11 kwietnia 2011

Joanna Trollope, "Niełatwe zwiazki"

Niełatwo...
Gdyby nie kilkadziesiat ostatnich stron powieści, moja recenzja "Niełatwych związków" Joanny Trollope brzmiałaby w skrócie tak: bezpretensjonalna, niezła powieść psychologiczno-obyczajowa, z dość natrętną tezą, spójnie i logicznie zbudowana, angażująca emocjonalnie czytelnika, z galerią niezapomnianych postaci (chociażby rewelacyjna panna Bachelor!). Akcja powieści obejmuje kilka miesięcy z życia dwu par, w których mężczyźni są znacznie starsi od swoich partnerek: Katie i Jamesa oraz Julii i Hugha, a także ich krewnych i przyjaciół. Wydarzenia mają miejsce w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. W pewną deszczową noc James Mallow potrąca jadąca na rowerze Beatrice Bachelor, co pociągnie za sobą liczne konsekwencje... Unikam stereotypów, ale ta książka wydaje mi się mocno angielska w swej powściągliwości i specyficznym poczuciu humoru, co mi bardzo odpowiada.

Niestety, zakończenie "Niełatwych związków" jest moim zdaniem nieudane. Pod koniec powieściowa materia wypływa autorce między palcami, niczym zbyt rzadkie ciasto. Intencją Trollope było poruszenie w powieści wielu trudnych zagadnień. między innymi: różnice wieku u partnerów, eutanazja, przemoc w rodzinie, wolność jednostki, potrzeba poszukiwania tożsamości, prawo kobiet do stanowienia o własnym losie. Pod wpływem ciężaru problemów i ich liczby konstrukcja książki wyraźnie się rozchybotała. 

Trudno mi było zrozumieć irracjonalne zachowania bohaterów, pozostające w jawnej sprzeczności z budowanym przez wiele stron ich wizerunkiem i przesłaniem "Niełatwych związków". Esteta okazuje się brutalnym sadystą, kobieta, która bezkompromisowo walczy o prawo do bycia sobą, pokornie wraca do roli bluszczu. Oczywiście w życiu zdarzają się takie niespodzianki, ale w przypadku tej powieści wydały mi się sztuczne. Zupełnym nieporozumieniem jest też moim zdaniem wprowadzenie postaci Bluey, trochę na siłę. Tak jakby autorka chciała uatrakcyjnić ostatnie strony powieści.

Nie przypadły mi też do gustu morały tonące w dydaktycznym sosie, podawane w stylu poradników dla kobiet pod hasłem "Jak w życiu osiągnąć sukces". Oto kilka przykładów:
"Masz prawo zmienić się w protagonistkę; masz prawo decydować o swoim życiu."[1]
"Człowiek musi sam położyć kres przymusowi i tyranii, nikt tego za niego nie zrobi."[2]
"Cierpienie wywołane świadomością, że kochasz bardziej niż jesteś kochany, może zostać złagodzone, jeżeli odetnie się źródło miłości."[3]
"Brak w pełni uświadomionego poczucia kontroli nad własnym życiem może wywrzeć destrukcyjny wpływ na psychikę człowieka".[4
Odbioru tekstu nie ułatwia chwilami chropawe tłumaczenie:
"James wyprysnął z wozu i biegiem okrążył maskę."[5]
"Dlaczego nastolaty są tak przeraźliwie kłopotliwe?"[6]
"Byłam bardzo nieużyta wobec Helen, przez telefon".[7]
 ...A zamiast konwalii pojawia się "lilia z górskich dolin".[8] Nauczyłam się też nowego słowa: "sklamrzyć" (lamentować?). Wzmiankowane kłopoty z przekładem trochę mnie dziwią, bo wydaje mi się, że Trollope pisze klarownie i bardzo zwyczajnie. Uprzedzam miłośników stylistycznych rozkoszy, że to błędny adres.

Autorka ma natomiast dar tworzenia sugestywnych opisów ludzi i miejsc za pomocą garstki słów:
"Należała do prawdziwych oksfordzkich starych panien, do ginącego gatunku dystyngowanych, mądrych kobiet, które żyją skromnie w wynajętych pokoikach i oddają się rozmyślaniom". [9]
"Znaleźli Church Cottage stojący na akrze sadu, zmodernizowany siedemnastowieczny dworek z paroma archaicznymi akcentami, dziwaczną heską tapetą i osamotnioną portierą, pozostałością po projektanckim geniuszu Williama Morrisa."[10]
Dużą radość sprawił mi fakt, że akcja powieści toczy się w Oksfordzie, który jest dla mnie miejscem magicznym.  Żałuję, że odwiedziłam go tylko raz w życiu, zaledwie na kilka godzin.  Oto ładny nocny obraz nakreślony przez Trollope : "Oksford zdawał się emanować czarem , pełen uśpionego życia, które buchnie rankiem i rozleje się po ulicach jak światło."[11]

Ktoś kiedyś polecił mi powieści Trollope, twierdząc, że przypominają twórczość Anity Brookner. Nie do końca się zgadzam z tą opinią, choć obydwie panie łączy umiejętność tworzenia przekonywujących portretów psychologicznych i pochylenie nad zwykłymi sprawami zwykłych ludzi. Obydwie tworzą powieści kameralne. Prozę Brookner (przeczytałam dotychczas trzy książki jej autorstwa) odbieram jednak jako subtelniejszą, bardziej elegancką i nastrojową. Powieść Joanny Trollope wydała mi się natomiast łatwiejsza w odbiorze i bardziej zajmująca.

