Dyslektyczna magia
Może zaskoczy Was
wyznanie, że lubię literaturę fantasy, bo przecież na moim blogu nie pojawiła
się jeszcze ani jedna recenzja książki tego gatunku. Powiem więcej: od kilku
lat nie przeczytałam żadnej powieści fantasy. Stało się to za sprawą Trudi
Canavan, a konkretnie jej powieści „Gildia Magów”. Nie dość, że mi się zupełnie
nie podobała, to jeszcze po prostu zwątpiłam w sens czytania takich książek i
postanowiłam zrobić sobie przerwę. Kwarantanna trwała ponad dwa lata.
W lecie zaczęła mi
doskwierać melancholijna tęsknota za elfami i krasnoludami. W poszukiwaniu
lekturowych inspiracji sięgnęłam po „Nową Fantastykę”, nr 08 (359) 2012. Szczególnie
zaintrygowała mnie recenzja drugiego tomu „Czaropisa” Blake’a Charltona. Jej
autor, Jakub Winiarski, uprzedzał, że część pierwsza pozostawia sporo do
życzenia pod względem edytorskim, ale kontynuację ocenił tak wysoko i przedstawił
tak ciekawie, że postanowiłam zaryzykować. Kupiłam pierwszy tom. Moje poczucie bezpieczeństwa
wzrosło, gdy przeczytałam, że Blake Charlton studiuje medycynę. Bez obaw
wsiadłam więc do powieściowego rollercoastera, który przez 607 stron
rozhuśtywał moje nastroje, prowadził na skróty od zachwytu do zniechęcenia, od zapartego
tchu aż po kompulsywne ziewanie. Wrażenia były urozmaicone, a chwilami od ich nadmiaru
dostawałam zadyszki.
Podziwiam autora za to,
że potrafił stworzyć rzeczywistość, której realność nawet przez chwilę nie
budzi wątpliwości czytelnika. Jestem na to wyczulona w powieściach fantasy.
Świat przedstawiony w „Czaropisie” to pełna, wielowymiarowa panorama. Podobał
mi się również skomplikowany system magii opartej na słowach. Nauka czarów w
powieści Charltona przypomina naukę języka obcego. „Piśmienni”, urodzeni z
umysłem wrażliwym na magię, uczą się formować runy w mięśniach, później przemieszczać
je w ciałach, łączyć w zdania, rzucać je na zewnątrz. Dotyk niektórych adeptów,
kakografów, zniekształca wszystkie teksty wprowadzając błędy w pisowni i
tworząc z czarów tak zwane dysczary, które nie przynoszą chluby tłumaczowi „Czaropisa”.
Na taką właśnie magiczną dysleksję cierpi główny bohater powieści, Nikodemus.
To prowadzi do licznych zawirowań akcji, które gęstnieją, gdy okazuje się, że
nie jest zwykłym chłopcem – ma do spełnienia ważną misję.
Między innymi w wątku związanym
z rzeczonymi dysczarami leży siła
i oryginalność powieści Charltona. Nie zdziwiła mnie wyczytana gdzieś
informacja o tym, że autor powieści jest dyslektykiem: świat uczuć dziecka,
które cierpi z powodu trudności w pisaniu magicznych zaklęć, a nieudane próby
wywołują kpiny otoczenia i rozmaite kłopoty, został odmalowany niezwykle
sugestywnie. Moim zdaniem dla borykającego
się z dysleksją nastolatka przeczytanie opowieści o Nikodemusie Wealu, który
potrafił uczynić ze słabości swoją siłę, może być ważnym doświadczeniem. Mam na
co dzień w pracy kontakt z dziećmi dyslektycznymi i wiem, jakie są wrażliwe i
ile wysiłku trzeba włożyć w to, żeby uwierzyły w siebie.
