuszczalnie odpowiednio obute potrafią to robić nawet przy symfoniach Góreckiego. :)
@Lirael: współczuję temu pająku tych symfonii:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńJa też. :) Kiedyś próbowaliśmy słuchać Pendereckiego i nasza jamniczka autentycznie dostała rozstroju nerwowego. :D
@Lirael: to się kwalifikuje jako okrucieństwo wobec zwierząt:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNa pierwszej próbie się skończyło, bo u nas wystąpiły objawy podobne do jamniczych. :)
@Lirael: słusznie Was pokarało:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo było naprawdę dziwne, bo ona zwykle kompletnie ignoruje wszelkie dźwięki medialne (za wyjątkiem szczekania psów i odgłosu dzwonka do drzwi w filmach - wtedy wszczyna alarm :), a tym razem przy Pendereckim wyraźnie było widać nerwowe napięcie i przerażone nasłuchiwanie. :)
@Lirael: Może Penderecki zawsze dzwoni dwa razy? Dalej uważam, że dobrowolne słuchanie Mistrza to masochizm, ale robienie tego przy nieszczęsnej psinie to pastwienie się:) Mam nadzieję, że zwierzątko dostało porcję kaszanki na pociechę:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńŻeby on tylko dzwonił... Wydaje różne inne przerażające dźwięki. :(
Dziękuję, że tym razem nie zawiadomiłeś Towarzystwa Opieki nad zwierzętami i obiecuję, że to już nigdy się nie powtórzy. :)
Jamniczka jest nieprzekupna, wzgardziłaby kaszanką. Porcja przytulania i głaskania doprowadziła ją do stanu używalności po tej traumie.:)
@Lirael: cieszcie się, że na psa trafiło, kot by wam nie wybaczył li tylko po głaskaniu:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń:D Znowu demonizujesz Leninka!
@Lirael: bynajmniej:P Leninek nie jest obrażalski, a nawet jak mu się przydarzy, to kocie smuteczki rozprasza szyneczka:) Ale są koty mściwe i zawzięte, które tygodniami potrafią się centralnie załatwiać do butów:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńChciałoby się rzec: zemsta śmierdzi. :) Szczerze współczuję właścicielom takich neurasteników i cieszę się, że Leninek jest bardziej prostolinijny. Już nigdy nie poskarżę się na chimeryczność naszej jamniczki. Jest wzorem zdrowia psychicznego w porównaniu z tymi pamiętliwymi kotami z haniebną niespodzianką w butach. :)
@Lirael: bo psy to nieskomplikowane w obsłudze są:) Opiekunowie znajomych neurastenicznych kotów nie są szczególnie załamani, oni się cieszą, że mają zwierzaki z charakterem:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńPrzypuszczam, że manifestacje tego charakteru odnajdywane w obuwiu raczej nie wprowadzają ich w nastrój szczególnie szampański. :)
@Lirael: ale dają okazję do udowodnienia, jak bardzo kochają pieszczocha, skoro od razu nie eksmitują go do najbliższego schroniska:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńLekko perwersyjne te dowody miłości. :) Oby się te koty nie zagalopowały w ich egzekwowaniu, bo wizja schroniska może okazać się kusząca dla zdesperowanych właścicieli. :)
@Lirael; koty są inteligentne i wiedzą, kiedy przestać, żeby nie przeciągnąć struny, nie ma obawy:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNa naszym osiedlu mieszka pani, która ma ich dziesięć. Jeśli każdy pupil prowadzi z nią manipulacyjne gierki, a w przypadku kotów-indywidualistów działania grupowe są raczej wykluczone, to przypuszczalnie kobieta jest na krawędzi załamania. :)
@Lirael: ale za to pomyśl, jak ma ciepło zimą, jak ją futrzaki oblezą:) Warto się męczyć przez resztę roku:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo musi świetnie wyglądać, taki zestaw żywych kocich kompresów! :)
@Lirael: słitaśnie:D http://www.obrazky.pl/facet-koty-spi
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńAle fajne to zdjęcie!!! Słitaśne to za mało powiedziane. Sąsiadka ma więcej kotów, w dodatku dorosłych, więc to musi wyglądać jeszcze bardziej widowiskowo.
