Mleko i herbata
Pan Rosenblum, bohater powieści Natashy Solomons,
skrzętnie spisywał listę warunków, jakie trzeba spełnić, żeby zostać uznanym za Anglika. Wyzłośliwiał się na ten temat również George Mikes w zabawnej
książce „Jak być Brytyjczykiem: Vademecum dla początkujących i zaawansowanych”. Czteroletnia Shaparak Khorsandi jeszcze
nie potrafi pisać ani czytać, ale ma dokładnie ten sam problem: chce stać się taka sama
jak londyńskie koleżanki. Próbom poradzenia sobie z różnicami nie do
przezwyciężenia poświęcona jest jej napisana po latach powieść autobiograficzna, „A
Beginner’s Guide to Acting English”. Pogodna, krzepiąca i pełna humoru, choć
zaczyna się niemiło. Od cuchnącej zupy pomidorowej w przedszkolu.
Przeprowadzka do obcego kraju to zwykle trzęsienie ziemi dla
dziecka, a jeśli pochodzi się z miejsca tak egzotycznego jak Iran, wstrząsy są
jeszcze silniejsze. Shappi zupełnie nie zna angielskiego, jest przyzwyczajona
do całkiem innego jedzenia, tęskni za licznymi ciociami i wujkami. Z czasem
wszystko staje się łatwiejsze, choć dziewczynka zauważa coraz więcej różnic
między Iroonis a Englisees. Na przykład to, że Anglicy pachną mlekiem, a Irańczycy
herbatą.
Khorsandi kapitalnie uchwyciła różnice kulturowe i pokazała
je z perspektywy dziecka. Dziecka bystrego i dowcipnego, co łagodzi przykre doznania.
Życie w Londynie nie jest bowiem pasmem przyjemności. Rodzina Shappi spotyka
się z przejawami rasizmu, a irański rząd wydaje wyrok śmierci na ojca
dziewczynki, postępowego pisarza. „A Beginner’s Guide to Acting English” opowiada przede
wszystkim o sile i wsparciu, jakie może dawać rodzina nawet w trudnych
sytuacjach. Nie każdemu jest dane tego doświadczyć, ale Shaparak i jej brat
mieli szczęście.
Zdecydowana większość książki poświęcona jest dzieciństwu autorki.
Żałuję, że dość zdawkowo potraktowała późniejszy okres i męki dorastania bohaterki. Drugi ważny temat to dojrzewanie na pograniczu
dwóch kultur, ze świadomością, że tak naprawdę nie należy się do żadnej z nich.
Przyjaciółka Shappi, pochodząca z Afryki Rana, ma rację, kiedy mówi, że obydwie są outsiderkami, zawsze „gdzieś pomiędzy”[1].
Warto przeczytać książkę Khorsandi również dla wnikliwego obrazu
Wielkiej Brytanii w latach osiemdziesiątych. Zdecydowanie większe wrażenie
zrobiły na mnie jednak fragmenty poświęcone Iranowi, który do tej pory znałam
tylko dzięki „Zupie z granatów” Marshy Mehran i „Czytając Lolitę w Teheranie”
Azar Nafizi. Zdecydowanie chcę więcej.
„A Beginner’s Guide to Acting English”, powieść ciepłą i słodką jak herbata z samowaru, który zawsze stał
w kącie salonu państwa Khorsandi, przeczytałam z dużą przyjemnością i ze
wzruszeniem. Proste prawdy przypomina w ujmujący sposób. Szkoda,
że nie wydano jej w Polsce, ale język jest bardzo prosty, więc
nawet osoby, które mają opory przed czytaniem angielskiej beletrystyki w oryginale, poradzą sobie z tą książką bez
problemu.
_________________
[1] Shappi
Khorsandi, „A Beginner’s Guide to Acting
English”, Ebury Press, 2010, s. 252.
Moja ocena: 5
Shappi
Khorsandi.
|
Już się cieszę na tę książkę (kupiłam kiedyś za grosze), zderzenie tak dwóch różnych kultur musi być ciekawe. A autorka - jak większość Iranek - ślicznotka.;)
OdpowiedzUsuńBardzo sympatyczna, urokliwa książka. Zderzenie ciekawe, a kilkuletnia Shaparak przesympatyczna. Notabene nie cierpiała swojego imienia. :)
UsuńAutorka jest też satyryczką i aktorką kabaretową. A jej uroda rzeczywiście robi wrażenie.
O Takiej Urodzie to ja się nie będę wypowiadać, bo znów popadnę w kompleksy (ach, te włosy, ach te zęby, ach taki uśmiech). Ostatni raz zdarzyło mi się to po obejrzeniu Nadine Labaki w "Karmelu", a po zdjęciu autorki widzę, że to ten sam typ.
UsuńCo za szczęście, że w książce ma tylko cztery lata:P
Na poważnie jednak, na co dzień widzę jakim szokiem kulturowym bywa posyłanie polskiego dziecka do niemieckiego przedszkola, a co dopiero przy tak znacznych różnicach kulturowych!
