3 maja 2013

Dworki, słomki i grenadier w spódnicy (Józef Ignacy Kraszewski, "Milion posagu")

Dworki, słomki i grenadier w spódnicy

„Milion posagu” trochę ochłodził moje zapały, wybujałe po „Zaklętej księżniczce”. Akcja tej powieści obyczajowej Kraszewskiego z 1847 roku toczy się na Podolu, a na tle dotychczas przeczytanych przeze mnie książek JIKa ta wyróżnia się kąśliwym do bólu zacięciem satyrycznym.

Z wyjątkiem jednej nieszablonowej bohaterki tym razem przeważają postacie, które można by zamknąć w klatce kilku cech charakteru i nie byłyby to przymiotniki bardzo wyszukane. Trzeba jednak pamiętać, że portrety mieszkańców Górowa i okolic w zdecydowanej większości miały być prześmiewczymi karykaturami i pod tym względem trudno cokolwiek zarzucić Kraszewskiemu. Po raz kolejny objawił spore poczucie humoru i zmysł wnikliwego obserwatora. 

Szkoda, że pisarz nie zdecydował się na luźne obrazki obyczajowe z życia prowincji, bo zjadliwe konterfekty chyba sprawdziłyby się lepiej w formie prozatorskich miniatur. Tym razem szwankuje powieściowe spoiwo. Akcja trochę się nie klei i ani dodana na osłodę scena balu, ani nawet pojedynek nie przyspiesza tętna czytelnika. Emocje pojawiają się wówczas, gdy na scenę wkracza „grenadier w spódnicy”, czyli ciotka głównej bohaterki:
Panna Scholastyka mogła mieć lat około czterdziestu, wysoka, męskiej postawy, rumiana, z wyrazem siły na twarzy; na pierwsze spojrzenie charakter nieugięty, otwarty, wcale nie kobiecy. Przyrodzenie, które nigdy nie kłamie, dało jej też wąs prawie męski, głos donośny, pierś suchą, rękę do pałasza raczej niż do igły” [1]. 
Energiczna i opiekuńcza, ciągle w ruchu, a to serwuje zakochanym poziomki, a to sama się komuś oświadcza. Żelazna dama o złotym sercu, której groźny wygląd odstrasza potencjalnych absztyfikantów. Zachowała się w mojej pamięci z fotograficzną dokładnością, choć „Milion posagu” przeczytałam na początku marca. Żałuję, że Kraszewski wyznaczył jej rolę drugoplanową. Jest znacznie ciekawszą postacią niż podwójny budyń z soczkiem, czyli para głównych bohaterów. Wątek miłosny powieści taktownie przemilczę, bo Maria i Seweryn za sprawą JIKa przeżyli już tyle, że oszczędzę im swoich sarkastycznych uwag.

Nadspodziewanie aktualne okazały się natomiast problemy społeczne, którym autor poświęca sporo uwagi w „Milionie posagu”. Kraszewski demaskuje materializm, fałsz i obłudę. Trudno nie przyznać mu racji, gdy pokazuje, że bieda bywa powodem ostracyzmu i pogardy. Tak niewiele trzeba, żeby cel niewyszukanych drwin nagle stał się uwielbianym i powszechnie szanowanym idolem. Wystarczy tylko szczęśliwy zbieg okoliczności, na przykład milionowy spadek po zmarłej we Włoszech krewnej. Wtedy dawni prześmiewcy na wyprzódki gną się w ukłonach i hołdach. Okazuje się, że ludzie zrzucają maski nie tylko w sytuacjach kryzysowych. Robią to również pod wpływem dobrych wiadomości.

Mimo niewątpliwej prawdziwości spostrzeżeń JIKa chwilami drażniła mnie jego przesadna dbałość o to, żeby czytelnik na pewno zrozumiał moralne nauki. Temu zapewne ma służyć natarczywe, wielokrotne wygłaszanie ich tonem nieznoszącym sprzeciwu. Kiedy autor opisuje złośliwości, jakie spotykają ubogich bohaterów ze strony bezdusznych sąsiadów, jest w nim tyle złości, że zastanawiam się, czy przypadkiem w tle nie majaczą  jakieś bolesne upokorzenia, których zaznał sam Kraszewski. Wyraźnie widać, że opisywane w „Milionie posagu” zjawiska bardzo go drażnią i martwią.