W książce Charltona przypadły mi do gustu nawiązania lingwistyczne, ocierające się o filozofię, trochę w stylu Ursuli Le Guin, i założenie, że „życie jest magicznym językiem”[1]. Poczułam się mile połechtana tym, że autor powieści fantasy traktuje mnie jak partnera do rozmowy, również na trudne tematy, a nie przeżuwacza odgrzewanych pomysłów fabularnych. Niestety, zrozumienia przemyśleń pisarza nie ułatwia przekład, który chwilami brzmi odstręczająco i pseudonaukowo. Przykładowy fragment: „Dysponują poznaniem trzeciorzędowym, a ich język wykonawczy opiera się wszystkim metodom dekonstrukcji poza tymi najbardziej bezpośrednimi. Ktokolwiek je napisał, dysponuje wyjątkowym poziomem zrozumienia inteligencji tekstowej”.[2] Zżymając się nad takimi bełkotliwymi potworkami miałam jednocześnie świadomość, że przetłumaczenie „Czaropisa” naszpikowanego ekwilibrystykami językowymi i ontologicznymi refleksjami było na pewno zadaniem trudnym. Z nostalgią wspominałam przekład „Czarnoksiężnika z Archipelagu” Ursuli Le Guin Stanisława Barańczaka, który przepłynął przeze mnie nie jak tekst, a jak struga światła.
Spośród licznych
stworów magicznych wymyślonych przez Charltona z przyczyn oczywistych szczególnie
zaciekawiły mnie zjadające prozę mole książkowe. Czasem odnoszę wrażenie, że
jakiś czaropis rzucił na mnie taką klątwę. Bardzo polubiłam też rezolutną papugę Shannona. A skoro mowa o polubieniu,
mam nadzieję, że w kolejnych tomach trylogii bohaterowie będą wywoływać trochę silniejsze
emocje.
Powieść Charltona jest znacznie
głębsza, niż zapowiada okładka z fantazją szalonego ortodonty w gustownej
pelerynie. Zaskoczyły mnie entuzjastyczne podziękowania pisarza dla autorów projektu,
ale okazało się, że konterfekt nieprzyjaznego pana z dziwnym uzębieniem to
wybór polskiego wydawcy.
Który notabene nie
uznał za stosowne opatrzyć książki notą na okładce. Jest tylko fragment
powieści i krótki biogram autora. Zafrapowało mnie zdanie z wzmiankowanej recenzji:
tom został „puszczony” w redakcji. Czytelnik
został wpuszczony w maliny.
_______
[1] Blake Charlton, Czaropis, tłum. Marek Pawelec, Prószyński
i S-ka, 2010, s. 501.
[2] Tamże, s. 296.
Moja ocena: 4
Blake
Charlton.
|
Mnie nie zaskoczyłaś bo sam lubię fantastykę, no może trochę :-) bo nie sądziłem, że Panie też czytają tego rodzaju literaturę :-)
OdpowiedzUsuńJa lubię, najbardziej Tolkiena, który tak zawyżył poziom, że mało co mi się podoba. :) Jako ciekawostkę dorzucę, że czytając "Władcę pierścieni" miałam liczne sny na kanwie powieściowej akcji, a przy lekturze fragmentu o tym, jak Frodo został ranny, zdrętwiała mi cała ręka. :)
UsuńMam ogromne braki w science fiction i cieszę się bardzo, że wkrótce u Ani będzie Lem.
W przypadku fantasy to może i zawyżył ale i tak ma silną konkurencję w postaci np. Le Guin a w przypadku innych "podgatunków" S-F spokojnie z nim może konkurowac np. Asimov. Co do Lema to się nie wypowiadam bo, o wstydzie, nie czytałem żadnej jego książki.
UsuńTo prawda, Le Guin jest świetna, i nie tyko za sprawą Barańczaka. :) Ja też nie czytałam żadnej książki Lema i liczę na liczne olśnienia. :) O Asimovie słyszałam, opinie o jego książkach są rzeczywiście bardzo zachęcające.
UsuńWarto Asimova spróbowac bo w przeciwieństwie do wielu innych cykli (np. Diuny Herberta, gdzie tak na prawdę tylko pierwsza częśc jest świetna) nie obniża lotów ani na chwilę.
UsuńZastanawiam się, od czego powinnam zacząć? Poczytałam sobie noty w Biblionetce i trudno na coś się zdecydować. Gdyby kryterium był tytuł, bez wahania wybrałabym "Gwiazdy jak pył", ale to nie jest takie proste. :) Czy "Fundacja" to słuszny wybór?
UsuńPoza cyklem "Fundacja" i "Roboty" nic innego Asimova nie czytałem, oba bardzo dobre, tyle że pierwszy znacznie dłuższy.
