2 lutego 2012

Szare eminencje zachwytu (Mikołaj Łoziński, "Książka")

Szare eminencje zachwytu
W czasie lektury „Książki” towarzyszyło mi wrażenie, że mógłby ją napisać każdy. Wystarczyłoby tylko trochę czasu i cierpliwości, żeby wysłuchać rodzinne opowieści, a potem przelać je zgrabnie na papier. Tak jak zrobił to autor, Mikołaj Łoziński.  Podobnie jak w wielu polskich rodzinach nieszczęśliwych po swojemu losy jej członków były zagmatwane, chwilami wręcz dramatyczne. Wiele postaci wymyka się łatwym ocenom.

Konstrukcja powieści oparta jest na krótkich fragmentach tworzących poszczególne rozdziały. Autor często rezygnuje z układu chronologicznego i swobodnie przemieszcza się w czasie. Kanwą wspomnień o bliskich są bardzo prozaiczne przedmioty, a ich nazwy stanowią tytuły rozdziałów. Miron Białoszewski w  wierszu „Szare eminencje zachwytu” opiewał łyżkę durszlakową i piec, natomiast Łoziński troskliwie pochyla się między innymi nad obrączką, telefonem, ekspresem do kawy, zeszytem. Każda rzecz prowokuje do snucia ciekawych historii i jest rekwizytem wyzwalającym silne emocje.

Podobało mi się to, że bohaterowie mają wpływ na kształt powieści. Autor czasami oddaje im głos. Żeby wyodrębnić i zaakcentować te fragmenty, umieszczono je na czarnych stronach. Członkowie rodziny komentują napisane rozdziały. Wyrażają dezaprobatę, zgłaszają prośby. Narrator to rodzinny paparazzi. Jego ojciec stwierdza: „Synku, stałeś się niebezpieczny. Trzeba przy tobie uważać na każde słowo, każdą rodzinną historię”[1]. 

Uderzający jest brak imion i nazwisk postaci. Uwagę zwraca też minimalistyczny tytuł. Nie mam wątpliwości, że był to zabieg celowy. Być może autor chciał nadać opowieści charakter uniwersalny. Efekt jest ciekawy, ale chwilami miałam kłopot z odróżnianiem babć, dziadków i innych członków rodziny.

Powieść oparta na wątkach autobiograficznych i dziejach rodziny autora niezwłocznie przywiodła mi na myśl „Lalę” Jacka Dehnela, który jest nie tylko prozaikiem, ale również malarzem oraz poetą. I to w jego książkach widać. Natomiast mocne strony Łozińskiego to na pewno fotograficzny zmysł obserwacji, klarowny język, naturalne dialogi, surowa forma, przypominająca scenariusz filmowy, która ma na celu wydobywać ukryte sensy z bohaterów i wydarzeń, a nie odciągać od nich uwagę. Mimo to odebrałam „Książkę” jako powieść nierówną. Dwa fragmenty szczególnie mnie poruszyły i uważam je za najlepsze: „Szufladę” i „Klucze”. Przeczytałam je z zapartym tchem i żałowałam, że pozostałe rozdziały wypadają na ich tle bladziej.

Jednym z bohaterów „Książki” jest czas. "Można być tylko w czasie. Nawet tobie, kochanie, nie uda się go wyprzedzić.[...] Czas zawsze będzie pierwszy”[2]. Pod płaszczykiem całkiem zwyczajnych familijnych opowieści kryją się mądre i dojrzałe przemyślenia o przemijaniu, ludzkiej naturze i historii, która płata ironiczne figle. Trudno uwierzyć, że to dopiero druga książka Łozińskiego, ale tak właśnie jest. Oby ciąg dalszy nastąpił.
___________
[1] Mikołaj Łoziński, „Książka”, Wydawnictwo Literackie, 2011, s. 177.
[2] Tamże, s. 171.

Moja ocena: 4
Mikołaj Łoziński
[Źródło zdjęcia]

37 komentarzy:

  1. No proszę, jaki różny odbiór. Dla mnie książka była wyjątkowo równa, a wśród pozornie nieskomplikowanego języka zdarzały się oryginalne skojarzenia (nie pamiętam dokładnie, ale Łoziński zgrabnie ujął jeżdżenie ciotki na wózku). Podobała mi się również przemycana topografia Warszawy.

    Ostatnio czytając "Włoskie szpilki" często wracałam myślą do "Książki", nie zdziwiłabym się, gdyby rodzice Tulli i dziadkowie Łozińskiego gdzieś się na ulicy spotkali.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam Twoją recenzję, po napisaniu swojej ją sobie jeszcze przypomniałam.
      Autor ma na pewno poczucie humoru. Podobał mi się żart telefoniczny z osłami, choć sama sytuacja do zabawnych nie należała. W ogóle tam jest dużo smutnych wydarzeń podanych w pozornie lekkiej, zdawkowej formie.
      Gdyby wszystkie rozdziały miały taki ładunek emocjonalny jak „Szuflada”, a już szczególnie jak rewelacyjne „Klucze”, byłabym zachwycona tą książką.
      Rodzice Tulli i Łozińskiego przypuszczalnie mieli podobne doświadczenia pokoleniowe, może stąd wrażenie podobieństwa, ale wersji, że znali się osobiście tez wykluczyć nie możemy.

      Usuń
    2. Otóż to - dla mnie ta książka jest smutnawa. Autor co prawda nie gra nachalnie na uczuciach czytelnika, ale historie rodzinne do radosnych nie należą.

      Usuń
    3. Każdy krył w sobie bolesną tajemnicę, tam właściwie nie było osób szczęśliwych i spełnionych.
      "Reisefieber" przeczytam na pewno.

      Usuń
  2. A słyszałaś, że zakończenie we wznowieniu "Reisefieber" zostało zmienione? Autor uznał, że poprzednie było nie do końca dobre. Niezbyt mi się to podoba.
    Teraz powinnam przeczytać nowe wydanie (bo mało pamiętam) i porównać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to ciekawe. Nie słyszałam. Rzeczywiście zaskakujący pomysł, chyba dość rzadko się zdarza w książkach beletrystycznych. Oczywiście też poczuję niepohamowaną potrzebę porównania obydwu wersji :)

      Usuń
  3. ...co będzie się wiązać z wizytą w pewnej placówce na literę b. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim przypadku nawet z dwoma wizytami - nie sądzę, żeby jedna biblioteka potrzebowała dwóch różnych wydań "Reisefieber".;)

      Usuń
    2. Mogłoby się nawet okazać, że są potrzebne trzy lub cztery wizyty w różnych filiach. :)
      A potem to już efekt domina! :D

      Usuń
  4. Wstyd, ale nic Łozińskiego jeszcze nie czytałam. Wstyd, bo i Reisefieber był dobrze przyjęty. Mam nadzieję, że będę miała okazję to wkrótce nadrobić. Miałam nawet kupić do biblioteki, ale było kilka innych pozycji, na które ludzie już czekają, a to jednak nie dla każdego czytelnika, przy skromnych nakladach finansowych trzeba dokonywać trudnych wyborów. Czasem strasznie mi przykro, że nie mieszkam w Polsce i nie mam biblioteki pod nosem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, ja też nie czytałam wcześniej "Reisefieber", ale słyszałam, że bardzo udany debiut.
      Z każdym czytelnikiem to można by się zastanawiać, bo to są rodzinne opowieści, a to temat ciekawy dla wielu osób. Jedynie forma (krótkie fragmenty, nie w porządku chronologicznym), może wywołać kontrowersje. Najlepiej będzie, jak sama ocenisz.