Książki z natrętnym przesłaniem irytują mnie, a w tworzeniu uogólniających praw o ludziach często czai się pułapka. Zdecydowanie wolę utwory, w których autor mniej nachalnie prezentuje prawdy o świecie i człowieku, dając bohaterom i czytelnikom więcej przestrzeni. Mimo wszystko chętnie sięgnę po inne książki autorki "Niełatwych związków", głównie ze względu na stronę obyczajową i budzące sympatię postacie.
____
[1] Joanna Trollope, "Niełatwe związki", tłum. Grażyna Jagielska, Amber, 1992, s. 109.
[2] Tamże, s. 119.
[3] Tamże, s. 301.
[4] Tamże, s. 158.
[5] Tamże, s. 7.
[6] Tamże, s. 25.
[7] Tamże, s. 58.
[8] Tamże, s. 162. 
[9]  Tamże, s. 7.
[10] Tamże, s. 31-32.
[11] Tamże, s. 173.

Moja ocena: 4
 

10 komentarzy:

  1. Kurde blade, jakie ty recenzje piszesz..ręce opadaja, chciałabym tak umieć detalistycznie, pod lupą i ciekawie zarazem. Pozdrawiam. ( jesteś po polonistyce?)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wymiękam przy Twoich recenzjach:D. Prawie każdą opisywaną przez Ciebie książkę, wpisuję na listę "chcę przeczytać" lub "muszę kupić". Tym razem nie będzie inaczej:)
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja się chyba na książkę nie skuszę, choć recenzja świetna. Poczekam - może wynajdziesz coś lepszego tej autorki, przetestujesz i napiszesz: tym razem nie tylko przekonywujące portrety psychologiczne, ale i świetnie skonstruowana fabuła:)

    OdpowiedzUsuń
  4. ~ MONIKA SJOHOLM
    Dzięki! :) Cieszę się, że recenzje budzą zainteresowanie.
    A w kwestii Twojego pytania, pozwól, że kilka rąbków tajemnicy pozostanie nieodkrytych. :)

    ~ kasandra_85
    To bardzo miłe, że książki, które czytam, wydają Ci się na tyle interesujące, by kiedyś po nie sięgnąć. Ta pochodzi z biblioteki, ale widziałam edycję z inną okładką, nawiasem mówiąc znacznie gorszą, więc musiała zostać wznowiona.

    ~ viv
    Sądzę, że nie poniesiesz wielkiej straty. :) W moim odczuciu fabuła szwankuje u Trollope. Sądzę, że to nie jest jej najlepsza powieść. W każdym razie obiecuję drobiazgowo relacjonować swoje spotkania z twórczością brytyjskiej pisarki.

    OdpowiedzUsuń
  5. No nie mogę, właśnie wyobraziłam sobie Jamesa wypryskującego z wozu... Po samą książkę nie sięgnę przez "natrętne przesłanie", ale po jej inne powieści być może, być może. Sama recenzja, jak zwykle, smakowita :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wstęp i zdjęcie przykuwające uwagę do powieści, potem kilka przemian w fabule na krawądzi akceptacji, a na końcu zbiór zdań powodujących "prychanie przy ekranie".- ekstra:) Przyłączam się do głosów wyżej, iż po książkę raczej nie siągnę:)
    Swoją drogą ciekawy masz pomysł z zamieszczaniem zdjęć autorów książek- nazwisko nabiera wymiaru 3D :)

    OdpowiedzUsuń
  7. ~ grendella
    Mnie natomiast zafascynowało słowo "sklamrzyć". zastanawiam się, jaki sens ma użycie rzadko spotykanego archaizmu w powieści rozgrywającej się w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Pojawił się przynajmniej dwukrotnie.

    ~ Pemberley
    Lubię kojarzyć twarz z nazwiskiem, stąd pomysł na zdjęcia. Mam nadzieję, że żaden pisarz ani fotograf nie zaprotestuje.
    A powieść Trollope bez żalu można z planów czytelniczych wykreślić. ewentualnie potraktować wybiórczo i relaksacyjnie.

    OdpowiedzUsuń
  8. przyznam sie, ze lubie czytac ksiazki pani T. niewiele z nich potem pamietam, ale czyta sie dobrze

    a oksford rpezentuje sie swietnie na filmach z inspektorem morse'm, a pózniej z zastepujacym go sierzantem lewis'em

    OdpowiedzUsuń
  9. ~ blog sygrydy dumnej
    W moim przypadku też na jednej powieści raczej się nie skończy. Ta akurat nie zalicza się do najbardziej cenionych książek autorstwa Trollope.
    Serialu oksfordzkiego, o którym wspominasz, nie ogladałam, ale ostatnio mnie zupełnie nie ciągnie do telewizji.

    OdpowiedzUsuń
  10. Spoko:) Tajemnice muszą być, nie wszystko trzeba odsłaniać. jestem za :) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń