19 maja 2013

Gatsby po botoksie („Wielki Gatsby”, reż. Baz Luhrmann)

Gatsby po botoksie
Chociaż początkowo myśl o tej adaptacji nie wywoływała we mnie dreszczy emocji, stopniowo napięcie rosło i jak wiecie, czekałam na nią z coraz większym zniecierpliwieniem. W dzień premiery pognałam do kina. Film podobał mi się, ale pod paroma względami mnie rozczarował. Bardzo możliwe, że gdybym go obejrzała, nie mając na świeżo przeczytanej po raz kolejny powieści Fitzgeralda, mój odbiór „Wielkiego Gatsby’ego” à la Baz Luhrmann byłby bardziej bezkrytyczny. Jeśli więc chcecie poddać się słodkiemu otumanieniu, kategorycznie odradzam kontakt z książką.

Zacznę od tego, co wstrzyknięto w powieściową tkankę, żeby ją uatrakcyjnić i uaktualnić. Przede wszystkim dodano wątek pobytu Nicka Carrawaya w klinice psychiatrycznej. Od tego zaczyna się opowieść. Nick rozmawia z archetypicznym, pulchnym terapeutą, który w trakcie sesji między innymi podlewa kwiaty. Pomysł wydaje mi się wtórny, naciągany i trochę dziwny, bo kilka razy podkreślana jest kiepska sytuacja finansowa Nicka, więc zastanawiam się, skąd fundusze na leczenie odwykowe w ekskluzywnym sanatorium.

Zaskoczyło mnie również to, że prawie zrezygnowano z wątku córeczki Daisy i Toma – matka zdawkowo wspomina o niej, później dziecko pojawia się dosłownie na ułamek sekundy, w dodatku starsze niż powieściowa dwulatka. W książce również Pammy nie odgrywa szczególnie istotnej roli, ale jednak jej obecność bierzemy pod uwagę, starając się zrozumieć osobowość i motywy postępowania Daisy. Dziwię się również, że kompletnie pominięto przyjazd ojca Jaya na pogrzeb.

W tej ekranizacji zdecydowanie wyeksponowano wątki melodramatyczne, poza tym filmowa opowieść czasem niebezpiecznie zbliża się do granicy kiczu, a nawet ją przekracza, jak na przykład w scenie, gdy na podkolorowanym, nocnym niebie pojawia się twarz Daisy. Może nie posunęłabym się aż tak daleko, jak Tadeusz Sobolewski, któremu estetyka filmu Luhrmanna kojarzyła się z reklamą mebli i produkcjami Bollywood, ale mogło być lepiej. A na pewno mniej patetycznie.
[Źródło]
Autorzy adaptacji poszli w stronę wystudiowanego piękna, wyraźnie celebrując sceny ich zdaniem szczególnie zjawiskowe, na przykład rozsypujące się perły czy Gatsby w basenie, co momentami wydawało mi się trochę sztuczne i nie do końca zgodne z szorstkim tonem powieści Fitzgeralda. W jednej ze scen Nick na migi pokazuje Jayowi, że opada mu kosmyk na czoło, po czym on natychmiast poprawia fryzurę i to jest dość charakterystyczne ujęcie dla tego filmu, przeestetyzowanego w sposób ostentacyjny. Każdy loczek na swoim miejscu. Nawet śmierć jest piękna, sztuczna i pompatyczna.

Choć ten typ artyzmu nie wszystkim musi odpowiadać, a już zwłaszcza tym, którzy znają książkę Fitzgeralda, niewątpliwie film Luhrmanna jest niezwykłą ucztą, a wręcz fiestą dla oczu. Teatralnie przerysowane sceny przyjęć u Gatsby’ego zapierają dech barokowym rozmachem, a dzięki technice 3D są niezwykle realistyczne. Chwilami miałam ochotę wstać, pląsać i falować razem z tłumem. To również wielka zasługa muzyki, która nie pozostawi obojętnym chyba żadnego widza.

