Szarlotka z Wielkiego Jabłka
Zaprzyjaźniony nauczyciel z Hiszpanii opowiadał nam, że kiedyś uczył dziewczynkę o imieniu Iloveny. Jej rodzice byli wielkimi miłośnikami Nowego Jorku i w dość oryginalnej formie postanowili to wyrazić. Ta historia skojarzyła mi się z filmem "Madeinusa", który zrobił na mnie duże wrażenie.
Jeszcze nigdy nie byłam w Ameryce. Nowy Jork fascynuje mnie umiarkowanie, są miejsca w Stanach Zjednoczonych, które intrygują mnie bardziej. Mimo wszystko postanowiłam wyruszyć w literacką podróż do Wielkiego Jabłka w towarzystwie autorki. Seria, w której wydano książkę, dobrze mi się kojarzy i spodziewałam się ciekawej lektury.
Podtytuł "Przewodnik niepraktyczny" przekornie streszcza charakter tej pozycji. Są to reportażowo-eseistyczne refleksje, przetykane cytatami z wierszy i piosenek, zwierzeniami, dygresjami, wspomnieniami. Znajdziemy też sporo ciekawostek o Mieście, które nigdy nie śpi. Wbrew zapowiedzi praktyczne wskazówki też się pojawiają. Na przykład adres najlepszego antykwariatu, Strand (skrzyżowanie Brodwayu i 12th Street).
Zdziwiło mnie to, że autorka po siedmiu latach pobytu w Nowym Jorku uznaje się za rodowitą mieszkankę the Naked City. Uważa się za "tubylca".[1] Przypuszczam, że asymilacja przybyszów jest łatwiejsza w Stanach Zjednoczonych niż w Europie, ale zaskoczyły mnie niektóre fragmenty. Na pewno Nowy Jork jest miejscem wyjątkowym, jednak niekiedy odnosiłam wrażenie, że autorka ma do niego stosunek bałwochwalczy: "New Yorker to narodowość"[2]. Utrzymuje, że Ameryka "nienawidzi naszego kosmopolityzmu, naszych liberalnych poglądów, naszych artystowskich gustów"[3]. Naszych czyli nowojorskich.
Nie ukrywam, że to poczucie wyższości czasem mnie irytowało. Bo tam nawet kobiety są piękniejsze: "Nawet te nowojorskie niewiasty, które nie są pięknościami, promienieją tym dziwacznym miejskim niepokojem, jakiego nabywa się tylko tu-razem z kolekcją drobnych, ale jedynych w swoim rodzaju błahostek, jakie wykluć się mogły tylko tutaj."[4]
Szanuję radość autorki z powodu realizacji wielkiego marzenia, ale upajanie się tym czasem mnie drażniło. Mam też wątpliwości, czy Nowy Jork jest tak cudowny jak opisuje go Kamila Sławińska.
Czasami przeszkadzało mi też gadulstwo. W tego typu książkach reportażowych zdecydowanie wolę zasadę minimum słów, maksimum treści. Opis snu koleżanki zajmujący trzynaście linijek tekstu (s. 117-118) nadwątlił moje czytelnicze siły i osłabił entuzjazm. W tego typu literaturze bardziej odpowiada mi nieco dyskretniejsza obecność narratora. Styl czasem sprawiał wrażenie zblazowanego, chociażby uwaga o uwielbianym przeze mnie Dylanie Thomasie, którego Sławińska zresztą też ceni: Biedny, genialny sukinsyn.[5]
Podobały mi się zdjęcia, których jest w książce sporo. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego na okładkę wybrano tak nijaką i ponurą fotografię, nawiasem mówiąc kłócącą się z opinią Sławińskiej o Nowym Jorku jako mieście bezpiecznym, z niewielkim odsetkiem przestępstw. Świetnym pomysłem okazał się natomiast słowniczek nowojorskich terminów umieszczony na końcu.
Książkę czyta się dość dobrze, choć chwilami miałam wrażenie, że muszę przedrzeć się przez gęstą zasłonę słów, by choć na chwilę ugryźć Wielkie Jabłko. Czasami było więcej KS niż NY.
