17 grudnia 2012

„Przeklęty bigos kłamstw” (Gunnar Gunnarsson, "Czarne ptaki")


„Przeklęty bigos kłamstw”
Moje poprzednie spotkanie z literaturą islandzką nie pozostawiło pięknych wspomnień. Powieść Skugga Baldur Sjóna okazała się hermetyczna, a polski przekład z atrakcjami typu „wstrząs wczasieciążowy” sprawił, że czytanie tej książki przypominało mozolne przedzieranie się przez skandynawskie śniegi. Sięgając po wydane w 1929 roku „Czarne ptaki” Gunnara Gunnarssona miałam przeczucie, że tym razem tłumaczenie dostarczy mi zgoła innych wrażeń estetycznych. Jego autorem jest bowiem Leopold Staff. Umieram z ciekawości, skąd u naszego poety zainteresowanie językiem duńskim, w którym została napisana powieść. Gunnar Gunnarsson, podobnie jak wielu jego rodaków, wyjechał za chlebem do ojczyzny Andersena i mieszkał tam aż trzydzieści dwa lata. Początkowo pisał tylko po duńsku, bo chciał, żeby jego twórczość miała większy zasięg. 

Wprawdzie okładka i tytuł książki nie obiecywały słonecznej, beztroskiej opowiastki, ale ładunek czarnego pesymizmu, który pogłębiała surowa, mroźna sceneria, po prostu mnie zmiażdżył. Gunnarsonn nie oszczędza czytelnika - w „Czarnych ptakach” traci życie pięcioro dzieci i kilkoro dorosłych, a złowieszcze słowa Bjarniego: „Ludzie nie mogą sobie pomagać. […] Ludzie mogą się tylko zabijać”[1] brzmią posępnie w pamięci czytelnika do ostatniej strony. I jeszcze długo potem.

Opowieść jest silnie odsadzona w realiach, ale czasem przypomina baśń, a dzieje się tak między innymi za sprawą imion bohaterów (na przykład Malfridur, Gudmundur, Steinunn, Torbergur, Egil, Torgrim, Sigmundur), które przywodzą na myśl skandynawską sagę. Surowe oceny moralne i styl niektórych fragmentów sugerują pokrewieństwo z biblijnymi przypowieściami. Atmosferę zagrożenia i rozpaczy potęgują tytułowe czarne ptaki, które pojawiają się kilkakrotnie.

Przekład Leopolda Staffa zgodnie z przewidywaniami okazał się znakomity. Chwilami drażnił mnie tylko osad młodopolskich egzaltacji. Sędzia Scheving tak oto woła do służącej: „Złotowłosa! […] Czyś niema, o wysokopierśna, o słoneczna!”[2], co na pewno nie stanowi szczytowego osiągnięcia w kategorii naturalnych dialogów. Szczególnie pięknie i poetycko brzmią natomiast opisy islandzkiej scenerii, która w milczeniu towarzyszy tragedii bohaterów. Jak często bywa w literaturze skandynawskiej, przyroda staje się tłem dramatycznych wydarzeń, których sprężyną są ludzkie namiętności. Jej dojmująca ponurość współgra z nastrojami bohaterów: „Bezradnie patrzyłem dokoła. Niebo wisiało szare i zimne, znowu brzemienne śniegiem. Zdawało się, jakby całe życie miało utonąć w lodowatej szarości i zdrętwiałym zimnie”[3].

W świecie Gunnarssona mrok i ciemność nabierają znaczeń symbolicznych: „I noc minęła. Ta noc, która była jak otchłań niedoli i przez której gęstą jak krew ciemność nadzieja i wiara przeświecały słabo jak dalekie gwiazdy; jak te zmarzłe i płonące gwiazdy, dokoła których rozpaczliwie krążą nasze ślepe sny i krótkowzroczne oczy”[4]. Powieść sprawia wrażenie skąpanej w lodowatym świetle księżyca, a mroczny nastrój kojarzył mi się z filozofią Kierkegaarda.

