Gatsby po botoksie
Chociaż
początkowo myśl o tej
adaptacji nie wywoływała we mnie dreszczy emocji, stopniowo napięcie
rosło i jak
wiecie, czekałam na nią z coraz większym zniecierpliwieniem. W dzień
premiery pognałam do kina. Film podobał mi się, ale pod paroma względami
mnie rozczarował. Bardzo możliwe, że gdybym
go obejrzała, nie mając na świeżo przeczytanej po raz kolejny powieści
Fitzgeralda, mój odbiór „Wielkiego Gatsby’ego” à la Baz Luhrmann byłby bardziej
bezkrytyczny. Jeśli więc chcecie poddać się słodkiemu otumanieniu, kategorycznie odradzam kontakt z książką.
Zacznę
od tego, co wstrzyknięto w powieściową tkankę, żeby ją uatrakcyjnić i
uaktualnić. Przede wszystkim dodano wątek pobytu Nicka Carrawaya w
klinice psychiatrycznej.
Od tego zaczyna się opowieść. Nick rozmawia z archetypicznym, pulchnym
terapeutą,
który w trakcie sesji między innymi podlewa kwiaty. Pomysł wydaje mi się
wtórny,
naciągany i trochę dziwny, bo kilka razy podkreślana jest kiepska
sytuacja
finansowa Nicka, więc zastanawiam się, skąd fundusze na leczenie
odwykowe w ekskluzywnym
sanatorium.
Zaskoczyło mnie również to, że prawie zrezygnowano z wątku córeczki Daisy i Toma – matka zdawkowo wspomina o niej, później dziecko pojawia się dosłownie na ułamek sekundy, w dodatku starsze niż powieściowa dwulatka. W książce również Pammy nie odgrywa szczególnie istotnej roli, ale jednak jej obecność bierzemy pod uwagę, starając się zrozumieć osobowość i motywy postępowania Daisy. Dziwię się również, że kompletnie pominięto przyjazd ojca Jaya na pogrzeb.
Zaskoczyło mnie również to, że prawie zrezygnowano z wątku córeczki Daisy i Toma – matka zdawkowo wspomina o niej, później dziecko pojawia się dosłownie na ułamek sekundy, w dodatku starsze niż powieściowa dwulatka. W książce również Pammy nie odgrywa szczególnie istotnej roli, ale jednak jej obecność bierzemy pod uwagę, starając się zrozumieć osobowość i motywy postępowania Daisy. Dziwię się również, że kompletnie pominięto przyjazd ojca Jaya na pogrzeb.
W
tej ekranizacji zdecydowanie wyeksponowano wątki
melodramatyczne, poza tym filmowa opowieść czasem niebezpiecznie zbliża
się do
granicy kiczu, a nawet ją przekracza, jak na przykład w scenie, gdy na
podkolorowanym,
nocnym niebie pojawia się twarz Daisy. Może nie posunęłabym się aż tak
daleko, jak Tadeusz Sobolewski, któremu estetyka filmu Luhrmanna
kojarzyła się z reklamą mebli i produkcjami Bollywood, ale mogło być
lepiej. A na pewno mniej patetycznie.
[Źródło] |
Autorzy adaptacji poszli w stronę
wystudiowanego piękna, wyraźnie celebrując sceny ich zdaniem szczególnie
zjawiskowe, na przykład rozsypujące się perły czy Gatsby w basenie, co
momentami wydawało mi się trochę sztuczne i nie do końca zgodne z szorstkim
tonem powieści Fitzgeralda. W jednej ze scen Nick na migi pokazuje Jayowi, że opada mu
kosmyk na czoło, po czym on natychmiast poprawia fryzurę i to jest dość charakterystyczne ujęcie dla tego
filmu, przeestetyzowanego w sposób ostentacyjny. Każdy loczek na swoim miejscu. Nawet śmierć jest
piękna, sztuczna i pompatyczna.
Choć
ten typ artyzmu nie wszystkim musi odpowiadać, a już zwłaszcza tym,
którzy znają książkę Fitzgeralda, niewątpliwie film Luhrmanna jest
niezwykłą ucztą, a wręcz fiestą dla oczu. Teatralnie przerysowane
sceny przyjęć u Gatsby’ego zapierają dech barokowym rozmachem, a dzięki
technice 3D są niezwykle realistyczne. Chwilami miałam ochotę wstać,
pląsać i falować
razem z tłumem. To również wielka zasługa muzyki, która nie pozostawi
obojętnym chyba żadnego widza.