_______________ [1] Kamila Sławińska, "Nowy Jork: Przewodnik niepraktyczny", WAB, 2008, s. 90.
[2] Tamże, s. 10.
[3] Tamże, s. 8.
[4] Tamże, s. 292.
[5] Tamże, s. 132.
Moja ocena: 4
P.S.
Moje zdjęcie z Helsinek, zrobione tuż przy dworcu kolejowym, poniekąd korespondujące z okładką książki Kamili Sławińskiej. :)
Nowa recenzja, stęskniłam się za nimi ;).
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że jakoś nie mam ochoty sięgnąć po tą pozycję. Nie darzę Nowego Jorku wielką sympatią, a "przegadany" reportaż mnie nie interesuje.
A mnie zaciekawiła recenzja... Dopisuję do listy:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Bardzo lubię Twoje recenzje, takie normalne - co według mnie dzisiaj jest komplementem, bo czasy normalne bynajmniej nie są. Bez kadzenia, podkreślasz dobre i złe. A Nowy Jork znam z opowiadań siostry, która była tam kilka lat i chyba rzeczywiście jest tak jak w książce. Nie mogłam zrozumieć jej zachwytów nad tą stalową i szklaną górą... Nad stylem życia ludzi. Chyba kupię tę książkę... dla niej w prezencie.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem czy jest to jakaś seria czy będa inne przewodniki niepraktyczne po stolicach na przykład Europy? Chętnie przeczytałabym przewodnik po Paryżu...
OdpowiedzUsuńPOzdrawiam z kuchni :)
od jakiegoś czasu jestem czytelniczką twojego bloga. nie mam konta, więc stąd ten anonimowy komentarz.
OdpowiedzUsuńtak się składa, że kilka razy byłam na dłużej w Nowym Jorku. moim zdaniem, albo się to miasto kocha 'od pierwszego wejrzenia' albo się go nienawidzi. nie ma nic pomiędzy.
jeżeli jest się w tej pierwszej grupie, to NYC, potrafi tak porwać i zafascynować człowieka, że potem wypisuje się na jego temat poematy, nie do końca zrozumiałe i sensowne dla ludzi którzy nigdy nie byli w Wielkim Jabłku :)
pozdrawiam :) Izabela
~ Elina
OdpowiedzUsuńDziękuję za wizytę i mam nadzieję, że następnym razem przeczytasz o książce, która Cię bardziej zainteresuje.
Moje uczucia wobec Nowego Jorku są mieszane. Z jednej strony chciałabym tam kiedyś zawitać, z drugiej to miasto wydaje mi się bezduszne i bezosobowe, choć zamieszkują je takie tłumy.
~ kasandra_85
Jestem ciekawa, czy Tobie posmakuje ta nowojorska szarlotka. :)
~ ksiazkowiec
Wielkie podziękowania za tak ciepłą i serdeczną opinię o tym, co piszę. To bardzo miłe.
Sądzę, że książka spodoba się Twojej siostrze, bo będzie mogła dzięki niej odbyć podróż sentymentalną w miejsca, które pamięta. Na okładce książki Kamili Sławińskiej jest cytat z Woody'ego Allena: Nowy Jork to nie miejsce. Nowy Jork to stan umysłu". Chyba nawet zmieniając miejsce pobytu, nowojorczykiem jest się przez całe życie, jeśli kiedyś mieszkało się w tej metropolii. Ciekawa jestem, jak wspomina ją Twoja siostra.
~ Dabarai
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za kuchenne pozdrowienia i rewanżuje się poobiednimi. :)
Seria nazywa się "Terra incognita", wydaje ją WAB, a obejmuje reportaże z całego świata, często naprawdę dobre. Ten "Przewodnik" jest inny. bardziej eseistyczny, mniej drapieżny.
Lista pozycji: http://www.biblionetka.pl/bookSerie.aspx?id=1347
Wariant paryski byłby bardzo ciekawy! Też chętnie bym przeczytała.
~ Izabela
Witaj. :) Bardzo się cieszę, że tu zaglądasz.
Bardzo możliwe, że gdybym osobiście zawitała w Nowym Jorku, również bezapelacyjnie zachwyciłabym się w tym miastem.