      Usuń
  5. Muszę Ci powiedzieć, że obok Joanny z Przystani jesteś moją wyrocznią, co mam przeczytać:) Rzadko tu się odzywam, bo ja nie lubię komentarzy, tak jak nie lubię rozmów przez telefon i sms-ów.
    Zastanawiam się właśnie nad książkami, które sobie kupić. "Książkę" rozważam, ale w końcu nie wiem, czy polecasz czy nie.
    "Reisefieber" mnie nie zachwyciło, choć czytałam ją parę lat temu i dziś już nie potrafię powiedzieć dlaczego.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również Cię pozdrawiam i bardzo dziękuję za ciepłe słowa w mroźny dzień. Domyślam się, że opieka nad Franiem nie pozostawia Ci zbyt wiele wolnego czasu na wędrówki po blogach. :)
      W kwestii "Książki" najlepiej byłoby, gdybyś przekonała się sama, ale brak entuzjazmu wobec "Reisefieber" (ja jeszcze nie czytałam) chyba nie wróży najlepiej. Gdyby kiedyś trafiła się okazja, może zerknij na rozdział pod tytułem "Klucze", według mnie najlepszy. trudno mi udzielić jednoznaczną odpowiedź na Twoje pytanie, bo jak pisałam w recenzji są fragmenty świetne, ale i takie, które zrobiły na mnie mniejsze wrażenie.
      Serdeczności.

      Usuń
    2. A czy to jest książka-powieść czy raczej zbiór fragmentów-obrazów i czy składają się one na jakąś całość?
      Książka jest głośna, więc chciałabym do niej zajrzeć. Nie wiem, czy przeczytać. Rzeczywiście w natłoku zajęć staram się wybierać takie książki do lektury, o których wiem, że mnie nie zawiodą. A ponieważ je kupuję, tym bardziej zależy mi na satysfakcji.
      Dzieci faktycznie nie zostawiają mi wiele wolnego czasu. Ale - co ciekawe - gdy czytam swoją książkę, siedząc przy nich, to mi nie przeszkadzają. Może rozumieją już, jakie uczucia towarzyszą czytaniu i to szanują?
      :)

      Usuń
    3. Najwyraźniej Twoje dzieci same przepadają za książkami, co akurat wcale mnie nie dziwi, i szanują Twoje zaczytanie. To bardzo piękne, możesz być dumna z małych czytelników.
      To zdecydowanie jest powieść i fragmenty/rozdziały tworzą całość, tylko nie ma porządku chronologicznego, autor swobodnie przemieszcza się w czasie i przestrzeni. Wszystkie opowieści dotyczą członków jednej rodziny i to też są pewne ramy.
      Na pewno warto dać tej książce szansę, choć niepokoi mnie, że poprzednia powieść Łozińskiego Cię rozczarowała.
      "Lala" była dla mnie objawieniem, "Książka" ciekawą powieścią - może takie porównanie pomoże Ci podjąć decyzję. :)

      Usuń
    4. :) Będę wdzięczna za wrażenia po lekturze.

      Usuń
  6. Chyba bałabym się opisywać losów mojej rodziny. Wszyscy pewnie byliby na mnie wściekli i bałabym się zemsty hyhy;)
    Kiedyś może przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodzina Łozińskiego najwyraźniej też miała pretensje i ciągle go strofowała za niektóre fragmenty. :)

