Wyznawczynie bożka gałganków
Bohaterka
„Kobiet” Zofii Nałkowskiej wyznaje: w
pewnych książkach znajduję wytchnienie po marnościach i ohydach życia – po
prostu odrywam się zupełnie od rzeczywistości. Dlatego nienawidzę takich np.
autorów jak Zola, którzy brudy, wstrząsające każdą duszą subtelniejszą,
wprowadzają do tej dziedziny, gdzie królować powinna tylko poezja[1].
Wprawdzie nie do końca podzielam poglądy Mary, ale w obawie przed
wzmiankowanymi wstrząsami duszy długo unikałam spotkania z twórczością Emila Zoli.
Moją rezerwę pogłębiła jeszcze świetna wystawa The Illusions of reality. Naturalist painting, photography and cinema 1875-1918, którą rok temu obejrzałam w
helsińskim Ateneum, a pełne wyrzutu spojrzenie dziewczynki z obrazu Eero Järnefelta prześladowało mnie przez wiele tygodni.
Mimo oporów, zachęcona
przez Zacofanego w lekturze, który często bywa latarnią mojej literackiej zaczarowanej dorożki, i zmotywowana jak zwykle ciekawą recenzją Guciamal, sięgnęłam po „Wszystko dla pań”. Najpierw ucieszę tych, którzy podobnie jak ja
nieufnie podchodzą do naturalizmu: czytając tę książkę Zoli nie będziecie intensywnie pławić
się w
brudach, ohydach i marnościach życia. Na chwilę się w nich zanurzycie.
Poza tym czeka Was uczta duchowa za sprawą wysublimowanych i
niewyobrażalnie plastycznych opisów
tkanin, ubiorów i artykułów pasmanteryjnych. Ten urzekł mnie
najbardziej:
— Och! Jakież to cudowne! — powtarzały panie. — Coś niesłychanego!
Nie mogły się nasycić tą symfonią bieli, jaką rozbrzmiewał cały magazyn. Nigdy jeszcze Mouret nie zrobił niczego na tak wielką skalę. Stworzył arcydzieło sztuki dekoratorskiej. Ta kaskada bieli, ten pozorny nieład w układzie tkanin, przypadkiem jakby wysypujących się z otworzonych pudeł, wszystko to posiadało jakąś cudowną harmonię, kolor biały rozwijał się we wszystkich tonach, rodził się, rósł, rozkwitał w skomplikowanej instrumentacji mistrzowskiego utworu, którego ustawiczne napięcie unosiło duszę we wciąż rosnącym porywie. Panowała tu sama biel, lecz nigdy odcień jej nie powtarzał się, na pozór identyczne kolory różniły się między sobą, kontrastowały, dopełniały, osiągały blask taki, jaki daje światło. Najpierw szła matowa biel perkalu i płótna, potem kremowe odcienie flaneli i sukna, jeszcze dalej — rosnąca gama białych aksamitów, jedwabi, atłasów; barwa stawała się coraz intensywniejsza, aż wreszcie zapalała się małymi płomyczkami na załamaniach tkaniny; białość rozwiewała się wraz z przejrzystością firanek, stawała się samą światłością, gdy przyszła kolej na muśliny, gipiury, koronki, a zwłaszcza tiule, które dzięki swej lekkości stanowiły jakby najwyższą i zanikającą nutę; srebro wschodnich tkanin w głębi olbrzymiej alkowy stanowiło końcowy akord.[3]
Moja
wyobraźnia pracowała jak szalona i siłą
powstrzymywałam się, żeby nie pobiec do najbliższego sklepu z
materiałami i
zanurzyć ręce po łokcie w jedwabiach, muślinach i koronkach lub z
głodnym spojrzeniem krążyć po okolicznych pasmanteriach. Zachwycił mnie
też drobiazgowy obraz Paryża.
Opisy to nie wszystko. Głównym, a w dodatku tytułowym bohaterem powieści „Wszystko dla pań” jest świetnie prosperujący odzieżowy dom towarowy. Zaskoczyły mnie detalicznie opisane w książce
techniki marketingowe, które mogą stać się inspiracją dla
współczesnych handlowców. Trudno wręcz uwierzyć, że akcja
toczy się pod koniec XIX wieku. Razem z dwudziestoletnią Denise, ubogą
sierotą z prowincji, podziwiamy oszałamiające wystawy. Niestety, okazuje
się, że zewnętrzny blichtr to przykrywka, pod którą kryje się
bezduszna, choć sprawnie działająca maszyneria. Pracownicy są tylko
trybikami. Wiele zjawisk niepokoi autora: wyzysk sprzedawców, którzy
pracują trzynaście godzin na dobę, wyścig szczurów, zwalnianie z pracy z
błahych powodów, molestowanie seksualne podwładnych i mnóstwo innych.