Sławińska wspomina, że bodajże aż 30 procent mieszkańców urodziło się poza Stanami Zjednoczonymi, więc faktycznie nietrudno szybko poczuć się jak u siebie, bo wiele osób jest w podobnej sytuacji.
Podoba mi się wypowiedź Thomasa Wolfe: "One belongs to New York instantly, one belongs to it as much in five minutes as in five years".
Potwierdza, że to może być miłość od pierwszego wejrzenia, o którym wspominasz Ty i którą przepojona jest książka Kamili Sławińskiej.
Mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję zweryfikować, czy hipnotyczny czar Wielkiego Jabłka podziała również na mnie.:)
Moc serdeczności.
Lirael, ja mam na półce, ale nie znam. Najpierw kusiła na eksponowanym miejscu, później nieco ją przesunęłam (chyba to był wpływ Zosika i jej niechętnej recenzji). To jest nie w porządku, że zapraszam książki do domu, a później zapominam je oswoić.
OdpowiedzUsuńAle. Uwaga o zamianie miejsc: KS przed NY jest z kategorii zasadniczych.
Przejrzałam przed chwilą. Rzeczywiście fajny słowniczek. Zdjęcia czarno-białe przenoszą w bezczas, nie wiadomo, czy to NY dzisiejszy czy sprzed lat. Ciekawe. Z podpisami jest dwoiście: jedne trafione (Bezbramny Central Park) inne mniej (te o gołębiach i -z głupia frant- wróbelku).
Słowem: Finlandia rozbujała Twą potrzebę wędrowniczą. Mnie inspiruje Twoja notka, ale i ja nigdy nie byłam w Ameryce.
ren
ps.
Szybciej ładuje się strona, gdy ma lżejszą wersję blogrolla.
Moim wielkim wielkim, niespełnionym marzeniem jest podróż do Stanów. I tak mi się marzy i tak to odkładam...Dobrze, że są jednak książki...:)
OdpowiedzUsuńLubię takie książkowe wędrówki po świecie i to z bogatymi fotografiami w środku:)Pozdrawiam niedzielnie
OdpowiedzUsuń~ tamaryszek
OdpowiedzUsuńWitaj ponownie!:)
Dzięki Tobie zapoznałam się z recenzją Zosika.
Myślę, że w moim przypadku jednym z problemów było wydanie tej książki w serii "Terra incognita", która przyzwyczaiła mnie do innej literatury, może stąd wynika lekka frustracja.
Trudno wyrokować o "antypatyczności" na odległość. Muszę jednak wyznać, że miałam w czasie lektury kilkakrotnie odczucie "Z tą panią w realnym świecie raczej bym się nie zaprzyjaźniła". Zdumiało mnie, gdy u Zosika przeczytałam dobitnie wyrażone podobne refleksje.
Nie oceniam negatywnie osoby, tylko informuję o braku kompatybilności charakterów. :)
Obiektywnie podziwiam u KS wiedzę i umiejętność ubierania myśli w słowa.
Dzięki za informację o tym, że moja blogowa strona działa sprawniej.
~ the_book
Trzymam kciuki, żeby Twoje marzenie o podróży do Stanów wkrótce przerodziło się w typowy American dream, czyli wszystko zrealizowane z nawiązką. :) Ja też przepadam za literackimi wyprawami.
~ montgomerry
OdpowiedzUsuńFotografie są biało-czarne, z wyjątkiem jednej. Bardzo klimatyczne.
Podobnie jak Ty bardzo cenię literaturę podróżniczą.
Wiosennego wieczoru i udanego nowego tygodnia! :)
nie wiem od kiedy NY stal sie miastem bezpiecznym? jak tam bylam, to mieszkancy upper east side blokowali drzwi samochodu jak przejezdzalismy przez bronx, nie pozwolili mi uzywac metra i kazali sie meldowac w domu najpózniej o 18:00. a jak wybralam sie sama do harlemu w niedzielne poludnie, to skomentowali, ze mialam wiecej szczescia niz rozumu uchodzac z zyciem - a mnie bylo, szczerze rzeklszy, tak sobie jak bylam jedyna biala osoba na ulicy
OdpowiedzUsuńza to chyba najlepsze na swiecie muzea - zajecie na wiele tygodni. rzeczywiscie wracajac z glebi stanów do NY zauwaza sie, ze to pomost do europy. ale chyba raczej naleze do tych na "nie" - jak wieje, to miecie smieciami. w lecie wilgoc i duchota. natomiast chetnie bym zobaczyla sztuczny wodospad, jaki zrobil niedawno islandczyk. autorka nic o nim nie pisze?
