23 września 2012

Wyznawczynie bożka gałganków (Emil Zola, "Wszystko dla pań")

Wyznawczynie bożka gałganków
Bohaterka „Kobiet” Zofii Nałkowskiej wyznaje: w pewnych książkach znajduję wytchnienie po marnościach i ohydach życia – po prostu odrywam się zupełnie od rzeczywistości. Dlatego nienawidzę takich np. autorów jak Zola, którzy brudy, wstrząsające każdą duszą subtelniejszą, wprowadzają do tej dziedziny, gdzie królować powinna tylko poezja[1]. Wprawdzie nie do końca podzielam poglądy Mary, ale w obawie przed wzmiankowanymi wstrząsami duszy długo unikałam spotkania z twórczością Emila Zoli. Moją rezerwę pogłębiła jeszcze świetna wystawa The Illusions of reality. Naturalist painting, photography and cinema 1875-1918, którą rok temu obejrzałam w helsińskim Ateneum, a pełne wyrzutu spojrzenie dziewczynki z obrazu Eero Järnefelta prześladowało mnie przez wiele tygodni.

Mimo oporów, zachęcona przez Zacofanego w lekturze, który często bywa latarnią mojej literackiej zaczarowanej dorożki, i zmotywowana jak zwykle ciekawą recenzją Guciamal, sięgnęłam po „Wszystko dla pań”. Najpierw ucieszę tych, którzy podobnie jak ja nieufnie podchodzą do naturalizmu: czytając tę książkę Zoli nie będziecie intensywnie pławić się w brudach, ohydach i marnościach życia. Na chwilę się w nich zanurzycie. Poza tym czeka Was uczta duchowa za sprawą wysublimowanych i niewyobrażalnie plastycznych opisów tkanin, ubiorów i artykułów pasmanteryjnych. Ten urzekł mnie najbardziej:
— Och! Jakież to cudowne! — powtarzały panie. — Coś niesły­chanego!
Nie mogły się nasycić tą  symfonią bieli,  jaką  rozbrzmiewał  cały magazyn. Nigdy jeszcze Mouret nie zrobił niczego na tak wielką skalę. Stworzył arcydzieło sztuki dekoratorskiej. Ta kaskada bieli, ten pozor­ny nieład  w  układzie  tkanin,  przypadkiem  jakby  wysypujących  się z otworzonych pudeł, wszystko to posiadało jakąś cudowną harmonię, kolor biały rozwijał się we wszystkich tonach, rodził się, rósł, rozkwitał w skomplikowanej instrumentacji mistrzowskiego utworu, którego usta­wiczne napięcie unosiło duszę we wciąż rosnącym porywie. Panowała tu sama biel, lecz nigdy odcień jej nie powtarzał się, na pozór iden­tyczne kolory różniły się między sobą, kontrastowały, dopełniały, osią­gały blask taki, jaki daje światło. Najpierw szła matowa biel perkalu i płótna, potem kremowe odcienie flaneli i sukna,  jeszcze dalej  — rosnąca gama białych  aksamitów, jedwabi, atłasów;  barwa  stawała się coraz intensywniejsza, aż wreszcie zapalała się małymi płomyczka­mi na załamaniach tkaniny; białość rozwiewała się wraz z przejrzy­stością firanek, stawała się samą światłością,  gdy  przyszła  kolej  na muśliny, gipiury, koronki, a zwłaszcza tiule, które dzięki swej lekkości stanowiły jakby najwyższą i zanikającą nutę; srebro wschodnich tka­nin w głębi olbrzymiej alkowy stanowiło końcowy akord.
[3]
Moja wyobraźnia pracowała jak szalona i siłą powstrzymywałam się, żeby nie pobiec do najbliższego sklepu z materiałami i zanurzyć ręce po łokcie w jedwabiach, muślinach i koronkach lub z głodnym spojrzeniem krążyć po okolicznych pasmanteriach. Zachwycił mnie też drobiazgowy obraz Paryża. 
Ilustracja do francuskiego wydania powieści Wszystko dla pań.
Opisy to nie wszystko. Głównym, a w dodatku tytułowym bohaterem powieści „Wszystko dla pań” jest świetnie prosperujący odzieżowy dom towarowy. Zaskoczyły mnie detalicznie opisane w książce techniki marketingowe, które mogą stać się inspiracją dla współczesnych handlowców. Trudno wręcz uwierzyć, że akcja toczy się pod koniec XIX wieku. Razem z dwudziestoletnią Denise, ubogą sierotą z prowincji, podziwiamy oszałamiające wystawy. Niestety, okazuje się, że zewnętrzny blichtr to przykrywka, pod którą kryje się bezduszna, choć sprawnie działająca maszyneria. Pracownicy są tylko trybikami. Wiele zjawisk niepokoi autora: wyzysk sprzedawców, którzy pracują trzynaście godzin na dobę, wyścig szczurów, zwalnianie z pracy z błahych powodów, molestowanie seksualne podwładnych i mnóstwo innych. Wszystkie brzmią dziwnie znajomo, choć książkę wydano w 1883 roku.