Zachwyciła
mnie ścieżka dźwiękowa „Wielkiego
Gatsby’ego”. Pomysł był dość ryzykowny, bo wiele utworów brzmi bardzo
współcześnie, ale efekt końcowy okazał się świetny. Craig Armstrong nie
zawiódł po
raz kolejny, co na pewno ucieszy miłośników „Moulin Rouge!”. Cieszę się,
że kilka dni przed obejrzeniem filmu przeczytałam ciekawą
recenzję tej muzyki autorstwa nvs. Rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania. To samo dotyczy kostiumów.
Z wytęsknieniem oczekiwałam na słynną lawendową suknię Daisy i różowy garnitur
Jaya. Okazało się, że to tylko jedne z mnóstwa atrakcji przygotowanych przez Catherine
Martin.
Carey Mulligan (Daisy). [Źródło] |
Bardzo
mocną stroną filmu są aktorzy.
Moje największe wątpliwości budził Leonardo DiCaprio, który wydawał mi
się
trochę zbyt infantylny i budyniowaty do roli Gatsby'ego, ale na
szczęście obawy okazały się płonne. Poradził sobie całkiem nieźle,
podobnie zresztą jak Carey Mulligan (Daisy) i Joel
Edgerton (Tom). Jednak największe wrażenie zrobił na mnie rewelacyjny,
pełen ciepła Tobey
Maguire w roli Nicka Carrawaya, notabene
wyraźnie wystylizowany na Francisa Scotta Fitzgeralda.
Podobno
DiCaprio miał opory przed przyjęciem roli w filmie Luhrmanna. Twierdzi,
że obawiał się ciężaru odpowiedzialności, bo każdy mieszkaniec Stanów
Zjednoczonych nosi w sobie własny obraz Gatsby'ego. To kolejny dowód na
to, jak ważna, wręcz mistyczna, dla Amerykanów jest powieść Fitzgeralda.
Zastanawiam się, czy efektowna, a czasami efekciarska adaptacja filmowa
tej książki zachwyci polskich widzów.
Moja ocena: 4
Przebiegłam tekst wzrokiem, spojrzałam na ocenę i odetchnęłam.:) Wczytam się dokładnie po obejrzeniu filmu.
OdpowiedzUsuńW każdym razie Tobey M. rządzi. :) Bardzo jestem ciekawa Twoich wrażeń.
UsuńMam mieszane uczucia, ale ścieżka dźwiękowa jest silną zachętą, żeby jednak się wybrać ;-)
OdpowiedzUsuńJuż dla samej ścieżki, Maguire'a i kostiumów warto. :)
UsuńZ tego co napisałaś wnioskuję, że nowej adaptacji Wielkiego Gatsby'ego brakuje głębi. Trailery wyglądają imponująco, ale wydają się lekko przeładowane. Z 3D raczej zrezygnuję :) Soundtrack przesłuchałam (nie cały, ale większość) i brzmi świetnie.
OdpowiedzUsuńPrzeładowane na pewno plus patetyczna ostentacja. irytuje też sprowadzenie wszystkiego właściwie do wątku miłosnego. Uważam, że książka jest głębsza. A zdaniem mojego męża film był stanowczo za długi. :)
UsuńMuzyka moim zdaniem genialna, cieszę się, że Tobie też się podoba. Zapachniało mi wręcz Oscarem. :)
Ja się właśnie waham, czy najpierw przypomnieć sobie książkę, czy obejrzeć... Chyba jednak zacznę od filmu, to mniej będą mnie razić odstępstwa od oryginału ^^ Fajnie, że soundtrack interesujący - nie mogę się doczekać :-)
OdpowiedzUsuńAle Di Caprio budyniowaty? o.O Dobre określenie^^ ale po kilku jego ostatnich filmach zaczynam znów w niego wierzyć
To dobry pomysł, ten film może zachęcić do sięgnięcia po książkę, o ile Cię nie zirytuje, ale jestem dobrej myśli. :) Odniosłam wrażenie, że muzyka wprowadza to wszystko w inny wymiar, bardzo polecam, nawet w oderwaniu od adaptacji.