Poza rozbudowaną warstwą filozoficzną, religijną i etyczną „Czarne ptaki” można też odczytać jako powieść kryminalną. Źródłem nieszczęść bohaterów jest zbrodnia. Autora interesują bardziej konsekwencje czynów głównych postaci niż ich motywacja. Na oczach czytelnika toczy się proces sądowy, który chwilami sprawia wrażenie parodii. Wyraźnie widać, że wszyscy są całkowicie przekonani o winie oskarżonych: „Są winni, oboje. Wystarczy spojrzeć na nich, aby się o tym przekonać!”[5]. Uczestnicy dziwnego spektaklu wydają się rozdrażnieni, że muszą w nim brać udział i że trwa tak długo. Sędzia Scheving zapomina o zaprzysiężeniu oskarżyciela i obrońcy, w czasie procesu zażywa tabaki, wódką zapija „przeklęty bigos kłamstw”[6], a jego poglądy na temat prawa wywołują dreszcze: „Prawda jest zawsze najprzyjemniejsza. Ale nie jest zgoła niezbędna. Wcale nie!”[7].

„Czarne ptaki” odczytałam też jako żarliwy protest przeciwko karze śmierci i makabrycznym torturom, którym poddawani są skazańcy. Powieść jest owocem przemyśleń autora na temat zbrodni i kary, odpowiedzialności za popełniane czyny. Istotną rolę odgrywają też refleksje Gunnarssona na temat religii. Główny bohater powieści, a zarazem narrator, jest młodym proboszczem, choć jego imię, Eiulvur, kojarzyło mi się raczej z elfem, a nie z osobą duchowną.

Wcale nie zdziwiła mnie informacja o tym, że Gunnar Gunnarsson aż trzykrotnie otarł się o Nagrodę Nobla. Dopiero niedawno ujawniono, że Szwedzka Akademia wzięła pod uwagę tajemnicze względy pozaliterackie. W biografii islandzkiego pisarza nie znalazłam żadnych grząskich tematówPrzypadek tegorocznego laureata, Mo Yana, świadczy o tym, że niefrasobliwość komitetu bywa równie szkodliwa jak nadmierna ostrożność.

_____
[1] Gunnar Gunnarsson, Czarne ptaki, tłum. Leopold Staff, Wydawnictwo Poznańskie, 1974, s. 77.
[2] Tamże, s. 95.
[3] Tamże, s. 42.
[4] Tamże, s. 159.
[5] Tamże, s. 149.
[6] Tamże, s. 104.
[7] Tamże, s. 149.

Moja ocena: 4

Gunnar Gunnarsson.

46 komentarzy:

  1. Czy Staff przypadkiem nie tłumaczył z niemieckiego przekładu? Typowa praktyka przy językach bardziej egzotycznych, że wskażę Chłopców z Placu Broni i Cudowną podróż:) Ale jego dorobek translatorski robi wrażenie, chociaż złośliwi mają nieco inne zdanie. Natomiast absolutnie uważam, że zwracanie się do służącej per "o wysokopierśna, o słoneczna!" ma swój urok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyobrażam sobie minę rzeczonej służącej, która w tej scenie akurat miała prozaicznie zajrzeć do pieca, ale pod wpływem tyrady sędziego wyszła. :)
      Niestety, w książce nie ma żadnych informacji, z jakiego języka tłumaczył Staff. :( Na pewno przełożył też inną powieść Gunnarssona. Tytuł oryginalny "Czarnych ptaków" podany jest po duńsku ("Svartflug").
      I nie miałam zielonego pojęcia, że Chłopcy z Placu Broni i Cudowna podróż to przekłady z drugiej ręki, a raczej z drugiego języka. :)

      Usuń
    2. Owszem, z drugiego. Cudowna podróż była po wojnie porównywana z oryginałem, a Chłopców w końcu przełożono z węgierskiego, ale to zupełnie inna książka, może i wierna, ale jakoś bez wdzięku. Ciekawe, że służąca się obruszyła na takie piękne wezwanie, powinna być przyzwyczajona:)