      Usuń
  7. Ciekawie brzmi, lubię czasem sięgnąć po takie wspominkowe książki, z których nie zawsze wiele wynika, ale ma się ogromną przyjemność z poznawania wielu anegdot rodzinnych i koligacji rodzinnych. Sama nie wiem aż tak dużo o własnej rodzinie, albo nie chciałam nigdy za wiele słuchać, albo też starsi ode mnie członkowie rodziny nie byli chętni, by wspominać obficie.
    Twoja recenzja skojarzyła mi się z krytyką polskiej powieści, o jakiej niedawno czytałam: http://ksiazki.newsweek.pl/literacki-mecz--czyli-polscy-pisarze-jak-kadra-smudy,86899,1,1.html Jak byś się do opinii autora artykułu ustosunkowała?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo wspomnieniowego charakteru "Książka" raczej nie przypomina zbioru nostalgicznych, ciepłych anegdot. Nad opisywanymi wydarzeniami unosi się gorzkawy nastrój smutku i zadumy nad ironią historii.
      Ja żałuję przede wszystkim tego, że w żaden sposób nie utrwaliłam opowieści mojej babci, a były naprawdę ciekawe. Wiele pamiętam, ale niestety, niektóre już się ulotniły z mojej pamięci.
      Bardzo Ci dziękuję za link do napisanego ze swadą artykułu. Nie czytałam dwu "pełnokrwistych powieści" wymienionych przez autora, więc trudno mi się odnieść do jego poglądów. Chyba mamy różne gusty, bo recenzje tych pozycji, które czytałam na blogach raczej mnie zniechęciły.
      Opinia o tym,że Polacy piszą "rachityczne opowiastki" między innymi o tym, jakie zdjęcia autor znalazł w szufladzie po babci i kto na nich jest (to może być przytyk do "Książki" lub "Lali" :) wydaje mi się trochę krzywdząca, bo podobna moda na egotyczne wynurzenia bez akcji obowiązuje teraz chyba i na Zachodzie.
      Komentarz "polscy pisarze potrafią pisać, ale nie mają o czym. Można go rozszerzyć o stwierdzenie: nie potrafią tworzyć interesujących historii" wydaje mi się prawdziwy, nie tylko w odniesieniu do pisarzy polskich. Wielu twórców uważa, że sztuczki formalne i językowe to już jest taka atrakcja, że wysilać się nad ciekawą opowieścią ie ma sensu. :)
      Tak jakby bardzo mizerną i mdłą potrawę podano na kunsztownie wykonanych półmiskach i oczekiwano zachwytu od uczestników biesiady. :)
      Dla mnie literatura bez czegoś ważnego i ciekawego do opowiedzenia w ogóle mija się z celem.
      Irytuje mnie jeszcze założenie, że tylko książki, których lektura wymaga ogromnego wysiłku ze strony czytelnika jest wartościowa. Ideałem jest dla mnie zajmująca historia zmuszająca do myślenia, a z tymi faktycznie ostatnio krucho.

      Usuń
    2. Przeczytałam ten artykuł z linku Chihiro i z tezami poniekąd się zgadzam. Już od lat mówi się o tym, ze pisarze młodego pokolenia (debiutujący po 89 roku) nie potrafią napisać "grubej powieści", że się tak prostacko wyrażę. Wszystko to zbiory nowel albo właśnie powieści-obrazy albo mini powieści. Faktycznie "lala" Dehnela budziła nadzieję... podobnie zresztą jak swego czasu Tokarczuk, która jednak zaczęła być pisarką jednej idei.
      Mnie brakuje takiej powieści jak "Ziemia obiecana" czy "Lalka". Może jest problem faktycznie w tym uszczuplonym wykształceniu, które otrzymujemy, bo nie daje nam ono tak wszechstronnej wiedzy ani nawet nie zachęca do studiowania różnych dziedzin, żeby potem mieć bazę do stworzenia wielkiej fabuły osadzonej mocno w rzeczywistości. Inna sprawa jest taka, że dziś od fabuły ważniejszy stał się eksperyment literacki, zabawa z formą.

      Usuń
    3. Zastanawiam się tylko, czy nie zdarza się czasem, że formalne eksperymenty mają za zadanie zatuszować braki warsztatowe i brak ciekawej historii do opowiedzenia, która trzyma w napięciu i zachęca do refleksji.
      O wiele łatwiej jest chyba spisać ciąg kompletnie nie związanych ze sobą skojarzeń i obrazów, niż stworzyć solidnie zbudowaną, wielotomową powieść z licznymi wątkami, postaciami, etc. Na szczęście jest klasyka, do której zawsze można sięgnąć. :)
      Rodzi się też pytanie, czy współczesny czytelnik w ogóle zechciałby taką obszerną powieść przeczytać?

      Usuń
    4. Ja mam głód takiej powieści, która jakoś pokazywałaby ostatnie pokolenia, nasze losy, moje pokoleniowe losy. Może nie ma nic ciekawego do opowiadania?

