24 listopada 2012

Marginesy trochę za wąskie (Adam Szczuciński, "Włoskie miniatury")

Marginesy trochę za wąskie
„Włoskie miniatury” Adama Szczucińskiego to impresje z podróży nie tylko do Italii. Autor dzieli się wspomnieniami również z Hiszpanii i Algierii. W krótkich esejach utrwala ulotne chwile, z których utkana jest wędrówka, i zachęca do odkrywania miejsc, jakich na próżno szukać w cukierkowych folderach. Zdecydowanie bliżej mu do zamyślonego, wrażliwego flâneura, który niespiesznie czyta miasto, niż współczesnego turysty bezrefleksyjnie zaliczającego kolejne atrakcje. Krajobrazy, budowle, dzieła sztuki i spotykani ludzie odgrywają ważną rolę, ale to nie wszystko. Okazuje się, że „pisanie o Włoszech, o włoskich podróżach jest zdawaniem samemu sobie relacji z tego, co w życiu ważne, istotne, piękne”[1]. Szczuciński wędruje więc nie tylko po ulicach Sieny czy San Gimignano, ale jednocześnie przemierza labirynt własnych myśli i skojarzeń. Refleksjom towarzyszą czarno-białe zdjęcia, odbiegające od naszych wyobrażeń o typowej fotorelacji z wyprawy na południe Europy.

Peregrynacje autora „Włoskich miniatur” przypominają literacką pielgrzymkę. Bardzo podoba mi się pomysł czytania książek w miejscach, które są z nimi związane.  Lektura „Don Kichota” w Segowii i Madrycie, „Lamparta” na Sycylii i opowiadań Herlinga-Grudzińskiego w Neapolu dostarczyła Szczucińskiemu wielu wzruszeń. Już kiedyś chwaliłam się, że miałam szczęście zachwycać się „Pokojem z widokiem” we Florencji, więc w pełni rozumiem entuzjazm autora. Tymczasem niepokojąco szybko rozbudowuję mapę miejsc, do których warto pojechać nie tylko z przewodnikiem w plecaku, ale i z powieścią czy tomem wierszy.

Duże wrażenie zrobiły na mnie erudycja i elokwencja Adama Szczucińskiego, który zawodowo nie ma nic wspólnego ze słowem pisanym. Jest doktorem medycyny, neurologiem, a literatura to bezinteresowna pasja, a nawet więcej: „książki są jak maska tlenowa, głęboki, swobodny oddech, gdy ciało jest już pod wodą”[2]. Lista nazwisk pisarzy, do których odwołuje się w studwudziestostronicowej książce, budzi respekt, jednak przeszkadzał mi nadmiar cytatów. Na pewno opisywane miejsca i ludzie onieśmielają, ale chwilami miałam wrażenie, że nabożna cześć trochę paraliżuje autora i nie pozwala mu w pełni rozwinąć skrzydeł. Mottem książki są słowa Pawła Hertza. On też skromnie określa się tylko jako czytelnika, „który zapisuje swoje uwagi i medytacje na marginesach cudzych dzieł"[3]. Szacunek dla autorytetów jest cenny, ale żałuję, że Szczuciński trochę częściej nie wychodził poza marginesy. W tych osobistych fragmentach jest autentyczny i błyskotliwy. Mam nadzieję, że w następnej książce marginesy będą trochę szersze.

We „Włoskich miniaturach” znalazłam sporo ciekawych tropów literackich. Na przykład „Lampart” (według najnowszego przekładu „Gepard”) Lampedusy, który już od dawna czeka na przeczytanie, teraz kategorycznie domaga się mojej uwagi. Problem w tym, że nie mogę go wytropić w wypiętrzonych osuwiskach książek. Ale największe odkrycie to Josif Brodski. Do tej pory znałam tylko garść wierszy i wiedziałam, że bardzo chcę przeczytać „Znak wodny”. To stanowczo za mało. Na pewno warto spojrzeć na Włochy oczami człowieka, który zawsze przynosił Annie Achmatowej róże i twierdził, że na zdjęciu z bankietu po wręczeniu Nagrody Nobla wygląda jak kot, który właśnie najadł się ryby.
_________________
[1] Adam Szczuciński, Włoskie miniatury, Fundacja Zeszytów Literackich, 2008, s. 61.
[2] Tamże, s. 19. 
[3] Tamże, s. 4.