      Usuń
    3. Ona się nie obruszyła, chyba ją po prostu zamurowało. :)
      Ciekawie byłoby porównać te dwa przekłady Chłopców. Ja chyba czytałam ten nie z węgierskiego, bo był wdzięk i wzruszeń mnóstwo, ryczałam jak bóbr.
      Podobna historia z "Fredzią Phi-Phi", która miała zastąpić Kubusia Puchatka. :)

      Usuń
    4. Ja czytałem oba, ale ten starszy po prostu tkwi mi we wszystkich komórkach, więc ani Związek Kitowców, ani Czerwonokoszulowcy nie zyskali mojego uznania. Fredzi nie zmogłem, bo owszem, przekład dokładny, wręcz literalny, ale wdzięku w nim za grosz.

      Usuń
    5. Czerwonokoszulowcy brzmią bardziej niż chropawo. :(
      Od kilku lat noszę się z zamiarem porównania Kubusia z Fredzią linijka po linijce i mam nadzieję, że kiedyś znajdę na to czas. Słyszałam, że Fredzia zgrzyta i jest bez wyrazu. :(

      Usuń
    6. Zgrzyta, Fredzia znaczy, jak każde dosłowne tłumaczenie. Czerwonokoszulowcy też są dosłowni do bólu, mają uzasadnienie historyczne, ale to po prostu nie brzmi. Już Czerwone Koszule brzmiałoby lepiej. Ja się zbieram do przeczytania Fredzi, znaczy Winnie, w oryginale:)

      Usuń
    7. Czerwonokoszulowcy nie dość, że chropawi, to jeszcze trudni do wymówienia. :(
      Winnie w oryginale dostarczy Ci niezapomnianych uciech, to prawdziwe cudeńko!

      Usuń
    8. No właśnie, tego się nie da wymówić i tłumacz powinien mieć tego świadomość i pokombinować, zamiast forsować coś takiego:( I z tego wszystkiego mam ochotę na Chłopców po raz pięćsetny.

      Usuń
    9. Do tego warto pamiętać, że dzieci mają tendencję do skracania i upraszczania imion i nazw, więc tym bardziej Czerwonokoszulowcy powinni byli odpaść w przedbiegach.
      "Chłopców..." nawet nie musnął ząb czasu. Właśnie dowiedziałam się z Biblionetki, że w Polsce wydano jeszcze jedną powieść Molnára, "Ich troje". Nigdy się na nią nie natknęłam. I jeszcze zbiór reportaży "Galicja 1914-1915".

      Usuń
    10. I dlatego narzekam na ten przekład, może i wierny, ale brzydki. Na dodatek Nasza Księgarnia miała wtedy fazę na absolutnie ohydne okładki:(

      Usuń
    11. Tak, mój egzemplarz był siermiężny i taki bardzo szary. :(

      Usuń
    12. A to nie były właśnie "Czerwone Koszule"? Tak zapamiętałam z drugiego przekładu (z pierwszego: "Czerwonoskórzy").

      PS "Sędzia Scheving tak oto woła do służącej: „Złotowłosa! […] Czyś niema, o wysokopierśna, o słoneczna!”"

      Potrafisz zachęcić. :D

      Usuń
    13. Aż sprawdziłem w książce - i faktycznie w tekście są Czerwone Koszule albo Czerwoni; Czerwonokoszulowcy są tylko we wstępie tłumacza.

      Usuń
    14. Jak tylko natknę się na jakiś egzemplarz "Chłopców...", na pewno obadam temat koszul.
      Okrzyk sędziego Schevinga wybrany został tendencyjnie, tak właśnie czułam, że wzbudzi aplauz czytelników. :D

      Usuń
  2. Czytałam Chłopców z Placu Broni i się wzruszałam, więc pewnikiem czytałam w dobrym przekładzie, choć dziecięciem czytałam, to może wzruszałam się z powodu chropawego przekładu. Islandzkiej literatury nie znam zupełnie, a przydział przygnębiajaąco smutnej literatury zapewni mi na grudzień lektura Biografii Korczaka- piękna, ale bardzo smutna i nie napawająca optymizmem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Czarne ptaki" plus biografia Korczaka to rzeczywiście może być dawka smutku i tragizmu trudna do zniesienia.
      Literatura islandzka na pewno warta jest bliskich spotkań trzeciego stopnia. W każdym razie już mam upatrzonych kilka kolejnych książek. :) Bardzo chciałabym kiedyś nawiedzić ten kraj nie tylko literacko.