Mówisz, że prosty język? Może się skuszę:)
Wspomniana Marsha Mehran też wygląda zjawiskowo! :) Chyba przy recenzjach książek irańskich pisarek będę wklejać widoczki zamiast portretów. :)
UsuńPod koniec książki Shappi lat przybywa, ale dominuje obraz dziewczynki, nie podlotka.
Różnice rzeczywiście ogromne, a w dodatku nieznajomość języka - wynikały z tego powodu różne perypetie, ze zsiusianiem się na szczycie drabinki na placu zabaw włącznie, bo nie wiedziało się, jak poprosić o pomoc przy zejściu.
Różnice polsko-niemieckie widziałam na poziomie gimnazjum, w czasie spotkań w ramach Comeniusa. Współpracujemy ze szkołą w Wernigerode.
Mehran to odrobinę inny typ - jej zdjęcie mi nie szkodzi, ale odnośnie pozostałych - poproszę o widoczki, zdecydowanie:)
UsuńMyślę, że na poziomie gimnazjum w grę wchodzą już zupełnie inne rzeczy niż u takich maluchów (to też widzę, w moim mieście funkcjonuje zresztą polsko-niemieckie gimnazjum, w którym uczniowie na lekcje jeżdżą to tu, to tam). Maluchy raczej prędzej się między sobą dogadają, o ile nie są negatywnie nastawione przez dorosłych i o ile nie są fizycznie wyraźnie inne. Z tego, co napisałaś wydaje mi się też, że takiej Wielkiej Brytanii (nawet z perspektywy dziecka) już nie ma. Teraz autorce byłoby chyba zdecydowanie łatwiej.
Dobrze, przygotuję sobie odpowiedni zestaw pejzaży. :)
UsuńBardzo podoba mi się pomysł z polsko-niemieckim gimnazjum, to może być ciekawe.
Przedszkole, do którego chodziła Shappi było specyficzne, było w nim wiele dzieci z różnych krajów, na przykład z Chin. ale rzeczywiście poza drobnymi ekscesami między maluchami wszystko układało się świetnie. Przypuszczam, że nastawienie do cudzoziemców w Wielkiej Brytanii zmieniło się na korzyść, ale idealnie raczej nie jest. Zwłaszcza po zamachu w londyńskim metrze w 2005 r.
Zupy przedszkolne są takie same bez względu na miejsce:))
OdpowiedzUsuńTeż nie mam najlepszych wspomnień. :)
UsuńWzmiankowana pomidorówka nie dość, że była zimna i śmierdziała, to w dodatku przedszkolanka na siłę wlewała ją w płaczącą Shappi plastikową łyżką. :(
Moje dzieci przedszkolne zupki uwielbiały (Starszy) i uwielbiają (Młodszy). Ale to może dzięki genialnemu kucharzowi, panu Piotrusiowi:) (na festynach rodzinnych rodzicom też dają po zupce, mniam, mniam!)
UsuńTo dobrze, że jest na miejscu pan kucharz, w dodatku znany z imienia. :) Często posiłki są dowożone do szkół i przedszkoli, a nawet żłobków.
UsuńW latach 80. nie było cateringów i panów Piotrusiów. Moim przekleństwem jest wspomnienie jarzynówki w kolorze brudnej ściery i ciągnącego się pora. Buech.
UsuńMoje wspomnienia nie są aż tak traumatyczne. :) Ale pamiętam jakieś sceny grozy z wmuszaniem jedzenia przez panią przedszkolankę, na szczęście bez mojego udziału. Dla mnie koszmarem było leżakowanie, bo zupełnie nie mogłam zasnąć, a trzeba było grzecznie leżeć. :(
UsuńHe, skąd ja to znam:)
UsuńW mojej gminie zasadniczo uznali, że cateringi są ble i postanowili nie likwidować wszystkich stołówek. Cóż za mądrzy ludzie!
UsuńSama do przedszkola nie chodziłam, więc traumy mnie ominęły.
A co do leżakowania - cóż, Młodszy kończy pobyt w przedszkolu o 12.15 (wiwat dziadkowie!), bo "leżaczki" są absolutnie nie do przejścia (raz zasnął, owszem, tyle że potem w domu nie spał do 23.00, dziękuję bardzo).
U nas - niestety - ta likwidacja wiąże się z problemami finansowymi, szkół nie stać na utrzymanie stołówek. Nie wiem, jak jest w przedszkolach, ale mam nadzieję, że przynajmniej trochę lepiej.
UsuńZ wyjątkiem rzeczonego leżakowania i scen gorszących przy jedzeniu całkiem nieźle wspominam przedszkole. Dobrze, że Twojego Młodszego omijają wątpliwe przyjemności związane z "leżaczkami", człowiek miał wtedy największą ochotę na życie towarzyskie, a nie wolno było rozmawiać. :(
Pomidorowa jeszcze nie byla taka zla, ale do dzis mam dreszcze na wspomnienie szczawiowej z jajkiem. BLEEEE. I ten kolor splesnialej scierki.
UsuńNatomiast karmienie na sile podpada pod znecanie sie nad dzieckiem moim skromnym zdaniem.