Zachwyciła mnie ścieżka dźwiękowa „Wielkiego Gatsby’ego”. Pomysł był dość ryzykowny, bo wiele utworów brzmi bardzo współcześnie, ale efekt końcowy okazał się świetny. Craig Armstrong nie zawiódł po raz kolejny, co na pewno ucieszy miłośników „Moulin Rouge!”. Cieszę się, że kilka dni przed obejrzeniem filmu przeczytałam ciekawą recenzję tej muzyki autorstwa nvs. Rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania. To samo dotyczy kostiumów. Z wytęsknieniem oczekiwałam na słynną lawendową suknię Daisy i różowy garnitur Jaya. Okazało się, że to tylko jedne z mnóstwa atrakcji przygotowanych przez Catherine Martin.
Carey Mulligan (Daisy). [Źródło]
Bardzo mocną stroną filmu są aktorzy. Moje największe wątpliwości budził Leonardo DiCaprio, który wydawał mi się trochę zbyt infantylny i budyniowaty do roli Gatsby'ego, ale na szczęście obawy okazały się płonne. Poradził sobie całkiem nieźle, podobnie zresztą jak Carey Mulligan (Daisy) i Joel Edgerton (Tom). Jednak największe wrażenie zrobił na mnie rewelacyjny, pełen ciepła Tobey Maguire w roli Nicka Carrawaya, notabene wyraźnie wystylizowany na Francisa Scotta Fitzgeralda. 

Podobno DiCaprio miał opory przed przyjęciem roli w filmie Luhrmanna. Twierdzi, że obawiał się ciężaru odpowiedzialności, bo każdy mieszkaniec Stanów Zjednoczonych nosi w sobie własny obraz Gatsby'ego. To kolejny dowód na to, jak ważna, wręcz mistyczna, dla Amerykanów jest powieść Fitzgeralda. Zastanawiam się, czy efektowna, a czasami efekciarska adaptacja filmowa tej książki zachwyci  polskich widzów.


 Moja ocena: 4

37 komentarzy:

  1. Przebiegłam tekst wzrokiem, spojrzałam na ocenę i odetchnęłam.:) Wczytam się dokładnie po obejrzeniu filmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W każdym razie Tobey M. rządzi. :) Bardzo jestem ciekawa Twoich wrażeń.

      Usuń
  2. Mam mieszane uczucia, ale ścieżka dźwiękowa jest silną zachętą, żeby jednak się wybrać ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już dla samej ścieżki, Maguire'a i kostiumów warto. :)

      Usuń
  3. Z tego co napisałaś wnioskuję, że nowej adaptacji Wielkiego Gatsby'ego brakuje głębi. Trailery wyglądają imponująco, ale wydają się lekko przeładowane. Z 3D raczej zrezygnuję :) Soundtrack przesłuchałam (nie cały, ale większość) i brzmi świetnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeładowane na pewno plus patetyczna ostentacja. irytuje też sprowadzenie wszystkiego właściwie do wątku miłosnego. Uważam, że książka jest głębsza. A zdaniem mojego męża film był stanowczo za długi. :)
      Muzyka moim zdaniem genialna, cieszę się, że Tobie też się podoba. Zapachniało mi wręcz Oscarem. :)

      Usuń
  4. Ja się właśnie waham, czy najpierw przypomnieć sobie książkę, czy obejrzeć... Chyba jednak zacznę od filmu, to mniej będą mnie razić odstępstwa od oryginału ^^ Fajnie, że soundtrack interesujący - nie mogę się doczekać :-)
    Ale Di Caprio budyniowaty? o.O Dobre określenie^^ ale po kilku jego ostatnich filmach zaczynam znów w niego wierzyć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobry pomysł, ten film może zachęcić do sięgnięcia po książkę, o ile Cię nie zirytuje, ale jestem dobrej myśli. :) Odniosłam wrażenie, że muzyka wprowadza to wszystko w inny wymiar, bardzo polecam, nawet w oderwaniu od adaptacji.
      DiCaprio zupełnie nie w moim typie, i wizualnie, i aktorsko, ale doceniam, to, co ostatnio robi.

