5 marca 2011

Alan Bradley, "A Red Herring Without Mustard" ("Ucho od śledzia w śmietanie"), cykl "Flawia de Luce", tom trzeci


 Czerwony śledź w czerwonym pokoju

Pisanie o tej książce będzie jak stąpanie po kruchym lodzie. Zdaję sobie sprawę, że jeśli zdradzę zbyt wiele z fabuły powieści, fani cyklu Bradleya przypuszczalnie potraktują mnie zatrutymi ciasteczkami, czego chciałabym uniknąć. Obiecuję więc ostrożność w tej materii.

Książkę zakupiłam krótko po jej premierze, co dowodzi mojego irracjonalnego uzależnienia od literatury. Cena przypuszczalnie dwukrotnie przekracza koszt edycji polskiej, na którą jednak musiałabym czekać przynajmniej kilka miesięcy. Plusem jest natomiast bardzo porządne wydanie w twardej oprawie. Wersja paperback pojawi się zapewne wówczas, gdy zagorzali flawiomaniacy - vide niżej podpisana - nasycą swój apetyt, nabywając wariant droższy.

Zacznę od ogólnych wrażeń.  Atmosfera jest bardziej mroczna, ten tom cyklu nie kipi już sardonicznym humorem. Książka wydała mi się  poważniejsza w nastroju. Oczywiście zdarzają się humorystyczne fragmenty, ale nie ma ich aż tak wiele jak poprzednio. Akcent pada na życie wewnętrzne Flawii, którą odebrałam jako jeszcze bardziej samotną i wyobcowaną. Otacza ją wprawdzie rodzina, składająca się z ojca i dwu starszych sióstr, ale w domu wieje emocjonalnym chłodem. Słowo "super" uznawane jest zw Buckshaw za nieodpowiednie dla panienek. Pamiętajmy o tym, że rodzina de Luce to powściągliwi Brytyjczycy z krwi i kości. W dodatku z krwi błękitnej. "Manners and appearances and the stiff upper lip were all of them more important, even, than life itself".[1]

Pan de Luce nie może pogodzić się ze śmiercią żony, a jego depresję pogłębiają kłopoty finansowe. Nadal ucieka w bezpieczny świat znaczków pocztowych. Siostry są wciąż antypatyczne i prześladują Flawię z lodowatą perfidią i okrucieństwem. Ona oczywiście nie pozostaje im dłużna. Te psoty, a zwłaszcza podłe manipulacje emocjonalne Dafne i Ofelii, na mnie robiły ponure wrażenie i kojarzyły mi się z czerwonym pokojem w "Dziwnych losach Jane Eyre".

Chwaliłam tom poprzedni, pisząc, że jest to pozycja dla całej rodziny. Tym razem takiej jasności nie posiadam. Adresat tej powieści ma trochę zatarte kontury. Dla dzieci "A Red Herring Without Mustard" przypuszczalnie okaże się się lekturą nużącą. Dorosłym może przeszkadzać lekki infantylizm książki Bradleya, jego igranie z logiką i prawdopodobieństwem. Nawet jeśli założymy, że pisarz puszcza do nas oko i  że powieść należy odczytywać z leciutkim jego przymrużeniem.

Co wydaje mi się niezbyt realne? Chociażby indolencja policji, która znowu tylko biernie towarzyszy genialnej Flawii w rozwiązywaniu zagadki, uzupełniając luki. Inspektor Hewitt rewanżuje się... zapraszając dziewczynkę w imieniu żony na herbatkę. Wciąż zastanawia mnie też wiek panny de Luce. Przy całej sympatii dla jedenastolatek śmiem wątpić, czy sposób rozumowania, dość mroczna wiedza o ludzkiej naturze, odporność psychiczna godna patologa możliwe są u osoby tak młodej. Niezbyt prawdopodobne wydaje mi się również, że dzieci w zbliżonym do Flawii wieku noszą ze sobą na co dzień zapałki, a w powieści obserwacje takie czynimy dwukrotnie (Porcelain i Colin). 

