Przepraszam za dziadka
Sex, drugs and rock'n'roll – to
są jedne z najważniejszych tematów książki „Gdzie sobota jest niedzielą”. Jej
autor, Markus Flohr, niemiecki student z Hamburga, postanowił spędzić
rok w Izraelu. Zwykle źle się dzieje, gdy twórca o skłonnościach narcystycznych
porywa się na pisanie reportażu. Niestety tym razem tak właśnie się stało.
Zachodzę w
głowę, po
co w ogóle powstała ta książka. Nonszalanckie przechwałki Flohra o
tym, że
wywoływał burzę hormonów, tudzież pożądliwych myśli u tubylców płci obojga (Noa: „Dalej,
chłopcze,
dorwę cię, zerwę ci z ciała ciuchy i pożrę cię na kolację”[1]), suspens:
czy w czasie koncertu jurny Lior obudzi w naszym bohaterze namiętność?
– to wszystko być może zrobiłoby wrażenie na kumplach Markusa, których
zmysły i krytycyzm lekko stępiła kilkugodzinna biesiada. Wydawca beztrosko nie zadbał o podobne
znieczulenie czytelnika i niedostatki „Gdzie sobota jest niedzielą” od samego początku uderzają w
całej jaskrawości.
Zacznijmy od tego, że tekst
Flohra to był raczej materiał na artykuł w czasopiśmie, a nie na publikację
liczącą 279 stron. Często odnosiłam
wrażenie, że autor zmusza się do reporterskiej relacji z miejsca, które uważa za trochę mniej ciekawe niż własne miłostki.
Czuję się zawiedziona, bo
to naprawdę mogła być ciekawa i wartościowa książka. Wszystko wskazywało na to,
że tak będzie: młody Niemiec, notabene syn pastora, z mieszanymi uczuciami wyrusza na studia do Jerozolimy. Czeka go tam przede wszystkim szok
kulturowy, ale i próba zmierzenia się z historią: wojenne wspomnienia są wciąż
żywe, a Holocaust to nadal głęboka blizna. Znajomy Markusa, Friedrich,
porównuje ją do tatuażu, którego nie można się pozbyć. Duże
emocje budzi rozdział, w którym Flohr relacjonuje swoją wizytę w muzeum Jad
Waszem:
Nigdy nie było dla mnie bardziej jasne, kim byli naziści, kto dokonał zbrodni Holocaustu, kto chciał wybić Żydów całego świata, niż tego dnia, kiedy stałem tu w Jad Waszem wśród żołnierzy z gumami do żucia i wstydziłem się mówić w moim własnym języku, i najchętniej odpowiadałbym Friedrichowi po angielsku. [2]
Rok w Izraelu był dla Markusa również bolesną lekcją. Szkoda, że autor bardziej nie rozwinął tego tematu. Domyślam się, że zblazowane poczucie humoru było w jego przypadku próbą odnalezienia się w trudnej sytuacji. Wprawdzie Flohr kilka razy podkreśla, że jego dziadek nie był nazistą, co zresztą błędnie sugeruje polski wydawca na okładce, ale wyjazd do Jerozolimy okazał się też formą pokuty za to, co w czasie wojny robili inni.
Ogólnie bilans jest smutny: według mnie ciekawe spostrzeżenia na temat współczesnego Izraela w „Gdzie sobota jest niedzielą” można by
zmieścić na zaledwie kilku kartkach. Nie wiem, jak inni czytelnicy, ale
ja kupiłam tę książkę, licząc na ciekawy reportaż z podróży, co obiecuje również nazwa serii: „Z Różą Wiatrów”, a nie
dla miłosnych perypetii autora, które – z całym szacunkiem – kompletnie
mnie
nie obchodzą. Zainteresowanych tematyką żydowską uprzedzam, że
„Gdzie sobota jest niedzielą” to po prostu strata czasu i pieniędzy.
________
[1] Markus Flohr, Gdzie sobota jest niedzielą, tłum. Joanna Filipek, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2012, s. 69.
[2] Tamże, s. 175.
Moja ocena: 2
Markus Flohr. [Źródło zdjęcia] |
Spojrzałem na okładkę i podtytuł faktycznie zapowiadał coś, co mogło być ciekawe, szkoda, że się nie udało, bo nie ma chyba wielu książek o tym, jak współcześni młodzi Niemcy odnoszą się do przeszłości swych pra- i dziadków. Nieźle się zapowiada "Gabi i Uwe" von Seltmanna, ale nie miałem okazji nawet przekartkować, a teksty z okładki należy brać ostrożnie.