UsuńTo całkiem sporo, widziałam, że obydwa cykle są obszerne. Zastanawia mnie dziwna numeracja tomów w "Fundacji": tom 1 i 2, potem długa przerwa i tomy 6-10. Zapewne seria powstaje zupełnie nielinearnie, jak "Gwiezdne wojny". :)
UsuńCzyli czytać, ale tylko w oryginale :). Mnie od Czaropisu odstraszyła okładka, wyglądająca jak średnio udany projekt postaci do MMORPG.
OdpowiedzUsuńDlatego przeżyłam szok czytając podziękowania Charltona dla autorów wspaniałej okładki i natychmiast sprawdziłam, jak wyglądał oryginał. :) Tom drugi trochę lepszy.
UsuńOryginalna wersja językowa zdecydowanie wskazana, choć przypuszczam, że najłatwiejsza w odbiorze nie jest.
"Czaropis" czytałam w zeszłym roku i ogromnie spodobał mi się pomysł na magię "lingwistyczną". Zważywszy na język powieści (a może tłumaczenie?) sama nie wiem dlaczego, ale czytało mi się ją świetnie - od pierwszego zdania. Teraz przede mną tom drugi, który już czeka w domu na swoją kolej. W sumie przypomniałaś mi, jak mi się podobało - może poprzestawiam kolejność i sięgnę po Charltona już w październiku :)
OdpowiedzUsuńBtw byłaś może na stronie autora? Z tego co kojarzę bardzo fajnie opisał tam, jak zrodził się pomysł na książkę :)
Właśnie ta lingwistyczna magia mnie urzekła, choć wydaje mi się, że nie wszystko grało w powieści idealnie. Drugi tom podobno znacznie lepszy, mam nadzieję, że pogłoski się sprawdzą. :) Ja też już się zaopatrzyłam i czerwony kapturek kusząco zerka na mnie w kolejce. :)
UsuńPo przeczytaniu informacji na stronie autor wydał mi się bardzo sympatyczną i ciepłą osobą.
Tutaj wspomniane przez Viv informacje autora o genezie powieści. I o dysleksji.
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej zaskoczyła okładka. Dwa razy sprawdziłam, czy aby na pewno weszłam na blog Lirael. Trudno na temat fantazy mi się wypowiadać, bo nie znam, kilka razy próbowałam czytać, ale mi nie podchodziło, widocznie zaczęłam od niewłaściwych lektur.
OdpowiedzUsuńJak wspominałam, mnie też okładka lekko zdruzgotała, ale cieszę się, że nie uległam pierwszemu wrażeniu i nie salwowałam się ucieczką. :) Jeśli eksperymentowałaś np. z powieściami Tolkiena i nie zaiskrzyło, to rzeczywiście nie ma sensu się zmuszać do gatunku, który Ci nie odpowiada.
UsuńNie próbowałam z Tolkienem, z czego wnoszę, że to mistrz gatunku, od którego powinnam zacząć. Może kiedyś przyjdzie i na fantazy czas.
UsuńW każdym razie mnie jego powieści zachwyciły, więc jeśli kiedyś poczujesz potrzebę zajrzenia w te rejony literatury, polecam. :)
UsuńNo proszę, proszę, fantasy u Lirael, jak miło :) Po "Czaropis" już od dłuższego czasu mam ochotę sięgnąć. Jeśli jeszcze kiedyś będziesz miała ochotę na fantasy, serdecznie polecam Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Paczuszkę z nimi mogę wysłać w każdej chwili ;)
OdpowiedzUsuńKlątwa Trudi C. została przełamana i teraz od czasu do czasu na pewno coś przeczytam z tej dziedziny. :) Cieszę się, że przede mną jeszcze Martin. Dobrze pamiętam Wasze entuzjastyczne recenzje.
UsuńWegnera z wielką przyjemnością przeczytam, słyszałam o nim dużo dobrego i z góry dziękuję za paczuszkę. :) Ja z kolei z przyjemnością uraczę Cię "Czaropisem". Jutro napiszę maila.
"Czaropis" jest jedną z tych książek, w których pomysł mnie urzekł, a wykonanie (a w zasadzie tłumaczenie) zirytowało do tego stopnia, że zrezygnowałam z lektury. Nawet sobie wypisałam gdzieś parę koszmarków ku przestrodze... Szkoda wielka, bo właśnie z Le Guin też mi się niektóre wątki skojarzyły, mogło z tego wyjść wielkie, erudycyjne dzieło.