      Usuń
    5. Wydaje mi się, że do opowiadania jest mnóstwo i to w dodatku byłaby bardzo dynamiczna historia, ale najwyraźniej brak chętnych na napisanie takiej powieści. Może to obawa przed tematyką polityczną, która byłaby raczej nieunikniona?

      Usuń
    6. Moim zdaniem jednak trochę za dużo się w Polsce zwraca uwagę (sądzę po tym, co czytam, tzn. artykuły o kondycji polskiej literatury, które pojawiają się co jakiś czas) na to, jak lit. polska wypada na tle innych. Brytyjczycy np. nie zawracają sobie tym głowy, podobnie Amerykanie, a domyślam się, że wiele innych narodów też. Polacy mają inne modele, inny styl pisania i opowiadania i dobrze. Nie wszyscy muszą tworzyć barwne monumentalne powieści w podobnym stylu. Polacy są dobrzy w literaturze wspomnieniowej, pamiętnikarskiej, i świetnie. Nie ma co się oglądać na innych i porównywać, bo to jak porównywanie mango z jagodami - nie da się. Nie wydaje mi się, by polscy pisarze obawiali się tematyki politycznej. Sądzę, że większe znaczenie mają względy praktyczne. Taki Franzen pisał "Wolność" osiem lat - który polski pisarz może sobie finansowo pozwolić na pisanie jednej książki tak długo, nie wydając w międzyczasie nic? W Polsce mało kto może się dobrze utrzymać w pisania, dlatego też książki pisze się szybko, wydaje szybko i zaraz trzeba zabierać się za kolejną, bo z honorarium wyżyć trudno.

      A swoją drogą to mam wrażenie, że polskim pisarzom bardziej po drodze z francuskimi, którzy tworzą zdecydowanie chętniej formalne eksperymenty, niż np. z brytyjskimi czy amerykańskimi, którzy cenią bardziej kawał dobrej opowieści. I ostatnio (a może nie tylko ostatnio) dużo się pisze bardzo grubych powieści, powieści, które mają do zakomunikowania Ważne Rzeczy, nie w sensie ironicznym, a jak najbardziej poważnie. Tylko trzeba też wyjść poza nasz zachodni krąg kulturowy i szerzej otworzyć oczy.

      I jeszcze jedno - chciałabym przeczytać ciekawy artykuł, w którym autor poruszyłby kwestię Rosji, kraju z ogromnymi literackimi tradycjami, z powieściami, które wszyscy znają (nawet jeśli nie wszyscy czytali), ale którego lit. współczesna jest znana zaledwie garstce pasjonatów, a w świadomości globalnej praktycznie nie istnieje.

      Usuń
    7. To nadmierne zwracanie uwagi na porównanie literatury polskiej z literaturami innych krajów na pewno wynika z naszych narodowych kompleksów, których niestety mamy sporo.
      Porównania z literaturą angielską czy amerykańską szczególnie mijają się z celem – to są książki, które czytają dziesiątki milionów ludzi, bo znają język i mogą to robić bez pośrednictwa przekładu.
      Sytuacja Franzena rzeczywiście była komfortowa. Wydaje mi się, że w Polsce naprawdę garstka ludzi żyje wyłącznie z pisania. To rzeczywiście nie sprzyja tworzeniu monumentalnych powieści. Trudno wyobrazić sobie chociażby nauczyciela, który po siedmiu lekcjach wraca do domu, zasiada do biurka i przez kolejne siedem tworzy powieść, która w krótkim czasie staje się światowym bestsellerem.
      „Porównywanie mango z jagodami” – trafna i jakże smakowita metafora! :)
      Literatura francuska zawsze cieszyła się u nas dużym szacunkiem i faktycznie, mamy sporo wspólnych zainteresowań. Choć Francuzom też zdarzały się opasłe i smakowite opowieści, na przykład powieści Hugo czy Stendhala, że nie wspomnę o moim ukochanym Flaubercie. :)
      Niestety, Rosja jest naprawdę białą plamą. Ja też chętnie przeczytałabym taki artykuł, o jakim wspominasz! U nas na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że pisarze rosyjscy tworzą wyłącznie fantastykę i kryminały, tu jest spory wybór pozycji, natomiast literatura innych gatunków pojawia się bardzo rzadko. Myślę, że coś się zmieni, bo na Zachodzie Rosja staje się coraz bardziej modna.