Moim faworytem na fotografii jest ten rudziutki z przenikliwym spojrzeniem. :)
Biorąc pod uwagę, że pan na zdjęciu ma gabaryty a la Chuck, maluchy mogą ulec zmiażdżeniu. Ale wspominałeś, że koty są bystrzakami, więc o ich los mogę być spokojna. :)
...No i oczywiście natychmiast pomyślałam o roztoczach na pościeli! :D
@Lirael: pani musi mieć po prostu szersze łóżko. I przy tej liczbie futrzaków bardziej powinna martwić się pchłami niż roztoczami:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńAbstrahując od pcheł, mam wątpliwości, czy tam w ogóle byłaby możliwa sielanka, bo między tymi kotami podobno toczą się jakieś wojny podjazdowe. :)
@Lirael: pewnie wszystkie są kotami alfa, więc nic dziwnego:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo byłoby życie pod wulkanem. :)
Zapomniałam dodać, że tam jest jeszcze mały piesek, mniej więcej rówieśnik naszej jamniczki. Przypuszczalnie ma problemy z tożsamością i uważa, że jest kotem. :D
@Lirael: to zoopsychoterapeuta obowiązkowy:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńI to o dwóch specjalnościach! :)
@Lirael: to ja nie wiem, czy tacy fachowcy w ogóle istnieją:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńBiorąc pod uwagę liczbę tych kotów, to już raczej zoosocjoterapeuta by się przydał. :)
@Lirael: zooresocjalizator wręcz:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo dość wąska specjalizacja. :D Można by doradzić hipnozę lub akupresurę, ale obawiam się,że kotki mają łaskotki. :)
@Lirael: może jeszcze być świecowanie uszu:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, kto byłby w stanie wykonać ten zabieg dziesięciu kotom na przestrzeni ok. 50 metrów kwadratowych! :) Odnotowano by chyba straty w ludziach, a woskujący zobaczyłby świeczki w oczach.
Już prędzej jakaś muzykoterapia albo zajęcia plastyczne. :)
@Lirael: słuszna racja:) To popieram zajęcia plastyczne, maczamy kotkom ogonki w farbie i zamykamy drzwi do pokoju:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń... a następnie powstały obraz sprzedajemy na aukcji, zarabiając na nim k(r)ocie! :)
Na własne oczy widziałam w telewizji konia z Janowa Podlaskiego, który malował obrazy. Dzieła były potem korzystnie spieniężane na licytacjach.
@Lirael: zaraz jutro z rana zaproponuj sąsiadce spółkę; zafundujesz kubełek farby, a zyskami dzielicie się fifty-fifty:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńJesteś pomysłodawcą tego projektu, więc dla Ciebie też przeznaczymy jakąś okrągłą sumkę. :)
@Lirael: wzruszyłem się:) I jeszcze jakieś małe arcydziełko w skromnej rameczce:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńLiczba kotów i metraż atelier raczej wykluczają możliwość powstania dzieł niewielkich powierzchniowo. Przygotuj się raczej na coś metrażowo w stylu "Bitwy pod Grunwaldem". :) Swoją drogą atmosfera w trakcie malowania pacyfistyczna chyba nie będzie, więc nawiązania do dzieła Matejki mogą naprawdę się pojawić. :)
@Lirael: tym lepiej, plamy krwi oraz kępki futra przyklejone do farby podniosą autentyczność i wyrazistość dzieł:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTak oto powstanie kocia wersja "guerniki". :)
Nie chciałabym się znajdować na osiedlu podczas powstawania tego malowidła - zewsząd rozlegać się będzie upiorny kociokwik! :)
@Lirael: kociokwik to sąsiedzi będą mieli na drugi dzień, gdyż z pewnością będą koić zszargane nerwy płynami wysokoprocentowymi:)
OdpowiedzUsuńJeśli eksperyment się powiedzie, to koty będą mogły np. malować elewacje i klatki schodowe, czysta oszczędność dla administracji:)
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNiektórzy sąsiedzi nie wytrzymują napięcia nawet w trakcie transmisji rozgrywek piłkarskich lub relacji z innych imprez sportowych (Małysz, Kubica, etc) i spożywają te płyny, głośno kibicując. :)
Oszczędność może będzie czysta, ale na pewno nie da się tego powiedzieć o klatkach schodowych po tym kocim malarskim happeningu. :)