Bardziej dociekliwych czytelników zaintryguje ponadto fakt, że w życiu niewielkiej społeczności, w sennej  angielskiej wiosce, miało miejsce tyle makabrycznych wydarzeń. Wątpliwości budzi też kilkudniowe ukrywanie się Porcelain w Buckshaw. To, że autystyczny pan de Luce nie zwrócił uwagi na jej obecność, wydaje się zrozumiałe, ale sądzę, że wścibskie siostry wytropiłyby ją na pewno. Zastanawiam się też nad tym, czy armia brytyjska faktycznie zatrudniała Cygankę, by za sprawą wróżb przewidywać kolejne posunięcia Hitlera?

Rozczarowało mnie zakończenie "A Red Herring Without Mustard". Znowu rozwiązaniem fabuły jest tani chwyt deus ex machina. Uważam to za pęknięcie w strukturze powieści. Tak rezolutna i samodzielna bohaterka moim zdaniem powinna była sama wyjść z opresji.

Czytelników, którzy zechcą poznać książkę w oryginale, uprzedzam, że wbrew pozorom pod względem językowym jest to trudna lektura. Bogactwo słownictwa i archaizmy wymagają ciągłej asysty dobrego słownika. To jeden z powodów, dla których bardzo podziwiam polskiego tłumacza poprzednich tomów. Flawia wprost uwielbia niedzisiejsze wyrazy. Zachwyca się na przykład słowem umbrage (obraza), zapamiętanym z lektury "Davida Copperfielda".[2]

Z góry uprzedzam, że planowany polski tytuł  "Ucho od śledzia w śmietanie" nie ma kompletnie związku z powieścią! Podobnie jak w przypadku poprzedniej części chwytliwe brzmienie zwyciężyło nad sensem. Czerwony śledź ma liczne konotacje, angielskie oraz polskie, których w naszej wersji językowej nie wykorzystano zupełnie. W oryginale tytuł związany jest z mottem, a odautorskie wyjaśnienia znajdziemy na stronach 163-164. Polski idiom "ucho od śledzia" oznacza kiepski rezultat wbrew oczekiwaniom, coś niepotrzebnego. Mam przeczucie, że naszego tłumacza poproszono o przekład tytułu, zanim miał okazję zapoznać się z treścią książki i efekt jest nieciekawy.

Odnoszę wrażenie, że autor tym tomem cyklu odcina kupony popularności, tak jakby wprawił w ruch machinę, która już napędza się sama, bez większego wysiłku. Obserwuję, że na blogach angielskojęzycznych "A Red Herring Without Mustard" oceniany jest raczej bezkrytycznie, więc cel poniekąd został osiągnięty.

Jak zwykle Flawia jest niesforna i urocza, ale to jednak trochę za mało. Intryga kryminalna mnie nie przekonuje, a w portretach bohaterów trudno dopatrzeć się nowych rysów. Złożyliśmy wizytę u starych, dobrych znajomych. Nasz pobyt przeciągnął się nieco - część "A Red Herring Without Mustard" sprawia wrażenie napisanej trochę na siłę, by zrealizować narzuconą liczbę stron.  

Wielki plus powieści to próba przełamywania narodowościowych stereotypów podjęta przez Alana Bradleya. Miłe były też odwołania do literatury angielskiej (Szekspir, Blake, Dickens) i powojennych brytyjskich realiów.

Na końcu książki znajdują się podziękowania autora, które liczą cztery strony z kawałkiem! Ostatnią osobą, której Bradley wyraża wdzięczność, jest jego żona, Shirley. Pisarz dziękuje jej między innymi za... usuwanie okruszków z klawiatury komputera. Cóż, taki  los partnerek życiowych wybitnych postaci...

Mimo mojego rozczarowania "A Red Herring Without Mustard" donoszę, że czwartą część cyklu (oczywiście mamy już tytuł polski, choć książka prawdopodobnie jeszcze nie istnieje), "I Am Half-Sick of Shadows", przeczytam na pewno. Planowana data premiery: 31 stycznia 2012.
______
[1] Alan Bradley, "A Red Herring Without Mustard", Delacorte Press, 2011, s. 149.
[2] Tamże,  s. 200.