Ekskluzywny magazyn dla pań jak soczewka skupia problemy współczesności i tak naprawdę jest chyba obrazem Francji z końca dziewiętnastego wieku. Co ciekawe, w opisach sklepu pojawiają się wręcz akcenty religijne, które mają zapewne podkreślić, że teraz dom towarowy stał się substytutem kościoła: wydawało się, że jakiś bożek gałganków wybrał sobie ten zakątek na swą białą świątynię[3]. Ażurowy szal został porównany do zasłony nad ołtarzem[4], natomiast dział koronek wyglądał jak biała kaplica. Z góry zwieszały się tiule i gipiury tworząc białe sklepienie, jakby z chmur utkany welon, pod którego delikatną siatką bledną promienie porannego słońca[5]. W scenach szturmu pań na nowe towary jest spora doza komizmu, ale też coś przerażającego. Vallagnosc mówi: Przyglądałem się ich twarzom: jest to wyraz chciwości i zawstydzenia, właściwy obłąkanym. Ładna szkoła uczciwości![6] W sklepie Oktawa Moureta kobieta za każdy kaprys płaciła kroplą krwi. I tu właśnie pojawia się paradoks: pozornie uszczęśliwiając kobiety i spełniając ich zachcianki, dom towarowy odzierał je z człowieczeństwa, wywoływał histerię, prowokował do kradzieży. Jego nazwa brzmi dość ironicznie.

Zmysłowe rozkosze, jakie dają opisy autorstwa Zoli, i podziw dla trafności jego społecznych diagnoz zakłócał czasem głos rozsądku, który skrzekliwym J'accuse! domagał się ode mnie odpowiedzi na kilka pytań. Dlaczego bohaterowie składają się tylko z kilku cech? Dlaczego Zola tak krytycznie oceniał kobiety? Dlaczego zdecydował się na zakończenie, które jest nie tylko mało realistyczne, ale w dodatku według mnie kłóci się z wymową całej powieści? Jaka naprawdę była Denise? Mam wrażenie, że w intencji Zoli miała być uciśnioną niewinnością, idącym za porywami serca aniołem, który spadł do Paryża i mocno się potłukł, po czym okazał się samorodnym, zapobiegliwym geniuszem marketingu o nader analitycznym umyśle. Denise wywoływała u mnie huśtawkę nastrojów.

Wprawdzie czytając „Wszystko dla pań” nie wznosiłam ekstatycznych okrzyków wzorem cytowanych już klientek paryskiego sklepu: Och! Jakież to cudowne!, ale mam przeczucie, że na tym nie skończy się moja przygoda z cyklem Rougon-Macquartowie Zoli. Wątpię jednak, czy przeczytam wszystkie dwadzieścia powieści i poznam wszystkich trzystu (!) głównych bohaterów. Jak mawiał sam mistrz Émile, czasem nadmiar wiedzy bywa równie szkodliwy jak jej brak.
Żurnal z 1888 roku.
_________
[1] Zofia Nałkowska, Kobiety, Prószyński i S-ka, 2010, s. 126.
[2] Emil Zola, Wszystko dla pań, tłum. Zdana Matuszewicz, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1959, s. 389.
[3] Tamże, s. 410.
[4] Tamże, s. 8.
[5] Tamże, s. 409.
[6] Tamże, s. 249.


Moja ocena: 4



Émile Zola.

72 komentarze:

