27 maja 2013

Czego się Jaś nauczył (Jan Żabiński, „Co to było za dziecko...”)

Czego się Jaś się nauczył
Co to było za dziecko? Przede wszystkim bystre. Obdarzone fantazją. Dowcipne. Obowiązkowe. Dociekliwe. Czasami trochę niegrzeczne. Ale skoro chodziło się z Antosiem Słonimskim do klasy… 

Taki właśnie był mały Jaś. Po wielu latach napisał książkę o sobie z tamtych lat. Składa się na nią siedem zabawnych szkiców, które autor nazywa nowelkami. Żabiński zdobył moją sympatię między innymi tym, że dość krytycznie podchodzi do swoich umiejętności literackich. W jednej z humoresek wyznaje, że operowanie słowami w sposób piękny i ozdobny przekracza jego możliwości. Natomiast za najmocniejsze strony swojej prozy uważa zwięzłość i konkretność. Trudno mu nie przyznać racji. Najbardziej „literackie” opowiadanie w zbiorze („Sny”) moim zdaniem jest najsłabsze, a najprzyjemniej czyta się historie oparte na faktach i pełne obyczajowych smaczków, na przykład „Jak zostałem przyrodnikiem i pisarzem” i „Nigdy nie zarzekaj się, że nigdy”. Książka przeznaczona jest przede wszystkim dla młodych czytelników, o czym świadczy chociażby skrupulatne wyjaśnienie, co to jest sklep monopolowy.

Autor podkreśla, że chciał skoncentrować się na faktach i uniknąć ocen swojego postępowania czy osoby, bo w takich wypowiedziach na własny temat zwykle kryje się fałsz i kokieteria, a wartościowanie powinno należeć do czytelnika. Dzięki poczuciu humoru Żabińskiego to wyjątkowo pogodna i sympatyczna lektura. Autor snuje opowieści z dzieciństwa, które upłynęło w ciekawych czasach: na przełomie XIX i XX wieku. Poza tym dzieli się wspomnieniami z młodości i pracy w warszawskim ogrodzie zoologicznym.
Jan Żabiński. Zdjęcia z książki.
Rodzinie państwa Żabińskich powodziło się nieźle. Ojciec był rejentem, a mama, wspomagana przez bonę, pannę Stanisławę,  opiekowała się Jasiem i jego siostrami: Maniusią, Hanią i Ziutką. Dzieci prawie cały czas spędzały razem. Ich ulubioną zabawką była drukarenka z gumowymi czcionkami. Mimo zamożności rodziny dość dziwnie traktowano prezenty dla dzieci. Ojciec wręczał potomstwu zabawki i od razu je zabierał, żeby się nie zniszczyły. Umieszczał je w swoim zamykanym na klucz biurku. Schemat powtarzał się każdego roku, a uwięzionych upominków stopniowo przybywało. Przy jakiejś wyjątkowo uroczystej okazji można je było dostać do zabawy na najwyżej dwie – trzy godziny.

Zaskoczyło mnie to, że przyszły sławny zoolog nie miał w domu żadnego zwierzątka. Zadecydowała o tym wrodzona awersja taty oraz „panująca wówczas wśród naszej inteligencji panika wobec szerzonych wieści o grozie wszelkiego rodzaju bakterii, których rozpowszechnianiu miały szczególnie dopomagać psy i koty, a nawet papugi czy kanarki. Dość, że już nie tylko u nas w domu nie było żadnego z tak pospolitych czworonożnych faworytów ani jakie­goś ptaszka w klatce, ale co więcej, Rodzice wśród znajomych, z którymi się utrzymywało stosunki, nie posiadali nikogo, kto by chował ja­kieś żywe stworzenie.”[1].

Tłumione pasje biologiczno-chemiczne eksplodowały w sensie dosłownym, kiedy Jaś poszedł do szkoły. Natychmiast zapisał się do powstałego z inicjatywy kolegi z klasy, Antoniego Słonimskiego, samokształceniowego kółka przyrodniczego. Antoś imponował pozostałym chłopcom między innymi tym, że jego starszy brat miał w swojej kolekcji... ząb mamuta!
Jaś z siostrami. Ilustracja Mai Berezowskiej.
Historia wzmiankowanego kółka samokształceniowego była krótka, aczkolwiek burzliwa. Na pierwszym i niestety ostatnim posiedzeniu, które odbywało się w mieszkaniu Janka Żabińskiego, młodym naukowcom sytuacja wymknęła się spod kontroli. Po spektakularnym sukcesie pierwszego doświadczenia ochoczo rozpoczęli drugie i tym razem „dzianie się zaczęło postępo­wać w piorunującym tempie. Topiąca się siarka początkowo tylko pryskała, ale już za chwilę z parowniczki buchały kłęby białego dymu, spo­wijając obłokiem cały pokój. Ten i ów spośród nas zaczął kaszleć, niemniej jednak trwaliśmy na posterunku w przekonaniu, że każdy ekspery­mentator musi być przygotowany na drobne nie­przyjemności.”[2] Na szczęście w odpowiednim momencie wkroczył do akcji ojciec Jasia.