      Usuń
  5. Ale że jak "zbyt infantylny i budyniowaty do roli Gatsby'ego"? Leonardo po "Titanicu" zagrał w kilku innych filmach :P Film mam w planach, na razie zaprzyjaźniam się ze ścieżką dźwiękową ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważyłam, że zagrał. :) Mam nawet dowód rzeczowy w postaci "Django" kupionego w zeszłym tygodniu bodajże z Newsweekiem. Mimo wszystko ten typ ponadczasowej chłopięcości do mnie nie przemawia, ale doceniam jego starania i mam świadomość, że wiele osób za nim przepada.
      Najpierw trochę mnie drażnił jego młodzieńczy wygląd w kontekście Gatsby'ego, może dlatego, że mam wdrukowanego lekko nadszarpniętego zębem czasu Redforda z poprzedniej ekranizacji. Jednak stwierdziłam, że niezachwiane marzycielstwo Jaya ma w sobie coś dziecięcego, a poza tym metrykalnie Gatsby jest o 4 lata młodszy od DiCaprio, w filmie podaje swój wiek. :)

      Usuń
  6. Też mam w planach małą "wycieczkę" do kina. ;) Czekałem na ten film. Teraz muszę sobie trochę czasu zorganizować. Z efektu 3D pewnie zrezygnuję, bo nie jestem jego wielkim fanem. Poza tym zastanawiam się, czy nie przeczytać książki raz jeszcze. ;b Niemniej jednak dzięki za recenzję i podlinkowanie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję, bo dzięki Twojej notce bardziej ogarnęłam zawiłości tej ścieżki i lepiej mi się jej słuchało.
      Oby czas się znalazł jak najszybciej, choć wiem, że to bywa niełatwe. Na pewno byłoby nieźle przeczytać powieść przed obejrzeniem, ewentualnie można to sobie zostawić na deser. :)

      Usuń
  7. Jak na razie miałam okazję tylko zapoznać się ze wspomnianą przez Ciebie ścieżką dźwiękową tego filmu. Pewnie w końcu wybiorę się do kina, ale martwi mnie to lawirowanie na granicy kiczu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według mnie lawirowanie niestety ma miejsce parę razy, chwilami zabrakło dystansu. Myślę, że autorzy adaptacji trochę przedobrzyli, na pewno mając jak najlepsze intencje.

      Usuń
  8. Ja filmy Luhrmanna bardzo lubię, choć mam świadomość tego, że strona estetyczna bierze u niego nieraz górę nad resztą. W zasadzie spodziewałam się takiego opisu filmu, jak ten który zamieściłaś (recenzji Sobolewskiego nie przeczytałam świadomie - rzuciłam okiem na tytuł i pierwsze dwa zdania i stwierdziłam, że w końcu nie jestem zawodowym krytykiem filmowym i mam prawo do własnego poglądu). Nie wiem, czy oglądałaś "Romea i Julię" (ach, ten młody i śliczny DiCaprio, gdzież on się podział?) - do tego filmu można w zasadzie mieć podobne zastrzeżenia, a mimo to (i mimo tego, że w dacie premiery miałam żywo w pamięci co najmniej kilkunastokrotną lekturę oryginału w przekładzie Barańczaka) do dziś wspominam go z olbrzymią sympatią, także z uwagi na znakomitą ścieżkę zdjęciową oraz piękne zdjęcia (np. scena z akwarium).
    Tak więc, do kina wybiorę się chociażby po to, aby przenieść się na parę minut w piękny i - jak wynika z zamieszczonych przez Ciebie zdjęć - śnieżnobiały świat:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, u Luhrmanna jest zwykle przerost wizualnej formy nad treścią i tak też się dzieje w "Wielkim Gatsby'm", który w wersji książkowej jest zdecydowanie bardziej kameralną opowieścią. Mimo wszystko tę orgię barw, tkanin, wnętrz ogląda się z przyjemnością, widz czuje się wręcz rozpieszczany pod tym względem. :) Wszystko jest perfekcyjnie obmyślane w najdrobniejszych szczegółach, nawet gustowne inicjały Jaya na marmurowej posadzce! Zwróciłam na nie uwagę bo moje są identyczne. :) Tzn. inicjały, niestety nie podłogi. :)
      Oglądałam "Romea i Julię", rzeczywiście film wysmakowany w każdym detalu, ale wtedy DiCaprio zupełnie mi się nie podobał. :( Moim zdaniem czas obchodzi się z nim nader łaskawie i teraz wygląda lepiej.
      Wybierz się koniecznie. Biel to tylko jeden z dziesiątków kolorów, oczopląsu można dostać. :)