@Lirael: nie doceniasz talentu tych bidulków, nieładnie:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńPrzypominam, że mamy do czynienia z dziesięcioma zaburzonymi neurastenikami plus pies przekonany, że jest kotem. :) To nie są bidulki, to jest Dirty Eleven bez Lee Marvina. :)
@Lirael: ale Dirty eleven też w końcu okazali się sympatyczni, daj im szansę:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńDobrze, ale będę się bała wyjść na klatkę w obawie przed fruwającymi w powietrzu puszkami farby, pędzlami i uprawiającymi histeryczne gonitwy oraz wrestling kotami! :D
@Lirael: postaraj się w tym czasie być na wakacjach, dwa tygodnie powinny wystarczyć. I nie zapomnij ubezpieczyć mieszkania na wszelki wypadek:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo jest myśl. Ewentualnie drabinka lub lina z balkonu. :)
@Lirael: taki rękaw do zrzucania gruzu też niezły:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńW ostateczności można wezwać wóz strażacki. :)
@Lirael: albo porucznika Borewicza, albo Załogę G, albo Drużynę A, albo MacGyvera:) Albo wszystkich razem, wtedy ubezpieczyciel zafunduje Ci nowe mieszkanie:))
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńPrzypominam, że te koty będą tworzyły dzieło sztuki, a sproszenie takiego tłumu je rozproszy.:)
Sproszeni contra rozproszone - tego nikt nie wytrzyma! :)
@Lirael: prawdziwych artystów nic nie rozproszy. Wystarczy przesmarować płótna obrazów słoniną albo czosnkową kiełbasą:) Nic nie oderwie futrzaków od malowani:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńRewelacja! Wdychając te wonności w skupieniu będą z zadowolenia machać ogonkami z pędzelkami i tak powstanie to wytęsknione dzieło sztuki! :D
@Lirael: robię się jakimś "creative producer" całej tej szopki z kocimi arcydziełami, chyba zażądam zwiększenia moich udziałów w dochodzie ze sprzedaży:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńZgadzam się, jako koordynator tego nowatorskiego projektu powinieneś otrzymać pokaźną sumkę! Dodajmy do tego koniecznie honorowy patronat medialny Leninka.
Happening zapowiada się wspaniale. To będzie wyglądać mniej więcej tak:
http://tinyurl.com/3glfrme
albo tak:
http://tinyurl.com/3ej5wsh
:D
@Lirael: Mniej więcej tak plus dziewięć i pies, który myśli, że jest kotem:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńDokładnie tak. :)
Jak im się spodoba, zorganizuje się później zajęcia plenerowe:
http://tinyurl.com/3pobacy
:)
Okazuje się, że w celach twórczych można wykorzystać nie tylko ogonki:
http://youtu.be/S7q6fQfLeMg
http://youtu.be/_JkQDYN8gHY
http://youtu.be/sYBhsmnaHx0
:)
@Lirael: pomysłów coraz więcej:) A może by tak nie ograniczyć się do tej znerwicowanej dziesiątki i ogłosić nabór na całym osiedlu? Pobrałoby się od właścicieli opłatę za kurs malowania:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńW sumie można by taki casting przeprowadzić i potem zorganizować masową imprezę osiedlową połączoną z festynem. :)
Porobiłoby się trochę zdjęć grupowych:
http://thetruestsentenceyouknow.files.wordpress.com/2011/05/a_lot_of_cats.jpg
:)
@Lirael: przystąp natychmiast do realizacji planu, Dzień Dziecka już za tydzień:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńUzdolnionych kotów mrowie, trzeba natychmiast te castingi rozpocząć. Jako zadanie próbne proponuję studium "Martwa natura z kocimiętką" techniką dowolną. :)
@LIrael: Kocimiętka to niedozwolony środek dopingujący:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńCoś, co tak ładnie się nazywa, nie może być szkodliwe czy niedozwolone. :)
@Lirael: "Wszystko, co przyjemne, jest dobre dla żołądka":))
OdpowiedzUsuńNie można kocimiętki pod względem działania na koty porównać do waleriany, ale zapewniam, że futrzaki nie reagują na nią normalnie:))
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńRobią się ospałe i wyciszone?! To warsztatów plastycznych wcale nie trzeba im będzie organizować! Sąsiadka posieje w doniczkach kocimiętkę i będzie spokój z rozwydrzoną czeredą! :) Zastanawiam się, czy na psy też działa.