Wszystkie brzmią dziwnie znajomo, choć książkę wydano w 1883 roku.
Ekskluzywny magazyn dla pań jak soczewka skupia
problemy współczesności i tak naprawdę jest chyba obrazem Francji z
końca dziewiętnastego wieku. Co ciekawe, w opisach sklepu pojawiają się
wręcz akcenty religijne, które mają zapewne podkreślić, że teraz dom
towarowy stał się substytutem kościoła: wydawało się, że jakiś bożek gałganków wybrał sobie ten zakątek na swą białą świątynię[3]. Ażurowy szal został porównany do zasłony nad ołtarzem[4], natomiast dział koronek wyglądał jak biała kaplica. Z góry
zwieszały się tiule i gipiury tworząc białe sklepienie, jakby z chmur utkany
welon, pod którego delikatną siatką bledną promienie porannego słońca[5]. W scenach szturmu pań
na nowe towary jest spora doza komizmu, ale też coś przerażającego. Vallagnosc mówi: Przyglądałem się ich twarzom: jest to wyraz chciwości i zawstydzenia,
właściwy obłąkanym. Ładna szkoła uczciwości![6] W sklepie Oktawa Moureta kobieta za każdy kaprys płaciła
kroplą krwi. I tu właśnie pojawia się paradoks: pozornie
uszczęśliwiając kobiety i spełniając ich zachcianki, dom towarowy
odzierał je z człowieczeństwa, wywoływał histerię, prowokował do
kradzieży. Jego nazwa brzmi dość ironicznie.
Zmysłowe
rozkosze, jakie dają opisy autorstwa Zoli, i podziw dla trafności jego
społecznych diagnoz zakłócał czasem głos rozsądku, który skrzekliwym J'accuse!
domagał się ode mnie odpowiedzi na kilka pytań. Dlaczego bohaterowie
składają się tylko z kilku cech? Dlaczego Zola tak krytycznie oceniał
kobiety? Dlaczego zdecydował się na zakończenie, które jest nie tylko
mało realistyczne, ale w dodatku według mnie kłóci się z wymową całej
powieści? Jaka naprawdę była Denise? Mam wrażenie, że w intencji Zoli
miała być uciśnioną niewinnością, idącym za porywami serca aniołem,
który spadł do Paryża i mocno się potłukł, po czym okazał się
samorodnym, zapobiegliwym geniuszem marketingu o nader analitycznym
umyśle. Denise wywoływała u mnie huśtawkę nastrojów.
Wprawdzie czytając „Wszystko dla pań” nie wznosiłam ekstatycznych okrzyków wzorem cytowanych już klientek paryskiego sklepu: Och! Jakież to cudowne!, ale mam przeczucie, że na tym nie skończy się moja przygoda z cyklem Rougon-Macquartowie Zoli.
Wątpię jednak, czy przeczytam wszystkie dwadzieścia powieści i poznam
wszystkich trzystu (!) głównych bohaterów. Jak mawiał sam mistrz Émile,
czasem nadmiar wiedzy bywa równie szkodliwy jak jej brak.
Żurnal z 1888 roku. |
_________
[1] Zofia
Nałkowska, Kobiety, Prószyński i S-ka, 2010, s. 126.
[2] Emil Zola, Wszystko dla pań, tłum. Zdana Matuszewicz, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1959, s. 389.[3] Tamże, s. 410.
[4] Tamże, s. 8.
[5] Tamże, s. 409.
[6] Tamże, s. 249.
Moja ocena: 4
Émile Zola.
|
"często bywa latarnią mojej literackiej zaczarowanej dorożki" - to na pewno o mnie? Zakończenie książki happy endem jest nienaturalne, ale pewnie do pewnego stopnia zaspokaja pewnie kobiece pragnienie zemsty: sponiewierane bohaterki i wymęczone literackimi zakupami czytelniczki mogą mieć satysfakcję, że Mouret zostanie okiełznany przez jedną z nich:) Swoją drogą, ciekawe, jaki wpływ będzie miało małżeństwo z Denise na biznes.
OdpowiedzUsuńNigdy nie odbierałem Wszystkiego dla pań jako powieści antykobiecej, w końcu Zola sobie damskich zachowań nie wymyślał, on je tylko opisywał, zresztą chyba jako pierwszy opisał zakupoholizm:PP
Tak, na pewno o Tobie. Mogę wystawić stosowny certyfikat. :)
UsuńNie miałabym absolutnie nic przeciwko happy endowi. Mój protest budzi taki happy end.