  1. "często bywa latarnią mojej literackiej zaczarowanej dorożki" - to na pewno o mnie? Zakończenie książki happy endem jest nienaturalne, ale pewnie do pewnego stopnia zaspokaja pewnie kobiece pragnienie zemsty: sponiewierane bohaterki i wymęczone literackimi zakupami czytelniczki mogą mieć satysfakcję, że Mouret zostanie okiełznany przez jedną z nich:) Swoją drogą, ciekawe, jaki wpływ będzie miało małżeństwo z Denise na biznes.
    Nigdy nie odbierałem Wszystkiego dla pań jako powieści antykobiecej, w końcu Zola sobie damskich zachowań nie wymyślał, on je tylko opisywał, zresztą chyba jako pierwszy opisał zakupoholizm:PP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, na pewno o Tobie. Mogę wystawić stosowny certyfikat. :)
      Nie miałabym absolutnie nic przeciwko happy endowi. Mój protest budzi taki happy end.
      ***Uprzedzam, że teraz będą spoilery.***
      W tym zakończeniu w ogóle kryje się jakaś dwuznaczność - wątpliwa jest "nagroda", którą dostaje Denise za swoją dobroć, prawość i niewinność. Oktaw nie wygląda mi na księcia z bajki. Tak naprawdę jedyny jego walor to posiadane pieniądze, co dla idealistki Denise właśnie nie powinno mieć najmniejszego znaczenia. Charakter, jaki ujawnia w powieści Oktaw i jako człowiek, i jako szef, jest odstręczający. Jego miłość to fiksacja na ślepej gonitwie za króliczkiem. Za każdym razem kiedy spotyka się z Denise widać, że jej mocno pożąda, ale nie ma tam najmniejszych oznak ciepła czy czułości. Po definitywnym schwytaniu króliczka Oktawa mogła ogarnąć pustka i melancholia. Będę musiała to sprawdzić w kolejnym tomie cyklu.
      Biorąc pod uwagę, że w pewnym momencie Denise zaczyna spontanicznie objawiać talent wykwalifikowanego ekonomisty, szczodrze udzielając marketingowych porad przełożonym, byłabym bardzo spokojna o losy firmy. :)
      Wspomniana przeze mnie antykobiecość Zoli nie tyle dotyczy scen w sklepie z rozszalałymi klientkami, tam zostały przedstawione raczej jako naiwne ofiary, tylko ogólnego obrazu kobiet, jaki wyłania się z tej powieści: na przykład wszystkie sprzedawczynie to puszczalskie intrygantki. Nie wierzę, że wszystkie takie były.
      Co do studium zakupoholizmu to rzeczywiście chyba Zola był prekursorem. :) Te sceny, kiedy dyszący żądzą tłum pań wpada do sklepu, jednoznacznie kojarzy mi się z migawkami z Londynu w czasie wielkich wyprzedaży, pokazywanymi u nas w dziennikach telewizyjnych. :)

      Usuń
    2. Młoda naiwna dziewczyna łudzi się, że dzięki swemu uczuciu zmieni zimnego drania w porządnego człowieka - dość typowy schemat. Ale zakończenia bronić nie będę, bo też niezbyt je lubię.
      Co do stereotypów: to nisko opłacane szwaczki, pomocnice modystek, ekspedientki, baletniczki i początkujące aktoreczki w sporej części pewnie dawały się utrzymywać mężczyznom - masa literatury się na tym opiera i obawiam się, że tak wyglądała rzeczywistość, nazwijmy to, społeczno-ekonomiczna. U Goncourtów to samo było. I trudno, żeby Zola różnicował charaktery ekspedientkom - one raczej mieli stanowić tło dla anielskiej Denise. Poza tym, to nie jest powieść o pojedynczych osobach, ale o mechanizmach społecznych, trybiki w machinie nie zasługują na pogłębione analizy:)
      PS. A certyfikat chętnie przyjmę:D

      Usuń
    3. Czy ona się w ogóle łudzi? Nie pamiętam, żeby rozważała jakąkolwiek misję nawrócenia. Jest bierna jak króliczek zahipnotyzowany przez węża, z wyjątkiem zgody na cielesne awanse. Dziwnym trafem, kiedy wcześniej zalecał się do niej biedny jak mysz kościelna, ale dobry i zakochany w niej po uszy subiekt, potrafiła tupnąć nóżką i jednoznacznie dać mu do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana.
      Niestety, domyślałam się, że dla wielu kobiet bycie utrzymanką to nie był tyle wybór, co konieczność, i nie wszystkie, które nie sprzedały swoich wdzięków, zostały nagrodzone jak Denise. często musiały zadbać nie tylko o swoje utrzymanie, ale i rodzeństwa czy własnych dzieci. A wykształcenie, które umożliwiało zostanie np. boną czy guwernantką kosztowało.
      Rozumiem przyczyny tego braku zróżnicowania charakterów i skupienia na mechanizmach w powieści naturalistycznej, ale mi się to nie podoba. :)
      Certyfikat będzie haftowany na muślinie obszytym brabanckimi koronkami, biorąc pod uwagę moje zdolności w tej dziedzinie zapewne pismem klinowym. :)

      Usuń
    4. Mam wrażenie, że Denise jednak się łudzi, czy może raczej - jako istota szlachetna- jest przekonana, że w każdym jakaś szlachetność tkwi, tylko trzeba ją z niego wydobyć.
      Okropnie jesteś surowa dla biednego Zoli:) Nie wiem, czy znajdziesz u niego coś inaczej skonstruowanego, ale będę Cię zachęcał do dalszych prób:)
      Co do certyfikatu: nie wymagam koronek, możesz mi go po prostu wydrukować na brystolu:))

