22 lutego 2012

Powitanie z Marią

Maria Kuncewiczowa.
Z podziękowaniem dla wszystkich, którzy postanowili w marcu związać swoje czytelnicze losy z Marią Kuncewiczową (Marzec z Marią) i pod rozwagę tym, którzy się jeszcze wahają, przedstawiam fragmenty wywiadu z pisarką. Rozmowę przeprowadził Wojciech Wiśniewski.
- Napisała  pani  w  swojej  książce „Natura": „Moje marzenia były zawsze bezprzedmiotowe". Czy pani marzenia z okresu młodości spełni­ły się?
- Mówiąc „marzenia bezprzedmiotowe", myślę o marzeniach, które nie mają za przedmiot spraw i rzeczy konkretnych, takich jak na przykład dom, mąż czy kochanek, kariera czy podróż na południe. Jako dziecko i młoda kobieta marzyłam o „szczę­ściu” i o tym, żeby „wszystkim było dobrze”. Takie marzenia się nie spełniają, ale pomagają żyć twór­czo.
 - Pani definicja szczęścia?
- Zgoda na sie­bie i świat, czyli osiągnięcie takiego stanu, kiedy los własny i los świata przestaje być straszny - przeciwnie: budzi zachwyt. Ale to są chwile. Dla mnie najczęściej związane z radością, że jest aż tak pięknie. Z kimś czy z czymś. Na przykład z jakimś człowiekiem czy z ogrodem, czy z lasem i rzeką, czy ze słońcem na blacie stołu. Wiele szczęścia zawdzię­czam przyrodzie, architekturze i przedmiotom. Także poczuciu, że jestem niektórym ludziom potrzebna do szczęścia. Ale to jest zawsze pomieszane ze zdziwie­niem i z obawą; „czy sprostam”.
- „Fantomy i „Na­tura” to eseistyka i reportaż, autobiografia i publi­cystyka. Wspomnienia z czasów młodości, dzieciń­stwa splatają się z rzeczywistością i teraźniejszo­ścią. Czy to prawda, że z upływem lat pamięta się tylko dobre chwile?
- Chyba to nieprawda. Pamię­tam mnóstwo złych chwil i często o nich pisałam w „Fantomach" i w „Naturze", i we wszystkich innych moich książkach. Każde odejście, każde rozstanie, każdy zawód, każda klęska publiczna czy osobista jest złą chwilą. Każde życie jest chwilą. O tyle do­brą, o ile człowiek nie dał się złym chwilom.
- Co z lat szkolnych utkwiło pani najbardziej w pamię­ci?
Doskonale pamiętam tę złą chwilę, kiedy po­walałam farbą olejną najnowszą swoją sukienkę, l tę dobrą chwilę, kiedy „pani od polskiego” po­chwaliła moje wypracowanie o wiewiórce, która nie należała ani do lasu, ani do starego wiewióra, tylko  do  samej  siebie.  Więc  czyja  była  ta  wiewiór­ka? — swoja własna.
-  Jeden  z  krytyków  omawiając  „Naturę"   napisał: „Autobiografia   literacka   nie jest  dokumentem  życia, lecz jego artystyczną stylizacją. Wypowiedzenie pełnej prawdy o sobie, nawet jeśli postuluje się bezwzględną szczerość, jest  niemożliwe,  nigdy bowiem  nie osiąga się doskonałego samopoznania, a każda próba zrozu­mienia i przekazania własnej biografii staje się krea­cją z  pogranicza  prawdy i wyobraźni”.  Czy pani  się z tym zgadza?
-  Całkowicie   się   zgadzam.   Autor,   tak  jak   każdy człowiek, nawet najbardziej uważny i świadomy, mało wie  o  sobie  „na   zapas”,  więc  sam  dla   siebie  jest wieczną niespodzianką. Raczej stwarza siebie od wy­padku   do   wypadku,   wedle   każdorazowej   potrzeby. Więc i autoportret jest aktem twórczym zależnym od nastroju i od potrzeby artystycznej portrecisty. Są ma­larze, którzy obsesjonalnie — przez całe życie —  ma­lują autoportrety i te obrazy ogromnie się od siebie różnią. Czasami  model,  którym jest sam artysta, wy­stępuje w  przebraniu,  którego ten  artysta  nigdy  nie posiadał. Co do mnie, w mojej autobiografii starałam się  uczciwie  mówić  prawdę.  Ale wiadomo,  jak wiele twarzy ma każda prawda.