@Lirael: o wpływie na psy nic nie wiem, ale kocimiętkę da się uprawiać w doniczce:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńBywa łatwym usprawiedliwieniem:
http://www.harrybliss.com/store/images/catnip_catnip.jpg
:)
Łatwo ją przedawkować:
http://files.myopera.com/Zaphira/albums/612265/catnip.jpg
:)
@Lirael: biedny przedawkowany koteczek:(
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńOn ma ekstatyczny uśmiech. :)
@Lirael; chwila szczęścia w kocim życiu:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńZnalazłam mały fotoreportaż z kocimiętkowego seansu:
http://tinyurl.com/3ezbr58
Naprawdę działa. :)
@Lirael: poszukaj sobie dla równowagi efektów waleriany na kota, będzie duuuużo weselej:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńObejrzałam sobie filmik i mnie przygnębił: nabijanie się przez ponad 6 minut ze znarkotyzowanego kota. :( Kot powinien się zrewanżować i sfilmować właściciela po spożyciu jakichś substancji wysokoprocentowych, a następnie opublikować to w internecie. :)
@Lirael: to musiał dostać jakąś kosmiczną dawkę, ludzie to świnie:(
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńDowiedziałam się, że waleriana wprawia koty w ekstazę, więc może on miło wspomina te minuty, choć właściciel chyba z ilością przesadził.
@Lirael: ekstazę u kota wywołuje się zamykając go w kuchni sam na sam z ładnym kawałkiem schabu:D Albo wieprzowiny od szynki:) Albo czegokolwiek mięsnego:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńŻeby satysfakcja była pełna, to ten kawałek powinien chyba pozorować ucieczkę. :)
@Lirael: zapewniam Cię, że wcale nie musi pozorować, wystarczy jak leży i łypie prowokująco:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńMyślałam, że jak ten kawałek mięsny pozoruje ucieczkę, to zaspokaja kocie instynkty łowieckie, ale skoro łypanie wystarczy, to nie ma co bezsensownie wydatkować energii. :D
@Lirael: łowca spragniony pogoni zawsze może rzucić mięsem o podłogę, co da mu wrażenie agonalnych drgawek ofiary:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNie insynuuj, że Leninek rzuca mięsem! To jest sprzeczne z jego charakterem uroczego sangwinika, hedonisty i sybaryty - tak go sobie w każdym razie wyobrażam po Twoich opisach.
@Lirael: czy Ty go przypadkiem nie obrażasz?:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńObrażam?!?! W moich ustach to są czułe komplementy! :) To Ty mu imputujesz rzucanie mięsem.:D
@Lirael: nic mu nie imputuję, jestem naocznym świadkiem recydywistą, że to tak określę:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńU psów jest trochę podobnie. One tak majtają zabawką na wszystkie strony jakby była uśmiercaną ofiarą. Też takie pozory polowania.
@Lirael: Nela też nie wygląda na morderczynię:) Mam nadzieję, że nie zamierzasz rozpocząć polowań na lisy:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNela w sumie jest podobna do lisa, więc po krótkim przeszkoleniu powinnam ją niczym Konrada Wallenroda wysłać z tajną misją. :D
Tak naprawdę to zapędy myśliwskie rozładowywane są poprzez zabawki i łakome obserwacje ptactwa. :) Szetlandy to uosobienie czułości i łagodności, zero morderczych skłonności.
Mamy też myśliwską jamniczkę Misię, ale w swoim dwunastoletnim żywocie nie upolowała na szczęście jeszcze nic. :)
@Lirael: nie zarzekaj się, że zero skłonności, niech no tylko Nela róg myśliwski usłyszy:) A Misi pewnie też nie dałaś okazji, znajdź jej jakąś lisią norę i niech się wykaże:)
OdpowiedzUsuńSłodki Leninek właśnie wykonywał dzikie susy na widok sójki siedzącej na huśtawce. On się zmienia w bezwzględnego killera. Muszę go wytresować, żeby się chociaż na panią listonosz nie rzucał:D
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńSójka sama sobie winna! Ostatecznie mogła się w końcu wybrać za to morze. :)
Biedna pani listonoszka. Na myśl o tym, że ma Wam coś dostarczyć na pewno dostaje panicznych drgawek. Moja uczennica miała kota, który pasjami lubił wdrapywać się na półki i stamtąd wykonywać skoki na śpiące osoby, lądując ze szczególnym upodobaniem na twarzach. Z lubością wbijał w nie pazurki. W każdym razie tak wynikało z relacji.