Moja ocena: 4+
Adam Szczuciński
[Źródło zdjęcia]

34 komentarze:

  1. Na czas podróży przeważnie dobieram lektury "na przekór", pewnie we Włoszech czytałabym coś skandynawskiego.;) Niemniej podoba mi się uzupełnianie wycieczek stosowną lekturą w wykonaniu innych. Jeszcze ciekawsze jest zwiedzanie wymuszone przez lekturę właśnie. Albo wycieczki śladami pisarza lub bohatera. Widzę tu niszę turystyczną do zagospodarowania na rodzimym gruncie.;)
    "Lamparta" mogę podesłać, trafił mi się niedawno z darów czytelników w bibliotece.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś skandynawskiego we Włoszech to mogłoby być ciekawe doznanie. :) Mam nadzieję,że nie skończyłoby się szokiem termicznym.
      Literackie uzupełnianie wycieczek to świetny pomysł. Problemem mogłyby okazać się fundusze, bo na przykład "Lalkę" powinno się czytać w Warszawie, a "Wszystko dla pań" w Paryżu, a zdecydowanie nie są to lektury na jeden wieczór. :)
      Widziałam ofertę jakiegoś polskiego biura organizującego literackie wycieczki po Europie, więc nisza powoli się zapełnia.
      Bardzo Ci dziękuję za pomocną dłoń z Lampedusą, ale mój "Lampart" kwili gdzieś bliziutko, więc na pewno go w końcu znajdę.:) Jeśli mi się nie uda, dam znać.

      Usuń
    2. Kwili? A może zniecierpliwiony porykuje i parska?;

      Myślałam o wycieczkach literackich w Polsce, więc wydatki byłyby mniejsze.;) Na pewno dałoby się zorganizować w Lublinie trasę śladami Czechowicza.;) I jest to jakiś pomysł na wypromowanie mniejszych miast.
      Kiedyś pisałam o zwiedzaniu Wrocławia śladami Mocka, wczoraj mi się przypomniało, że kiedyś w Gdańsku poszłam tropem Hanemanna - dzielnica willowa przy ul. Polanki całkowicie odbiegała od moich wyobrażeń.;( Ale to ryzyko wliczone w akcję.;)

      Usuń
    3. Niestety, kwili. Porykiwanie i parskanie pozwoliłoby natychmiast go zlokalizować. :)
      Wspominany przeze mnie kilkakrotnie Teatr NN organizuje co roku spacer szlakiem "Poematu o mieście Lublinie" Czechowicza. Tutaj więcej na ten temat.
      Szkoda, że gdańska wyprawa Cię rozczarowała. W dzielnicy willowej przy ul. Polanki mieszkają chyba państwo Wałęsowie?
      Ciekawy byłby też wyjazd do Łodzi z "Ziemią obiecaną".

      Usuń
    4. Wycieczka Gdańska mnie nie rozczarowała, właściwie Polanki to był jedyny zgrzyt (ak, państwo W. tam mieszkają). Na szczęście z "Hanemannem" wiąże się parę innych miejsc. Wtedy skupiłam się na Chwinie, a jest przecież jeszcze choćby Grass i Huelle.;)
      Czechowicz na pewno zasługuje na takie spacery. W stolicy co roku organizowane są zabawy plenerowe śladem różnych pisarzy, w tym roku chyba był to Konwicki.
      Na wycieczkę łódzką zapisałabym się pierwsza.;)

      Usuń
    5. Tudzież "Panienka z okienka" Deotymy. :) Też gdańska sceneria. W ogóle to żałuję, że tak słabo znam Gdańsk. Zrobił na mnie duże wrażenie.
      Wycieczka szlakiem Konwickiego mogłaby być bardzo ciekawa, też chętnie bym się zapisała. :)
      Łódź w ogóle wydaje mi się miastem trochę niedocenianym. Byłam 2 razy i za każdym razem atmosfera silnie do mnie przemówiła.

      Usuń
    6. Możemy się skrzyknąć i zorganizować coś wspólnie.;)

      Usuń
    7. Spotkanie klubu czytelniczego odbyłoby się w formie dyskusyjnych promenad po Piotrkowskiej. :)
      A tak serio to pomysł wyśmienity. Może w najbliższe wakacje uda się coś zorganizować.