      Usuń
  3. Wysłąłam Ci maila w sprawie książki Dziennika z morza Corteza

    OdpowiedzUsuń
  4. Iwaszkiewicz tez tlumaczyl z dunskiego! Andersena i na przyklad Hermana Banga ("Przy drodze"). Ale juz na przyklad Krystyne corke Lawransa mamy przelozona z niemieckiego. Kiedy moja kolezanka dowiedziala sie, ze nie znosze tej ksiazki namietnie wrecz - powiedziala, ze to wszystko przez ten przeklad. Nie jest zly, ale jest z niemieckiego. Nie rozumiem o tyle, ze niemiecki bardzo lubie, to piekny jezyk jest. Norweski tez oczywiscie, ze wszystkich skandynawskich dla mnie najpiekniejszy, ale coz to ma. Krystyna jest po prostu szczerze beznadziejna, wlosy sie jeza z irytacji.
    A kryminaly islandzkie znasz? Yrsa Sigurdardottir jest calkiem niezla.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, zapomniałam o Iwaszkiewiczu! Wtedy w ogóle chyba była moda na Skandynawię, więc może trochę na tej fali zainteresowanie językiem duńskim i literaturą z tamtych rejonów.
      Zresztą pamiętajmy o tym, że dla poety nauczenie się języka obcego to na pewno nie jest takie wyzwanie jak dla zwykłych śmiertelników. Na przykład Miłosz nauczył się hebrajskiego specjalnie po to, żeby móc tłumaczyć Biblię.
      Już od dłuższego czasu krążę wokół książek Yrsy Sigurdardottir i mam nadzieję, że wkrótce zaspokoję ciekawość. Zapowiadają się intrygująco
      Twoje krytyczne uwagi o "Krystynie..." to sztylet w moje serce. :) Przepadam za tą książką i wkrótce planuję powtórkę. Bardzo jestem ciekawa, czym Ci się aż tak naraziła? Tym razem też nie wiedziałam, że przekład nie jest bezpośrednio z norweskiego, ale akurat język tej powieści mi zupełnie nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie. zaznaczam, że powieść czytałam dość dawno temu i wspomnienia stylistyczne mam mgliste, ale przeżyte przy tej książce emocjonalne trzęsienie ziemi pamiętam jak dziś.

      Usuń
    2. Nie potrafie czytac ksiazki, ktorej bohaterka az tak mnie irytuje, do bolu zebow niemal. Naiwna bolesnie, zaslepiona i glupia po prostu i to sie nie zmienia. A przy tym przekonana o wlasnej wyjatkowosci i ze wszyscy maja postepowac tak zeby jej zycie ulatwiac. Najwyrazniej pamietam Szymona Darre i Lawransa. Oczywiscie nie mozna winic Krystyny, ze nie kochala Szymona (choc mozna sie zzymac na jej glupote - nie poznac sie na kims takim) ale to jej zalozenie, ze Szymon wezmie na siebie cala wine za zerwanie zareczyn kiedy to ona de facto do tego dazy (to byl wtedy skandal niesamowity) wkurzylo mnie nieziemsko.
      Poza tym mam wrazenie ze ona sie lubowala w cierpieniu i poczuciu winy. Nakrecala je. Nie mialo sensu wspolczucie wobec niej, poniewaz ewidentnie dumna byla ze swojej ach och, korony cierniowej. Patrzcie jaka jestem meczennica, klekajcie narody. Dziekuje, postoje.