[...]
- Czy pani zdaniem istnieje obecnie takie zjawisko, jak literatura kobieca?
-  Tak  długo,  jak  istnieją  kobiety,   będzie  istniała literatura kobieca. Nie należy jednak w każdym cza­sie   historycznym   przypisywać  jej   tych   samych   cech. Była   sentymentalna  w  epoce   rozkwitu   sentymentów. Była drapieżna (na przykład Gabriela Zapolska) w epo­ce naturalizmu, i tak dalej, i tak dalej. Słowo „kobie­ca” jest wieloznaczne i w żadnym wypadku nie może mieć ujemnego sensu. Tak samo, jak słowo „męski”. Ani kobiety, ani mężczyźni nie mają monopolu na od­wagę czy na czułość. Więc literatura jest przede wszy­stkim  dobra  albo zła,  bez względu   na   płeć autora. I nie  może być przeznaczona  dla czytelników jednej płci. Kobiety przecież piszą o mężczyznach, a mężczy­źni o kobietach. Co z tego wynika, jest interesujące i jako informacja, i jako dzieło sztuki, l tylko tak może być sądzone. Świadczą o tym, między innymi, listy — bardzo  obfite  —  jakie  otrzymuję od   czytelników  obu płci.
-  W „Cudzoziemce" dużo nastroju wprowadza mu­zyka. Muzycznym leitmotivem tej powieści jest koncert skrzypcowy D-dur Brahmsa i pieśni Schumanna. Dla­czego wybrała pani właśnie te utwory muzyczne?
-   Nie  jest tajemnicą,  że  prototypem  Cudzoziemki była moja matka, a w jej życiu Brahms i Schumann odegrali rolą dominującą.
-  Osiem lat prowadziła pani wykłady na Wydziale Literatur Słowiańskich uniwersytetu w Chicago. Pisała pani sporo o tym w „Naturze”, ale proszę nam po­wiedzieć, czy któryś z pani studentów w Ameryce zro­zumiał tak naprawdę te nasze  polskie „rozdarte so­sny”, „walkę z szatanem”, chochoła, romantyczne tę­sknoty i nostalgie?
-  Jeśli student obiera sobie za przedmiot literaturę obcego języka, zakłada się,  że posiada  pewną dozę wyobraźni,   że   ciekawi   go   obcy   kraj,   obyczajowość i  psychika jego mieszkańców. Czy moi  studenci  „tak naprawdę” zrozumieli   na   przykład   metaforę  Żeromskiego o rozdartej sośnie albo taniec chochoła, albo tęsknotę w Paryżu do Soplicowa, albo sarkazmy „Beniowskiego” — zależało od stopnia i rodzaju ich wy­obraźni. Ale zrozumieć, nie znaczy jeszcze: współczuć. Można   zrozumieć   Polaka,   pozostając  Amerykaninem czy  Szwedem,   i  dalej  czuć wyłącznie  tak,  jak czują Amerykanie albo Szwedzi.
-  Podobno nie lubi pani czytać swoich książek?
-   Rzeczywiście   nie   lubię.   Zawsze   uderzają   mnie błędy i niedopowiedzenia. Zawsze chciałabym to po­wiedzieć inaczej.
-  Napisała   pani   „Tristana   1946"   i   „Gaj   oliwny" po angielsku. Czy był to w pewnym sensie podświa­domy przekład z języka polskiego?
-  O, nie. Właśnie dlatego pisałam te dwie książki także po angielsku, że ci ludzie — mała Pat i jej ro­dzice  w   „Gaju   oliwnym",   Kathleen   i   jej   otoczenie w „Tristanie” - mówili do mnie po angielsku. Słysza­łam ich głosy, ich akcent, ich melodię.
-  Jak to się stało, że pani zaczęła pisać?
-  Od początku pisałam tylko dlatego, że nie chcia­łam zwariować z nadmiaru wrażeń i uczuć.
-  Czy pani jest bardzo zaabsorbowana swoją pra­cą, kiedy pani pisze?
- Tak. Bardzo. Nie znoszę drugiej osoby w pokoju, w którym piszę.
- Jak pani  rozumie określenie „idealny czytelnik”, bohater snów wszystkich pisarzy?
-  Idealny czytelnik — dla  mnie — to taka  osoba, która nie tylko rozumie, ale i współczuje.
Wojciech Wiśniewski, Tego się nie dowiecie w szkole, Nasza Księgarnia, 1981, s. 154-159.