Zazdroszczę Helsinek :D Z chęcią przeczytam! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i życzę miłego niedzielnego wieczoru! :)
{http://biblioteczka-pandorci.blogspot.com/}
Poczytam, im więcej kontrowersji tym lepiej :D. Ostatnią moją przeczytaną książką o Stanach, był "Asfaltowy saloon". Było tam dużo Łysiaka, ale obecność jego była całkiem sympatyczna.
OdpowiedzUsuńUsmialam sie, bo przypomnialam sobie, jak Olga Tokarczuk opowiadala w jednym z wywiadow o swoim snie. Byla w NY i doswiadczala klasycznego wyobcowania, a tu nagle we snie zorientowala sie ze - NOWY JORK MA RYNEK. Szla w strone tego rynku bardzo poruszona...
OdpowiedzUsuńDopoki nie wyjechalam do Dublina nie zdawalam sobie sprawy z tego, jak czlowiek wychowany w Europie kontynentalnej, przyzwyczajony do miast o konstrukcji pajaka czyli kwadratu centralnego z uliczkami odchodzacymi przyzwyczaja sie do takiej konstrukcji przestrzeni. Nawet ktos tak malo zorientowany przestrzennie jak ja to odczuwa :)
But I digress :) Wydaje mi sie , ze taka postawa nowojorczykow jest wrecz nagminna, nie wiem czy mozna to nazwac Syndromem Nowojorskim (prawie jak z Allena) - sa tak dumni z bycia nowojorczykami ze zatraca to o megalomanie... I to jest drugi powod (poza przestrzennym), dla ktorego tam akurat zupelnie mnie nie ciagnie...
Czytałam tuż po premierze polskiego wydania, czyli... trzy lata temu? Generalnie książka mi się bardzo podobała, ale to raczej ze względu na to, że mnie Nowy Jork fascynuje niezmiernie, ale miałam bardzo podobne, ambiwalentne odczucia. Podobne do Twoich, że za dużo tu autorki. Za dużo megalomanii i przerostu ego i nie ukrywam, że mnie to bardzo irytowało. Zupełnie tak jakby, za przeproszeniem, psie odchody na 5th Avenue były bardziej szlachetne i urodziwe tylko dlatego, że są na 5th Avenue.
OdpowiedzUsuń~ blog sygrydy dumnej
OdpowiedzUsuńWłaśnie ten fragment o bezpieczeństwie i niewielkiej przestępczości w NY bardzo mnie zaskoczył.
U nas podtrzymywano wizerunek amerykańskich miast jako siedliska wszelkiego zła, co zresztą podkręcały różne gangsterskie i kryminalne filmy amerykańskie, więc może nie mamy obiektywnego oglądu tematu. Jednak te środki bezpieczeństwa, o których piszesz, zalecali Ci ludzie, którzy mieszkają tam na co dzień. Ja z kolei mogę dodać przygnębiającą opowieść o ojcu mojej uczennicy, który w biały dzień został raniony nożem. Faktem jest, że przez pomyłkę znalazł się w niewłaściwej dzielnicy.
Kiedy czytam takie stwierdzenia, jak u pani Sławińskiej, rodzi się we mnie niepokój, czy przypadkiem ktoś tego nie weźmie sobie do serca i nie poczuje się zbyt pewnie, zapuszczając się w rejony, których powinien unikać. Nawet w naszym przaśnym Lublinie są miejsca, w których promenowanie po zmroku byłoby proszeniem o kłopoty.
Wańkowicz nazwałby to smrodkiem dydaktycznym, ale ja tak już mam. :)
Na pewno nie należy demonizować Wielkiego Jabłka, ale mimo zapewnień autorki nie czułabym się tam chyba szczególnie bezpiecznie.