      Usuń
    3. U mnie było zupełnie inaczej. Chwilami zastanawiałam się nad motywami postępowania Krystyny, ale zupełnie nie budziła mojej niechęci, raczej jej współczułam w tym całym zagmatwaniu uczuć. Ale oczywiście w pełni rozumiem Twoją niechęć do jej postaci. Też mi się coś takiego zdarza. Na przykład lektura "Nocy i dni" doprowadzała mnie do szału, bo pani Barbara budziła we mnie mordercze instynkty, po prostu nie byłam w stanie jej znieść.
      Wydaje mi się, że wywoływanie tak silnych i krańcowo różnych emocji u czytelników to duża zaleta pisarstwa i Undset, i Dąbrowskiej.

      Usuń
  5. Przeklęty bigos kłamstw brzmi rewelacyjnie, choć dla odmiany Złotowłosa! Czyś niema, o wysokopierśna, o słoneczna!” każe podejrzewać, że to jednak autor uderzył w wysoką nutę.;(
    Lubię podobne lektury zimową porą. Łatwiej wczuć się w ich chłodny klimat, lepiej do mnie przemawiają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też ten bigos mocno zafrapował. :)
      W powieści Gunarssona zdarzają się takie właśnie rozziewy stylistyczne. Parę razy przejścia od patosu do rubaszności wydały mi się trochę zbyt raptowne. Świetnie to widać w zderzonych przez Ciebie fragmentach.
      Sceneria "Czarnych ptaków" rzeczywiście idealnie pasowała do pogody za oknem.

      Usuń
  6. A może wypowiedź sędziego to jakiś cytat z islandzkiej poezji lub urywek ludowej pieśni? Tłumacz mógł tego nie wychwycić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, w tekście brak jakiegokolwiek przypisu na ten temat. Twój pomysł jest bardzo ciekawy, ale przypuszczam, że to jednak rozbuchana inwencja twórcza tłumacza. :)

      Usuń
  7. Też się zastanawiałam nad kwestia przekładu. Islandzki, hmmmm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gunnarsson napisał "Czarne ptaki" po duńsku. Na pierwszy rzut oka duński wydaje mi się trochę łatwiejszy niż islandzki, ale kto wie. Właśnie tutaj sobie posłuchałam islandzkich liczebników i nie wygląda to różowo. Poraziła mnie trzynastka.

      Usuń
    2. Ech, wygląda na to, że omiotłam wzrokiem pół akapitu:(.
      Trzynastka nie wygląda po napisaniu jakoś strasznie, ale wymowa tego pierwszego znaku rzeczywiście mało intuicyjna.
      Zresztą, z naszymi liczebnikami też nie mamy się czego wstydzić, jeśli chodzi o stopień trudnościPPP

      Usuń
    3. Masz rację, nasz język króluje w rankingach najmniej przyjaznych. I liczebniki faktycznie nie zachęcają do bliższych kontaktów. :) Wymowa islandzkiej 13 zdecydowanie ponad moje siły mimo rozpaczliwych prób. :(

      Usuń
    4. Porownywac islandzki do dunskiego w kwestii trudnosci wyuczenia to jakby porownywac arie operowa do Szla dzieweczka.... Dunski jest bardzo prosty w nauce. Przekonanie o jego trudnosci bierze sie chyba z egzotyki wymowy. Islandzki natomiast jesli dobrze pamietam to co nam kiedys tlumaczono niemal nie ewoluowal. Izolacja Islandii to sprawila. Obecnie Islandczycy sa bardzo dumni z tego powodu i pielegnuja te wyjatkowosc. Poza niewielkimi zmianami jest to wciaz jezyk niemal identyczny z jezykiem Wikingow pod wzgledem struktury i wymowy. Jesli wziac pod uwage, ze ewolucja jezyka dazy do jego uproszczenia to nabiera sie pewnego pojecia jak wyglada jezyk, ktorego ewolucja jest minimalna, niemal zerowa.

      Usuń
    5. Bardzo Ci dziękuję za ciekawe informacje. Zaintrygował mnie ten temat.
      Rzeczywiście islandzki wydaje się wyjątkowy i pod względem pisowni, i wymowy. Dobrze, że Islandczycy troszczą się o swój język. Gdyby nie taka zapobiegliwość, nie byłoby już na przykład języka fińskiego, biorąc pod uwagę burzliwą historię i wpływy rosyjskie i szwedzkie.
      Tym bardziej mam ochotę wybrać się kiedyś do Islandii. Miejsce podobno niesamowite, nie tylko pod względem lingwistycznym.