@Lirael: pani listonoszka (pozdrawiam serdecznie!) jakoś nie narzeka, chociaż mogłaby, zważywszy kota łowcę i te tony paczek z książkami, które wciąż nosi. Leninek wykonywał kiedyś galop wokół mieszkania po szczytach regałów i zdarzało mu się zeskakiwać na moje żebra:P Opowieść uczennicy jest więc jak najbardziej wiarygodna:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńJa też mam straszliwe wyrzuty sumienia w związku z naszą panią listonoszką. Głupio mi, że tak biedna dźwiga te przesyłki. :(
Leninek na pewno trenował celność skoków, skoro tak idealnie trafiał w żebra. Najwyraźniej nie lubi miękkiego lądowania. Galopada po regałach musiała być widowiskowa! :D
@Lirael: już mi trochę przeszły wyrzuty sumienia, odkąd pani listonoszka nie musi zasuwać na trzecie piętro bez windy, tylko rzuca paczki na ganek. Powinna potrenować jak amerykańscy gazeciarze, to nawet z auta nie musiałaby wysiadać:D
OdpowiedzUsuńA Leninek urządzał galopady tak lekko przed północą, więc efekty były głównie dźwiękowe:P
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńU nas jest właśnie trzecie piętro bez windy, więc domyślam się, że nie jesteśmy najlepiej notowani u pani listonoszki. :) Podpisałam dokument, który pozwala na wrzucanie do skrzynki przesyłek poleconych. W przypadku jednej książki to jest do zrealizowania, ale pakiecik siedmiu już się nie da łatwo wgnieść. :)
Jakby Wasza pani listonoszka zaczęła rzucać dziecięciokilogramowymi paczkami z rozpędzonego auta, to mogłoby się zakończyć lejami na podwórku, jak po meteorycie tunguskim. :) Żeby przeżyć białą noc, nie trzeba będzie jechać do Petersburga. :)
@Lirael: mieszkamy przy krótkiej ślepej uliczce, nie ma się gdzie rozpędzić, ale wizja wbiła mnie w fotel:) Podsunę delikatnie to rozwiązanie pani listonosz, chociaż twarde oprawy mogą się przy tym niszczyć:(
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo prawda, rzuty byłyby spektakularne, ale mogą się okazać zabójcze dla okładek. :( Nie wspominając Leninka, który, niebożątko, namiętnie wpatrzony w sójkę, mógłby stać się lądowiskiem dla takiego pakietu! :(
@Lirael: no tak, rozpłaszczenie Leninka nie darowałbym ani sobie, ani poczcie polskiej:D Zostaniem przy wariancie ganku:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo się pani listonoszka ucieszy, że nie będzie musiała chodzić na siłownię, żeby te paczki w pędzie rozhuśtywać. :)
@Lirael: mogłaby przecież napisać podanie o zamontowanie służbowej katapulty na dachu samochodu:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo jest myśl! Teraz prężnie działają rożne bractwa rycerskie, modne jest inscenizowanie różnych bitew, mogłaby sobie taką katapultę wypożyczyć i przysposobić do dachu samochodu! :D Powinna też u nich zaopatrzyć się w stosowną garderobę a la Obeliks! :D
@Lirael: pani listonosz jest drobną kobietką, gdzie jej do strojów w typie Obeliksa:) A katapultą wzbudzałaby nie lada podziw gawiedzi:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńKilka zamachnięć taką paczką i pani listonoszka od razu nabierze masy mięśniowej! Jeszcze będziemy jej kibicować na mistrzostwach kulturystycznych! :D
@Lirael: hm, ale jak ona zostanie kulturystką, to kto mi będzie przesyłki przynosił? Nieee, żadnych samobójczych sugestii:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTe zawody są może w weekendy i pani listonoszka będzie mogła połączyć przyjemne z pożytecznym. Musisz się tylko postarać, żeby w ramach treningu jak najwięcej tych paczek książkowych rozhuśtywała. :D Domyślam się, że to zamawianie wielu książek będzie dla Ciebie wielkim poświęceniem! :D