      Usuń
    5. Podziwiałam dobre serce i szlachetność Denise, ale chwilami jej naiwność była dla mnie niestrawna, na przykład kiedy wielokrotnie dawała z trudem zarobione pieniądze bratu, który ewidentnie ją oszukiwał i przeznaczał je na miłosne podboje i rozrywki.
      Samego Zoli nie oceniam surowo, raczej powieść naturalistyczną, która po prostu do mnie nie przemawia. Zola jest artystą słowa i to widać nawet w opisach gałganków.
      Zachęta do dalszych prób mile widziana i podpowiedzi tytułów też.
      Może akcja którejś powieści Zoli toczy się w środowisku pracowników czerpalni papieru, to według opisu produkcji własnoręcznie wykonam ten brystol. :)

      Usuń
    6. Natknąłem się dotąd na pralnię, teatr, giełdę, bank, kopalnię, stragan warzywny i plebanię, czerpali tam głównie zyski, o brystolu nic mi nie wiadomo:)

      Usuń
    7. :D To rzeczywiście spory rozrzut środowisk, ale z papierem może być krucho, ewentualnie jakiś wartościowy w banku może się znajdzie. :)

      Usuń
    8. Te papiery od początku były bezwartościowe:P

      Usuń
    9. To sobie darujmy. :) Z wymienionych przez Ciebie miejsc najbardziej mnie zainteresował teatr, ale z produkcją papieru nie ma związku, chyba że się wykorzysta stary afisz w ramach recyclingu. :)

      Usuń
  2. Baśniowo-utopijne zakończenie stanowi pewien zgrzyt w tej powieści, ale ja wybaczyłam je Zoli i oceniłam książkę bardzo wysoko. Co do czytania całości cyklu to także nie zakładam, iż przeczytam go od deski do deski. Jestem po sześciu powieściach i myślę, że chętnie przeczytam jeszcze kilka. Obawiam się, że jak w przypadku większości pisarzy bywa z czasem zaczyna dostrzegać się schematy, powielanie, powtarzalność. Na razie jednak na książkach Zoli się nie zawiodłam i w zupełności spełniają pokładane w nich nadzieje; i te w których bohaterowie pławią się w brudach i marnościach życia i te, które jedynie o tę sferę życia zahaczają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie to zakończenie jest nie tylko zgrzytem, bo nagle pojawia się konwencja niemająca nic wspólnego z czterystoma poprzednimi stronami powieści, ale w ogóle stawia przesłanie tej książki pod znakiem zapytania. Drażniło mnie też nachalny morał: cnota plus dobroć równa się nagroda. Zola wcześniej podkreślał,że Denise w przeciwieństwie do innych sprzedawczyń nie chciała się sprzedać, tymczasem wydaje mi się, że związek z Oktawem będzie oparty na czymś w rodzaju handlu wymiennego.
      Bardzo podobają mi się Twoje teksty o książkach Zoli. Będę mieć je w pamięci wybierając kolejne powieści. Bo będę je czytać na pewno. Marzy mi się też wyprawa do Paryża ich śladami.
      Biorąc pod uwagę rozmach tego cyklu powtarzalność jest raczej nieunikniona. Już 300 głównych bohaterów to spore wyzwanie, nawet zapamiętanie imion i nazwisk. :)

      Usuń
    2. Co do zakończenia przychylam się do interpretacji ZWL, że Denise, jako zakochane dziewczę, łudziła się, iż uda jej się Oktawa zmienić na lepsze. A to, że jej złudzenia były raczej li tylko złudzeniami, nie zmienia moim zdaniem faktu, że takowe miała. Też mnie zaciekawiło, jakie dalsze losy przewidział dla niej Zola.
      Przy ponad 300 bohaterach myślę, że sam autor musiał popełniać błędy i na pewno zdarzały mu się wpadki z myleniem imion, lat, zajęć tychże. Mam nadzieję, że szukając trafisz na swojego Zolę.

      Usuń
    3. Mimo licznych zalet i przeczytanej gdzieś informacji, że Denise jest bohaterką Zoli wysoko ocenianą przez krytyków, do mnie nie przemówiła. Myślę, że kolejny tom oświeci nas w temacie, co myślał o niej Zola, o ile następna część przedstawia losy jej małżeństwa z Oktawem.
      Podziwiam Zolę za umiejętność zapanowania nad taką rozległą materią, ale w porównaniu z Balzakiem i tak miał dość łatwe zadanie. "Komedia ludzka" to ponad 130 utworów i 2000 bohaterów. :)
      Będę szukać swojego Zoli na pewno. Właściwie już go znalazłam w mistrzowskich opisach. Zaciekawił mnie bardzo cykl o miastach.

      Usuń
    4. Przypomniałaś mi, że miałam w planach Paryż i Rzym.