      Usuń
  9. No i znowu nie wiem; iść, czy nie iść? Właściwie filmowe gusta nam się pokrywają (zachwyciło mnie W ciemności) średnio podobała mi się Anna Karenina (obejrzałam wczoraj na płytce). Ale chyba zaryzykuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja mam problem, bo nie wiem, co Ci doradzić.
      Na ile zdążyłam poznać Twój gust muzyczny, mam wątpliwości, czy akurat ta ścieżka dźwiękowa przemówi do Ciebie tak silnie, poza tym pamiętam, że powieść Fitzgeralda też Cię bynajmniej nie oczarowała, więc może być różnie. :(
      Może podobnie jak w przypadku "Anny Kareniny" lepiej poczekaj na płytę? Sama nie wiem, bo z drugiej strony sceny przyjęć są tak niesamowicie widowiskowe, że w domowym zaciszu sporo stracisz.

      Usuń
    2. Oj, nie kłopocz się, jakąkolwiek nie podejmę decyzję nie będę Ciebie obarczała swym ewentualnym rozczarowaniem, jedynie może podziękuję, jeśli się zachwycę. :) Moulin Rouge podobało mi się bardzo (wiem, że ty i N.K do sienie nie przystajecie), ale mnie i pomysł i ścieżka dźwiękowa jak najbardziej. Książka rzeczywiście nie jest moim numerem jeden, ale myślałam, że może dzięki ekranizacji uda mi się przełamać lody i dostrzec w niej to coś, co wprawia tylu czytelników (a może czytelniczek) w zachwyt. Tym bardziej, żem nieskażona wcześniejszymi ekranizacjami. Tak więc cokolwiek by się nie działo - będzie dobrze:)

      Usuń
    3. Wiem, że obarczanie kogokolwiek nie jest w Twoim stylu, bo według mnie jesteś wcieleniem życzliwości.
      Może właśnie muzyka pozwoli Ci podjąć decyzję. Tutaj jeden z utworów, "Young and Beautiful" w wykonaniu Lany Del Rey, który ma spore szanse stać się przebojem. Natomiast tutaj pełniejszy obraz sytuacji.

      Usuń
    4. :)
      Pełniejszy obraz sytuacji się nie chce otworzyć, za to muzyka bardzo, bardzo.

      Usuń
    5. To było kilka utworów z filmu, ale najwyraźniej zostały usunięte. :( Dobrze, że przynajmniej Dana Del Rey dała się wysłuchać bez zakłóceń.

      Usuń
  10. No właśnie, DiCaprio odstrasza. ;) Wiele filmów z jego udziałem mnie rozczarowało. W głównej roli wolałabym chyba zobaczyć kogoś mniej znanego.
    Po twoich słowach o twarzy pojawiającej się na podkolorowanym niebie wnoszę, że film nie przypadłby mi do gustu. Tylko Mufasa może pojawić się na niebie i wycisnąć mi przy tym łzy z oczu. ;)
    Pozdrawiam niedzielnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam się, że Mufasa wyciska łzy nie tylko Tobie. :)
      Właśnie ta scena z niebem to był jak na mój gust o jeden krok za daleko. To już nie było wzruszające, tylko po prostu ckliwe.
      Mam nadzieję, że DiCaprio jeszcze nas czymś pozytywnie zaskoczy. Po "Wielkim Gatsby'm" to życzenie wydaje mi się bardziej realne.
      Przypuszczam, że DiCaprio miał być nazwiskiem przyciągającym rozszalałe tłumy fanek, stąd taka decyzja reżysera. Wyraźnie widać, że w film zainwestowano ogromne sumy pieniędzy i ci, którzy to zrobili, na pewno liczą na lukratywne zyski.
      Serdeczności.

      Usuń
  11. Ja na pewno na ten film się wybiorę, ale szczerze mówiąc jestem fanką "Gatsby'ego" z 1974 roku... Co rok oglądam ten film ze studentami i nigdy nie mam dość.
    Grendella

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też lubię tamtą wersję, spokojniejszą, wyciszoną, bez formalnych fajerwerków, odwracających uwagę widza od tego, co w tej historii jest najważniejsze. Ciekawe, czy teraz będzie Ci bardziej odpowiadać dynamiczny, przypominający teledysk wariant Luhrmanna.