      Usuń
    8. Przyjrzę się pod tym kątem "Wniebowstąpieniu" Konwickiego. Serio.

      Usuń
    9. To świetnie!
      Pójdźmy za ciosem: "Krakowskie Przedmieście pełne deserów" Rudnickiego plus degustacja w kilku wybranych punktach gastronomicznych. :) Nigdy nie czytałam tej książki, a tytuł działa na mnie magnetycznie. :)

      Usuń
    10. Zamiast spalić kalorie podczas spaceru pochłoniemy kolejne.;( To nie fair!;)

      Usuń
    11. Natychmiast je spalimy w żarliwej dyskusji. :)

      Usuń
    12. Lirael, jak się cieszę, że wspominasz Panienkę z okienka. Uwielbiałam kiedyś tę książkę, a wydawało mi się, że absolutnie nikt poza mną jej nie czytał! :)

      Usuń
    13. Książka była bardzo sympatyczna, podobnie jak film z Polą Raksą. :)

      Usuń
  2. „książki są jak maska tlenowa, głęboki, swobodny oddech, gdy ciało jest już pod wodą” - jak dobrze go rozumiem!
    Świat literacki jak żaden inny nadaje się do tego, aby zaczerpnąć w nim oddechu przed walką z tym, z czym musimy mierzyć się na co dzień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też bardzo spodobał się ten fragment. Biorąc pod uwagę zawód Szczucińskiego takie zatopienie w literaturze na pewno pomaga mu zapomnieć o codzienności, w której na pewno stresów pod dostatkiem.

      Usuń
  3. Seria podróżniacza "Zeszytów Literackich" jest jedną z moich ulubionych. Nad książką A. Szczucińskiego zastanawiałam się przy którychś zakupach, ale w końcu wygrał Muratow :)
    "Lamparta" czytałam wiele lat temu i choć mnie zaciekawił i ujął, to myślę sobie, że chętnie bym wróciła do tej lektury.Ciekawa jestem Twojej opinii. Iosifa Brodskiego warto poznać lepiej i też to sobie obiecuję. Czytałam jego "Dyptyk petersburski" i jeden z tych dwóch esejów poświęcony jego rodzicom straszliwie mnie wzruszył, a drugi dotyczący Petersburga wiele wyjaśnił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje zdanie o tej serii jest identyczne jak Twoje. Przepadam za nią. Wizualnie nie rzuca na kolana, ale to są prawdziwe skarby. Muratow też na pewno wyśmienity. Petersburski fragment Brodskiego czytałam u Ciebie z prawdziwym zachwytem.
      Ostatnio po raz kolejny natknęłam się na peany na temat "Lamparta", więc to jest chyba przeznaczenie. :) Podobno niezła jest też adaptacja filmowa.

      Usuń
  4. Przyznam, że zobaczywszy recenzję Włoskich miniatur Szczucińskiego - spojrzałam najpierw na ocenę obawiając się, że może Tobie książeczka się nie spodobała. A tu niespodzianka- mamy bardzo podobne zdanie na temat książki. Ja doskonale rozumiem to czytanie książek z miastem w tle (to są jedne z najpiękniejszych wakacyjnych przeżyć- odnajdywanie śladów pisarzy poprzez ich literackich bohaterów). I podobnie, jak ty zainteresowałam się J. Brodskim (o którym czytałam wcześniej u Herberta). Niestety w mojej bibliotece nie znalazłam ani jednej jego książki, za to właśnie wczoraj zamówiłam internetowo. Także chylę czoła przed oczytaniem i erudycją autora, zwłaszcza, że jest człowiekiem "spoza branży literackiej". Zainteresował mnie również H.Grudziński.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam Twoją recenzję i bardzo ucieszyłam się, że bardzo podobnie odebrałyśmy tę książkę. Widziałam u Ciebie w komentarzach, że styl autora nie wszystkich zachwyca. Czasami bardziej przypomina poezję niż prozę. Mnie to odpowiadało, nawet bardzo, ale oczywiście rozumiem brak entuzjazmu. :)
      Podróże z książką to coś pięknego, a szczególnie w Twoim wykonaniu - mam tu na myśli na przykład Twoją relację z Paryża z tegorocznych wakacji.
      Bardzo się dziwię, że książki Brodskiego nie są u nas łatwe do zdobycia. Zwykle Nobel jest gwarancją licznych wydań, a tym razem niekoniecznie. W zacytowanych przez Szczucińskiego fragmentach urzekł mnie jego styl, a i jako człowiek wydał mi się postacią nietuzinkową i pełną ciepła.
      Niedawno zaopatrzyłam się w trzy obłe tomiska dziennika Herlinga-Grudzińskiego i jestem zachwycona.
      Oczytanie Szczucińskiego budzi wielki podziw. Tym bardziej, że on nie czyta zwyczajnie tych książek o Włoszech, on nimi autentycznie żyje na co dzień, co widać jak na dłoni we "Włoskich miniaturach".