Uściski.
~ pandorcia
Helsinki wspominam bardzo miło. Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę, by nowy tydzień był przyjemny pod każdym względem.
~ monotema
OdpowiedzUsuńTa książka faktycznie wywołała trochę kontrowersji, więc jeśli lubisz takie pozycje, to będzie słuszny wybór.
"Asfaltowy saloon" wspominam miło, czytałam z przyjemnością.
~ Hannah
Moc wiosennych pozdrowień z Lublina prosto do Dublina! Różni nas tylko jedna literka. :)
Rynek w Nowym Jorku? To rzeczywiście brzmi ciekawie. :) Zastanawiam się, kogo umieszczono by na pomniku lub kolumnie. Bez tego rynek nie byłby ważny. :)
Układ Wielkiego Jabłka jest na pewno bardzo czytelny i sprawia wrażenie niezwykle praktycznego, ale mnie przeraża. Nie czułabym się tam dobrze. Wiem, że to irracjonalne skojarzenie, ale ta kratka prostokątów kojarzy mi się z planami obozów koncentracyjnych, gdzie wszystko miało być takie funkcjonalne.
Zdecydowanie wolę nasze polskie pogmatwane uliczki z dziwną numeracją. Pająk, kwadrat, cokolwiek, byle nie te bezwzględne, bezduszne prostokąty. :)
Obejrzałam sobie też mapkę metra:
http://www.mta.info/nyct/maps/submap.htm
Wpadłam w lekką panikę. Przypuszczalnie gubiłabym się tam kilka razy dziennie. :)
Syndrom Nowojorski wydaje mi się bardzo trafnym określeniem.
Jedyny film, w którym Nowy Jork naprawdę mi się podobał, to "Masz wiadomość" ("You've Got Mail"). Miał ciepłe i ludzkie oblicze.
~ Zosik
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam Twoją ciekawą recenzję dzięki Tamaryszkowi, za co jestem wdzięczna. Powstała w czasach, gdy świat książkowych blogów był mi jeszcze obcy.
Prześledziłam też dyskusję, jaka rozgorzała u Chihiro.
Oprócz rzeczy, o których piszesz, drażniła mnie wyrażana między wierszami duma autorki z tego, że nie pracuje fizycznie, w przeciwieństwie do licznych szczuropolaków. Za każdym razem jak widziałam to określenie, skóra mi cierpła. Wiem, że to termin Redlińskiego, wiem, że wiele osób faktycznie żyje w takim upodleniu, ale mimo wszystko to poczucie wyższości mnie raziło.
Dziś pożyczyłam książkę Bruce'a Chatwina i w nocie redakcyjnej wyczytałam, że początkowo pracował w domu aukcyjnym jako portier. Osobiście odczytuję to nie jako ujmę na honorze a argument na plus.
A jednocześnie te spacery autorki po mieście z piwem w woreczku papierowym... Odebrałam to trochę jako utrwalenie stereotypu Polaka, choć miało być mianowaniem na prawdziwego nowojorczyka.
Metafora psiej kupki bardzo mnie rozbawiła. :)
Swoją drogą ciekawe, jaką autorka wykonywała pracę, bo była wzmiankowana dość enigmatycznie. podkreślano natomiast kontakty z VIPami.
Niegdyś Nowy Jork mnie fascynował, dziś raczej przeraża ;-). Nie tylko Ty byś się gubiła - ja do dziś potrafię pogubić się w Warszawie, a byłam tam już kilkakrotnie. Czy w "Szczęśliwym dniu" (Pfeiffer, Clooney) jest właśnie NY?... Bo jeśli tak, to tam mi się dość podobał.