      Usuń
    8. W Rosji dzieje się chyba podobnie jak u nas. Jest kilku autorów, którzy piszą dobre mini powieści. Tyle że u nas nie ma chyba tak dobrych (w sensie czytanych) pisarzy kryminalnych (bo z fantastyką u nas chyba nieźle).
      Może to kwestia przemian politycznych? Może natury narodów, który pod politycznym pręgierzem potrafią się spiąć i z wieloma rzeczami radzą sobie lepiej po prostu?
      Kwestia finansowa w przypadku Polaków na pewno waży mocno - tu się zgadzam całkowicie.

      Usuń
    9. Moje gimnazjum realizuje projekt, w którym uczestniczy między innymi szkoła z Petersburga, więc przy okazji będę musiała zapytać zaprzyjaźnione nauczycielki, które są osobami oczytanymi, jak to widzą.
      Powieści kryminalne u nas w tej chwili kwitną, książki Krajewskiego doczekały się chyba przekładów zagranicznych. Niestety, według mnie w tym przypadku ich liczba nie idzie w parze z jakością. :(
      Ciekawym zjawiskiem jest też specjalizacja Skandynawów w kryminałach, bardzo mnie to zjawisko intryguje.

      Usuń
    10. Polacy też kiedyś pisali pełnokrwiste powieści, o szerokim spektrum, jak np. "Lalka". Ale chyba obecnie rzadko pisze się tego typu dzieła w Polsce.

      W Wielkiej Brytanii jakiś czas temu był wysyp książek rosyjskich piszących przez autorów rosyjskiego pochodzenia, mam kilka na półce Olgi Grushin i Giny Ochsner, ale są też inni. Kraj przodków fascynuje. Czytałam jakiś czas temu ciekawy artykuł na ten temat w prasie brytyjskiej.

      Właśnie wczoraj, po obejrzeniu "The Killing" ("Forbrydalsen") zwróciłam uwagę na to, jak kiedyś kryminały kojarzyły się automatycznie z USA czy Wielką Brytanią, a dziś z krajami nordyckimi (bo poza Skandynawią jeszcze z Islandią). Natomiast wielkie, monumentalne powieści kiedyś były domeną Francji i Rosji, a dziś króluje w nich USA. To oczywiście uproszczenia i zawsze znajdą się wyjątki, ale zmiany w trendach widać wyraźnie.

      Usuń
    11. Brak pełnokrwistych, obszernych powieści w Polsce łączy się prawdopodobnie z tym, że nasze wydawnictwa raczej nie byłyby zainteresowane publikacją debiutu literackiego liczącego dziewięćset stron. Czytelnicy mogliby z kolei mieć obiekcje przed wydawaniem fortuny na takie tajemnicze tomiszcze. :)
      Moda na literaturę z realiami rosyjskimi przebłyskuje na blogach angielskich i amerykańskich, ale tu chodzi raczej o romanse historyczne, a autorami są zwykle Amerykanie i Anglicy.
      Popularność skandynawskich kryminałów od dawna mnie fascynuje. Zastanawiam się, czy mamy tu do czynienia z jakimiś szczególnymi predylekcjami pisarzy, które najwyraźniej są uśpione w innych strefach klimatycznych. :)
      W sumie ta zmiana gustów miłośników literatury detektywistycznej powinna martwić: od logicznych zagadek, przyprawionych szczyptą sardonicznego poczucia humoru, przemieszczamy się w stronę brutalnej makabry. Na pewno upraszczam, ale tak to mniej więcej wygląda. Zaznaczam, że też lubię skandynawskie kryminały.