      Usuń
  8. Serce mi się kraje gdy czytam narzekanie na tłumaczenie Skugi Baldur - ta książka zwłaszcza na płaszczyźnie językowej jest cudowna. Niestety wydaje się, że mamy jednego pana z monopolem na tłumaczenia z islandzkiego, i może na kryminały wystarcza ale Sjón to juź insza inszość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A miałam kiedyś wielką ochotę kupić tę książkę w wersji angielskiej. Okładka była cudowna. Zrezygnowałam, a potem wypożyczyłam przekład polski w bibliotece. Sjón wymaga tłumacza nie tylko kompetentnego, ale i bardzo wrażliwego, o poetyckich wręcz zdolnościach. Biorąc pod uwagę liczbę osób w Polsce, które biegle znają islandzki, to na pewno nie było zadanie łatwe. Mam nadzieję, że w innych krajach, w których wydano tę powieść, było znacznie lepiej.

      Usuń
    2. Mnie Sjon b. się podobał i przyznam, że nawet tłumaczenie mi nie zgrzytało.;) Chyba całkowicie poddałam się nastrojowi.

      Usuń
    3. Pamiętam, że Ci się podobało. Ja byłam rozżalona, bo spodziewałam się niezwykłych wrażeń.

      Usuń
    4. Ja czytałam po niemiecku, tłumaczenie było świetne! Co do tłumaczy nie wierzę, że nie ma innej osoby, która by mogła poetycko przetłumaczyć Sjóna. Zwłaszcza, że literatura islandzka jest bardzo bogata i wiele książek wartych jest przetłumaczenia.

      Usuń
    5. Nie miałabym nic przeciwko ofensywie lit. islandzkiej na rynek polski.;) Zwłaszcza innym gatunkom niż kryminały.

      Usuń
    6. ~ Anna
      Ja też nie wątpię w istnienie takich osób, ale widocznie wydawca do nich nie dotarł. :( To świetnie, że przekład niemiecki jest udany. Na pewno bardziej doceniłaś walory tej niezwykłej książki niż ja.

      ~ Ania (Czytanki Anki)
      Ja też. Bardzo mnie zafrapował na przykład Laxness i planuję coś z tym zrobić. :)

      Usuń
    7. O tym panu słyszałam tylko pochlebne uwagi.;) Obiecuję sobie od kilku lat przeczytać chociaż jedną z jego książek i wciąż trwam w tej obietnicy.;)

      Usuń
    8. Jakby nie patrzeć noblista. A Nobel oblige. :) Nawiasem mówiąc jednym z konkurentów do nagrody był właśnie Gunnarsson.
      Wybór polskich przekładów Laxnessa nie jest zbyt duży, ale już sobie kilka tytułów wytypowałam. :P

      Usuń
  9. Przeczytałam recenzję "Czarnych ptaków" i doszłam do wniosku, że choć to książka przerażająca, to brzmi intrygująco, ale chwilowo nie będę jej szukała w bibliotekach. Grudzień to dla mnie pora miłych lektur, wprowadzających w świąteczny nastrój. A u G. Gunnarssona jakoś nie dopatrzyłam się tych akcentów ;)
    Pozdrowienia :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Czarne ptaki" mimo wątków religijnych to zdecydowanie nie jest książka wprowadzająca w świąteczny nastrój. Nazwałabym ją raczej przytłaczająco smutną.
      Przedświąteczne serdeczności. :)

      Usuń
  10. @ „Złotowłosa! […] Czyś niema, o wysokopierśna, o słoneczna!” - Lirael, czy nie sądzisz, że młodopolscy poeci tak właśnie wołali do służących? :)

    Jeśli tak, to służenie im musiało być wyjątkowo przyjemne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo możliwe, ale obawiam się, że służące szybko przyzwyczajały się do poetyckich wysokich rejestrów i takie inwokacje nie robiły na nich większego wrażenia. :)

      Usuń