Maria Kuncewiczowa.Z podziękowaniem dla wszystkich, którzy postanowili w marcu związać swoje czytelnicze losy z Marią Kuncewiczową (Marzec z Marią) i pod rozwagę tym, którzy się jeszcze wahają, przedstawiam fragmenty wywiadu z pisarką. Rozmowę przeprowadził Wojciech Wiśniewski.
- Napisała pani w swojej książce „Natura": „Moje marzenia były zawsze bezprzedmiotowe". Czy pani marzenia z okresu młodości spełniły się?- Mówiąc „marzenia bezprzedmiotowe", myślę o marzeniach, które nie mają za przedmiot spraw i rzeczy konkretnych, takich jak na przykład dom, mąż czy kochanek, kariera czy podróż na południe. Jako dziecko i młoda kobieta marzyłam o „szczęściu” i o tym, żeby „wszystkim było dobrze”. Takie marzenia się nie spełniają, ale pomagają żyć twórczo.- Pani definicja szczęścia?- Zgoda na siebie i świat, czyli osiągnięcie takiego stanu, kiedy los własny i los świata przestaje być straszny - przeciwnie: budzi zachwyt. Ale to są chwile. Dla mnie najczęściej związane z radością, że jest aż tak pięknie. Z kimś czy z czymś. Na przykład z jakimś człowiekiem czy z ogrodem, czy z lasem i rzeką, czy ze słońcem na blacie stołu. Wiele szczęścia zawdzięczam przyrodzie, architekturze i przedmiotom. Także poczuciu, że jestem niektórym ludziom potrzebna do szczęścia. Ale to jest zawsze pomieszane ze zdziwieniem i z obawą; „czy sprostam”.- „Fantomy” i „Natura” to eseistyka i reportaż, autobiografia i publicystyka. Wspomnienia z czasów młodości, dzieciństwa splatają się z rzeczywistością i teraźniejszością. Czy to prawda, że z upływem lat pamięta się tylko dobre chwile?- Chyba to nieprawda. Pamiętam mnóstwo złych chwil i często o nich pisałam w „Fantomach" i w „Naturze", i we wszystkich innych moich książkach. Każde odejście, każde rozstanie, każdy zawód, każda klęska publiczna czy osobista jest złą chwilą. Każde życie jest chwilą. O tyle dobrą, o ile człowiek nie dał się złym chwilom.- Co z lat szkolnych utkwiło pani najbardziej w pamięci?Doskonale pamiętam tę złą chwilę, kiedy powalałam farbą olejną najnowszą swoją sukienkę, l tę dobrą chwilę, kiedy „pani od polskiego” pochwaliła moje wypracowanie o wiewiórce, która nie należała ani do lasu, ani do starego wiewióra, tylko do samej siebie. Więc czyja była ta wiewiórka? — swoja własna.- Jeden z krytyków omawiając „Naturę" napisał: „Autobiografia literacka nie jest dokumentem życia, lecz jego artystyczną stylizacją. Wypowiedzenie pełnej prawdy o sobie, nawet jeśli postuluje się bezwzględną szczerość, jest niemożliwe, nigdy bowiem nie osiąga się doskonałego samopoznania, a każda próba zrozumienia i przekazania własnej biografii staje się kreacją z pogranicza prawdy i wyobraźni”. Czy pani się z tym zgadza?- Całkowicie się zgadzam. Autor, tak jak każdy człowiek, nawet najbardziej uważny i świadomy, mało wie o sobie „na zapas”, więc sam dla siebie jest wieczną niespodzianką. Raczej stwarza siebie od wypadku do wypadku, wedle każdorazowej potrzeby. Więc i autoportret jest aktem twórczym zależnym od nastroju i od potrzeby artystycznej portrecisty. Są malarze, którzy obsesjonalnie — przez całe życie — malują autoportrety i te obrazy ogromnie się od siebie różnią. Czasami model, którym jest sam artysta, występuje w przebraniu, którego ten artysta nigdy nie posiadał. Co do mnie, w mojej autobiografii starałam się uczciwie mówić prawdę. Ale wiadomo, jak wiele twarzy ma każda prawda.[...]- Czy pani zdaniem istnieje obecnie takie zjawisko, jak literatura kobieca?- Tak długo, jak istnieją kobiety, będzie istniała literatura kobieca. Nie należy jednak w każdym czasie historycznym przypisywać jej tych samych cech. Była sentymentalna w epoce rozkwitu sentymentów. Była drapieżna (na przykład Gabriela Zapolska) w epoce naturalizmu, i tak dalej, i tak dalej. Słowo „kobieca” jest wieloznaczne i w żadnym wypadku nie może mieć ujemnego sensu. Tak samo, jak słowo „męski”. Ani kobiety, ani mężczyźni nie mają monopolu na odwagę czy na czułość. Więc literatura jest przede wszystkim dobra albo zła, bez względu na płeć autora. I nie może być przeznaczona dla czytelników jednej płci. Kobiety przecież piszą o mężczyznach, a mężczyźni o kobietach. Co z tego wynika, jest interesujące i jako informacja, i jako dzieło sztuki, l tylko tak może być sądzone. Świadczą o tym, między innymi, listy — bardzo obfite — jakie otrzymuję od czytelników obu płci.