      Usuń
    2. Tak jakoś wątpię, ale zobaczymy ;)

      Usuń
    3. Będę wypatrywać relacji. :)

      Usuń
  12. Wreszcie obejrzałam i mam mieszane uczucia.
    W pierwszej połowie wszystko jest "zbyt": scenografia, gesty itp. Np. impreza w pokoju hotelowym była wg mnie po prostu w złym guście. Podobała mi się natomiast scena wchodzenia na (pierwszy) bal do Gatsby'ego - analogia z wchodzeniem do kościoła na mszę znakomita.
    Główne role podobały mi się wszystkie z małym wyjątkiem - w roli Daisy widziałabym chętnie naturalną blondynkę. W Mulligan nie dostrzegłam efemerycznej kobiety, w jakiej zakochiwali się wszyscy mężczyźni, raczej nieszczęsną istotę.
    Jedna rzecz była dokładnie taka, jak ją sobie wyobrażałam - reklama usług okulisty.;)
    Poza tym liczyłam na więcej muzyki, zwłaszcza dłuższy fragment 'Love is Blindness'.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, wielkie podziękowania za wrażenia z filmu!
      Moim zdaniem to "zbyt" miało swój urok, poczułam się wizualnie dopieszczona za wszystkie czasy. :)
      Imprezę w pokoju według mnie uratowała groteskowość. Przypuszczam, że reżyser zdecydował się na nią po to, żeby bardziej unaocznić rozwiązłość Toma, a przez to wybielić Gatsby'ego.
      Skojarzenie ze świątynią miałam dokładnie w tym samym momencie! Też uderzyła mnie ta scena.
      Dla mnie Daisy to bardzo pozytywne rozczarowanie - właściwie mogła swoją rolę sprowadzić do bezwolnej laleczki, a według mnie ciekawie ją rozbudowała. Na kolor włosów nie zwróciłam uwagi, bo zawładnęła nią lawendowa kreacja, pozostałe zresztą też były niezłe. :)
      Czy nie irytował Cię trochę wciąż powtarzany "old sport"? Wprawdzie w powieści wraca kilkakrotnie, ale mam wrażenie, że scenarzysta odrobinę przesadził.
      Reklama usług niesamowita, dostaję dreszczy, jak ją sobie przypomnę.
      'Love is Blindness' uznaję tylko w wykonaniu U2, więc nie narzekam. :)
      A po tym uśmiechu, stwierdziłam, że muszę zrewidować swoje poglądy na temat DiCaprio. :)

      Usuń
    2. Kolor włosów aktorki kłócił się z jej ciemnymi oczami, to mi przeszkadzało. A sukienka lawendowa wydała mi się nieatrakcyjna ze względu na odcień właśnie - sprany szarawy fiolet. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jaki to miał być kolor.;(
      'Old sport' faktycznie pojawiało się zbyt często, zwłaszcza pod koniec. Leonardo uśmiechał się idealnie, polubiłam go jeszcze bardziej. Aktor grający młodego Jaya mógłby uchodzić za syna Redforda, taki podobny.;)
      Dla mnie groteski w scenie imprezowej było za dużo. Zgrzytem był dla mnie kolosalny rozdźwięk między miastem a Ash Valley. Rozumiem, że to była specyficzna dzielnica, ale zupełnie inaczej ją sobie wyobrażałam.
      Aha, niezmiernie podobała mi się scena prezentacji domu Gatsby'ego przed Daisy. Natomiast sama chętnie zamieszkałabym w chatce Carrawaya.;)