      Usuń
    5. Obawiam się, że w porównaniu z Paryżem na żywo Paryż książkowy wypadnie blado, nawet z opisami autorstwa Zoli. :)

      Usuń
    6. Przeczytałam krótkie streszczenie kolejnego tomu cyklu i niestety, Denise i Oktaw nie są głównymi bohaterami. Wątpię, czy w ogóle się pojawiają. :(

      Usuń
  3. Ja byłam zafascynowana właśnie tym rozgryzieniem mechanizmów handlu - począwszy od wzrostu znaczenia sklepów skupiających w sobie różny asortyment (co dla niektórych mieszkańców Paryża było niezrozumiałe - no bo jak można chcieć kupić w tym samym sklepie rękawiczki i parasol?), aż do tych wspomnianych przez Ciebie akcji marketingowych (bo tak byśmy je dziś nazwali). Podobne wrażenia miałam też ostatnio po przeczytaniu "Pieniądza" - czy aby na pewno powieść powstała w XIX wieku? A - skoro wiemy, że tak - to dlaczego tak mało się od tego czasu nauczyliśmy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mechanizmy rzeczywiście zostały rozgryzione przez Zolę precyzyjnie. :) Do tych wymienionych przez Ciebie dorzucę jeszcze przebiegły układ stoisk w sklepie plus inspirujące opisy wystaw. Bardzo współcześnie zabrzmiał opis stołówki pracowniczej serwującej różne okropności. :) Spodobała mi się sala-poczekalnia, rodzaj czytelni, gdzie można było coś napisać, poczytać książkę czekając na robiące zakupy panie, bez konieczności udziału w zbiorowym obłędzie. Mój mąż byłby zachwycony takim spokojnym pomieszczeniem w sklepie z damską odzieżą. :)
      No właśnie, nauczyliśmy się naprawdę niewiele, bo niestety mnóstwo tych problemów jest stuprocentowo aktualnych, np. sklepy-molochy wygryzające te malutkie, czy mobbing. Zmieniły się tylko nazwy tych zjawisk na bardziej nowoczesne.

      Usuń
  4. Jako osoba absolutnie pozbawiona niektórych - podobno typowo kobiecych - cech, nie wiem czy zdołałabym przebrnąć przez tak zachwycające Cię opisy tiulów i koronek. Ale o zakupoholizmie w XIX wieku to chętnie poczytam - jeśli wtedy, w czasach bez sklepów internetowych, istniał już taki problem, to i tak cud, że ludzkość tyle przetrwała!

    Wizja ZWL w roli latarni zawieszonej u dorożki odebrała mi dech w piersiach:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co ja mam powiedzieć? Muszę się chyba postarać o silniejszą żarówkę:D

      Usuń
    2. Momarto - wierzaj mi, że także jestem pozbawiona cech kobiecych, jeśli chodzi o tzw. macanie szmatek - ale u Zoli całkowicie poddałam się finezji opisów, choć gdyby mi ktoś wcześniej powiedział, że tak będzie gotowa byłabym się spierać do upadłego.
      ZWL - może halogenowe światełko zamontuj sobie.

      Usuń
    3. Myślałem, żeby z kaganka przejść na lampę naftową, ale może faktycznie nie ma się co czaić i trzeba pójść na całość:)

      Usuń
    4. ~ Momarta
      Przetestuj ten fragment, który wykorzystałam w recenzji. Mam nadzieję, że uznasz go nie tylko za strawny, ale wręcz urokliwy. :) Zresztą takich dokładnych opisów nie jest aż tak wiele, więc ewentualne nieprzebrnięcia nie zakłócą lektury. :)
      Studium zakupoholizmu zaiste wstrząsające, tłum pań wyrywających sobie promocyjne fatałaszki musiał przypominać "Bitwę pod Grunwaldem". :)

      Dziękuję, że Ty doceniłaś moje wizjonerskie zapędy. :) Zacofany w lekturze się od nich wstydliwie odcina.

      ~ Guciamal
      Finezja opisów wręcz rzucająca na kolana!

      ~ Zacofany w lekturze
      Żarówka wyłącznie z atestem, w razie porażenia lub rozpryśnięcia nie biorę odpowiedzialności za powstałe szkody. Nie może być jarzeniówka, bo zaczarowany dorożkarz i zaczarowany koń mogą nerwowo reagować na charakterystyczne pykanie. :)

      Usuń
    5. Lirael: dziwnie się poczułem jako lampka dorożki:PP W pojazdach chyba zdecydowanie stosuje się obecnie halogeny, to mogę być halogenem:D Zaczarowanym:P

      Usuń
    6. W oryginale była bardzo symboliczna i piękna latarnia, nie żadna lampka, kaganek ani lampa naftowa. :)
      A zaczarowany halogen bardzo mi się podoba.