***Uprzedzam, że teraz będą spoilery.***
W tym zakończeniu w ogóle kryje się jakaś dwuznaczność - wątpliwa jest "nagroda", którą dostaje Denise za swoją dobroć, prawość i niewinność. Oktaw nie wygląda mi na księcia z bajki. Tak naprawdę jedyny jego walor to posiadane pieniądze, co dla idealistki Denise właśnie nie powinno mieć najmniejszego znaczenia. Charakter, jaki ujawnia w powieści Oktaw i jako człowiek, i jako szef, jest odstręczający. Jego miłość to fiksacja na ślepej gonitwie za króliczkiem. Za każdym razem kiedy spotyka się z Denise widać, że jej mocno pożąda, ale nie ma tam najmniejszych oznak ciepła czy czułości. Po definitywnym schwytaniu króliczka Oktawa mogła ogarnąć pustka i melancholia. Będę musiała to sprawdzić w kolejnym tomie cyklu.
Biorąc pod uwagę, że w pewnym momencie Denise zaczyna spontanicznie objawiać talent wykwalifikowanego ekonomisty, szczodrze udzielając marketingowych porad przełożonym, byłabym bardzo spokojna o losy firmy. :)
Wspomniana przeze mnie antykobiecość Zoli nie tyle dotyczy scen w sklepie z rozszalałymi klientkami, tam zostały przedstawione raczej jako naiwne ofiary, tylko ogólnego obrazu kobiet, jaki wyłania się z tej powieści: na przykład wszystkie sprzedawczynie to puszczalskie intrygantki. Nie wierzę, że wszystkie takie były.
Co do studium zakupoholizmu to rzeczywiście chyba Zola był prekursorem. :) Te sceny, kiedy dyszący żądzą tłum pań wpada do sklepu, jednoznacznie kojarzy mi się z migawkami z Londynu w czasie wielkich wyprzedaży, pokazywanymi u nas w dziennikach telewizyjnych. :)
Młoda naiwna dziewczyna łudzi się, że dzięki swemu uczuciu zmieni zimnego drania w porządnego człowieka - dość typowy schemat. Ale zakończenia bronić nie będę, bo też niezbyt je lubię.
UsuńCo do stereotypów: to nisko opłacane szwaczki, pomocnice modystek, ekspedientki, baletniczki i początkujące aktoreczki w sporej części pewnie dawały się utrzymywać mężczyznom - masa literatury się na tym opiera i obawiam się, że tak wyglądała rzeczywistość, nazwijmy to, społeczno-ekonomiczna. U Goncourtów to samo było. I trudno, żeby Zola różnicował charaktery ekspedientkom - one raczej mieli stanowić tło dla anielskiej Denise. Poza tym, to nie jest powieść o pojedynczych osobach, ale o mechanizmach społecznych, trybiki w machinie nie zasługują na pogłębione analizy:)
PS. A certyfikat chętnie przyjmę:D
Czy ona się w ogóle łudzi? Nie pamiętam, żeby rozważała jakąkolwiek misję nawrócenia. Jest bierna jak króliczek zahipnotyzowany przez węża, z wyjątkiem zgody na cielesne awanse. Dziwnym trafem, kiedy wcześniej zalecał się do niej biedny jak mysz kościelna, ale dobry i zakochany w niej po uszy subiekt, potrafiła tupnąć nóżką i jednoznacznie dać mu do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana.
UsuńNiestety, domyślałam się, że dla wielu kobiet bycie utrzymanką to nie był tyle wybór, co konieczność, i nie wszystkie, które nie sprzedały swoich wdzięków, zostały nagrodzone jak Denise. często musiały zadbać nie tylko o swoje utrzymanie, ale i rodzeństwa czy własnych dzieci. A wykształcenie, które umożliwiało zostanie np. boną czy guwernantką kosztowało.
Rozumiem przyczyny tego braku zróżnicowania charakterów i skupienia na mechanizmach w powieści naturalistycznej, ale mi się to nie podoba. :)
Certyfikat będzie haftowany na muślinie obszytym brabanckimi koronkami, biorąc pod uwagę moje zdolności w tej dziedzinie zapewne pismem klinowym. :)
Mam wrażenie, że Denise jednak się łudzi, czy może raczej - jako istota szlachetna- jest przekonana, że w każdym jakaś szlachetność tkwi, tylko trzeba ją z niego wydobyć.
UsuńOkropnie jesteś surowa dla biednego Zoli:) Nie wiem, czy znajdziesz u niego coś inaczej skonstruowanego, ale będę Cię zachęcał do dalszych prób:)
Co do certyfikatu: nie wymagam koronek, możesz mi go po prostu wydrukować na brystolu:))
Podziwiałam dobre serce i szlachetność Denise, ale chwilami jej naiwność była dla mnie niestrawna, na przykład kiedy wielokrotnie dawała z trudem zarobione pieniądze bratu, który ewidentnie ją oszukiwał i przeznaczał je na miłosne podboje i rozrywki.