@Lirael: zamawianie nie byłoby bolesne, bolesny jest wyłącznie proces płacenia:D Poza tym nie lubię pogiętych okładek:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńU mnie jest identycznie! :D
Dziś znalazlam w skrzynce awizo na 7 (słownie: siedem) przesyłek - tak, wiem, przesadziłam. To pojedyncze książki, nie paczki, ale widocznie nie dały się do skrzynki wcisnąć. Ta siódemka była napisana z taką furią, tak mocno wyryta wielokrotnie na awizo! Ja się boję jutro iść na pocztę! :[
@Lirael: absolutnie nie uważam, że przesadziłaś:) Zazdraszczam:P i ciekaw jestem, czy li i jedynie Kraszewski się w paczkach znajdywuje:) Ja dziś znalazłem tylko trzy paczki na ganku, jedna z książkami na Dzień Dziecka, a dla mnie tylko "Hamida z zaułka Middak" Mahfuza:(
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńJeśli dziś na poczcie nie dojdzie do linczu, dam znać, co zawierały przesyłki. Nadal przed oczami widzę tę pogrubioną, namazaną z wściekłością siódemkę i nie jestem pewna, czy w ogóle dziś wrócę do domu. Jeśli, nie daj Boże, spotkam naszą panią listonoszkę, przypuszczalnie dojdzie do rękoczynów. :(
Ta "Hamida..." to niekoniecznie "tylko", bo Mahfuz jest podobno świetny.
A jeśli idzie o paczuszki na Dzień Dziecka, tio czy to są kolejne części o Waszej ulubionej literackiej bestyi, Paddingtonem zwanej? :) Pytam nieśmiało, bo często robię książkowe prezenty dla mojej brataniczki/chrześniczki (4 latka) i bratanka (1,5 roku), więc wszelkie inspiracje bardzo mile widziane.
@Lirael: Paddingtona bierz w ciemno:) A paczuszka jest recenzyjna i dość smakowicie się zapowiada, szczególnie poradnik jak zabawiać dzieci w podróży:)
OdpowiedzUsuńNa panią listonoszkę weź albo gruby kij, albo pudełko czekoladek, chociaż w ten upał to nie jest dobry pomysł:) Ciasteczka maślane, o:D
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńPoradnik jak zabawiać dzieci w podróży będzie jak znalazł na Waszą mazurską wyprawę w czerwcu! :)
Byłam na poczcie, przesyłki odebrałam, pani listonoszki na szczęście nie spotkałam. Ku mojemu autentycznemu zdziwieniu okazało się, że te przesyłki niekoniecznie zawierały pojedyncze książki. Coś tam musiało się przyplątać w ostatniej chwili. ;) Z tym większą zgrozą myślę o pani listonoszce. niedługo zacznioe mi na awizach wypisywać obraźliwe epitety.
Moje łupy:
JIK: sztuk 3, w tym jedna dwutomowa :D
E. Orzeszkowa, "Pamiętnik Wacławy" - podtytuł wyjaśnia wszystko: "ze wspomnień młodej panny". :D i jeszcze "Bene nati"
Siergiej Baruzdin, "Trzy opowiadania" - kupione pod wpływem Twojej recenzji "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" - to są opowiadania o kobietach, "uczestniczkach walk II wojny światowej".
Błaga Dimitrowa, "Objazd"
Federigo Tozzi, "Sprzedany dom i inne utwory prozą"
Torborg Nedreaas, "Z przyszłym nowiem"
Jens Peter Jacobsen, "Niels Lyhne"
Balzac, "Jaszczur" :D
Wyjaśnił się problem z podwójnym tłumaczem: na pierwszej stronie Boy, na odwrocie: Tekst przejrzał Julian Rogoziński
Jorge Amado, "Gabriela"
W.A.Gibasiewicz, "Psy znanych i lubianych"
Karel Čapek, "Księga apokryfów"
To był spis powszechny. :)
@Lirael: zamierzam ten poradnik intensywnie przetestować:)
OdpowiedzUsuńSpis obszerny i prawie nic nie znam, więc czekam na rekomendacje:) Przy "Wacławie" niemal się zaziewałem na śmierć, ale może dostrzeżesz w tym coś godnego uwagi. Tego Baruzdina ciekaw jestem szczególnie.
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńBędę na bieżąco informować z placu boju. :)
Szkoda, że "Wacława" to nudziara. :) Pamiętam, że czytałam książkę o obyczajach XIX wieku i tam były w roli ilustracji fragmenty z tejże powieści, które wydały mi się ciekawe.