22 komentarze:

  1. Mam na nocnym stoliku jej powiesć '' Zmowa Nieobecych'' zakupioną na allegro...jstem barzo jej ciekawa. Fajnie, że taki post zamieściłaś, bardzo ciekawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy szukałam informacji o książkach Kuncewiczowej, "Zmowa nieobecnych" bardzo mnie zaciekawiła. To jedna z powieści, o których mało kto w ogóle słyszał. Będę niecierpliwie czekać na Twoje wrażenia. Sympatyczny zbieg okoliczności, że akurat teraz trafiła na Twój stolik. :)

      Usuń
  2. O Marii Kuncewiczowej nie wiem nic... Dlatego "Marzec z Marią" to dla mnie okazja, żeby nadrobić te braki :-) Czuję się tym wywiadem wprowadzona w nastrój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że przeczytana teraz książka będzie dla Ciebie zachętą do dalszych spotkań z twórczością Kuncewiczowej. :) Lubię ten wywiad i wielokrotnie go czytałam, niektóre fragmenty znam na pamięć. :)

      Usuń
  3. Kolejny dowód na to, że "Marzec z Marią" będzie interesującą wędrówką po ścieżkach świetnej literatury :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama pani Maria była ciepłą, interesującą osobą, więc wędrówka też zapowiada się ciekawie. :)

      Usuń
  4. Marię Kuncewiczową kojarzyłam do tej pory głównie z "Cudzoziemką" i to nie z powieścią ale z przekładem teatralnym .Oglądałam jeszcze za czasów teatru telewizji a był to rok 1970 "Cudzoziemkę" znakomicie zagraną przez nieodżałowaną Halinę Mikołajską i Czesława Wołłejkę .
    Być może bardziej pamiętam grę aktorów dzisiaj niż treść przekazywaną przez nich ale widzę,że najwyższa pora również i Cudzoziemkę przeczytać.
    A także postarać się lepiej poznać Marię Kuncewiczową.
    I Ty mi wydatnie w tym pomagasz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To musiała być cudowna adaptacja! Może jakimś cudem jest dostępna na DVD? Będę musiała sprawdzić, bo bardzo mi na tym zależy. Jest seria z najlepszymi spektaklami teatru telewizji. Może adaptacja powieści Kuncewiczowej też się załapała? Mikołajska na pewno stworzyła wybitną kreację. Niestety, wersja filmowa w wykonaniu Ewy Wiśniewskiej nie przekonuje mnie do końca. Wydaje mi się, że jest trochę za ostra, lekko przerysowana. Według mnie Róża była zdecydowanie bardziej złożoną osobowością i przypuszczam, że Mikołajska to pięknie oddała w spektaklu.
      Bardzo się cieszę, że masz ochotę lepiej poznać Kuncewiczową. Wszystko wskazuje na to, że miesiąc to będzie za mało i potem będzie samodzielne odkrywanie kolejnych książek tej pisarki. :)

      Usuń
    2. Z tego co wiem, nie ma Cudzoziemki we wspomnianej przez Ciebie serii (sama namiętnie kupuję DVD ze starymi spektaklami teatru TV), ale gdybyś dotarła do innej informacji będę wdzięczna za cynk.