UsuńDiCaprio zupełnie nie w moim typie, i wizualnie, i aktorsko, ale doceniam, to, co ostatnio robi.
Ale że jak "zbyt infantylny i budyniowaty do roli Gatsby'ego"? Leonardo po "Titanicu" zagrał w kilku innych filmach :P Film mam w planach, na razie zaprzyjaźniam się ze ścieżką dźwiękową ^^
OdpowiedzUsuńZauważyłam, że zagrał. :) Mam nawet dowód rzeczowy w postaci "Django" kupionego w zeszłym tygodniu bodajże z Newsweekiem. Mimo wszystko ten typ ponadczasowej chłopięcości do mnie nie przemawia, ale doceniam jego starania i mam świadomość, że wiele osób za nim przepada.
UsuńNajpierw trochę mnie drażnił jego młodzieńczy wygląd w kontekście Gatsby'ego, może dlatego, że mam wdrukowanego lekko nadszarpniętego zębem czasu Redforda z poprzedniej ekranizacji. Jednak stwierdziłam, że niezachwiane marzycielstwo Jaya ma w sobie coś dziecięcego, a poza tym metrykalnie Gatsby jest o 4 lata młodszy od DiCaprio, w filmie podaje swój wiek. :)
Też mam w planach małą "wycieczkę" do kina. ;) Czekałem na ten film. Teraz muszę sobie trochę czasu zorganizować. Z efektu 3D pewnie zrezygnuję, bo nie jestem jego wielkim fanem. Poza tym zastanawiam się, czy nie przeczytać książki raz jeszcze. ;b Niemniej jednak dzięki za recenzję i podlinkowanie ;)
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję, bo dzięki Twojej notce bardziej ogarnęłam zawiłości tej ścieżki i lepiej mi się jej słuchało.
UsuńOby czas się znalazł jak najszybciej, choć wiem, że to bywa niełatwe. Na pewno byłoby nieźle przeczytać powieść przed obejrzeniem, ewentualnie można to sobie zostawić na deser. :)
Jak na razie miałam okazję tylko zapoznać się ze wspomnianą przez Ciebie ścieżką dźwiękową tego filmu. Pewnie w końcu wybiorę się do kina, ale martwi mnie to lawirowanie na granicy kiczu...
OdpowiedzUsuńWedług mnie lawirowanie niestety ma miejsce parę razy, chwilami zabrakło dystansu. Myślę, że autorzy adaptacji trochę przedobrzyli, na pewno mając jak najlepsze intencje.
UsuńJa filmy Luhrmanna bardzo lubię, choć mam świadomość tego, że strona estetyczna bierze u niego nieraz górę nad resztą. W zasadzie spodziewałam się takiego opisu filmu, jak ten który zamieściłaś (recenzji Sobolewskiego nie przeczytałam świadomie - rzuciłam okiem na tytuł i pierwsze dwa zdania i stwierdziłam, że w końcu nie jestem zawodowym krytykiem filmowym i mam prawo do własnego poglądu). Nie wiem, czy oglądałaś "Romea i Julię" (ach, ten młody i śliczny DiCaprio, gdzież on się podział?) - do tego filmu można w zasadzie mieć podobne zastrzeżenia, a mimo to (i mimo tego, że w dacie premiery miałam żywo w pamięci co najmniej kilkunastokrotną lekturę oryginału w przekładzie Barańczaka) do dziś wspominam go z olbrzymią sympatią, także z uwagi na znakomitą ścieżkę zdjęciową oraz piękne zdjęcia (np. scena z akwarium).
OdpowiedzUsuńTak więc, do kina wybiorę się chociażby po to, aby przenieść się na parę minut w piękny i - jak wynika z zamieszczonych przez Ciebie zdjęć - śnieżnobiały świat:)
Tak, u Luhrmanna jest zwykle przerost wizualnej formy nad treścią i tak też się dzieje w "Wielkim Gatsby'm", który w wersji książkowej jest zdecydowanie bardziej kameralną opowieścią. Mimo wszystko tę orgię barw, tkanin, wnętrz ogląda się z przyjemnością, widz czuje się wręcz rozpieszczany pod tym względem. :) Wszystko jest perfekcyjnie obmyślane w najdrobniejszych szczegółach, nawet gustowne inicjały Jaya na marmurowej posadzce! Zwróciłam na nie uwagę bo moje są identyczne. :) Tzn. inicjały, niestety nie podłogi. :)
UsuńOglądałam "Romea i Julię", rzeczywiście film wysmakowany w każdym detalu, ale wtedy DiCaprio zupełnie mi się nie podobał. :( Moim zdaniem czas obchodzi się z nim nader łaskawie i teraz wygląda lepiej.