      Usuń
    7. Ja przepraszam, że tak brutalnie, ale nie mogę się oprzeć pierwszemu skojarzeniu: a co powiecie na zaczarowany halucynogen? Też świeci. Czasami... Pytanie tylko, dokąd wtedy Lirael dojedzie? Huxley wydaje się tu być jedynie początkiem tej drogi.

      Lirael: opis z recenzji przeczytałam i jest to absolutne maksimum, jakie mogę znieść na temat tiulów. Skoro jednak zapewniasz, że nie jest ich tak wiele, może się skuszę. Najpierw jednak przebrnę przez białego kruka w postaci "Brzuchów Paryża" (aktualnie książka nr 4 lub 5 w kolejce), a potem zobaczę.

      Usuń
    8. No nie wiem, halucygen chyba niepotrzebny, ponoć wystarczy błysnąć w oczy specjalną broszką. :)
      Jeśli rzeczony opis zniosłaś bez wstrząsu anafilaktycznego, jestem o Ciebie spokojna. To jeden z najdłuższych i najbardziej tiulowych. :) Skuś się koniecznie.
      Będę niecierpliwie wypatrywać brzuchatej recenzji. To ciekawe, że niektóre tomy cyklu Zoli są białymi krukami, a niektóre można kupić za rozsądną cenę. Ciekawe, od czego to zależy.

      Usuń
    9. Halucynogen, nie halucygen! :)

      Usuń
    10. Pewnie decyduje ilość wznowień. "Wszystko dla pań" miało ich chyba zdecydowanie więcej.
      Choć akurat książka na Twoim zdjęciu wydaje się też pochodzić z owej białokruczej serii:)

      Usuń
    11. Coś Was ponosi, Drogie Panie:D Halucynogen sobie wypraszam, co najwyżej kropla miętówki, bo właśnie dziś zrobiłem i do tego obrazek: http://4.bp.blogspot.com/-56WzpzGwofE/TbakO39f-RI/AAAAAAAAAYc/yOeCJ6NwYz0/s1600/11bzaczarowana.jpg

      Usuń
    12. Tak, to ta białokrucza seria. :) Książkę nabyłam na Allegro, jest opatrzona rozkoszną dedykacją o treści "Z okazji imienin milutkiej Zosi - Lodzia", co czyni ją jeszcze bardziej "dla pań". :)

      Usuń
    13. Na obrazku niby jest latarnia, ale tak zwisa posępnie z boku, powinna być bardziej wyeksponowana! Miętówka? No way, nie wiem, czy drogówka zatrzymuje zaczarowane dorożki, ale owionięty oddechem patrol zareaguje natychmiast. Błyskanie specjalną broszką może zostać uznane za próbę przekupienia funkcjonariuszy.

      Usuń
    14. ZWL: no, ja nie wiem - tam ktoś na księżycu się buja, więc chyba jednak coś do tej miętówki dodałeś:))

      Lirael: Lodzię bez wahania dopisuję do listy osób, które lubię:)

      Usuń
    15. Miętówka lecznicza, na żołądek, w dawce homeopatycznej na pewno nie wzbudzi podejrzeń drogówki. Zresztą w knajpie dorożkarskiej na pewno takie specjału nie podają:P

      Usuń
    16. Momarta: to zdaje się nieśmiertelny Pan Twardowski na satelicie. Nie moja miętówka go tam wykatapultowała:P

      Usuń
    17. ~ Momarta
      Ja też. :) Zosi natomiast nie lubimy, bo spieniężyła na Allegro upominek od takiej milutkiej osoby!

      ~ Zacofany w lekturze
      Rozmiar kieliszka pana Twardowskiego świadczy o tym, że chyba jednak nie miętówka. :)

      Usuń
    18. Zosi należy się wdzięczność, bo dzięki niej dzieło mogło trafić w godniejsze ręce, zamiast podpierać kulawą szafę"P

      Usuń
    19. U mnie zniknie w czeluściach szafy więc różnica niewielka. :)
      Jeszcze jest data: 15 V 1959 r., więc to był wzgardzony podarunek imieninowy.

      Usuń
    20. Zawsze możesz go sprzedać dalej, ta edycja jest poszukiwana:)

      Usuń
    21. Ech, gdzie te czasy, kiedy to Lodzie Zosiom na imieniny prezentowały Zolę:(

      Usuń
    22. Może w tamtych czasach Lodzie Zosiom kupowały a) to, co akurat leżało w księgarni, b) szukały, żeby ładne było, w płótnie i twardej oprawie? A potem Zosie sprzedawały w antykwariacie:D

      Usuń
    23. Ergo: i tak wychodzi, że Lodzie lubimy, bo się starają i ładne książki kupują, a nie żadne fiu bździu. A że przypadkiem i ładna, i mądra książka się trafiła to tym większy plus dla Lodzi!