UsuńSamego Zoli nie oceniam surowo, raczej powieść naturalistyczną, która po prostu do mnie nie przemawia. Zola jest artystą słowa i to widać nawet w opisach gałganków.
Zachęta do dalszych prób mile widziana i podpowiedzi tytułów też.
Może akcja którejś powieści Zoli toczy się w środowisku pracowników czerpalni papieru, to według opisu produkcji własnoręcznie wykonam ten brystol. :)
Natknąłem się dotąd na pralnię, teatr, giełdę, bank, kopalnię, stragan warzywny i plebanię, czerpali tam głównie zyski, o brystolu nic mi nie wiadomo:)
Usuń:D To rzeczywiście spory rozrzut środowisk, ale z papierem może być krucho, ewentualnie jakiś wartościowy w banku może się znajdzie. :)
UsuńTe papiery od początku były bezwartościowe:P
UsuńTo sobie darujmy. :) Z wymienionych przez Ciebie miejsc najbardziej mnie zainteresował teatr, ale z produkcją papieru nie ma związku, chyba że się wykorzysta stary afisz w ramach recyclingu. :)
UsuńBaśniowo-utopijne zakończenie stanowi pewien zgrzyt w tej powieści, ale ja wybaczyłam je Zoli i oceniłam książkę bardzo wysoko. Co do czytania całości cyklu to także nie zakładam, iż przeczytam go od deski do deski. Jestem po sześciu powieściach i myślę, że chętnie przeczytam jeszcze kilka. Obawiam się, że jak w przypadku większości pisarzy bywa z czasem zaczyna dostrzegać się schematy, powielanie, powtarzalność. Na razie jednak na książkach Zoli się nie zawiodłam i w zupełności spełniają pokładane w nich nadzieje; i te w których bohaterowie pławią się w brudach i marnościach życia i te, które jedynie o tę sferę życia zahaczają.
OdpowiedzUsuńDla mnie to zakończenie jest nie tylko zgrzytem, bo nagle pojawia się konwencja niemająca nic wspólnego z czterystoma poprzednimi stronami powieści, ale w ogóle stawia przesłanie tej książki pod znakiem zapytania. Drażniło mnie też nachalny morał: cnota plus dobroć równa się nagroda. Zola wcześniej podkreślał,że Denise w przeciwieństwie do innych sprzedawczyń nie chciała się sprzedać, tymczasem wydaje mi się, że związek z Oktawem będzie oparty na czymś w rodzaju handlu wymiennego.
UsuńBardzo podobają mi się Twoje teksty o książkach Zoli. Będę mieć je w pamięci wybierając kolejne powieści. Bo będę je czytać na pewno. Marzy mi się też wyprawa do Paryża ich śladami.
Biorąc pod uwagę rozmach tego cyklu powtarzalność jest raczej nieunikniona. Już 300 głównych bohaterów to spore wyzwanie, nawet zapamiętanie imion i nazwisk. :)
Co do zakończenia przychylam się do interpretacji ZWL, że Denise, jako zakochane dziewczę, łudziła się, iż uda jej się Oktawa zmienić na lepsze. A to, że jej złudzenia były raczej li tylko złudzeniami, nie zmienia moim zdaniem faktu, że takowe miała. Też mnie zaciekawiło, jakie dalsze losy przewidział dla niej Zola.
UsuńPrzy ponad 300 bohaterach myślę, że sam autor musiał popełniać błędy i na pewno zdarzały mu się wpadki z myleniem imion, lat, zajęć tychże. Mam nadzieję, że szukając trafisz na swojego Zolę.
Mimo licznych zalet i przeczytanej gdzieś informacji, że Denise jest bohaterką Zoli wysoko ocenianą przez krytyków, do mnie nie przemówiła. Myślę, że kolejny tom oświeci nas w temacie, co myślał o niej Zola, o ile następna część przedstawia losy jej małżeństwa z Oktawem.
UsuńPodziwiam Zolę za umiejętność zapanowania nad taką rozległą materią, ale w porównaniu z Balzakiem i tak miał dość łatwe zadanie. "Komedia ludzka" to ponad 130 utworów i 2000 bohaterów. :)
Będę szukać swojego Zoli na pewno. Właściwie już go znalazłam w mistrzowskich opisach. Zaciekawił mnie bardzo cykl o miastach.
Przypomniałaś mi, że miałam w planach Paryż i Rzym.