@Lirael: nawet jeśli są tam jakieś smaczki, to skutecznie toną w dusznych rozterkach Wacławy:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńSporo musi mieć tych rozterek: dwa tomy, jeden 508 stron, drugi 417. :D
@Lirael: nie będę Ci palił szczegółów, ale miała dziewczyna sporo do przemyślenia:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńWyczytałam, że Kraszewski zaczerpnął pomysł "Dziennika Serafiny" z "Pamiętnika Wacławy", więc nie może być aż tak źle. :)
Nie miałam pojęcia, że Orzeszkowa była nominowana do Nobla - i to dwukrotnie! - i zabrakło niewiele: http://pl.wikipedia.org/wiki/Eliza_Orzeszkowa
@Lirael: a była, Prus bodajże też się otarł o Nobla:) Ale za "Wacławę" nominacji by nie dostała:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNa pewno przyznali Sienkiewiczowi a nie jej wyłącznie z przyczyn seksistowskich. :)
@Lirael: to akurat całkiem możliwe:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńW jednym z dokumentów ktoś z Komitetu napisał: "O ile w tekstach Sienkiewicza bije szlachetne polskie serce, to w twórczości Elizy Orzeszkowej bije serce człowieka", a i tak ją zignorowano.
Zastanawia mnie też to, że rozważano tylko ich dwoje. Czy tego Nobla z przydziału przyznawano? Tzn. w tym roku Polska, w przyszłym Portugalia, itp.
@Lirael: a nie zauważyłaś, że rzeczywiście Nobel, tak jak tytuł Miss Świata, bywa nagrodą z przydziału? Polacy się załapują tylko w chwilach przełomów dziejowych, vide Miłosz i Kręglicka:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńMasz rację, takie "interwencyjne" nagrody zdarzają się dosyć często!
Szymborska chyba im się wepchała bez "przydziałowej" kolejki. :)
Jeszcze pokojowa dla Wałęsy według tego klucza!
@Lirael: no i parę innych, niekoniecznie polskich:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńO Kręglickiej w perspektywie historiozoficznej nigdy nie myślałam, ale rzeczywiście coś w tym jest! :)
@Lirael: a mnie ona zawsze w tej perspektywie się jawiła:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńAż dziw, że nie uczyniono z niej ambasadorki w ramach docenienia zasług. :)
@Lirael: może restauratorstwo bardziej popłaca:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna, czy ta restauracyjna Kręglicka i Miss World to jest ta sama osoba?
@Lirael: lepiej znasz wielki świat:) Faktycznie ją z siostrą pomyliłem:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńI tak wszystko pozostało w rodzinie. :)
@Lirael: jedna gotowała obiadki, druga dbała o PR (doczytałem się wreszcie, czym zajmuje się eksmiss):P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńJa też nie wiedziałam, ale widziałam kiedyś zdjęcie tej Kręglickiej restauracyjnej i to nie była eksmiss. :) Skoro PR to znaczy, że właściwa osoba na właściwym miejscu. :)
Jeszcze w wolnych chwilach dla odprężenia występowała w "Tańcu z gwiazdami". :)
@Lirael: ale w TzG już nie błysnęła:) Właśnie wyczytałem, że ma też studio filmowe:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńMało brakowało, a w jej przypadku to byłby "Taniec z gwizdami". :)
@Lirael: że też musiałem przegapić tę edycję:P
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńNic straconego! :)
http://tanieczgwiazdami.plejada.pl/8,531,wideo,1,25904,1,archiwum_uczestnicy_detal.html
@Lirael:chyba nie jestem aż tak zdesperowany:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo na pewno instynkt samozachowawczy chroni Cię przed nadmiarem wstrząsających przeżyć estetycznych, związanych z oględzinami tych filmików. :)
@Lirael: ochroni mnie przed nimi głównie ograniczona przepustowość mojego łącza:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo jedna z niewielu sytuacji, gdy ograniczona przepustowość internetowego łącza okazuje się dobrodziejstwem. :)
@Lirael: w tych okolicznościach też się z tego cieszę:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńZresztą strona jest na pewno tak oblegana, że i tak nie ma szans na obejrzenie. :)
@Lirael: nie musisz mnie pocieszać, już odżałowałem:)
OdpowiedzUsuń