Kraszewski wraca do swoich ulubionych tematów. Po raz kolejny krytykuje nasz pociąg do tego, co zagraniczne, wyznając zasadę, że tylko wychowanie w kraju daje pożądane efekty: 
Zza granicy wracają nam pospolicie niedowarzone półgłówki, których pierwszą cechą — pogarda wszystkiego, co nasze. Mamy i tak nieszczęsną skłonność małpowania zagranicy, chwytania się nowinek, jak je nazywał ksiądz Skarga, cóż dopiero gdy tę skłonność wrodzoną podeprze się choć powierzchownie wyższą umiejętnością, polorem, chwyconymi wiadomostki encyklopedycznymi? Naówczas wracają nam ośmnastoletni znudzeni sobą i światem młodzieńcy, w towarzystwach dumni, szyderczy, nielitościwi i nieznośni. Starcy bez wąsów, co w kraju wytrwać nie mogą, co w towarzystwach naszych nic dla siebie nie widzą i stają się bezużytecznymi klocami w praktycznym życiu.[2] 
W bezpardonowej nagonce na bezmyślnie małpowaną cudzoziemszczyznę oberwało się nawet poczciwej herbacie:
Któż nas uwolni od niewoli herbacianej? kto nas upoważni do odmówienia bez niegrzeczności tej szklanki wody ciepłej. przygotowanej w kredensie przez brudnego sługę i gwałtem narzuconej sub poena indignationis. Seweryn krztusił się, a pił, wylać nie było gdzie. Szczęściem gość jedzie, wszyscy do okien; on mógł podlać nią stojące pelargonium.[3]
Mam nadzieję, że pelargonium na tym nie ucierpiało.

Mile zaskoczyły mnie barwne opisy. Nie pamiętam, żeby w którejś książce JIKa było tyle ciekawych detali krajobrazu, architektury i obyczajów. „Milion posagu” jest więc powieścią balzakowską nie tylko w swoim przesłaniu – pieniądz bezwzględnie rządzi światem i obnaża ludzką małość – ale również w formie. Pozwólcie, że zacytuję jeden z moich ulubionych opisów, zdradzający zainteresowania ornitologiczne Kraszewskiego, które - mam nadzieję - nie posiadały wyłącznie podtekstu kulinarnego:
Po dziedzińcu przechadzały się bez ceremonii, poważnie, swobodnie, znając się na swoim miejscu, pośród piołunu, bylicy, łopuchu i ostów, napuszone swą ważnością, indyki z licznym potomstwem, gęsi z córeczkami w żółtobrudnych sukienkach, gadatliwe kumoszki kury i świergoczące nieustan­nie, trzpiotowate polatywały po płotach wróble. Złowróżbne śmieciuchy czubkami swymi zapowiadały długą słotę. Nieco dalej nad brzegiem cuchnącej, obrosłej i zielonymi skrzeki pokrytej kałuży, nazywającej się sadzawką, spacerował pozor­nie obojętny, ale nie bez złych myśli, bocian w czerwonych butach, z bliskiego na olsze gniazda. Sroczka wrzeszczała na bzach za oficyną. [4]
Za cudne gęsi z córeczkami w żółtobrudnych sukienkach JIKowi po prostu należą się uściski, co chyba skwapliwie potwierdzi każdy, kto miał okazję kiedyś na żywo zobaczyć gąsiątka.