Ozdobione eterycznymi ilustracjami Mai Berezowskiej obrazki z przeszłości Jana Żabińskiego wydano w 1960 roku. Był już wtedy nie tylko uznanym naukowcem z imponującym dorobkiem, ale i autorem kilkudziesięciu popularnych książek o zwierzętach i kilkuset audycji radiowych. Wieloletnie obycie w kontaktach z czytelnikami i słuchaczami odzwierciedla swobodny, gawędziarski styl książki. Pięć lat później razem z żoną Żabiński otrzymał tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów Świata za bohaterską pomoc Żydom w czasie wojny. Temu rozdziałowi ich życia poświęcona jest książka Diane Ackerman „The Zookeeper's Wife”, wydana u nas pod tytułem „Azyl: opowieść o Żydach ukrywanych w warszawskim zoo”. Kilka lat temu film oparty na tych wydarzeniach ponoć miał nakręcić Maciej Dejczer, ale już tego raczej nie zrobi, bo właśnie ubiegła go Nowozelandka, Niki Caro. Podobno opowieść o Żabńskich zostanie zaprezentowana na przyszłorocznym festiwalu filmowym w Cannes. Po raz kolejny okazuje się, że świat wie o naszej historii więcej niż my sami.
___________________
[1] Jan Żabiński, „Co to było za dziecko...”, Nasza Księgarnia, 1960, s. 85.
[2] Tamże, s. 92-93.

Moja ocena: 4
Jan Żabiński. [Źródło zdjęcia]

29 komentarzy:

  1. Zdecydowanie masz talent do odnajdywania takich urokliwych wspomnień z dzieciństwa, Nesbit, Tuwimówna, teraz Żabiński:) A ilustracje Mai Berezowskiej, mam nadzieję, obficie zdobią książkę, bo są rozkoszne, jak zwykle u niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. :) To nie moja zasługa, sprzyja mi los, bo to było całkiem przypadkowe odkrycie. Ilustracji niestety niewiele, zaledwie kilka. :(

      Usuń
    2. Przesadna skromność:) Szkoda też, że z ilustracjami skromnie. A znasz Wspomnienia Samowara Hertza?

      Usuń
    3. To tylko podatność na szczęśliwe zbiegi okoliczności. :)
      O Samowarze kiedyś zachęcająco wspominała Agnesto i wtedy go sobie dodałam do mitycznej listy. :)

      Usuń
    4. Też sobie chcę upolować, najlepiej w serii ze złotym liściem.

      Usuń
    5. To jedna z moich najulubieńszych serii.

      Usuń
    6. Ja sobie powoli zaczynam to i owo kompletować:)

      Usuń
    7. To będę kibicować i donosić o jakichś wyjątkowych okazjach, jeśli się natknę. :)

      Usuń
  2. Z całej historii najbardziej zafrapowało mnie samokształceniowe kółko przyrodnicze. Co za zjawisko! Dzisiaj taki twór istnieje chyba tylko w dobrych szkołach dla super zdolnej młodzieży?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż nie. :) Na wniosek chłopców z mojej klasy powstało filozoficzne kółko dyskusyjne, które prowadziła, a raczej moderowała, pani polonistka. Nie jest to normą, ale zdarzają się chlubne wyjątki. :)
      Kółka i tzw, zespoły wyrównawcze istnieją nadal, ale powstają najczęściej z inicjatywy nauczycieli i bywają kłopoty z rekrutacją chętnych. :)

      Usuń
    2. Jestem mile zaskoczona, zwłaszcza że chodzi o filozofię. I gratuluję żądnych wiedzy chłopców, w tym wieku takie zainteresowania to raczej rzadkość. Ale słyszałam, że zdarzają się w dobrych liceach np. chętni do nauki suahili.

      Usuń
    3. Gratulacje należą się rodzicom i polonistce. :) Z językami jest znacznie lepiej niż z filozofią. Jeden z moich drugoklasistów uczy się japońskiego, a dziewczynka z mojej klasy fińskiego.