- W „Cudzoziemce" dużo nastroju wprowadza muzyka. Muzycznym leitmotivem tej powieści jest koncert skrzypcowy D-dur Brahmsa i pieśni Schumanna. Dlaczego wybrała pani właśnie te utwory muzyczne?- Nie jest tajemnicą, że prototypem Cudzoziemki była moja matka, a w jej życiu Brahms i Schumann odegrali rolą dominującą.- Osiem lat prowadziła pani wykłady na Wydziale Literatur Słowiańskich uniwersytetu w Chicago. Pisała pani sporo o tym w „Naturze”, ale proszę nam powiedzieć, czy któryś z pani studentów w Ameryce zrozumiał tak naprawdę te nasze polskie „rozdarte sosny”, „walkę z szatanem”, chochoła, romantyczne tęsknoty i nostalgie?- Jeśli student obiera sobie za przedmiot literaturę obcego języka, zakłada się, że posiada pewną dozę wyobraźni, że ciekawi go obcy kraj, obyczajowość i psychika jego mieszkańców. Czy moi studenci „tak naprawdę” zrozumieli na przykład metaforę Żeromskiego o rozdartej sośnie albo taniec chochoła, albo tęsknotę w Paryżu do Soplicowa, albo sarkazmy „Beniowskiego” — zależało od stopnia i rodzaju ich wyobraźni. Ale zrozumieć, nie znaczy jeszcze: współczuć. Można zrozumieć Polaka, pozostając Amerykaninem czy Szwedem, i dalej czuć wyłącznie tak, jak czują Amerykanie albo Szwedzi.- Podobno nie lubi pani czytać swoich książek?- Rzeczywiście nie lubię. Zawsze uderzają mnie błędy i niedopowiedzenia. Zawsze chciałabym to powiedzieć inaczej.- Napisała pani „Tristana 1946" i „Gaj oliwny" po angielsku. Czy był to w pewnym sensie podświadomy przekład z języka polskiego?- O, nie. Właśnie dlatego pisałam te dwie książki także po angielsku, że ci ludzie — mała Pat i jej rodzice w „Gaju oliwnym", Kathleen i jej otoczenie w „Tristanie” - mówili do mnie po angielsku. Słyszałam ich głosy, ich akcent, ich melodię.- Jak to się stało, że pani zaczęła pisać?- Od początku pisałam tylko dlatego, że nie chciałam zwariować z nadmiaru wrażeń i uczuć.- Czy pani jest bardzo zaabsorbowana swoją pracą, kiedy pani pisze?- Tak. Bardzo. Nie znoszę drugiej osoby w pokoju, w którym piszę.- Jak pani rozumie określenie „idealny czytelnik”, bohater snów wszystkich pisarzy?- Idealny czytelnik — dla mnie — to taka osoba, która nie tylko rozumie, ale i współczuje.
Wojciech Wiśniewski, Tego się nie dowiecie w szkole, Nasza Księgarnia, 1981, s. 154-159.
Mam na nocnym stoliku jej powiesć '' Zmowa Nieobecych'' zakupioną na allegro...jstem barzo jej ciekawa. Fajnie, że taki post zamieściłaś, bardzo ciekawy.
OdpowiedzUsuńKiedy szukałam informacji o książkach Kuncewiczowej, "Zmowa nieobecnych" bardzo mnie zaciekawiła. To jedna z powieści, o których mało kto w ogóle słyszał. Będę niecierpliwie czekać na Twoje wrażenia. Sympatyczny zbieg okoliczności, że akurat teraz trafiła na Twój stolik. :)
UsuńO Marii Kuncewiczowej nie wiem nic... Dlatego "Marzec z Marią" to dla mnie okazja, żeby nadrobić te braki :-) Czuję się tym wywiadem wprowadzona w nastrój.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że przeczytana teraz książka będzie dla Ciebie zachętą do dalszych spotkań z twórczością Kuncewiczowej. :) Lubię ten wywiad i wielokrotnie go czytałam, niektóre fragmenty znam na pamięć. :)
UsuńKolejny dowód na to, że "Marzec z Marią" będzie interesującą wędrówką po ścieżkach świetnej literatury :)
OdpowiedzUsuńSama pani Maria była ciepłą, interesującą osobą, więc wędrówka też zapowiada się ciekawie. :)
UsuńMarię Kuncewiczową kojarzyłam do tej pory głównie z "Cudzoziemką" i to nie z powieścią ale z przekładem teatralnym .Oglądałam jeszcze za czasów teatru telewizji a był to rok 1970 "Cudzoziemkę" znakomicie zagraną przez nieodżałowaną Halinę Mikołajską i Czesława Wołłejkę .