OdpowiedzUsuńCzyli drugiego tomu nie czytałaś? W opinii recenzenta NF jest znakomity. Jeszcze nie miałam okazji się przekonać. Sprawdziłam, że tłumacz ten sam, co napawa mnie lekkim niepokojem, ale, jak wspominałam, mam świadomość, że stanął przed trudnym zadaniem, a rozmiary powieści są przytłaczające. Nie usprawiedliwiam, ale próbuję zrozumieć. :) Najwyraźniej tym razem książki nie puszczono w redakcji. :)
UsuńNie, ale zaczynam się zastanawiać, czy sobie tego nie kupić po angielsku...
UsuńTłumacz zapewne musiał podołać temu, co jest bolączką we wszystkich wydawnictwach - dostał pewnie termin na wczoraj, tekst jest pokaźny, niełatwy, więc oddał prawie surówkę. Redakcja albo była pobieżna, albo żadna, i efekty są. Kto zawinił?...
Acha, odnośnie recenzji w NF - nie chcę niczego sugerować, ale w zasadzie wszystkie książki Prószyńskiego zbierają w NF znakomite recenzje:-)
UsuńWydaje mi się, że przeczytanie tej książki w oryginale to bardzo dobry pomysł. Może ja tak zrobię z tomem trzecim, który ponoć dopiero powstaje. Przypuszczam, że angielskie dialogi brzmią bardziej naturalnie i swobodnie. W wersji polskiej bohaterowie konwersują z lekkością kłusujących hipopotamów.
UsuńPrzedstawiony przez Ciebie scenariusz wydarzeń w wydawnictwie jest bardzo prawdopodobny. Ewidentnie sytuacja wymknęła się komuś spod kontroli, a tym kimś może wcale nie był tłumacz.
Podobno część druga jest pod tym względem w porządku.
Dzięki, ważna informacja o recenzjach w NF. Będę mieć na uwadze. :) Odrobina ostrożności zawsze wskazana.
I teraz widać gołym okiem, dlaczego czasem warto zerknąć do gazet typu "Nowa Fantastyka" - choćby rozdawali tę książkę za darmo, patrząc na okładkę raczej bym nie wzięła... W ogóle wydaje mi się, że literatura tego typu nie ma w naszym kraju szczęścia do okładek. Ja niby wiem, że tam smoki i czary mary, ale to przecież wcale nie musi oznaczać, że odbiorcy są naiwni i infantylni! Czy może musi?
OdpowiedzUsuńJa wszelką fantastykę bardzo, bardzo, choć ostatnio trochę od niej odpoczywam. Na szczęście nie zostałam naznaczona przez Trudi C. (przezornie traktowałam ją nieufnie), ale w zamian przesyciłam się rodzimą produkcją. Ponieważ zaś nie czuję się na siłach zmierzyć się z oryginałem "Czaropisa", mając na uwadze wszystkie powyższe uwagi, chyba tę akurat pozycję odpuszczę.
Masz rację, nasze okładki książek fantasy często wołają o pomstę do nieba. Kicz i schlebianie dość prymitywnym gustom. Zauważyłam jeszcze takie niepokojące zjawisko, że zdarzają się okładki w sposób bardzo luźny związane z powieścią. Ta właśnie taka jest. Owszem, pan z nadmiernie rozwiniętym uzębieniem występuje w książce Charltona, ale pojawia się w roli zdecydowanie epizodycznej. Wydaje mi się, że jest jakiś bank gotowych ilustracji, z którego korzystają wydawnictwa, nie troszcząc się zbytnio o logiczne uzasadnienie.
UsuńDobrze, że nie naraziłaś się na kontakt z twórczością Trudi C. Odnosiłam wrażenie, że jej powieść została wygenerowana przez program komputerowy operujący dość ograniczonym zasobem słów, a nie została napisana przez żywą pisarkę. Pomyślałam sobie, że skoro literatura fantasy zmierza w takim kierunku, to ja wysiadam. Na szczęście okazało się, że nie jest aż tak źle.
W rodzimej produkcji mam wielkie zaległości, mam nadzieję, że stopniowo nadrobię. A "Nowa Fantastyka" zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie (z wyjątkiem ceny), wydała mi się ciekawsza niż kiedyś.