UsuńObawiam się, że w porównaniu z Paryżem na żywo Paryż książkowy wypadnie blado, nawet z opisami autorstwa Zoli. :)
UsuńPrzeczytałam krótkie streszczenie kolejnego tomu cyklu i niestety, Denise i Oktaw nie są głównymi bohaterami. Wątpię, czy w ogóle się pojawiają. :(
UsuńJa byłam zafascynowana właśnie tym rozgryzieniem mechanizmów handlu - począwszy od wzrostu znaczenia sklepów skupiających w sobie różny asortyment (co dla niektórych mieszkańców Paryża było niezrozumiałe - no bo jak można chcieć kupić w tym samym sklepie rękawiczki i parasol?), aż do tych wspomnianych przez Ciebie akcji marketingowych (bo tak byśmy je dziś nazwali). Podobne wrażenia miałam też ostatnio po przeczytaniu "Pieniądza" - czy aby na pewno powieść powstała w XIX wieku? A - skoro wiemy, że tak - to dlaczego tak mało się od tego czasu nauczyliśmy?
OdpowiedzUsuńMechanizmy rzeczywiście zostały rozgryzione przez Zolę precyzyjnie. :) Do tych wymienionych przez Ciebie dorzucę jeszcze przebiegły układ stoisk w sklepie plus inspirujące opisy wystaw. Bardzo współcześnie zabrzmiał opis stołówki pracowniczej serwującej różne okropności. :) Spodobała mi się sala-poczekalnia, rodzaj czytelni, gdzie można było coś napisać, poczytać książkę czekając na robiące zakupy panie, bez konieczności udziału w zbiorowym obłędzie. Mój mąż byłby zachwycony takim spokojnym pomieszczeniem w sklepie z damską odzieżą. :)
UsuńNo właśnie, nauczyliśmy się naprawdę niewiele, bo niestety mnóstwo tych problemów jest stuprocentowo aktualnych, np. sklepy-molochy wygryzające te malutkie, czy mobbing. Zmieniły się tylko nazwy tych zjawisk na bardziej nowoczesne.
Jako osoba absolutnie pozbawiona niektórych - podobno typowo kobiecych - cech, nie wiem czy zdołałabym przebrnąć przez tak zachwycające Cię opisy tiulów i koronek. Ale o zakupoholizmie w XIX wieku to chętnie poczytam - jeśli wtedy, w czasach bez sklepów internetowych, istniał już taki problem, to i tak cud, że ludzkość tyle przetrwała!
OdpowiedzUsuńWizja ZWL w roli latarni zawieszonej u dorożki odebrała mi dech w piersiach:P
A co ja mam powiedzieć? Muszę się chyba postarać o silniejszą żarówkę:D
UsuńMomarto - wierzaj mi, że także jestem pozbawiona cech kobiecych, jeśli chodzi o tzw. macanie szmatek - ale u Zoli całkowicie poddałam się finezji opisów, choć gdyby mi ktoś wcześniej powiedział, że tak będzie gotowa byłabym się spierać do upadłego.
UsuńZWL - może halogenowe światełko zamontuj sobie.
Myślałem, żeby z kaganka przejść na lampę naftową, ale może faktycznie nie ma się co czaić i trzeba pójść na całość:)
Usuń~ Momarta
UsuńPrzetestuj ten fragment, który wykorzystałam w recenzji. Mam nadzieję, że uznasz go nie tylko za strawny, ale wręcz urokliwy. :) Zresztą takich dokładnych opisów nie jest aż tak wiele, więc ewentualne nieprzebrnięcia nie zakłócą lektury. :)
Studium zakupoholizmu zaiste wstrząsające, tłum pań wyrywających sobie promocyjne fatałaszki musiał przypominać "Bitwę pod Grunwaldem". :)
Dziękuję, że Ty doceniłaś moje wizjonerskie zapędy. :) Zacofany w lekturze się od nich wstydliwie odcina.
~ Guciamal
Finezja opisów wręcz rzucająca na kolana!
~ Zacofany w lekturze
Żarówka wyłącznie z atestem, w razie porażenia lub rozpryśnięcia nie biorę odpowiedzialności za powstałe szkody. Nie może być jarzeniówka, bo zaczarowany dorożkarz i zaczarowany koń mogą nerwowo reagować na charakterystyczne pykanie. :)
Lirael: dziwnie się poczułem jako lampka dorożki:PP W pojazdach chyba zdecydowanie stosuje się obecnie halogeny, to mogę być halogenem:D Zaczarowanym:P
UsuńW oryginale była bardzo symboliczna i piękna latarnia, nie żadna lampka, kaganek ani lampa naftowa. :)
UsuńA zaczarowany halogen bardzo mi się podoba.
Ja przepraszam, że tak brutalnie, ale nie mogę się oprzeć pierwszemu skojarzeniu: a co powiecie na zaczarowany halucynogen? Też świeci. Czasami... Pytanie tylko, dokąd wtedy Lirael dojedzie? Huxley wydaje się tu być jedynie początkiem tej drogi.
UsuńLirael: opis z recenzji przeczytałam i jest to absolutne maksimum, jakie mogę znieść na temat tiulów. Skoro jednak zapewniasz, że nie jest ich tak wiele, może się skuszę. Najpierw jednak przebrnę przez białego kruka w postaci "Brzuchów Paryża" (aktualnie książka nr 4 lub 5 w kolejce), a potem zobaczę.
No nie wiem, halucygen chyba niepotrzebny, ponoć wystarczy błysnąć w oczy specjalną broszką. :)
UsuńJeśli rzeczony opis zniosłaś bez wstrząsu anafilaktycznego, jestem o Ciebie spokojna. To jeden z najdłuższych i najbardziej tiulowych. :) Skuś się koniecznie.
Będę niecierpliwie wypatrywać brzuchatej recenzji. To ciekawe, że niektóre tomy cyklu Zoli są białymi krukami, a niektóre można kupić za rozsądną cenę. Ciekawe, od czego to zależy.
Halucynogen, nie halucygen! :)
UsuńPewnie decyduje ilość wznowień. "Wszystko dla pań" miało ich chyba zdecydowanie więcej.
UsuńChoć akurat książka na Twoim zdjęciu wydaje się też pochodzić z owej białokruczej serii:)
Coś Was ponosi, Drogie Panie:D Halucynogen sobie wypraszam, co najwyżej kropla miętówki, bo właśnie dziś zrobiłem i do tego obrazek: http://4.bp.blogspot.com/-56WzpzGwofE/TbakO39f-RI/AAAAAAAAAYc/yOeCJ6NwYz0/s1600/11bzaczarowana.jpg
UsuńTak, to ta białokrucza seria. :) Książkę nabyłam na Allegro, jest opatrzona rozkoszną dedykacją o treści "Z okazji imienin milutkiej Zosi - Lodzia", co czyni ją jeszcze bardziej "dla pań". :)
UsuńNa obrazku niby jest latarnia, ale tak zwisa posępnie z boku, powinna być bardziej wyeksponowana! Miętówka? No way, nie wiem, czy drogówka zatrzymuje zaczarowane dorożki, ale owionięty oddechem patrol zareaguje natychmiast. Błyskanie specjalną broszką może zostać uznane za próbę przekupienia funkcjonariuszy.
UsuńZWL: no, ja nie wiem - tam ktoś na księżycu się buja, więc chyba jednak coś do tej miętówki dodałeś:))
UsuńLirael: Lodzię bez wahania dopisuję do listy osób, które lubię:)
Miętówka lecznicza, na żołądek, w dawce homeopatycznej na pewno nie wzbudzi podejrzeń drogówki. Zresztą w knajpie dorożkarskiej na pewno takie specjału nie podają:P
UsuńMomarta: to zdaje się nieśmiertelny Pan Twardowski na satelicie. Nie moja miętówka go tam wykatapultowała:P
Usuń~ Momarta
UsuńJa też. :) Zosi natomiast nie lubimy, bo spieniężyła na Allegro upominek od takiej milutkiej osoby!
~ Zacofany w lekturze
Rozmiar kieliszka pana Twardowskiego świadczy o tym, że chyba jednak nie miętówka. :)
Zosi należy się wdzięczność, bo dzięki niej dzieło mogło trafić w godniejsze ręce, zamiast podpierać kulawą szafę"P
UsuńU mnie zniknie w czeluściach szafy więc różnica niewielka. :)
UsuńJeszcze jest data: 15 V 1959 r., więc to był wzgardzony podarunek imieninowy.
Zawsze możesz go sprzedać dalej, ta edycja jest poszukiwana:)
UsuńEch, gdzie te czasy, kiedy to Lodzie Zosiom na imieniny prezentowały Zolę:(
UsuńMoże w tamtych czasach Lodzie Zosiom kupowały a) to, co akurat leżało w księgarni, b) szukały, żeby ładne było, w płótnie i twardej oprawie? A potem Zosie sprzedawały w antykwariacie:D
UsuńErgo: i tak wychodzi, że Lodzie lubimy, bo się starają i ładne książki kupują, a nie żadne fiu bździu. A że przypadkiem i ładna, i mądra książka się trafiła to tym większy plus dla Lodzi!
