27 kwietnia 2011

Romesh Gunesekera, "Monkfish Moon"


  Połykając ciszę [1],  
czyli lankijski batik

W czasie pamiętnego spotkania autorskiego Jacek Dehnel ubolewał nad tym, że Polacy zdecydowanie niżej cenią opowiadania niż powieści, a  często zdarza się, że krótsze formy bywają bardziej udane. Jako przykład podał utwory Pawła Huelle i Olgi Tokarczuk. U siebie widzę podobną tendencję - czytam zdecydowanie więcej powieści.  Jestem ciekawa, co sądzicie o opowiadaniach i nowelach? Wiem, że są czytelnicy, którzy chronicznie ich nie cierpią.

Ja lubię krótsze formy prozatorskie. Uważam, że wbrew pozorom nie są wcale łatwiejsze do napisania. Kilkusetstronicowy utwór skuteczniej zamaskuje niedociągnięcia. W opowiadaniu widać je jak na dłoni. Susan Hill w "Howards End is on the Landing" wyznała, że napisanie opowiadania jest dla niej nieskończenie trudniejsze niż stworzenie powieści.[2]

Znaleziony przeze mnie na półce Biblioteki Brytyjskiej "Monkfish Moon" dowodzi, że zbiór opowiadań może konkurować z poczytniejszymi powieściami. Zawiera dziewięć utworów. Mnie najbardziej urzekły opowiadania "Captives", "Batik" i "Carapace". Najmniej spodobał mi się utwór tytułowy. Akcja opowiadań toczy się w Sri Lance (dawny Cejlon), ale również w Europie, gdzie żyją emigranci. Autor przedstawia ich rozterki i tęsknotę za bliskimi. Już kiedyś zwierzałam się z fascynacji literaturą związaną z Indiami, więc nie zdziwi Was to, że "Monkfish Moon" zainteresował mnie od pierwszego wejrzenia.

Na pierwszy rzut oka Sri Lanka wydaje się rajską krainą z folderów biur podróży.  Nazwa państwa w sanskrycie oznacza olśniewający kraj i trudno o lepszy epitet. W rzeczywistości jednak historia tego kraju jest smutna i dramatyczna. Autor opowiadań przedstawia wpływ polityki i wewnętrznych konfliktów, na życie zwykłych ludzi. Egzotyczna przyroda - dżungla, papugi wokół drzewa mangowca, gwiazdy jak małe lusterka, które są tak blisko, że prawie można ich dotknąć, rozmaite kwiaty z nagietkami włącznie - jest dyskretnym świadkiem i tłem wydarzeń.

Rzadko zdarza się, żeby autor otaczał swoich bohaterów tak pogodną czułością jak Gunesekera. Portrety bohaterów są dość szkicowe, ale subtelne i pełne ciepła. Postaci nie wyróżniają jakieś niezwykłe cechy czy przygody. To zwykli ludzie, ale trudno ich zapomnieć. Ray i Siri, starsi panowie dwaj, których połączyła przyjaźń mimo różnic społecznych, właściciel hotelu, oczarowany przez przyjezdną Angielkę, Nalini zatroskana brakiem uwagi ze strony męża, pochłoniętego polityką, dziewczyna, która musi dokonać wyboru między swoim chłopakiem, beztroskim kucharzem Vijayem a Anurą Perrerą, który jest bogaty i mieszka w Australii... Powtarzającym się motywem jest ambiwalentny stosunek do Wielkiej Brytanii i brytyjskości - z jednej strony wrogość, z drugiej fascynacja.

Książkę odradzam miłośnikom literackiego "mocnego uderzenia". Te kameralne historie przypuszczalnie Was znudzą. Jeśli natomiast lubicie delikatnie snującą się nić opowieści, zbiór "Monkfish Moon" powinien Wam się spodobać. Proza Romesha Gunesekery raczej nie wdziera się hurmem do serca czytelnika. Robi to cicho, spokojnie i krok po kroku.