      Usuń
    24. ~ Zacofany w lekturze
      A jeśli znowu zechcę zatonąć w atłasach i perkalach? Na pewno zechcę. Nie ma mowy o sprzedawaniu takich cudeniek.

      ~ Momarta
      A obdarowane Zosie tego Zolę czytały, a nie traktowały jak przycisk do papieru.

      Usuń
    25. Lirael: Ja tam sobie tonę od czasu do czasu, bo jestem wielbicielem bezkrytycznym, czego i Tobie życzę:))

      Usuń
    26. Jako wielbicielka marudna też sobie z rozkoszą od czasu do czasu potonę. :) I te parasolki, jak mogłam zapomnieć o parasolkach!

      Usuń
    27. I rękawiczkach, i pelisach, norymberszczyźnie, walansjenkach, chusteczkach do nosa...

      Usuń
    28. I jedwabiach ułożonych według kolorów tęczy!

      Usuń
    29. O widzisz, za drugim razem poczytasz sobie już tylko swoje ulubione miejsca, nie wgłębiając się w zaduch stołówki (uwielbiam ten fragment:P) czy wilgotny sklep stryja Denise:)

      Usuń
    30. Już sobie nawet wypisałam strony z tymi najulubieńszymi. :) Drobiazgowe opisy wyziewów stołówki pracowniczej nie znajdują się na mojej liście. :) Wilgotny sklep stryja to było jedno z najbardziej przygnębiających miejsc. I ta nieszczęsna Genowefa usychająca z miłości do zdradliwego Colombana. :(

      Usuń
  5. Świetny post, a książkę mam i czytałam .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości pojawią się tu recenzje kolejnych powieści Zoli. :)

      Usuń
  6. Jak dobrze, że Ty, Lirael, oraz inni "promujecie" Zolę. Pisarz zacny, obecnie żyje chyba głównie dzięki ekranizacjom. Pozazdrościłam i chyba sama przeczytam.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybyś kiedykolwiek miała ochotę na "Wszystko dla pań", z przyjemnością Ci pożyczę białokruczy egzemplarz z rozkoszną dedykacją. :) Niestety, nie oglądałam żadnej adaptacji filmowej powieści Zoli.
      Cieszę się, że Flaubert nie wpadł na pomysł jakiegoś kilkudziesięciotomowego cyklu. :) Przy jego perfekcjonizmie to byłaby autodestrukcja.

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję za propozycję, książka na szczęście jest dostępna w stołecznych bibliotekach i nawet jest czytana.;)
      Ekranizacji na pewno doczekały się Nana, Teresa Raquin i Germinal.
      Co do Flauberta masz absolutną rację, wielotomowy cykl na pewno źle by wpłynął na jego zdrowie.

      Usuń
    3. Okazuje się, że "Wszystko dla pań" też doczekało się ekranizacji. Znalazłam informację, że powstał ośmioodcinkowy serial BBC pod tytułem "The Paradise". :) Były też adaptacje filmowe: w 1922, 1930 i 1943, ta pierwsza niemiecka.

      Usuń
  7. "Wszystko dla pań" to jedna z nielicznych książek, w których, przynajmniej dla mnie, nie jest tak bardzo ważna sama akcja, co przepiękne i jedyne w swoim rodzaju opisy:) Trzeba przyznać, że Zola wzbił się w tym przypadku na wyżyny literackich możliwości:) Z kilki książek cyklu Rougon-Macquartowie, które czytałam ta najbardziej mi odpowiada. Poza tym pod wieloma względami przypomina mi moją ukochaną Lalkę Bolesława Prusa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, opisy jedne z najwspanialszych, jakie kiedykolwiek czytałam. Zastanawiam się, czy w innych powieściach Zola też tak hojnie raczy nimi czytelników.
      Ja też przepadam za "Lalką" i w czasie lektury "Wszystkiego dla pań" wielokrotnie miałam skojarzenia z powieścią Prusa i szczerze mówiąc kierunek, w jakim podążył Prus, odpowiada mi bardziej. Co nie zmienia faktu, że właśnie czytam o Rougon-Macquartach i zastanawiam się, który tom powinnam teraz wybrać. :)