Usuń~ Zacofany w lekturze
UsuńA jeśli znowu zechcę zatonąć w atłasach i perkalach? Na pewno zechcę. Nie ma mowy o sprzedawaniu takich cudeniek.
~ Momarta
A obdarowane Zosie tego Zolę czytały, a nie traktowały jak przycisk do papieru.
Lirael: Ja tam sobie tonę od czasu do czasu, bo jestem wielbicielem bezkrytycznym, czego i Tobie życzę:))
UsuńJako wielbicielka marudna też sobie z rozkoszą od czasu do czasu potonę. :) I te parasolki, jak mogłam zapomnieć o parasolkach!
UsuńI rękawiczkach, i pelisach, norymberszczyźnie, walansjenkach, chusteczkach do nosa...
UsuńI jedwabiach ułożonych według kolorów tęczy!
UsuńO widzisz, za drugim razem poczytasz sobie już tylko swoje ulubione miejsca, nie wgłębiając się w zaduch stołówki (uwielbiam ten fragment:P) czy wilgotny sklep stryja Denise:)
UsuńJuż sobie nawet wypisałam strony z tymi najulubieńszymi. :) Drobiazgowe opisy wyziewów stołówki pracowniczej nie znajdują się na mojej liście. :) Wilgotny sklep stryja to było jedno z najbardziej przygnębiających miejsc. I ta nieszczęsna Genowefa usychająca z miłości do zdradliwego Colombana. :(
UsuńŚwietny post, a książkę mam i czytałam .
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości pojawią się tu recenzje kolejnych powieści Zoli. :)
UsuńJak dobrze, że Ty, Lirael, oraz inni "promujecie" Zolę. Pisarz zacny, obecnie żyje chyba głównie dzięki ekranizacjom. Pozazdrościłam i chyba sama przeczytam.;)
OdpowiedzUsuńGdybyś kiedykolwiek miała ochotę na "Wszystko dla pań", z przyjemnością Ci pożyczę białokruczy egzemplarz z rozkoszną dedykacją. :) Niestety, nie oglądałam żadnej adaptacji filmowej powieści Zoli.
UsuńCieszę się, że Flaubert nie wpadł na pomysł jakiegoś kilkudziesięciotomowego cyklu. :) Przy jego perfekcjonizmie to byłaby autodestrukcja.
Bardzo dziękuję za propozycję, książka na szczęście jest dostępna w stołecznych bibliotekach i nawet jest czytana.;)
UsuńEkranizacji na pewno doczekały się Nana, Teresa Raquin i Germinal.
Co do Flauberta masz absolutną rację, wielotomowy cykl na pewno źle by wpłynął na jego zdrowie.
Okazuje się, że "Wszystko dla pań" też doczekało się ekranizacji. Znalazłam informację, że powstał ośmioodcinkowy serial BBC pod tytułem "The Paradise". :) Były też adaptacje filmowe: w 1922, 1930 i 1943, ta pierwsza niemiecka.
Usuń"Wszystko dla pań" to jedna z nielicznych książek, w których, przynajmniej dla mnie, nie jest tak bardzo ważna sama akcja, co przepiękne i jedyne w swoim rodzaju opisy:) Trzeba przyznać, że Zola wzbił się w tym przypadku na wyżyny literackich możliwości:) Z kilki książek cyklu Rougon-Macquartowie, które czytałam ta najbardziej mi odpowiada. Poza tym pod wieloma względami przypomina mi moją ukochaną Lalkę Bolesława Prusa.
OdpowiedzUsuńTo prawda, opisy jedne z najwspanialszych, jakie kiedykolwiek czytałam. Zastanawiam się, czy w innych powieściach Zola też tak hojnie raczy nimi czytelników.
UsuńJa też przepadam za "Lalką" i w czasie lektury "Wszystkiego dla pań" wielokrotnie miałam skojarzenia z powieścią Prusa i szczerze mówiąc kierunek, w jakim podążył Prus, odpowiada mi bardziej. Co nie zmienia faktu, że właśnie czytam o Rougon-Macquartach i zastanawiam się, który tom powinnam teraz wybrać. :)
Oprócz omawianej powieści czytałam także „Germinal”, „Nanę”, „W matni” i „Kuchenne schody”. Każdy tom jest w moim odczuciu zupełnie inny, a sposób pisania determinuje poruszany temat. Niestety, w czytanych przez mnie książkach nie ma już takich genialnych opisów, być może w innych z tego cyklu są:) Osobiście polecam „Nanę”, po opublikowaniu której Zola został posądzany o pornografię. Postać głównej bohaterki jest świetnie stworzona, a co najważniejsze możemy również poznać życie wyższych sfer ówczesnego Paryża.