      Usuń
    12. Przyszła mi jeszcze jedna rzecz do głowy: w Polsce brakuje w łancuchu pisarz-wydawca agenta literackiego. W krajach zachodnich wygląda to tak, że pisarz zwraca się do agenta i on pracuje z nim wstępnie nad tekstem, on ma masę materiału do czytania i robi przesiew. Dopiero jak jest pewny, że dana książka się sprzeda, oferuje ją wydawcy. Oczywiście wydawca też musi ją przeczytać, ale jak trafia do niego książka z poleceniem uznanego agenta, przychylniej na nią spojrzy. Tandety wydawcy nie czytają, bo już wcześniej odrzucili ją agenci. No i agenci też się specjalizują, nie sa od wszystkiego - trzeba wiedzieć, do kogo skierować swój rękopis.
      W Polsce tymczasem to na wydawcy spoczywa obowiązek przesiania ziarna od plew, a wiadomo, że czas to pieniądz.

      Wydaje mi się, że w kryminałach wątek zagadki logicznej wciąż jest obecny, ale odeszło się od kameralnych intryg z zamkniętym gronem podejrzanych. Teraz podejrzani bywają wszyscy, czasem całe miasto. Wielką rolę odgrywa technologia, sprawdzanie rozmów telefonicznych, połączeń na telefony komórkowe, wysłanych emaili itp. Agatha Christie nie byłaby w stanie napisać takich książek jak trylogia Larssona. Jest też spora różnica w motywach zbrodni. Dawniej, mam wrażenie, mordercy zabijali albo, bo groziło im wydanie przez ofiarę jakiejś tajemnicy, albo z miłości, albo dla zysku finansowego, ewentualnie z powodu jakiegoś imperatywu moralnego. Teraz częściej mordercami są psychopaci, osoby z zaburzeniami psychicznymi czy na tle seksualnym. Nie pamiętam u Christie żadnego perwersyjnego mordercy, a wątki seksualne były zawsze niezmiernie dyskretne, jeśli w ogóle były. Gwałtów chyba u niej nie było. Wydaje mi się, że te stare kryminały to była bajka, te współczesne są bliższe rzeczywistości.

      Usuń
    13. To prawda, czytając wspomnienia na przykład pisarzy amerykańskich widać wyraźnie, jak ważna jest instytucja agenta literackiego! Niektórzy zamieszczają wręcz obszerne podziękowania dla swoich agentów w książkach. Jednoznacznie z nich wynika, że rola, jaką odegrali już na etapie pisania książki, była znacząca. Chyba dość często się wręcz zaprzyjaźniają. Wydaje mi się, że u nas też są takie agencje, ale na chyba w fazie raczkowania. :) Zresztą zastanawiam się, których pisarzy byłoby u nas stać na opłacenie usług takiej osoby?
      Co do kryminałów to obawiam się, że masz rację. Wczoraj słuchałam w radiu audycji o przestępstwach wobec dzieci i statystyki są zatrważające. Kryminały Christie rzeczywiście traktowano jako inteligentne, fikcyjne szarady, natomiast te okropności opisywane na przykład w książkach skandynawskich autorów są niestety dość realistyczne.

      Usuń
  8. Lirael, wspominasz o Dehnelu, więc powiedz proszę, czytałaś już Saturna? Bardzo jestem ciekawa, czy spodoba Ci się ta powieść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, jeszcze nie czytałam, ale miałam przyjemność słuchać fragmentów w wykonaniu samego Dehnela na bibliotecznym spotkaniu autorskim. :) Obawiam się trochę ponurej mroczności tej opowieści, widocznej już na okładce. Mam nadzieję, że wkrótce będę mogła opowiedzieć o wrażeniach.

      Usuń
    2. Nie obawiaj się ponurej mroczności:) "Saturn" jest genialny. Mocny, momentami wulgarny (ale w takich momentach, w których to pasuje), ale przede wszystkim pięknie napisany...

      Usuń
    3. To ogromnie się cieszę, że czeka mnie prawdziwa uczta czytelnicza. :) Ze słów Dehnela na spotkaniu autorskim można było wywnioskować, że "Saturn" okazał się emocjonalnym wampirem. Długo dochodził do siebie po napisaniu tej powieści.

      Usuń