OdpowiedzUsuńchatwin j b fajny! zapomnialam tylko jak to bylo z AIDS-em czyli kto kogo zarazil? poza chatwinem w tym trójkacie wystepowali mapplethorne i wagstaff. jak jestes w temacie to moze mi przypomnisz? podejrzewam mocno ze to mapplethorne zarazil chatwina - bo to byl taki szwarccharakter
OdpowiedzUsuńnatomiast, ze sie tak wyraze zlosliwie, autorka recenzowanego przewodnika wyraznie cierpi na chorobe neoficka - znam takich z autospji. to troche tak: NY j daleko, wiec nikt mnie i tak nie sprawdzi, moge sie kreowac na gwiazde. przypomina mi pewna lotyszke, kt spotkalam w kaliningradzie. byla wczesniej RAZ w danii i tokowala rozgloscie: a u nich est' takije domiki... i teraz jak slysze lans o zagranicznych konfiturach to od razu slysze te "domiki"...
przepraszam: autopsji, rozglosnie
OdpowiedzUsuń~ Eireann
OdpowiedzUsuńWitaj w klubie Orientujących Się W Przestrzeni Inaczej. :)
Naprawdę poczułam zgrozę patrząc na tę mapkę metra. Wygląda jak koszmar z moich snów. :)
Na pewno wszystko jest świetnie oznakowane, ale mimo wszystko...
Na szczęście mój mąż ma świetne poczucie orientacji w przestrzeni, więc uzupełniamy się na zasadzie przeciwieństw.
Filmu, o którym wspominasz, nie ogladałam.
Tu jest pełna (?) lista tytułów nowojorskich obrazów:
http://en.wikipedia.org/wiki/List_of_films_set_in_New_York_City
W zestawieniu są pozycje z 2012 roku. :)
~ blog sygrydy dumnej
O Chatwinie wiem bardzo niewiele.
O okolicznościach śmierci w nocie redakcyjnej nie ma kompletnie nic.
Nostalgiczny obraz jego postaci znalazłam w "Howards End is on the Landing" Susan Hill. Natomiast poczułam chęć przeczytania jego książek po lekturze "Drogi do Sieny" Marka Zagańczyka. W jednym z esejów pisze, że w czasie pobytu w szpitalu nie miał nic do czytania i udał się do tamtejszego kiosku. Kupił książkę Chatwina i zachwycił się nią totalnie.
Mam nadzieję, że ja też znajdę się pod urokiem prozy Bruce'a.
"Domki" występują w nowojorskim słowniczku. To miejsca, gdzie pracują Polki w charakterze pomocy domowych, najczęściej z zamieszkaniem. Na szczęście autorka uniknęła ich losu.
Dziękuję za linka! Sprawdziłam i okazało się, że trafiłam - "Szczęśliwy dzień" to "One Fine Day", z 1996 roku. A więc jednak NY ;-). Natomiast film polecam, gdy będziesz miała ochotę na coś lekkiego, odprężającego i zabawnego. Pfeiffer i Clooney stworzyli świetny duet, a dodatkowy plus to kapitalne dzieciaki :-)
OdpowiedzUsuńWarszawa też jest dobrze oznakowana, ale jak dotąd nie odważyłam się poruszać tam inaczej niż po liniach prostych ;-). W innych polskich miastach nie mam takiego problemu - o dziwo.
~ Eireann
OdpowiedzUsuńKiedy napisałaś o dzieciakach, uświadomiłam sobie, że przecież ja ten film ogladałam! :) Nie wiem, dlaczego nie zapamiętałam tytułu.
Masz rację, film jest sympatyczny, a zwłaszcza ujęli mnie mali aktorzy.
W Warszawie bywam rzadko, ale zawsze z nieodłączną mapką. :) Metro w naszej stolicy też we mnie nie budzi paniki.
Zdecydowanie gorzej było w metrze w Londynie! :)
W Warszawie bez mapki się nie da ;-). Metro dość lubię, aczkolwiek ciężko znoszę wjazd pociągu na stację... ten huk budzi we mnie lęk. A w Londynie byłam tak dawno, że już nic nie pamiętam... poza tym, że drzwiczki przy wejściu do metra mnie zaatakowały ;-)
OdpowiedzUsuń~ Eireann
OdpowiedzUsuńMapki są dobre na wszystko. :) Przed każdym wyjazdem się w nie zaopatruję.
Współczuję niemiłego spotkania z drzwiami metra. na pocieszenie dodam, że kilka lat temu miałam podobny epizod w lubelskim trolejbusie.:)