      Usuń
    4. To jakieś świetne okazy! Znam tylko 10-latkę, która przez rok uczyła się chińskiego. Niestety to była raczej sprężyna rodziców.

      Usuń
    5. Chiński ma podobno kolosalną przyszłość, więc jej rodzice dobrze kombinowali. :)
      Mnie cały czas chodzi po głowie hebrajski.

      Usuń
    6. Może trzeba się odważyć i spróbować.;)

      Usuń
    7. Raczej nie będę łapać kilku lingwistycznych srok za ogon i chwilowo pozostanę przy włoskim. :)

      Usuń
  3. Pan Żabiński senior chyba wziął na serio "Dziadka do orzechów" :-) Tam też ojciec zamykał w szafie zabawki, które dzieci dostawały od sędziego Droßelmeiera :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakie ładne skojarzenie. Jak mogłam zapomnieć "Dziadka do orzechów". Rzeczywiście, w rodzinie Klary było podobnie. Może wtedy panowały takie pedagogiczne trendy.
      Z drugiej strony nietrudno mi sobie wyobrazić, jak pod osłoną nocy senior rodu zakrada się do biurka i potajemnie wyciąga te wszystkie skarby. :)

      Usuń
  4. Jakaś plaga na Żabińskich - Evik (365 dni z książką) pisze na swoim blogu o książce Antoniny Żabińskiej "Ludzie i zwierzęta". "Co to było za dziecko" kupiłam. Po gonitwach bezowocnych w celu pożyczenia "Azylu. Opowieści o Żydach..." zdałam się na siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się z tej plagi, bo Żabińscy na pamięć zdecydowanie zasługują. Dzięki za wiadomość, zaraz pędzę do Evik, bo jej recenzję przegapiłam.
      Ja już kupiłam "Ludzi i zwierzęta". :) Na "Azyl" poluję bezskutecznie od dawna. Szanse na zdobycie znikome, więc zdecydowałam się na wersję angielską, która dotrze do mnie za około 2 tygodnie.
      Mam nadzieję, że "Co to było za dziecko" Ciebie też wzruszy i rozbawi.

      Usuń
    2. Na pewno, wszyscy ciepło piszą o Żabińskich, więc musi być dobrze.

      Usuń
    3. Myślę, że mogłyby nam się też spodobać książki Antoniny Żabińskiej o zwierzętach. Mnie na przykład po przeczytaniu noty zafascynował "Borsunio". Już sam tytuł jest cudny. :) Książka jest dostępna również w tanich, stareńkich wydaniach i chyba na takie właśnie się zdecyduję. Ale najpierw biografie. :)

      Usuń
  5. Z chęcią przeczytam.
    Książkę "Borsunio" zrecenzowałam na razie na Lubimy czytać - http://lubimyczytac.pl/ksiazka/77438/borsunio/opinia/6793887#opinia6793887
    Sympatyczna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypuszczam, że pan Żabiński również Cię nie rozczaruje. Książki jego żony zdecydowanie mam w planach.
      Dzięki, nabrałam jeszcze większej ochoty na przeczytanie "Borsunia".

      Usuń
    2. Ostatnio opisałam książkę "Dżolly i s-ka".

      Usuń
    3. Z przyjemnością przeczytam Twoją recenzję, dzięki.

      Usuń
  6. Przeczytałam.
    Zastanawiam się, czy pan Żabiński nie był dwukrotnie żonaty. Pierwszą jego żoną była chyba Jadwiga, koleżanka, której robił ściągi. Mam rację?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam identyczne wrażenia jak Ty. Jadwiga od ściągawek to na pewno była pierwsza żona. Ciekawe, co się z nią potem stało. Lada dzień dotrze do mnie książka o Żabińskiej i może znajdę odpowiedź na nurtujące nas pytania.

      Usuń
  7. Trafiłam tu przypadkiem, więc pewno nikt nie zajrzy do mojego wpisu. A chciałam przekazać, że na małego Jana Żabińskiego mówiono Janio, a nie Jaś. Po drugie Jan Żabiński miał żonę Jadwigę, mieli dwójkę dzieci. Helunia umarła jako niemowlę, a Józef, zmarł jako nastolatek, sześć lat po śmierci swojej matki. Antonina Żabińska jest drugą żoną Jana, a ich dzieci - Ryszard i Teresa, to "drugi komplet" potomków Jana.

    OdpowiedzUsuń