Skrupulatne, chwytające za serce opisy podolskich dworków i wiosek nie są tylko czczą literacką igraszką. Autorowi przyświeca znacznie ważniejszy cel. Chce uratować od zagłady zapomnienia świat, który nieuchronnie odchodzi w przeszłość:
Nie wiem, czy potrzebnie opisuję dworek tego rodzaju, tak one jeszcze niedawno pospolitymi były u nas, tak są jeszcze pamiętne wszystkim ze swymi akcesoriami zwykłymi, żywymi i nieżywymi. Ale któż wie, czy je wkrótce zobaczym już, czy o nich posłyszym, cywilizacja idzie ku nam tak szybko! a co gorzej poczyna zawsze wprzód działać na domy i suknie niż na ludzi. Trzeba więc opisywać i dworki, i słomki, i co tylko nieco przeszłością pachnie, bo wkrótce tego wszystkiego nie stanie. Są to zabytki starożytności.[5]

Podole, dwór Drohojowskich w Kirnasówce, mal. Napoleon Orda, 1871-1873 r.
Podobnie jak inne dzieła tego autora „Milion posagu” szczególnie polecam uwadze czytelników wrażliwych na piękno polszczyzny. Zawsze podczas lektury książek Kraszewskiego myślę sobie, że język, którego my używamy na co dzień, to blady i ubogi krewny mowy, którą posługiwał się JIK. Tradycyjnie wynotowałam garść słów-dinozaurów i mam nadzieję, że Was też zachwycą, a przynajmniej wywołają uśmiech:
włosiwo
nejtyczanka
smakownie
bundiuczyć się
podżyły już kawaler
bawiciel
zakąt
życzka
wasani
bajrakowaty
dojutrek
kałamaszka
siermiężka
podżyły już człowiek
maszercia
lubeczka
niedoimka
szerepetka
taratatka
Bardzo się ucieszę, jeśli ktoś zechce na zawsze przygarnąć któryś z zapomnianych wyrazów. Już dziś przy świątecznym obiedzie możecie się przekonać, że niedbałe użycie jednego z tych słów zapewne wywoła sporą konsternację. A panom rekomenduję zwłaszcza maszercię i lubeczkę w charakterze czułych epitetów do zastosowania natychmiast, zwłaszcza jeśli z powodu deszczu wasani dziś nabundiuczona.

Jeszcze tylko ważne ostrzeżenie. Ku mojemu osłupieniu nota Wydawnictwa Literackiego, którą przeczytałam w Biblionetce, streszcza absolutnie wszystko, całą fabułę powieści z zakończeniem włącznie. Na szczęście na moim egzemplarzu „Miliona posagu” opublikowanym przez Alfę pani redaktor wykazała się trochę większą dyskrecją.
_______________
[1] Józef Ignacy Kraszewski, Milion posagu, Wydawnictwo Alfa, 1994, s. 36.
[2] Tamże, s. 17. 
[3] Tamże, s. 84.
[4] Tamże, s. 8-9.
[5] Tamże, s. 9.

Moja ocena: 4-
Józef Ignacy Kraszewski, litografia H. Aschenbrennera [Źródło]

42 komentarze:

  1. Niewola herbaciana była żywa do niedawna, teraz zmieniła się w niewolę kawową, żeby było bardziej światowo:) Żeńscy grenadierzy wychodzili JIKowi nader dobrze, w Pułkownikównie jest inny rozkoszny portrecik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że kawa byłaby zabójcza dla pelargonium. Okazuje się, że herbatę już wtedy u nas serwowano w szklankach. :)
      Wydaje mi się, że w ogóle kobiece portrety wychodziły JIkowi lepiej, choć generalnie nie był chyba o paniach najlepszego zdania, vide zdemoralizowana Serafina. :)

      Usuń
    2. Może JIK był zwolennikiem wina:) Ale na odmalowaną przez niego szklankę wody ciepłej koloru lekkosłomkowego też bym nie reflektował:P
      Nie wiem, czy lepsze postacie kobiece wynikają z niechęci JIKa do kobiet, ale trzeba przyznać, że dobrze napisanych męskich bohaterów u niego jak na lekarstwo:)

      Usuń
    3. Zdegustowany JIK opisuje śniadanie któregoś z bohaterów, które regularnie zaczynało się od starej wódki, więc konsumpcji wina też zapewne nie popierał. :)
      A propos braku interesujących męskich bohaterów spore nadzieję wiążę z "Dziennikiem panicza", choć obawiam się, że to może być znowu efeb w stylu powabnego Romana z "Lalek". :)

      Usuń
    4. Od wódki śniadanie zaczynać to niekoniecznie, ale w takich momentach nieodmiennie przypominają mi się sejmowe śniadania Jacka Kuronia, który zamawiał ponoć tatara i colę. Sam bym mógł tak śniadać:)
      Nie wiem, czy Panicza będzie można nazwać interesującym bohaterem, prędzej malowniczym.