      Usuń
    3. Pewnie, będę pamiętać! Jak tylko czegoś się dowiem, dam Ci znać.

      Usuń
  5. Świetny fragment:
    "- Pani definicja szczęścia?
    - Zgoda na sie­bie i świat, czyli osiągnięcie takiego stanu, kiedy los własny i los świata przestaje być straszny - przeciwnie: budzi zachwyt. Ale to są chwile."
    Już się cieszę na myśl o marcu :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też ta definicja bardzo odpowiada! Oby ten zachwyt trwał jak najdłużej.
      A do marca już tylko tydzień. :)

      Usuń
  6. A mnie spodobała się definicja idealnego czytelnika- nie tylko czyta, ale i współczuje- chyba pisarka miała na myśli współodczuwanie. Mnie zaś podobają się najbardziej te książki, które poruszają we mnie jakieś czułe struny (tak napisała kiedyś Iza i bardzo mi się to sformułowanie spodobało), nie te które są perfekcyjnie dobre, ale te które zmuszają do współodczuwania i które wywołują emocje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że Kuncewiczowa rzeczywiście miała na myśli współodczuwanie. Ta definicja, którą wskazałaś, musiała mieć dla niej szczególne znaczenie, bo tytuł wywiadu brzmi: "Zrozumieć - nie znaczy jeszcze współczuć".
      Określenie Izy mnie też bardzo się podoba, trafia w sedno!

      Usuń
    2. A mnie sie wydaje, ze miala na mysli empatie rowniez w sensie moralnego osadu innych.

      Usuń
    3. Bardzo możliwe. Swoją drogą wydaje mi się, że Maria Kuncewiczowa w ogóle unikała osądów, starała się przede wszystkim zrozumieć.

      Usuń
  7. Też, jak Gosia, zwróciłam uwagę na czytelnika znakomitego. Pewnie jesteśmy, bo emocji i wzruszeń na blogach nie brakuje.
    Dokupiłam jeszcze "Rozmowy z M.K". Uwielbiam te ceny na allegro:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kwestii czytelnika znakomitego sporo też zależy od autora. Są książki, w przypadku których trudno się zmusić do współodczuwania i wykrzesać z siebie jakiekolwiek emocje.
      Gratuluję zakupu, "Rozmowy z M.K" też są bardzo ciekawe, a ceny na allegro to dla mnie źródło nieustannej fascynacji. :) W przypadku Kuncewiczowej to już w ogóle. Wczoraj widziałam tam "Naturę" w twardej okładce za złotówkę.

      Usuń
  8. Dziękuję za polecenie,postaramy się przeczytać i wtedy damy znać jak wrażenia na razie nie udało nam się wypożyczyć "Cudzoziemki" ale będziemy się cierpliwie upominać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka jest lekturą, więc może w wakacje wróci na biblioteczne półki?

      Usuń
  9. Zawsze była mi bliska powieść Kuncewiczowej pt. "Cudzoziemka", bo miałam w rodzinie kogoś pokroju głównej bohaterki tego utworu, Róży (właściwie to nawet kogoś o znacznie gorszym charakterze, choć to się pewnie wydaje mało prawdopodobne).
    Pozdrawiam
    Sol/Monique

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też "Cudzoziemka" jest bliska. Wspomniana przez Ciebie pani to rzeczywiście musiała być nietuzinkowa postać o silnej osobowości. Róża miała trudny charakter, ale zawirowania wynikały też z jej życiowych doświadczeń.
      Serdeczności.

      Usuń