Opowiadania napisane są bardzo prostym językiem, chwilami przypominają wręcz graded readera, ale precyzyjnym, a jednocześnie poetyckim i pięknym. Bez ocierania się o kicz i bez taniego sentymentalizmu. Prostota i subtelność - te dwa słowa dobitnie streszczają moje wrażenia z lektury "Monkfish Moon". Delikatny rysunek ludzi i zdarzeń oraz wielowarstwowość kojarzy się z batikiem, który notabene odgrywa symboliczną rolę w jednym z opowiadań. Występuje również w jego tytule.

Zbiór "Monkfish Moon" kilkakrotnie przywoływał mi na myśl opowiadania Jhumpy Lahiri, zwłaszcza z "Tłumacza chorób".  Utwory Gunesekery w tym porównaniu wypadają nieźle. Są bardziej wyciszone, mniej melodramatyczne. Aby streścić każde z nich wystarczy nie kilka zdań, lecz kilka słów. Pod powierzchnią tych krótkich powiastek kryje się drugie dno z wielkimi tęsknotami i namiętnościami, o których nikt nie mówi wprost.

"Życie to garść opowiadań, które udają, że są powieścią"[3] - ten anonimowy cytat zanotowała kiedyś Susan Hill na okładce notesu. Opowiadania ze zbioru "Monkfish Moon" nic nie udają i na tym polega ich urok.
_______
[1] Romesh Gunesekera, "Monkfish Moon", Granta Books, 1998, s. 16.
[2] Susan Hill, "Howards End is on the Landing", Profile Books, 2010, s. 99.
[3] Tamże, s. 99.

Moja ocena: 4 

19 komentarzy:

  1. Nie słyszałam o tej książce, ale po recenzji z przyjemnością ją przeczytam:). Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  2. ~ kasandra_85
    Mam nadzieję, że uda Ci się ją zdobyć. Szkoda, że jeszcze żadna książka tego autora nie została przetłumaczona na język polski.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja opowiadania lubię i nie lubię, Lubię Mastertona czy Edgara Allana Poe, jednak zdecydowanie powieści u mnie wiodą prym :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie lubię opowiadań i bardzo rzadko daję się namówić na przeczytanie czegoś innego niż powieści. Właściwie nie wiem skąd ta niechęć się bierze. Może dlatego, że w opowiadaniu nie zdążę polubić bohaterów? Wczuć się w ich losy? Sama nie wiem, ale uwielbiam powieści, im grubsze tym lepsze :)

    OdpowiedzUsuń
  5. U Ciebie zawsze mogę liczyć na przeczytanie recenzji jakiejś książki, o której nigdy wcześniej nie słyszałam;))

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja należę do tych osób, które opowiadania lubią. A nawet bardzo. Lubię kondensację, esencję i sedno krótkich form. I zgadzam się ze stwierdzeniem, że takie krótkie formy literackie wymagają od autora bardzo dobrego warsztatu - w powieści wszystko można zamaskować, przegadać, pokryć setkami słów, opisów itd - w opowiadaniu każde zdanie musi być przemyślane, każde słowo na swoim miejscu...

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo lubię opowiadania i krótkie formy. Jakby się tak zastanowić to może nawet je preferuję :) Od opowiadań rozpoczęłam przygodę z Murakamim i zdecydowanie wolę jego krótkie formy niż powieści. Te niedopowiedziane zakończenia, fantasmagoryczne, surrealistyczne obrazy zamkniete w kilkunastu stronach - to jest właśnie to co mnie pociąga w jego opowieściach.

    Przede wszystkim jednak zaczytuję się nałogowo opowiadaniami Singera, które również wolę od jego powieści. Ten człowiek to miał dopiero gawędziarski talent... niepowtarzalne...