Wybierz się koniecznie. Biel to tylko jeden z dziesiątków kolorów, oczopląsu można dostać. :)
No i znowu nie wiem; iść, czy nie iść? Właściwie filmowe gusta nam się pokrywają (zachwyciło mnie W ciemności) średnio podobała mi się Anna Karenina (obejrzałam wczoraj na płytce). Ale chyba zaryzykuję.
OdpowiedzUsuńA ja mam problem, bo nie wiem, co Ci doradzić.
UsuńNa ile zdążyłam poznać Twój gust muzyczny, mam wątpliwości, czy akurat ta ścieżka dźwiękowa przemówi do Ciebie tak silnie, poza tym pamiętam, że powieść Fitzgeralda też Cię bynajmniej nie oczarowała, więc może być różnie. :(
Może podobnie jak w przypadku "Anny Kareniny" lepiej poczekaj na płytę? Sama nie wiem, bo z drugiej strony sceny przyjęć są tak niesamowicie widowiskowe, że w domowym zaciszu sporo stracisz.
Oj, nie kłopocz się, jakąkolwiek nie podejmę decyzję nie będę Ciebie obarczała swym ewentualnym rozczarowaniem, jedynie może podziękuję, jeśli się zachwycę. :) Moulin Rouge podobało mi się bardzo (wiem, że ty i N.K do sienie nie przystajecie), ale mnie i pomysł i ścieżka dźwiękowa jak najbardziej. Książka rzeczywiście nie jest moim numerem jeden, ale myślałam, że może dzięki ekranizacji uda mi się przełamać lody i dostrzec w niej to coś, co wprawia tylu czytelników (a może czytelniczek) w zachwyt. Tym bardziej, żem nieskażona wcześniejszymi ekranizacjami. Tak więc cokolwiek by się nie działo - będzie dobrze:)
UsuńWiem, że obarczanie kogokolwiek nie jest w Twoim stylu, bo według mnie jesteś wcieleniem życzliwości.
UsuńMoże właśnie muzyka pozwoli Ci podjąć decyzję. Tutaj jeden z utworów, "Young and Beautiful" w wykonaniu Lany Del Rey, który ma spore szanse stać się przebojem. Natomiast tutaj pełniejszy obraz sytuacji.
:)
UsuńPełniejszy obraz sytuacji się nie chce otworzyć, za to muzyka bardzo, bardzo.
To było kilka utworów z filmu, ale najwyraźniej zostały usunięte. :( Dobrze, że przynajmniej Dana Del Rey dała się wysłuchać bez zakłóceń.
UsuńNo właśnie, DiCaprio odstrasza. ;) Wiele filmów z jego udziałem mnie rozczarowało. W głównej roli wolałabym chyba zobaczyć kogoś mniej znanego.
OdpowiedzUsuńPo twoich słowach o twarzy pojawiającej się na podkolorowanym niebie wnoszę, że film nie przypadłby mi do gustu. Tylko Mufasa może pojawić się na niebie i wycisnąć mi przy tym łzy z oczu. ;)
Pozdrawiam niedzielnie!
Przyznam się, że Mufasa wyciska łzy nie tylko Tobie. :)
UsuńWłaśnie ta scena z niebem to był jak na mój gust o jeden krok za daleko. To już nie było wzruszające, tylko po prostu ckliwe.
Mam nadzieję, że DiCaprio jeszcze nas czymś pozytywnie zaskoczy. Po "Wielkim Gatsby'm" to życzenie wydaje mi się bardziej realne.
Przypuszczam, że DiCaprio miał być nazwiskiem przyciągającym rozszalałe tłumy fanek, stąd taka decyzja reżysera. Wyraźnie widać, że w film zainwestowano ogromne sumy pieniędzy i ci, którzy to zrobili, na pewno liczą na lukratywne zyski.
Serdeczności.
Ja na pewno na ten film się wybiorę, ale szczerze mówiąc jestem fanką "Gatsby'ego" z 1974 roku... Co rok oglądam ten film ze studentami i nigdy nie mam dość.