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję. Intrygujące wydają mi się "Kuchenne schody", najmniej o nich wiem. Skoro wszystkie tomy, które czytałaś, tak mocno się różnią w ogólnych wrażeniach, to kolejny dowód na to, że Zola był wyjątkowym pisarzem. Szkoda, że opisy już nie na takich wyżynach, ale tym chętniej będziemy wracać do "Wszystkiego dla pań". :)
UsuńO skandalu wokół "Nany" słyszałam. Ucieszyło mnie to, co napisałaś o głównej bohaterce. Podejrzewałam, że postać Denise nie jest szczytem możliwości Zoli. "Nana" na pewno znajdzie się wśród tomów o Rougon-Macquartach, które przeczytam.
Zgadam się z Tobą, że Zola był wyjątkowym pisarzem:) Potrafił stworzyć świat, do którego chce się wracać. Poza tym jego powieści nie sposób zapomnieć. To chyba dlatego, że przenoszą czytelnika do świata, którego już nie ma. A w „Nanie” odnajdziesz ciekawie skonstruowaną bohaterkę, bo – nie sposób nie przyznać Ci racji - Denise szczytem jego możliwości zdecydowanie nie jest. Chyba bardziej skupił się na opisach, niż na niej. Ale to akurat mu wybaczam:) Doskonałych postaci w literaturze jest wiele, a opisów już znacznie mniej (to oczywiście moja subiektywna opinia).
OdpowiedzUsuńWłaśnie ta umiejętność tworzenia świata od podstaw zachwyca mnie u Zoli i u Balzaka, choć ich niedociągnięć też jestem świadoma. Czytając ich książki ani przez chwilę nie mam wrażenia, że to wykreowana rzeczywistość, to wszystko jest tak prawdziwe, że po prostu przenoszę się w czasie i wsiąkam. :)
UsuńWłaśnie sobie przeglądam wydania "Nany" dostępne na Allegro i tutaj znalazłam dziwną okładkę, z plastikowym kapeluszem. :) Zdecydowanie wybiorę coś mniej awangardowego. :)
Polecam Ci wydanie PIW, bardzo dobre. A to, które znalazłaś to wydanie Grega z opracowaniem i szarymi polami (czyli informacją o czym czytasz!!!), zdecydowanie nie do czytania:)
OdpowiedzUsuńWiem, miałam upiorną przygodę z "Jądrem ciemności" w takim wydaniu. Nigdy więcej! Zdecyduję się na PIW, w takim samym zgrzebnym szarym ubranku jak "Wszystko dla pań". :)
UsuńŚwietna recenzja Lirael! Podobnie jak Ty, pamiętając ze szkoły definicje naturalizmu i weryzmu, omijałam Zolę z daleka, ale widzę teraz, że niesłusznie. Bardzo zainteresowałaś mnie tą powieścią.
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję, Katasiu. Jeśli zdecydujesz się na lekturę "Wszystkiego dla pań", przypuszczalnie czeka Cię podwójna przyjemność, bo w oryginale te fragmenty o perkalach, muślinach i atłasach zapewne brzmią jeszcze piękniej i bardziej muzycznie. Wydaje mi się, że Zoli bardzo zaszkodziła szkolna kariera i utożsamianie go z definicjami, co ja też niebacznie robiłam. Najlepiej poczuć te jedwabie na własnej skórze. :)
UsuńWszystko dla pań jest jedną z moich najukochańszych lektur ever. jeszcze jak widzę Twoje wydanie, dech mi zapiera. Moje jest najbardziej dziadowskie z możliwych, rozsypało się w drzazgi i nie wiem, po co je trzymam na półce. Chyba poszukam takiego w płótnie.
OdpowiedzUsuńWydanie rzeczywiście bardzo porządne, polecam, choć może ten odcień szarego koloru nie jest najpiękniejszy, a szczególnie w wersji przybrudzonej. :)
UsuńCzytałam w latach 70-tych i byłam zachwycona. W trakcie czytania Sklep Zoli kojarzył mi się bardzo ze sklepem Prusa i bałam się, że na którejś stronie nagle pojawi się subiekt Rzecki ;p
OdpowiedzUsuńTo mogłoby być całkiem interesujące spotkanie. :) Przy okazji sprawdzę, jak u Prusa wyglądają opisy tkanin.:) O ile pamiętam, nie poświęcił im zbyt wiele miejsca.
UsuńPodzielam zachwyt :) Ta książka Zoli to dla mnie genialny przykład realizmu połączonego z dobrą psychologią. A opisy... Niedoścignione.
OdpowiedzUsuńTo cieszę się, że jest nas więcej. :) Według mnie psychologia mogłaby być ciut lepsza, ale co do realizmu i opisów zgadzam się całkowicie.
Usuń