    OdpowiedzUsuń
  8. ~ toska82
    U mnie też wyraźna liczebna przewaga powieści. Nie mam jednak alergii na krótsze formy. :) Czasem bywa tak, że obiecuję sobie czytać te opowiadania w niewielkich dawkach, a potem pochłaniam je w ciagu jednego wieczoru. :)

    ~ Dosiak
    To ciekawe. Już kilka razy zetknęłam się z niechęcią wobec opowiadań i nowel. Oczywiście nie namawiam, bo sama mam gatunki, po które sięgam z oporami.
    U mnie z przywiązaniem do postaci literackich jest trochę inaczej. Są takie opowiadania, nawet dość krótkie, których bohaterowie zostali ze mną na zawsze. Jeden z przykładów to "Jabłoń" Galsworthy'ego. W moim przypadku to raczej intensywność sympatii wobec postaci, emocjonalne zaangażowanie ma większe znaczenie, ale podobnie jak Ty za opasłymi książkami wręcz przepadam.

    ~ Scathach
    Do ubiegłego tygodnia nigdy w życiu nie słyszałam o twórczości Romesha Gunesekery, tak więc mam przewagę tylko kilku dni. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. ~ Nemeni
    W pełni się z Tobą zgadzam, wyraziłaś dokładnie to, co czuję wobec opowiadań i nowel. Kondensacja, esencja i sedno. Z drugiej strony dobrze skonstruowana powieść też wymaga wiele wysiłku ze strony autora.
    Nie tylko Polscy czytelnicy nie przepadają za krótkimi formami prozatorskimi. Susan Hill pisze, że u nich też wydawcy patrzą na nie bez entuzjazmu ze względu na mniejszą sprzedaż.

    ~ Sempeanka
    Moje odczucia są bardzo podobne do Twoich, ale jeśli chodzi o preferencje to chyba jednak nie potrafiłabym wybrać, bo trudno o wspólny mianownik. Twórczość Murakamiego poznałam za sprawą tylko jednej powieści ("Na południe od granicy, na zachód od słońca"), ale będę pamiętać o polecanych przez Ciebie krótkich formach. Wydaje mi się, że fantastyka i surrealizm świetnie sprawdzają się w opowiadaniach.
    Bardzo Ci jestem wdzięczna za informację o opowiadaniach Singera, nie wiedzieć czemu kojarzyłam go tylko z powieściami. Z przyjemnością sobie je poczytam, bo to co o nich piszesz, silnie mnie do tego mobilizuje. Oczywiście podzielę się wrażeniami.

    OdpowiedzUsuń
  10. Lubię książki w takich klimatach i z pewnością spodobałyby mi się te opowiadania.
    Szkoda tylko, że ich nie przetłumaczonooo :-(.

    Co do opowiadań, to rzeczywiście spotkałam się z taką opinią, sama też czasem przyłapuję się na jakiejś dziwnej niechęci do nich; do tego, że jednak wolę powieść. Czytam, ale jest ich zdecydowanie mniej, niż powieści.

    OdpowiedzUsuń
  11. Opowiadanie z pewnością trudniej napisać niż powieść. Sama nie przepadam za nimi, ze względu na krótką formę. Ledwie się wciągnę i "zadomowię", opowieść się kończy, pozostawiając mi uczucie niedosytu. Czytałam i takie opowiadania, które mi się bardzo podobały, i takie, które wcale - reakcja jest zawsze jednakowa. Poza tym nie umiem od razu przeskoczyć z jednej opowieści do drugiej, muszę mieć czas na przemyślenie, przetrawienie. Jeśli zacznę od razu czytać następną, nie będę mogła się na niej skupić. W ten sposób forma ogranicza czas, jaki przeznaczyłam na czytanie, a tego bardzo nie lubię.