      Usuń
  5. Co by Ci nie zginęło w "wypiętrzonych osuwiskach książek", nie powinno narzekać, bo to miła przestrzeń.:)
    Zainteresowały mnie zbyt wąskie marginesy. Przytakuję intuicyjnie Twojej diagnozie. Ale zapamiętuję Szczucińskiego. Może kiedyś wpadnie w ręce. Bo to z dwojga niedosytów (za mało autora lub za dużo, za to z brakiem treści) wolę ten, który ma świadomość przeszłości. Dawno nie czytałam niczego z tej serii. A najsilniej kojarzy mi się właśnie z Brodskim i weneckim "Znakiem wodnym". Uśmiech (międzyplanetarny) dla Najedzonego Kota. :)
    Pozdrawiam, Lirael!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przestrzeń miła, ale trochę groźna. Właśnie za mną jeden stosik ostrzegawczo trzeszczy, więc jeśli wiadomość zostanie przerwana w połowie, będzie wiadomo, z jakiej przyczyny. :)
      Szczucińskiego zapamiętaj koniecznie, mam wrażenie, że "Włoskie miniatury" mogłyby Ci się spodobać. Jako ciekawostkę dodam, że autor mieszka w Poznaniu. Nie wiem, czy wszyscy poznańscy lekarze na zawołanie cytują Herberta czy Brodskiego i życzę Ci, żebyś nie miała okazji się o tym przekonać, ale to miłe.
      Szczuciński na pewno zalicza się do pisarzy skromnych i świadomych własnych ograniczeń.
      Mój apetyt na "Znak wodny" wzrósł zdecydowanie. Wprawdzie powinno się go zapewne czytać w Wenecji, ale i tak spodziewam się wspaniałej książki.
      Szukałam zdjęcia z Najedzonym Kotem, ale nie znalazłam. :(
      Ja też pozdrawiam!
      P.S.
      W piątek pod szkołą stała tajemnicza furgonetka z napisem REN. :)

      Usuń
  6. :)) Gdy będę sławna, skontaktuję się z furgonetką i albo upomnę się o prawa do nazwy i zażądam tantiem (wersja z wodą sodową) albo złożę pod napisem swój autograf (wersja bez sodówki). Trzecia wersja: nie będę sławna i nigdy się z kierowcą RENowej furgonetki nie spotkam. Choć raz w Zamościu mi mignął. Może coś być na rzeczy, bo znam kilku poznańskich lekarzy cytujących Herberta (przynajmniej jeden przypadek jest funkcją mego pośrednictwa). Właściwie oni bardziej znają niż cytują, bo jednak nie zawsze można. Super, że Szczuciński jest z Poznania. To zwiększa procent poznaniaków-literatów. Jestem za. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kontakt nawiąż już teraz i zaproponuj dyskretne promowanie firmy REN na swoim blogu. Na przykład pisząc o jakiejś książce wspomnisz mimochodem, że przesyłkę dostarczono Ci wiadomą furgonetką. :) Zresztą to nie jest tylko samochód dostawczy, widuję też kilka osobowych.
      Gdyby lekarz zacytował mi Herberta, popadłabym w takie odrętwienie z wrażenia, że przeprowadzenie tzw. wywiadu byłoby niemożliwe. Jeśli kiedyś będę musiała skorzystać z usług poznańskiej służby zdrowia, profilaktycznie zabiorę ze sobą tomik Herberta albo Brodskiego, żeby w razie czego zaripostować poetycko. :)