OdpowiedzUsuńByć może bardziej pamiętam grę aktorów dzisiaj niż treść przekazywaną przez nich ale widzę,że najwyższa pora również i Cudzoziemkę przeczytać.
A także postarać się lepiej poznać Marię Kuncewiczową.
I Ty mi wydatnie w tym pomagasz.
To musiała być cudowna adaptacja! Może jakimś cudem jest dostępna na DVD? Będę musiała sprawdzić, bo bardzo mi na tym zależy. Jest seria z najlepszymi spektaklami teatru telewizji. Może adaptacja powieści Kuncewiczowej też się załapała? Mikołajska na pewno stworzyła wybitną kreację. Niestety, wersja filmowa w wykonaniu Ewy Wiśniewskiej nie przekonuje mnie do końca. Wydaje mi się, że jest trochę za ostra, lekko przerysowana. Według mnie Róża była zdecydowanie bardziej złożoną osobowością i przypuszczam, że Mikołajska to pięknie oddała w spektaklu.
UsuńBardzo się cieszę, że masz ochotę lepiej poznać Kuncewiczową. Wszystko wskazuje na to, że miesiąc to będzie za mało i potem będzie samodzielne odkrywanie kolejnych książek tej pisarki. :)
Z tego co wiem, nie ma Cudzoziemki we wspomnianej przez Ciebie serii (sama namiętnie kupuję DVD ze starymi spektaklami teatru TV), ale gdybyś dotarła do innej informacji będę wdzięczna za cynk.
UsuńPewnie, będę pamiętać! Jak tylko czegoś się dowiem, dam Ci znać.
UsuńŚwietny fragment:
OdpowiedzUsuń"- Pani definicja szczęścia?
- Zgoda na siebie i świat, czyli osiągnięcie takiego stanu, kiedy los własny i los świata przestaje być straszny - przeciwnie: budzi zachwyt. Ale to są chwile."
Już się cieszę na myśl o marcu :-)
Mnie też ta definicja bardzo odpowiada! Oby ten zachwyt trwał jak najdłużej.
UsuńA do marca już tylko tydzień. :)
A mnie spodobała się definicja idealnego czytelnika- nie tylko czyta, ale i współczuje- chyba pisarka miała na myśli współodczuwanie. Mnie zaś podobają się najbardziej te książki, które poruszają we mnie jakieś czułe struny (tak napisała kiedyś Iza i bardzo mi się to sformułowanie spodobało), nie te które są perfekcyjnie dobre, ale te które zmuszają do współodczuwania i które wywołują emocje.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że Kuncewiczowa rzeczywiście miała na myśli współodczuwanie. Ta definicja, którą wskazałaś, musiała mieć dla niej szczególne znaczenie, bo tytuł wywiadu brzmi: "Zrozumieć - nie znaczy jeszcze współczuć".
UsuńOkreślenie Izy mnie też bardzo się podoba, trafia w sedno!
A mnie sie wydaje, ze miala na mysli empatie rowniez w sensie moralnego osadu innych.
UsuńBardzo możliwe. Swoją drogą wydaje mi się, że Maria Kuncewiczowa w ogóle unikała osądów, starała się przede wszystkim zrozumieć.
UsuńTeż, jak Gosia, zwróciłam uwagę na czytelnika znakomitego. Pewnie jesteśmy, bo emocji i wzruszeń na blogach nie brakuje.
OdpowiedzUsuńDokupiłam jeszcze "Rozmowy z M.K". Uwielbiam te ceny na allegro:)
W kwestii czytelnika znakomitego sporo też zależy od autora. Są książki, w przypadku których trudno się zmusić do współodczuwania i wykrzesać z siebie jakiekolwiek emocje.
UsuńGratuluję zakupu, "Rozmowy z M.K" też są bardzo ciekawe, a ceny na allegro to dla mnie źródło nieustannej fascynacji. :) W przypadku Kuncewiczowej to już w ogóle. Wczoraj widziałam tam "Naturę" w twardej okładce za złotówkę.
Dziękuję za polecenie,postaramy się przeczytać i wtedy damy znać jak wrażenia na razie nie udało nam się wypożyczyć "Cudzoziemki" ale będziemy się cierpliwie upominać.
OdpowiedzUsuńKsiążka jest lekturą, więc może w wakacje wróci na biblioteczne półki?
UsuńZawsze była mi bliska powieść Kuncewiczowej pt. "Cudzoziemka", bo miałam w rodzinie kogoś pokroju głównej bohaterki tego utworu, Róży (właściwie to nawet kogoś o znacznie gorszym charakterze, choć to się pewnie wydaje mało prawdopodobne).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Sol/Monique
Mnie też "Cudzoziemka" jest bliska. Wspomniana przez Ciebie pani to rzeczywiście musiała być nietuzinkowa postać o silnej osobowości. Róża miała trudny charakter, ale zawirowania wynikały też z jej życiowych doświadczeń.
UsuńSerdeczności.