      Usuń
    3. Uwielbiam połączenie piwne oczy i jasne włosy, osobiście posiadam jedynie połowę tego kompletu. :) Może dlatego nic mi nie zgrzytało w jej wyglądzie.
      Stawiam na to, że sprany odcień fioletu miał symbolizować przemijanie. :) A tak serio to mnie się ta sukienka bardzo podobała.
      Drażnił mnie przerysowany strój i sposób zachowania Myrtle, chwilami zbliżała się do karykatury.
      Młodym Jayem nie jestem urzeczona, może dlatego, że według mnie różnica wieku między nim a Leonardo była ciut za mała i ta podmianka zrobiła na mnie dziwne wrażenie.
      Prezentacja domostwa boska. Sympatyczna była też scena w domku Carrawaya, kiedy obydwaj z Gatsby'm czekają na Daisy. U nas w czasie seansu ludzie wręcz chichotali na widok tych przygotowań i naręcz kwiecia. :) A domek przecudnej urody, to prawda! Podobnie jak jego mieszkaniec.:)
      Czy nie sądzisz, że przesadzono z upiększaniem scen śmierci J. i M.? Chwilami miałam wrażenie, że reżyser się nimi wręcz napawał.
      I jak podobał Ci się pomysł z psychiatrą?

      Usuń
    4. Pomysł z psychiatrą pewnie miał wprowadzić zgrabnie Nicka. Dla mnie OK.
      Scena śmierci - za długa, kwiaty na pogrzebie, a wcześniej dla Daisy - przesadnie dużo.
      Myrtle wyglądała jak tania prostytutka, nie podobała mi się. Tom miał chyba - mimo wszystko - lepszy gust.

      Usuń
    5. Mnie się pomysł z psychiatrą wydał sztucznawy, choć rozumiem intencje scenarzysty.
      Nie byłabym aż tak pewna co do lepszego gustu Toma, który w filmie wydał mi się jeszcze bardziej odpychający niż w książce, ale zgadzam się z Tobą, że lekkie obyczaje Myrtle przejaskrawiono.

      Usuń
    6. Gdyby nie pomysł z psychiatrą, trudno byłoby wprowadzić postać Nicka, a jego postać usprawiedliwia jednak taki a nie inny punkt widzenia (choć w filmie to i tak umyka).
      Podobała mi się również postać męża Myrtle: postać b. epizodyczna, ale zapadająca w pamięć.
      Według mnie wszystkie postacie były w filmie przejaskrawione, łącznie z Nickiem i jego szarą i cierpiącą fizjonomią z okresu kuracji.

      Usuń
  13. Widzę, że mamy podobne odczucia jeśli chodzi o całość filmu, ale różnimy się zdecydowanie, co do wystąpień aktorskich tamże. Wg mnie DiCaprio wypadł (jak zawsze, zresztą) świetnie, natomiast cała reszta (może oprócz Joela Edgertona w roli Toma - ale on też czasem jest zbyt przerysowany) dość blado i niezdecydowanie (być może się w całym tym inscenizacyjno-stylistycznym rozbuchaniu Luhrmanna po prostu zgubili?)
    Pomysł odejścia zupełnie od "ducha" książki Fitzgeralda był bardzo odważny i mógłby się nawet udać (tak, jak fortunnie "wskoczyła" w ten film muzyka, odległa raczej od Złotej Epoki Jazzu lat 20-tych XX wieku), gdyby to zrobiono bardziej konsekwentnie (w "Moulin Rouge", moim zdaniem, coś takiego całkiem się Luhrmannowi udało).
    Ale jednak wartość powieści Fitzgeralda polega zupełnie na czym innym. Jeśli chodzi o ekranizację, to bardziej mi jednak odpowiada to, co działo się w filmie Claytona 40 lat (!) temu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą, że postać Toma została przejaskrawiona, wizualnie trochę kojarzył mi się z Clarkiem Gable. :)
      Zagubienie się aktorów w - jak słusznie piszesz - "inscenizacyjno-stylistycznym rozbuchaniu" jest całkiem możliwe, choć według mnie poradzili sobie naprawdę nieźle. Robię właśnie w myślach przegląd aktorów pod kątem, kto by się tam nie zagubił, i szczerze mówiąc, mam problem.
      Pomysł "unowocześnienia" "Gatsby'ego" był rzeczywiście śmiały, ale choć za takimi zabiegami nie przepadam, wyszło nie najgorzej. I tu szczególne ukłony dla kompozytora i muzyków.
      Zaskoczyła mnie przeczytana u Ciebie informacja, że datę premiery przesunięto po to, żeby dokonać poprawek. Nie miałam o tym pojęcia, sądziłam, że to jakieś kłopoty techniczne.
      Dzięki Tobie mam coraz większą ochotę na powtórkę wersji Claytona.

      Usuń