      Usuń
  7. A ja właśnie zamówiłam Znak wodny Brodskiego, kiedy przeczytałam, że rzecz o Wenecji. Lireal poleca jego lekturę w Wenecji, więc kto wie, może wybiorę się kiedyś z książką, usiądę na wyspie San Michele przy nagrobku noblisty i będę czytać, na marginesie zaznaczając swoje przemyślenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo Ci zazdroszczę, bo z tego, co pisze Szczuciński wynika,że to prawdziwy rarytas. U mnie do końca miesiąca zero książkowych zakupów. :(
      Cieszę się,że przeczytasz "Znak wodny" i będę niecierpliwie czekać na wrażenia. A lektura tej książki w Wenecji to już w ogóle musi być kosmiczne doznanie. Marzenia się spełniają w najmniej spodziewanym momencie, więc kto wie? Może to już w przyszłe wakacje? :)

      Usuń
    2. I jeszcze tylko bardzo proszę, żeby Twoje marginesy w tych zapiskach były szerooooookie. :)

      Usuń
  8. Takie wycieczki literackie to wspaniała rzecz! Mnie się przydarzyła zupełnie niecodzienna przygoda, kiedy trafiłam do gminy Valsolda nad jeziorem Lugano, gdzie toczy się akcja książki Antonio Fogazaro "Piccolo mondo antico" czyli "Mały dawny światek". Było to dla mnie niesamowite, wręcz metafizyczne doświadczenie, do tego stopnia, że jak dotąd nie poukładałam go w sobie na tyle, aby o nim napisać na moim blogu. "Lamparta" pamiętam dobrze mimo iż widziałam go w latach 60- tych, to dla mnie jeden z najwspanialszych filmów (jestem wielką admiratorką Viscontiego). Nieco później przeczytałam książkę, a ta również zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Jedno i drugie gorąco polecam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że we Włoszech takie cuda i olśnienia zdarzają się dość często. Dla nas niesamowitym przeżyciem były wędrówki po Arezzo, gdzie kręcono "La vita e bella". Mam nadzieję, że kiedyś opiszesz swoją literacką wycieczkę, choć pewne rzeczy są po prostu trudne do nazwania.
      Wspominana przez Ciebie książka "Piccolo mondo antico" bardzo mnie zaciekawiła. Mam nadzieję, że kiedyś przeczytam, bo zapowiada się świetnie.
      Właśnie o tym filmie Viscontiego słyszałam wiele dobrego. Ciekawe, czy powstała nowa adaptacja. Ucieszyła mnie Twoja uwaga o książce. Muszę natychmiast wyruszyć na poszukiwanie zasypanego "Lamparta". :)

      Usuń
    2. Masz rację, istotnie miałam wiele takich momentów, w końcu byłam tam przez wiele lat...Co do filmu, nie słyszałam o nowszej wersji, może to i dobrze, bo ta według mnie była doskonała. Jeśli interesuje Cię Visconti zapraszam na mój stary blog na Bloxie, gdzie jest wpis "Willa Erba albo wakacje Viscontich". Co do drugiej sprawy może rzeczywiście napiszę wreszcie o Valsoldzie? W razie czego, dam znać. Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Chyba jednak nikt nie odważył się tknąć "Lamparta" po Viscontim. :) Właśnie sobie obejrzałam zdjęcia z filmu. Stroje i wnętrza robią olśniewające wrażenie, takoż obsada.Bardzo chętnie przeczytam Twoją recenzję, dzięki za informację.
      A Twojego tekstu o Valsoldzie będę wypatrywać niecierpliwie.

      Usuń
    4. Podaję link do wspomnianego wyżej tekstu Sukienki w kropki, który zresztą recenzją nie jest, wbrew temu co napisałam. I notka, i zdjęcia zrobiły na mnie duże wrażenie.

      Usuń
  9. Lirael, jestem przekonana, że Lampart (czy Gepard, niech będzie :)) przypadnie Ci do gustu. Sama bardzo żałowałam, że nie miałam ze sobą we Florencji Pokoju z widokiem (przeczytałam tę powieść dopiero po pobycie w Toskanii), więc szczerze Ci zazdroszczę, że udało Ci się uniknąć tego błędu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo się cieszę, bo mój apetyt na tego Gepardolamparta rośnie. :) Z ostatniego magazynu "Książki" dowiedziałam się, że nie tylko Szczuciński czytał go w Palermo. A "Pokój z widokiem" powinien być obowiązkowym elementem wyposażenia każdego turysty zmierzającego do Florencji. :)

      Usuń