OdpowiedzUsuńNo to dzięki za ostrzeżenie, bo mnie akurat wspólczesny Izrael nawet interesuje i a nuż bym jeszcze się skusiła?
Usuń~ Zacofany w lekturze
UsuńTen temat w ujęciu Niemca wymaga wielkiego taktu i przede wszystkim dojrzałości emocjonalnej, a z tym w "Gdzie sobota jest niedzielą" nie było najlepiej, co na pewno można złożyć na karb młodego wieku autora.
O "Gabi i Uwe" nie słyszałam, bardzo Ci dziękuję.
~ Iza
Mnie też bardzo interesuje, a niewiele o nim publikacji, więc tym bardziej gorzkie moje rozczarowanie tą książką. :(
Mignęła mi ostatnio książka o dzieciństwie w kibucu - to akurat ciekawy eksperyment i sam bym się chętnie czegoś więcej dowiedział. Już wiem co to: Neeman, Byliśmy przyszłością.
UsuńTak, to może być świetne! Ostatnio czytałam recenzję u Moniki(God save the book).
UsuńWłaśnie u niej czytałem:)
UsuńSzukam w pamięci kontrpropozycji, ale oprócz reportaży Smoleńskiego nic nie przychodzi mi do głowy. Szkoda, bo to byłoby ciekawe, podejrzeć np. życie młodzieży izraelskiej.
OdpowiedzUsuńAniu, jeśli nie oglądałaś tego filmu, bardzo polecam. Zrobił na mnie duże wrażenie.
UsuńWiem, że z kontrpropozycjami krucho. :(
Jeszcze nie widziałam. Wspominam dobrze "Oczy szeroko zamknięte".
UsuńNiestety mam nieuleczalną alergię na Nicole Kidman w każdej postaci. :(
UsuńPrzedobrzyłam. Chodziło o "Oczy szeroko otwarte".;)
UsuńPrzypomniało mi się, że jest jeszcze coś jak "Najtrudniej jest spotkać Lilith" Grupińskiej, ale to specyficzny reportaż.
Według mnie "Oczy szeroko otwarte" zapowiadają się zdecydowanie lepiej niż te szeroko zamknięte. :)
UsuńDzięki za zwrócenie uwagi na tę książkę Grupińskiej, też może być bardzo ciekawa!
Czuję się ostrzeżona, tak niska ocena to u ciebie rzadkość, coś mi się wydaje, że przy Chucku Norrisie była dwójeczka
OdpowiedzUsuńWedług mnie naprawdę szkoda czasu.
UsuńDwójki już były. :) Tutaj lista.
No tak, cała ja- za szybko piszę, jak zrobiłam wyślij zauważyłam z boku oceny i zerknęłam, ale dzięki za odpowiedź
OdpowiedzUsuńNic się nie stało, dzięki Tobie odświeżyłam sobie listę dwójkowiczów i stwierdziłam, że od czasu do czasu dla higieny psychicznej powinnam czytać gniota, bo wtedy bardziej docenia się książki wartościowe. :)
UsuńDopiero dzisiaj zauważyłam Twoją recenzje tej książki i - pomimo Twego sceptycyzmu - przeczytam. Tylko po to, aby skonfrontować z własnymi obserwacjami (spędziłam w Izraelu 15 interesujących miesięcy).
OdpowiedzUsuńProszę, daj znać, jak wypadnie porównanie obserwacji Flohra z Twoimi wrażeniami, ale uprzedzam, że po odsianiu jego opisów miłosnych rozterek, zostanie niewiele. :) Zazdroszczę Ci takiej długiej wyprawy, na pewno było ciekawie.
UsuńJeśli tylko uda mi się zdobyć i przeczytać książkę, postaram się o niej wspomnieć u siebie :) Chociaż z tego, co piszesz wynika, że doświadczenia Flohra i moje były, hmmm... zupełnie innego gatunku ;)
OdpowiedzUsuńCo do wyprawy - trafiła mi się jak ślepej kurze ziarno (określenie "ślepa kura" w odniesieniu do mnie staje się coraz bardziej trafne ;))
Biorąc pod uwagę długość Twojego pobytu, to nie było ziarnko, a wielki spichlerz. :)
UsuńTrafność porównania w moim przypadku też byłaby spora - właśnie ostatnio stwierdziłam, że w trybie pilnym muszę iść do okulisty. :(