Zobaczymy, czy drugi tom "Czaropisa" okaże się faktycznie arcydziełem.
Wstyd się przyznać, ale ja swoją przygodę z tego typu literaturą mam jeszcze przed sobą:) Chyba jeszcze nigdy nie trafiłam na pozycję, która by mnie odpowiednio wciągnęła. Gratuluję szerokich zainteresowań literackich, można tylko pozazdrościć:)
OdpowiedzUsuńA mój poprzedni komentarz (podobny do tego) w niewyjaśnionych okolicznościach uległ zagładzie:)
Żaden wstyd! :) Nic na siłę, nie ma obowiązku zmuszania się do jakiegokolwiek typu literatury, a akurat w przypadku tego dość łatwo można trafić na książkę nieudaną, która wręcz pogłębi niechęć. Mnie bardzo odpowiadają Tolkien i Le Guin, może kiedyś zechcesz sprawdzić ich książki.
UsuńDziękuję za miłe słowa, ale z braku czasu zainteresowania nie są tak szerokie, jakbym sobie życzyła. :)
Przykro mi z powodu zgładzonego komentarza. Zapewniam, że nie z mojej winy rozpłynął się w cyberprzestrzeni. Niestety, takie przygody z Bloggerem czasem się zdarzają, wielokrotnie miałam wątpliwą przyjemność. :(
Ech, ta Trudi, ta Trudi.
OdpowiedzUsuńZnowu stuprocentowa jednomyślność! :) Na szczęście "Gildia Magów" miała zdecydowanie mniej stron.
UsuńJak to się mówi w moich stronach - majo ludzie szczeńscie :)
UsuńU nas też jak najbardziej majo! :) I jeszcze Lublyn, klypsy, itp. :)
UsuńMagia lingwistyczna? I ja nic o tym nie wiem? ;) Myslalam ze po Urszuli ciezko bedzie cokolwiek wymyslec na ten temat, a tu prosze... Zaraz posprawdzam.
OdpowiedzUsuńA ty powinnas sie chyba przeprosic z Lirael co? Zwlaszcza w swietle tego co piszesz. Garth Nix tez bardzo ciekawie rozwinal koncept magii, jako zywiolu nie do konca kontrolowanego i Znaki Kodeksu i w ogole. To bardzo ciekawa seria i na zasadzie wyjatku srodkowy tom jest najciekawszy z calej serii. Mozna czytac osobno. Gdybym byla nauczycielka polecalabym to gimnazjalistom. Bardzo ciekawy element gotycki, nie jakis horrorowy ale dreszcze wywoluje. Po tych roznych Zmierzchach moze byc ciekawy.
Dla mnie u Urszuli porywająca była poetyckość. Tu jej niestety nie ma, ale poziom przyzwoity. Bardzo jestem ciekawa, jak Ci się spodoba cykl Charltona, jeśli zechcesz przeczytać.
UsuńPrzeproszę się na pewno z Lirael, ale mam pewien problem: boję się rozczarowania. :) Tyle sobie obiecuję po tej serii Nixa, że bardzo łatwo o zawód. Ale wszystkie trzy tomy leniwie prężą się na półce i cierpliwie czekają. Gimnazjalistom nie tylko będę polecać, ale i chętnie pożyczę. A propos w tej chwili hitem są "Igrzyska śmierci" (The Hunger Games). Nie jest to szał porównywalny ze "Zmierzchem", ale wielu uczniów się pasjonuje.
Zaczelam czytac. O, Kindle jest niebezpieczny. Z wlasnym dostepem do Internetu moze ci kupic ksiazke w pociagu na przyklad. Bardzo ladnie/melodyjnie brzmi po angielsku, ach, Grammarian na przyklad. Dla kogos kto kocha gramatyke to poezja sama czytac o "silvery/golden sentences" "your propensity towards compound adjectives" itd. Magia jest kwestia stylu. W naszym swiecie tez ;)
UsuńLirael jest naprawde bardzo przyjemna ksiazka. Na tle innych young adult odbija bardzo pozytywnie. Nie jest to jakis epos rzecz jasna, ale bardzo plastyczny i sympatycznie sie czyta. Nastaw sie n rozrywke i czas sie zmierzyc chyba ;)
Mam nadzieję, że niesforny Kindle spontanicznie kupując Ci książki wybiera je z uprzednio przygotowanej przez Ciebie listy, a nie kieruje się własnym gustem. :)
UsuńCzy "silvery/golden sentences" nie pojawiły się przypadkiem w opisie papugi Shannona? To był przecudny fragment!