OdpowiedzUsuńGrendella
Ja też lubię tamtą wersję, spokojniejszą, wyciszoną, bez formalnych fajerwerków, odwracających uwagę widza od tego, co w tej historii jest najważniejsze. Ciekawe, czy teraz będzie Ci bardziej odpowiadać dynamiczny, przypominający teledysk wariant Luhrmanna.
UsuńTak jakoś wątpię, ale zobaczymy ;)
UsuńBędę wypatrywać relacji. :)
UsuńWreszcie obejrzałam i mam mieszane uczucia.
OdpowiedzUsuńW pierwszej połowie wszystko jest "zbyt": scenografia, gesty itp. Np. impreza w pokoju hotelowym była wg mnie po prostu w złym guście. Podobała mi się natomiast scena wchodzenia na (pierwszy) bal do Gatsby'ego - analogia z wchodzeniem do kościoła na mszę znakomita.
Główne role podobały mi się wszystkie z małym wyjątkiem - w roli Daisy widziałabym chętnie naturalną blondynkę. W Mulligan nie dostrzegłam efemerycznej kobiety, w jakiej zakochiwali się wszyscy mężczyźni, raczej nieszczęsną istotę.
Jedna rzecz była dokładnie taka, jak ją sobie wyobrażałam - reklama usług okulisty.;)
Poza tym liczyłam na więcej muzyki, zwłaszcza dłuższy fragment 'Love is Blindness'.
Aniu, wielkie podziękowania za wrażenia z filmu!
UsuńMoim zdaniem to "zbyt" miało swój urok, poczułam się wizualnie dopieszczona za wszystkie czasy. :)
Imprezę w pokoju według mnie uratowała groteskowość. Przypuszczam, że reżyser zdecydował się na nią po to, żeby bardziej unaocznić rozwiązłość Toma, a przez to wybielić Gatsby'ego.
Skojarzenie ze świątynią miałam dokładnie w tym samym momencie! Też uderzyła mnie ta scena.
Dla mnie Daisy to bardzo pozytywne rozczarowanie - właściwie mogła swoją rolę sprowadzić do bezwolnej laleczki, a według mnie ciekawie ją rozbudowała. Na kolor włosów nie zwróciłam uwagi, bo zawładnęła nią lawendowa kreacja, pozostałe zresztą też były niezłe. :)
Czy nie irytował Cię trochę wciąż powtarzany "old sport"? Wprawdzie w powieści wraca kilkakrotnie, ale mam wrażenie, że scenarzysta odrobinę przesadził.
Reklama usług niesamowita, dostaję dreszczy, jak ją sobie przypomnę.
'Love is Blindness' uznaję tylko w wykonaniu U2, więc nie narzekam. :)
A po tym uśmiechu, stwierdziłam, że muszę zrewidować swoje poglądy na temat DiCaprio. :)
Kolor włosów aktorki kłócił się z jej ciemnymi oczami, to mi przeszkadzało. A sukienka lawendowa wydała mi się nieatrakcyjna ze względu na odcień właśnie - sprany szarawy fiolet. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jaki to miał być kolor.;(
Usuń'Old sport' faktycznie pojawiało się zbyt często, zwłaszcza pod koniec. Leonardo uśmiechał się idealnie, polubiłam go jeszcze bardziej. Aktor grający młodego Jaya mógłby uchodzić za syna Redforda, taki podobny.;)
Dla mnie groteski w scenie imprezowej było za dużo. Zgrzytem był dla mnie kolosalny rozdźwięk między miastem a Ash Valley. Rozumiem, że to była specyficzna dzielnica, ale zupełnie inaczej ją sobie wyobrażałam.
Aha, niezmiernie podobała mi się scena prezentacji domu Gatsby'ego przed Daisy. Natomiast sama chętnie zamieszkałabym w chatce Carrawaya.;)
Uwielbiam połączenie piwne oczy i jasne włosy, osobiście posiadam jedynie połowę tego kompletu. :) Może dlatego nic mi nie zgrzytało w jej wyglądzie.
UsuńStawiam na to, że sprany odcień fioletu miał symbolizować przemijanie. :) A tak serio to mnie się ta sukienka bardzo podobała.
Drażnił mnie przerysowany strój i sposób zachowania Myrtle, chwilami zbliżała się do karykatury.