Moja ocena: 3+

16 komentarzy:

  1. Wierzę, że sprawiedliwie oceniłaś wszystkie braki trzeciej części przygód Flavii, ale i tak po nią sięgnę. Nie ma mocnych, żeby mnie cokolwiek powstrzymało :) Nie czytałam w oryginale, ale domyślam się, że językowo wcale nie jest łatwo: dużo ironii, dużo nawiązań różnorakich. Też sądzę, że tłumacza należy pochwalić za dobrą robotę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie znam tego cyklu, ale będę go miała na uwadze:)
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  3. I znowu mnie czymś zaskoczyłaś. Zupełnie nie znam tego cyklu. O ja biedna, znowu muszę wyjąć notes

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja podobnie jak Kasandra nie znam tego cyklu ale się za nim rozejrzę

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja natomiast znam doskonale i tęsknię za Flawią. Przeczytam na pewno, jak już będzie w języku polskim.

    OdpowiedzUsuń
  6. widze, ze bradley zalal sadla za skóre polskim tlumaczom. czytalam ucho od sledzia w podtswówce i mnie okropnie to ucho draznilo. podobnie jak dowcip: co to j - zielone, wisi na scianie i spiewa? zastanawiam sie z kim sledz mial na pienku, ze stal sie pzredmiotem niewybrednych zartów

    natomiast wcale ci sie nie dziwie, ze uleglas okladce! osobiscie b takie lubie: dopracowane graficznie, z wielona czccionkami, w tym czesciowo pisane kursywa, dajace czytelnikowi pole do wyobrazni

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie słyszałam o tej serii;) chetnie poczekam na polską premierę i sięgnę;)


    re: dziękuję! Strasznie miło mi to czytać!:)

    OdpowiedzUsuń
  8. ~ grendella
    Starałam się być obiektywna, choć w przypadku tak fantastycznej bohaterki to nie było łatwe.
    Po część czwartą sięgnę na pewno. Liczę na to, że autor zaskoczy nas wspaniałym finałem.
    Mam pewne podejrzenia, ale zobaczymy, co z tego wyniknie.
    "Śledzia" jeszcze nie ma w zapowiedziach Vesper, więc przypuszczam, że trzeba będzie na niego poczekać parę dobrych miesięcy.
    W kwestii tłumaczenia: jeszcze jedną trudność stanowi gwara mieszkańców Bishop's Lacey. Takie formy gramatyczne, o jakich nam się nawet nie śniło. :)

    ~ kasandra_85
    Cykl polecam w ramach sympatycznej, odprężającej lektury, ale koniecznie w porządku chronologicznym, począwszy od "Zatrutego ciasteczka".

    ~ kasia.eire
    Notes przyda się na pewno, bo znajomość z niesamowitą Flawią przyniesie Ci dużo radości. Miłej lektury!

    ~ toska82
    Mam nadzieję, że książki Bradleya przypadną Ci do gustu. Ciekawe, czy zapowiadana na styczeń 2012 część będzie faktycznie ostatnia.

    ~ beatrix73
    Witaj w gronie fanów Flawii de Luce. :)
    Trzymam kciuki, żeby polski przekład ukazał się jak najszybciej, choć, jak wspominałam, tłumacza czeka spory wysiłek.

    ~ blog sygrydy dumnej
    Spójrz na tytuł części czwartej, to dopiero będzie wyzwanie.
    Przypuszczam, że jest kilka przekładów polskich "The Lady of Shalott" Tennysona, z której pochodzi cytat w tytule, więc będzie z czego wybierać.
    A tak na marginesie, pamiętasz scenę, kiedy Ania Shirley z przyjaciółkami inscenizowały tę balladę? :)
    "Ucha od śledzia" Ożogowskiej nigdy nie czytałam, ale zawsze fascynował mnie ten tytuł. Okładka jest oszczędna w wyrazie, ale mnie też się podoba. Silnie musztardowy kolor! :)

    ~ Scathach
    Dwa pierwsze tomy cyklu zostały już przełożone na język polski, więc jeśli kiedyś będziesz miała ochotę na bezpretensjonalny relaks z książką, warto o nich pamiętać.