Cieszę się, że Ci się podoba i mam nadzieję, że tak będzie do 607 strony włącznie. :)
Postaram się wkrótce zmobilizować do spotkania z Lirael. Zresztą informacje o innych książkach Nixa też brzmią zachęcająco.
Zaintrygowałaś mnie tą recenzją książki będącej przykładem nielubianego przeze ciebie (a także mnie) gatunku literackiego! Jeśli chodzi o literaturę fantasy, to - tak samo jak niektórzy z moich przedmówców - jestem totalną ignorantką... Jednak coraz bardziej skłaniam się do sięgnięcia po dzieła Tolkiena. Od mistrzów powinno się zaczynać nowe przygody lekturowe, a nie słyszałam i nie czytałam dotąd nikogo, kto by kwestionował artyzm Tolkiena:)
OdpowiedzUsuńJa gatunek jak najbardziej lubię, tylko trochę się zniechęciłam i potrzebowałam czasu, żeby odbudować zaufanie. :) Ponad dwa lata. A Tolkiena polecam Ci z całego serca, tylko uprzedzam, że można zapomnieć o całym świecie. :)
UsuńP.S.
Melduję, że książka Anny Reid już zamówiona, dotrze do mnie lada moment.
Ja kwestionuje! ARTYZM Tolkiena to ja kontestuje z calych sil :)
UsuńA ja się w tym artyzmie Tolkiena wręcz zatracam. :)
UsuńWłaśnie sobie uświadomiłam, że wkrótce muszę powtórzyć "Władcę Pierścieni", tym razem po angielsku. Przeczytałam w wersji oryginalnej tylko pierwszy tom i to była zupełnie inna jakość, przy całym szacunku dla Skibniewskiej, którą podziwiam niesamowicie.
Zapomnieć o całym świecie? Czasami tylko o tym marzę:D
UsuńWidzę, że jednak jedna osoba kwestionuje artyzm Tolkiena:) Nie zrażam się tym i mam zamiar sama wyrobić sobie zdanie o jego twórczości.
Jeśli zdecydujesz się na przetestowanie Tolkiena, polecam "Władcę Pierścieni, "Hobbit" to blady cień. :) Życzę Ci niezapomnianych wrażeń. I absolutnie nie oglądaj adaptacji filmowej (notabene świetnej) przed przeczytaniem książki. Lepiej sobie wszystko samodzielnie wyobrazić. :)
UsuńTwoja recenzja spowodowała, że na tę pozycję spojrzałam z całkiem innej strony. Tym bardziej jestem jej ciekawa i mam nadzieję, że długo nie będę musiała czekać, aby ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że powieść Charltona dostarczy Ci niezapomnianych wrażeń. :)
UsuńLirael, podziwiam Cię za to, że zdecydowałaś się lekturę książki z tak odstręczającą okładką.
OdpowiedzUsuńZ zakresu fantasy lubiłam kiedyś bardzo powieści ze Świata Dysku i cykl o Wiedźminie. Z czasem książki tego typu wydały mi się jednak dość wtórne. No i czy nie jest trochę tak (sama wydajesz się to potwierdzać), że tworząc skomplikowane światy autorzy fantasy mają mnie czasu na pogłębienie psychologii postaci?
Zastanawiałam się nawet, czy nie sprokurować jakiejś okładki tymczasowej z gazety. :)
UsuńSapkowskiego też bardzo lubię, ale jak dotychczas tylko cykl o Wiedźminie. Seria husycka nie przemówiła do mnie zupełnie. Pratchett nie do końca mnie zachwyca, choć nie rezygnuję z prób. :)
Masz rację, psychologia postaci niestety nie jest najlepszą strona powieści fantasy. Trudno wyczuć, na ile to brak czasu, a na ile braki warsztatowe pisarzy, ale faktycznie akcent pada na zupełnie inne rzeczy.
Wydaje mi się, że dla autora powieści tego gatunku najgorszą obelgą jest stwierdzenie, że książka jest nudna i stąd wartka akcja jako priorytet, a na bardziej złożone portrety psychologiczne już nie ma szans.
Liczę na wiele wyjątków. :)