      Usuń
  8. Oprócz omawianej powieści czytałam także „Germinal”, „Nanę”, „W matni” i „Kuchenne schody”. Każdy tom jest w moim odczuciu zupełnie inny, a sposób pisania determinuje poruszany temat. Niestety, w czytanych przez mnie książkach nie ma już takich genialnych opisów, być może w innych z tego cyklu są:) Osobiście polecam „Nanę”, po opublikowaniu której Zola został posądzany o pornografię. Postać głównej bohaterki jest świetnie stworzona, a co najważniejsze możemy również poznać życie wyższych sfer ówczesnego Paryża.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję. Intrygujące wydają mi się "Kuchenne schody", najmniej o nich wiem. Skoro wszystkie tomy, które czytałaś, tak mocno się różnią w ogólnych wrażeniach, to kolejny dowód na to, że Zola był wyjątkowym pisarzem. Szkoda, że opisy już nie na takich wyżynach, ale tym chętniej będziemy wracać do "Wszystkiego dla pań". :)
      O skandalu wokół "Nany" słyszałam. Ucieszyło mnie to, co napisałaś o głównej bohaterce. Podejrzewałam, że postać Denise nie jest szczytem możliwości Zoli. "Nana" na pewno znajdzie się wśród tomów o Rougon-Macquartach, które przeczytam.

      Usuń
  9. Zgadam się z Tobą, że Zola był wyjątkowym pisarzem:) Potrafił stworzyć świat, do którego chce się wracać. Poza tym jego powieści nie sposób zapomnieć. To chyba dlatego, że przenoszą czytelnika do świata, którego już nie ma. A w „Nanie” odnajdziesz ciekawie skonstruowaną bohaterkę, bo – nie sposób nie przyznać Ci racji - Denise szczytem jego możliwości zdecydowanie nie jest. Chyba bardziej skupił się na opisach, niż na niej. Ale to akurat mu wybaczam:) Doskonałych postaci w literaturze jest wiele, a opisów już znacznie mniej (to oczywiście moja subiektywna opinia).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ta umiejętność tworzenia świata od podstaw zachwyca mnie u Zoli i u Balzaka, choć ich niedociągnięć też jestem świadoma. Czytając ich książki ani przez chwilę nie mam wrażenia, że to wykreowana rzeczywistość, to wszystko jest tak prawdziwe, że po prostu przenoszę się w czasie i wsiąkam. :)
      Właśnie sobie przeglądam wydania "Nany" dostępne na Allegro i tutaj znalazłam dziwną okładkę, z plastikowym kapeluszem. :) Zdecydowanie wybiorę coś mniej awangardowego. :)

      Usuń
  10. Polecam Ci wydanie PIW, bardzo dobre. A to, które znalazłaś to wydanie Grega z opracowaniem i szarymi polami (czyli informacją o czym czytasz!!!), zdecydowanie nie do czytania:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, miałam upiorną przygodę z "Jądrem ciemności" w takim wydaniu. Nigdy więcej! Zdecyduję się na PIW, w takim samym zgrzebnym szarym ubranku jak "Wszystko dla pań". :)

      Usuń
  11. Świetna recenzja Lirael! Podobnie jak Ty, pamiętając ze szkoły definicje naturalizmu i weryzmu, omijałam Zolę z daleka, ale widzę teraz, że niesłusznie. Bardzo zainteresowałaś mnie tą powieścią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję, Katasiu. Jeśli zdecydujesz się na lekturę "Wszystkiego dla pań", przypuszczalnie czeka Cię podwójna przyjemność, bo w oryginale te fragmenty o perkalach, muślinach i atłasach zapewne brzmią jeszcze piękniej i bardziej muzycznie. Wydaje mi się, że Zoli bardzo zaszkodziła szkolna kariera i utożsamianie go z definicjami, co ja też niebacznie robiłam. Najlepiej poczuć te jedwabie na własnej skórze. :)

      Usuń
  12. Wszystko dla pań jest jedną z moich najukochańszych lektur ever. jeszcze jak widzę Twoje wydanie, dech mi zapiera. Moje jest najbardziej dziadowskie z możliwych, rozsypało się w drzazgi i nie wiem, po co je trzymam na półce. Chyba poszukam takiego w płótnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydanie rzeczywiście bardzo porządne, polecam, choć może ten odcień szarego koloru nie jest najpiękniejszy, a szczególnie w wersji przybrudzonej. :)

      Usuń
  13. Czytałam w latach 70-tych i byłam zachwycona. W trakcie czytania Sklep Zoli kojarzył mi się bardzo ze sklepem Prusa i bałam się, że na którejś stronie nagle pojawi się subiekt Rzecki ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mogłoby być całkiem interesujące spotkanie. :) Przy okazji sprawdzę, jak u Prusa wyglądają opisy tkanin.:) O ile pamiętam, nie poświęcił im zbyt wiele miejsca.

      Usuń
  14. Podzielam zachwyt :) Ta książka Zoli to dla mnie genialny przykład realizmu połączonego z dobrą psychologią. A opisy... Niedoścignione.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To cieszę się, że jest nas więcej. :) Według mnie psychologia mogłaby być ciut lepsza, ale co do realizmu i opisów zgadzam się całkowicie.

      Usuń