    OdpowiedzUsuń
  12. ~ Oleńka
    Język "Monkfish Moon" jest naprawdę prosty i sądzę, że nawet przy skromnej znajomości angielskiego można te opowiadania przeczytać. W każdym razie zachęcam do spróbowania.
    Nie prowadziłam wprawdzie skrupulatnych statystyk, ale przewaga powieści jest u mnie też widoczna. :)

    ~ Eireann
    Słuszne spostrzeżenie na temat niedosytu. Z tym, że moim zdaniem niedosyt czasem bywa przyjemnym uczuciem. :)
    Opowiadania dają sporą przestrzeń, którą czytelnik może "zagospodarować" swoją wyobraźnią. W kilkusetstronicowej powieści tej przestrzeni jest jednak znacznie mniej. :)
    Ciekawą rzeczą jest też dobór opowiadań do tomiku i odpowiedni ich układ. I tu gusty czytelnicze nie zawsze pokrywają się z intencjami autora - w przypadku "Monkfish Moon" opowiadanie tytułowe, które chyba twórca uznaje za szczególnie ważne, mnie podobało się najmniej.
    Przeskakiwanie czasami bywa niemiłe, to prawda. Dlatego też staram się czytać zbiory opowiadań na raty, co nie zawsze się udaje, bo niekiedy trudno się oderwać.

    OdpowiedzUsuń
  13. Niestety - przez 10 lat swojego życia system narzucił mi naukę rosyjskiego (czego w sumie nie żałuję), dlatego mój angielski jest naprawdę bardzo słaby...(czego żałuję...).

    Tak że raczej się nie skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  14. ~ Oleńka
    Mam nadzieję, że coś Gunesekery zostanie przetłumaczone na język polski, ale to nie jest twórczość, która w sposób krzykliwy zwraca na siebie uwagę. Któraś z jego książek kandydowała do Bookera,więc szanse na międzynarodową sławę rosną. ;) Sam autor też wydaje mi się osobą skromną, raczej nie szuka poklasku. Nawet nie aktualizuje swojej strony internetowej. :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja bardzo lubię opowiadania (oczywiście dobre opowiadania) i ogromnie cenię autorów, którzy potrafią takie dobre opowiadanie napisać.

    W krótkiej formie nie można pozwolić sobie na to, żeby zapomnieć zamknąć jakiegoś wątku, na który nie ma się pomysłu, co w powieściach nie zwraca takiej uwagi (a mnie niemożebnie denerwuje).

    Zbieram dobre opowiadania jak muszelki, obracam je w pamięci, obmacuję, badam fakturę i analizuję i uwielbiam do nich wracać. :)

    OdpowiedzUsuń
  16. ~ Ysabell
    Muszelkowe skojarzenie nader trafne! Podoba mi się bardzo.
    Myślę, że w przypadku wielu opowiadań dopiero takie powroty uzmysławiają nam więcej walorów warsztatu pisarza, bo w mniejszym stopniu pasjonujemy się fabułą. Uwielbiam opowiadania, których nastrój zostaje ze mną na długo.
    Ja też czuję się dziwnie, kiedy niektóre wątki bezsensownie zanikają, czuję są wtedy tak, jakby przerwano opowieść w pół słowa.

    OdpowiedzUsuń
  17. Zgadzam się z Tobą, że dobre opowiadanie napisać trudno. Doceniam walory literackie krótkich form, ale za ich czytaniem tak naprawdę nie przepadam. Choć kiedyś było odwrotnie. Chyba tak faza po prostu...

    OdpowiedzUsuń
  18. ~ grendella
    A u mnie chyba właśnie faza przeciwna, bo na opowiadania mam spore zapotrzebowanie. Wypożyczyłam też inną książkę Romesha Gunesekery i wydaje się, że choć to powieść, zbudowana jest z takich krótszych form, co mnie bardzo cieszy.

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja opowiadania lubię i nie lubię, Lubię Mastertona czy Edgara Allana Poe, jednak zdecydowanie powieści u mnie wiodą prym :)

    OdpowiedzUsuń