      Usuń
    5. Już samo połączenie tatara z colą wydaje mi się dość śmiałym eksperymentem, a na śniadanie to już w ogóle. :)
      Ta okładka rzeczoną malowniczość potwierdza. :)

      Usuń
    6. Rozkoszna okładka:) Ponoć wołowina to całe zło tego świata, więc tatary odpadają, niestety:((

      Usuń
    7. Mój mąż ostatnio gdzieś przeczytał, że tradycyjne zestawienie wołowina plus czerwone wino tak naprawdę jest szkodliwe. :(

      Usuń
    8. Może to badania sponsorowane przez hodowców indyków:P

      Usuń
    9. Też wietrzę w tym jakąś teorię spiskową. :)

      Usuń
    10. ...i jeszcze dodam, że od czasu do czasu mąż straszy mnie takimi ciekawostkami, tutaj hit dzisiejszego dnia (zwróć proszę uwagę na porównanie z karmą).

      Usuń
    11. Wniosek z tego taki, że mój kot je lepiej ode mnie:)

      Usuń
  2. Ostudził zapał?! :-) i tak jestem pełen uznania dla determinacji :-) to musiał być wielki zapał skoro przebrnęłaś przez "Milion posagu" :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwilami się zżymałam, ale nie uważam tego za przebrnięcie. :) JIK ma w sobie dużo uroku i spore poczucie humoru. Mam nadzieję, że uda się kiedyś namówić Cię na jakąś smakowitą powieść obyczajową jego autorstwa. :)

      Usuń
  3. Niedawno próbowałem wrócić do "Starej baśni", która kiedyś była moją ulubioną książką - ciężka sprawa :-) boję się więc nawet pomyśleć co może mnie czekać przy mniej znanych (czytaj: słabszych) jego powieściach :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu muszę zaprotestować. :) Mniej znane to nie zawsze znaczy słabsze. Może "Stara baśń" znużyła Cię dlatego, że jest tak dobrze znana, a do tego mogły się jeszcze dołożyć traumatyczne wspomnienia z filmu. :)
      Liczę na to, że kiedyś przy okazji przeczytasz w celach poznawczych powieść obyczajową JIKa, chociażby "Zaklętą księżniczkę" albo "Dziennik Serafiny", choć z drugiej strony obawiam się, że nie do końca są zgodne z Twoim gustem, na ile zdążyłam go poznać. To mogłoby się skończyć masakrą, ale ja lubię również walcujące recenzje w Twoim wykonaniu. :)

      Usuń
    2. Film obchodziłem szerokim łukiem, Małgorzata Foremniak w roli głównej jest wystarczającym ostrzeżeniem. Z JIK zmagałem się dotychczas na polu historycznym, bez większych sukcesów ale też na nic specjalnego nie liczyłem - jeśli napisał 600 książek to czego w końcu można oczekiwać :-)
      PS.
      "Dziecię Starego Miasta" to książka obyczajowa?

      Usuń
    3. Marlow, Dziecię to romans na tle wydarzeń historycznych. Para zakochanych doprowadza czytelnika do rozpaczy, ale reszta jest znośna. Ale nie polecam na pierwszy kontakt z obyczajowymi JIKami:) Może Orbeka? Też schematyczny, ale opisy bardzo w porządku są, no i główna bohaterka z pazurkiem:D

      Usuń
    4. ~ Marlow
      Według mnie z filmem postąpiłeś z wszech miar słusznie. :)
      U JIKa rzeczywiście ilość nie zawsze idzie w parze z jakością, ale naprawdę trafiają się perełki. Powieści obyczajowe są o tyle godne polecenia, że autor ujawnia w nich zdolności humorystyczno-satyryczne, w które na pierwszy rzut oka trudno uwierzyć. :)
      Tutaj Zacofany w lekturze wypowiada się obszerniej na temat "Dziecięcia Starego Miasta", a tutaj o "Orbece".

      ~ Zacofany w lekturze
      Zawsze zapominam, że to ten Orbeka. :)

      Usuń
    5. Lirael: gdybyś przeczytała, na pewno byś zapamiętała:))

      Usuń
    6. Właśnie sobie zrobiłam powtórkę Twojej recenzji i stwierdziłam, że "Orbekę" muszę przeczytać. :)

      Usuń
    7. Zaryzykuję :-) o "Dziecię" pytałem nie dlatego, że jakoś jestem do niego przywiązany ale to tytuł, który obił mi się o uszy i chyba na dodatek jest u moich rodziców :-).

      Usuń
    8. I nawet będziesz miał na kogo zrzucić, jeśli Ci się nie spodoba:)

      Usuń
    9. ~ Marlow
      To świetnie!!! Może znajdziesz u Rodziców jeszcze jakieś inne książki JIKa. One są dość niepozorne, zwłaszcza te w siermiężnej płóciennej wersji Wydawnictwa Literackiego, i łatwo wtapiają się w tło. :) Tylko błagam, nie czytaj not wydawcy, a w każdym razie nie czytaj ich do końca. :)

      ~ Zacofany w lekturze
      Jakby co to odpowiedzialność będzie zbiorowa. :)

      Usuń
  4. A ja bardzo się cieszę, że nikt nas nie uwolnił od "niewoli hebracianej", gdyż napój ten bardzo lubię i nie wyobrażam sobie bez niego życia :)
    Scena z bohaterem krztuszącym się podczas picia herbaty wydaje mi się wydumana. Bez przesady, mogła mu herbata nie smakować, ale żeby się nią krztusić i wylewać do doniczki?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też sobie nie wyobrażam, a już zwłaszcza bez zielonej herbaty, choć domyślam się, jakie obrzydzenie jej kolorystyka wywołałaby w JIKu. :)
      Przypuszczam, że Kraszewski przerysował tę scenę, żeby unaocznić śmieszność cudzoziemskich zwyczajów, ale podobnie jak Ty sądzę,że przeholował. :)

      Usuń
  5. Smakownieś to waćpani opisała, zaiste, mówi Ci to podżyła niewiasta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podżyła?! Oj, chyba zaraz zacznę się bundiuczyć. :)

      Usuń
  6. W moim domu dojutrek nadal jest w użyciu :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wspaniale, dojutrek to jeden z moich faworytów na tej liście! Cieszę się ogromnie, że żyje i miewa się dobrze. :)

      Usuń
  7. Musiałam być chyba w przychylym nastroju czytając milion, gdyż tak, jak zgrzytam zębami przy obyczajówkach dydaktycznych JIK-a, tak "Milion" wspominam nieźle, choć pewnie głownie dzięki ciotce Scholastyce.

    http://filetyzizydora.blogspot.com/2011/09/milion-posagu-jikraszewski.html

    Z tataratkę i nejtyczanką jestem już dobrze zaznajomiona, ale niektóre słowa wciąz brzmią dla mnie obco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różnica nie jest szokująca, operując biblionetkowymi ocenami to chyba tylko 0,5. :) Mój minus tylko wirtualny. :) Ciotka rewelacyjna i mam żal do JIKa, że jej nie wyeksponował.
      Dla mnie jedną z większych zalet prozy Kraszewskiego jest odkrywanie tych zapomnianych słów, mają mnóstwo uroku.

      Usuń
  8. Z przyczyn mi nieznanych (rodzice nie lubią czytać) mam na poddaszu kilkadziesiąt powieści tego autora, najchętniej bym je przekazała w lepsze ręce. Niektóre czytałam (tej akurat nie), jedną nawet obsmarowałam kiedyś na blogu. ;) Mogę zatem potwierdzić twoje zarzuty: całe mnóstwo szablonowych bohaterów i wyjątkowo nieudane wątki miłosne. I pochwały: godne uwagi szczegóły architektoniczne i obyczajowe. Na ogół jest tak, ze im ważniejszy w powieści jest wątek miłosny, tym gorzej mi się ją czyta (vide: Ulana).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasjeusz,
      może wyrosłaś? Z wątków miłosnych oczywiście.

      Usuń
    2. Chyba nigdy za nimi nie przepadałam. Jeśli już coś omijałam w książkach, zwykle były to wyznania miłosne. :)
      Moje upodobania literackie nie ulegały dotąd żadnym większym zmianom, za młoda na to jestem. ;) Nawet Muminki, jedna z moich najwcześniejszych lektur, wciąż leżą na półce (zazwyczaj oddaję/wymieniam książki, które nie przypadły mi do gustu).

      Usuń
    3. Pytam, bo ja kiedyś lubiłam (jako nastolatka). Teraz nie bardzo.
      Ale ja odwrotnie - co kilka lat zmieniam upodobania.
      P.S. Dzięki za Cosel:).

      Usuń
    4. ~ Kasjeusz
      Zaraz lecę szukać Twojej bluźnierczej recenzji JIKa, bo chyba przegapiłam. :)
      Jak już wspominałam, dla mnie sporą atrakcję stanowią powieści Kraszewskiego, w którym prezentuje swoje specyficzne poczucie humoru,. choćby nieustannie przeze mnie polecany "Dziennik Serafiny", który jest w pewnym sensie parodią pensjonarskiego pamiętniczka.
      Jeśli wśród Twoich zapasów Kraszewskiego jest ta książka, polecam ją Twojej uwadze, podobnie jak "Zaklętą księżniczkę".
      Moje Muminki też troskliwie spiętrzone na półeczce i otoczone szczególną atencją. :) To świetnie, że też jesteś miłośniczką.

      Usuń
    5. Może ja po dwudziestce też zmienię upodobania i z wypiekami na twarzy zacznę czytać romanse. ;)
      To była jedna z moich pierwszych recenzji na blogu (większość z nich już usunęłam) i jedna z pierwszych recenzji jako takich. Cieszę się, że mimo bluźnierstw zachęca. ;) Może chcesz się wymienić? Z chęcią wyślę ci Cosel.
      "Dziennik Serafiny" mam, właśnie sprawdziłam - może kiedyś go przeczytam.

      Usuń
    6. Ewolucję Twoich gustów literackich będę bardzo uważnie obserwować.
      Bluźnierczych akcentów we wzmiankowanej recenzji jednak nie dostrzegłam. :)
      Mam w tej chwili obfite zapasy JIKa, jak się trochę przegryzę, z przyjemnością zaproszę Twoją hrabinę w swoje skromne włości. :) A Tobie też coś wyekspediuję.
      "Dziennik Serafiny" czytany z przymrużeniem oka może dostarczyć miłych wrażeń, o ile bohaterka nie doprowadzi Cię do szału. Uprzedzam, że wątki miłosne stanowią treść jej egzystencji. :)

      Usuń
  9. Twój post przywołał na mej twarzy nostalgiczne wspomnienia. Moja babcia miała całą biblioteczkę składającą się li tylko z Kraszewskiego. Oczywiście wszystkich chyba nie miała, bo pisarz był niezwykle płodny, a mnie pozostały tylko nieliczne hołubione egzemplarze np. Stara baśń czy Chata za wsią. Świetne. Widzę, że muszę przeczytać Zaklętą księżniczkę, którą też posiadam, a nie wiedzieć czemu - zapomniałam... Pozdrawia podżyła już czytelniczka:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Twojego nowego zdjęcia wcale nie spogląda "podżyła już czytelniczka", tylko sympatyczna, pełna wdzięku maszercia! :)
      Bardzo zazdroszczę Twojej babci kolekcji dzieł JIKa. Wyobrażam sobie, że zajmuje kilka regałów. Dzieł faktycznie mnóstwo, szkoda, że nie zawsze ilość idzie u niego w parze z jakością. Moja babcia też lubiła Kraszewskiego, ale jednak Sienkiewicz był na pierwszym miejscu.
      "Zaklętą księżniczkę" polecam w charakterze niezobowiązującego majowego relaksu. :) Serdeczności.

      Usuń