Młodym Jayem nie jestem urzeczona, może dlatego, że według mnie różnica wieku między nim a Leonardo była ciut za mała i ta podmianka zrobiła na mnie dziwne wrażenie.
Prezentacja domostwa boska. Sympatyczna była też scena w domku Carrawaya, kiedy obydwaj z Gatsby'm czekają na Daisy. U nas w czasie seansu ludzie wręcz chichotali na widok tych przygotowań i naręcz kwiecia. :) A domek przecudnej urody, to prawda! Podobnie jak jego mieszkaniec.:)
Czy nie sądzisz, że przesadzono z upiększaniem scen śmierci J. i M.? Chwilami miałam wrażenie, że reżyser się nimi wręcz napawał.
I jak podobał Ci się pomysł z psychiatrą?
Pomysł z psychiatrą pewnie miał wprowadzić zgrabnie Nicka. Dla mnie OK.
UsuńScena śmierci - za długa, kwiaty na pogrzebie, a wcześniej dla Daisy - przesadnie dużo.
Myrtle wyglądała jak tania prostytutka, nie podobała mi się. Tom miał chyba - mimo wszystko - lepszy gust.
Mnie się pomysł z psychiatrą wydał sztucznawy, choć rozumiem intencje scenarzysty.
UsuńNie byłabym aż tak pewna co do lepszego gustu Toma, który w filmie wydał mi się jeszcze bardziej odpychający niż w książce, ale zgadzam się z Tobą, że lekkie obyczaje Myrtle przejaskrawiono.
Gdyby nie pomysł z psychiatrą, trudno byłoby wprowadzić postać Nicka, a jego postać usprawiedliwia jednak taki a nie inny punkt widzenia (choć w filmie to i tak umyka).
UsuńPodobała mi się również postać męża Myrtle: postać b. epizodyczna, ale zapadająca w pamięć.
Według mnie wszystkie postacie były w filmie przejaskrawione, łącznie z Nickiem i jego szarą i cierpiącą fizjonomią z okresu kuracji.
Widzę, że mamy podobne odczucia jeśli chodzi o całość filmu, ale różnimy się zdecydowanie, co do wystąpień aktorskich tamże. Wg mnie DiCaprio wypadł (jak zawsze, zresztą) świetnie, natomiast cała reszta (może oprócz Joela Edgertona w roli Toma - ale on też czasem jest zbyt przerysowany) dość blado i niezdecydowanie (być może się w całym tym inscenizacyjno-stylistycznym rozbuchaniu Luhrmanna po prostu zgubili?)
OdpowiedzUsuńPomysł odejścia zupełnie od "ducha" książki Fitzgeralda był bardzo odważny i mógłby się nawet udać (tak, jak fortunnie "wskoczyła" w ten film muzyka, odległa raczej od Złotej Epoki Jazzu lat 20-tych XX wieku), gdyby to zrobiono bardziej konsekwentnie (w "Moulin Rouge", moim zdaniem, coś takiego całkiem się Luhrmannowi udało).
Ale jednak wartość powieści Fitzgeralda polega zupełnie na czym innym. Jeśli chodzi o ekranizację, to bardziej mi jednak odpowiada to, co działo się w filmie Claytona 40 lat (!) temu.
Zgadzam się z Tobą, że postać Toma została przejaskrawiona, wizualnie trochę kojarzył mi się z Clarkiem Gable. :)
UsuńZagubienie się aktorów w - jak słusznie piszesz - "inscenizacyjno-stylistycznym rozbuchaniu" jest całkiem możliwe, choć według mnie poradzili sobie naprawdę nieźle. Robię właśnie w myślach przegląd aktorów pod kątem, kto by się tam nie zagubił, i szczerze mówiąc, mam problem.
Pomysł "unowocześnienia" "Gatsby'ego" był rzeczywiście śmiały, ale choć za takimi zabiegami nie przepadam, wyszło nie najgorzej. I tu szczególne ukłony dla kompozytora i muzyków.
Zaskoczyła mnie przeczytana u Ciebie informacja, że datę premiery przesunięto po to, żeby dokonać poprawek. Nie miałam o tym pojęcia, sądziłam, że to jakieś kłopoty techniczne.
Dzięki Tobie mam coraz większą ochotę na powtórkę wersji Claytona.