    OdpowiedzUsuń
  9. Lirael, tak mnie zainteresowałaś tą gwarą, że chyba zamówię tę książkę po angielsku!

    OdpowiedzUsuń
  10. czy to ta, gdzie "dziewczeta" spuscily ruby gillis z dziurawej lodce?

    takie literackie odniesienia - czy pan bradley nie wymaga czasem za wiele od nastoletniego czytelnika??

    OdpowiedzUsuń
  11. ~grendella
    Tej gwary nie ma za wiele, ale jest ciekawa. Gdyby książkę w oryginale przeczytali nasi uczniowie, wszelkie testy gramatyczne stanęłyby pod znakiem zapytania. :)
    Grendello, chętnie pożyczę Ci tę książkę, jeśli masz ochotę.

    ~blog sygrydy dumnej
    To jest właśnie ta scena! :)
    Ale mnie się wydaje, że w łódce była Ania, którą potem ocalił Gilbert, bo do środka dostawała się woda???
    Bradley wymaga od czytelników sporo, również w dziedzinie bogatego słownictwa.

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetnie, że już przeczytałaś i podzieliłaś się tym z resztą oczekujących:)Zaczekam na polskie tłumaczenie, przeczytam na pewno, bo Flawię po prostu uwielbiam.
    Jedenastolatki chyba rzeczywiście nie są takie jak Flawia i pewnie nie mogą takie być. Ale czy nie o to właśnie chodzi? Na tym chyba polega jej urok:)
    I śmiem twierdzić, że na przykład mój tata mógł przy sobie nosić zapałki w tym wieku:) Zawsze przecież mogły się okazać niezbędne dla wykonania jakiegoś szpetnego planu;)

    OdpowiedzUsuń
  13. lece teraz do sztokholmu - ale obiecuje sprawdzic w ani po powrocie, bo zasialas w mojej glowie niepokój

    OdpowiedzUsuń
  14. Lirael, naprawdę byś mi te książkę pożyczyła? Aż mi się cieplej i słoneczniej zrobiło :) Nie chciałabym nadużywać uprzejmości i przetrzymywać tej książki, więc napiszę do ciebie maila, jak trochę ogarnę rzeczywistość zawodową (strasznie dużo muszę w tym semestrze pracować w weekendy). Jeśli interesowałoby cię coś z moich zbiorów, to służę :)

    OdpowiedzUsuń
  15. ~milvanna
    Flawia jest wyjątkowa i można jej wybaczyć wszystko. :)
    Jestem przekonana, że wiele osób w Polsce trzyma kciuki za jak najszybszy przekład tomu trzeciego. Ja już niecierpliwie oczekuję stycznia 2012. :) Mam pewne przeczucia co do finału, ale nie będę ich przedwcześnie zdradzać.
    Zastanawiam się, czy Bradley faktycznie zakończy cykl na czwartym tomie... Z jednej strony mam nadzieję, że nie, z drugiej jednak boję się powielania pomysłów i obniżki poziomu, jak to czasem bywa w wieloczęściowych opowieściach.

    ~ blog sygrydy dumnej
    Życzę Ci udanej wyprawy do Sztokholmu! Mam nadzieję, że na blogu ukaże się relacja.
    Nasze wątpliwości w kwestii Ani Shirley zostały niniejszym rozwiane:
    http://www.youtube.com/watch?v=VnlJKaz5fyc

    ~ grendella
    Pożyczę, nie dość że naprawdę to jeszcze z wielką przyjemnością! :)
    Proszę, podaj w mailu adres, na który książkę wysłać (lirael@pro.wp.pl).
    Absolutnie nie spiesz się z lekturą, bo jak wiesz, ja już tę powieść przeczytałam.
    Jestem ogromnie ciekawa Twoich wrażeń.
    Dziękuję za propozycję wypożyczenia jakiejś pozycji z Twoich zbiorów, ale teraz dosłownie tonę w książkach bibliotecznych, więc chwilowo skorzystać nie mogę.

    OdpowiedzUsuń
  16. To prawda. Przeciąganie serii bywa niebezpieczne. Chociaż po dwóch częściach nie wyobrażam sobie, że forma Bradleya mogłaby spaść:)

    OdpowiedzUsuń