Szczawiowa z jajkiem? U nas obowiązywała dieta bardziej siermiężna, szczytem awangardy była owocowa, którą akurat lubiłam. :)
UsuńPodpada zdecydowanie i wcale się nie dziwię, że rodzice Shaparak postanowili niezwłocznie przenieść dzieci do innego przedszkola. Tam było zdecydowanie lepiej.
Szkoda, że książka nie została wydana w Polsce. Do czytania po angielsku raczej się nie zmobilizuję, a szkoda, bo treść idealnie wpasowuje się w moje gusta. Życie na pograniczu kultur, próby radzenia sobie w innej rzeczywistości to tematy, które ogromnie mnie interesują.
OdpowiedzUsuńZachęcam Cię przynajmniej do spróbowania. Powieść podzielona jest na dość krótkie rozdziały, więc można sobie spokojnie stopniować efekty. :) A tematy jak najbardziej zgodne z Twoimi zainteresowaniami. Mam nadzieję, że się jednak skusisz.
UsuńTrochę obok tematu- wczoraj byłam świadkiem, jak moja siostra na siłę wlewała pomidorówkę w zapłakanego siostrzeńca. Poczułam się, jakbym cofnęła się w czasie i zobaczyłam, jak to mama wlewa w moją siostrę zupę, a ona krzyczy, że brudnej zupy (czyli z włoszczyzną) jeść nie będzie. A mój chrześniak krzyczy, że zielone to trujące (zielone to pietruszka). Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Aha i żeby nie było, że siostra się pastwi nad dzieckiem, to przy piątej łyżce zapomniał, że zupa jest nie dobra i zjadł z apatytem. Uprzedziłam, że będzie nie na temat. Bo na temat się nie wypowiem, bo moja znajomość angielskiego pozwala co najwyżej przetłumaczyć tytuł książki a i to nie do końca.
OdpowiedzUsuńJak najbardziej na temat, bo powieść zaczyna się właśnie od zupy. :) Kontrast między przedszkolną pomidorówką a aromatycznymi, pysznymi potrawami z Iranu, do których przyzwyczajona jest Shappi, okazał się naprawdę duży.
UsuńMam nadzieję, że dramatyczna scena z pomidorówką nie zostawi blizn we wspomnieniach siostrzeńca. :) Ciekawe, czy za dwadzieścia-trzydzieści lat też będzie w podobny, nieznoszący sprzeciwu sposób zachęcał do konsumpcji swoje potomstwo. :) A tak serio to u wielu dzieci warzywa, "brudne zupy" i "zielone" nie wywołują entuzjazmu.
Chętnie bym przeczytała, ale nie wiem czy mój angielski jest wystarczający. Może faktycznie warto spróbować... W każdym razie książkę dodaję do mojego (kolejnego już) spisu pozycji, które warto przeczytać. A lista rośnie w zastraszającym tempie:)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy Cię to pocieszy, ale mój spis też ma rozmiary monstrualne. Powoli zaczynam się zastanawiać, czy starczy mi życia na przeczytanie tych wszystkich książek. :)
UsuńKu pokrzepieniu serca w szary, listopadowy dzień i w celach diagnostycznych (język) przedstawiam króciutki fragment powieści:
'Teatime!' Miss King called out at exactly the same time every day.
There was no tea at teatime, but there were jugs of orange squash and plates of biscuits.
I had told Maman about orange squash but she did not buy it for us.
'Orange juice? I’ll make it for you at home.'
She squeezed the juice out of a pile of oranges into tall glasses for us. I took a glass from her, disappointed. This was not orange squash. It had bits in it and tasted of oranges. Orange squash had no bits in it and tasted of very sweet cardboard. It was delicious. (s. 6)
Bardzo dziękuję za fragment! Teraz mam pewność, że książka jest w moim zasięgu językowym:)
UsuńTo życzę przyjemnych wrażeń z lektury, jeśli kiedyś zechcesz przeczytać.
UsuńBardzo ciekawy opis i fajny blog, dodaję do obserwowanych i będę często zaglądać :) Miłego dnia!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci, Marianno, i oczywiście zapraszam do częstego zaglądania. :) Tobie też życzę miłej soboty i dużo czasu na czytanie. :)
UsuńShappi Khorsandi znana jest w Wielkiej Brytanii przede wszystkim jako stand-up comedian (jak to jest poprawnie po polsku?) i miałam przyjemność posłuchać jej na żywo na jednym z festiwali. Fenomenalne poczucie humoru, a przy tym strasznie wesoła, radosna, no i śliczna kobieta. Z mojego doświadczenia z Irańczykami wynika zresztą, że większość z nich ma podobne poczucie humoru, jakoś odpowiada ono mojemu.
OdpowiedzUsuńW jednym z magazynów weekendowych Guardiana była kiedyś sesja zdjęciowa, w której znani Brytyjczycy prezentowali swoje zdjęcie z dzieciństwa, a potem upozowane, w podobnych strojach, z czasów współczesnych. Shappi wystąpiła z bratem, ona ubrana była w przykrótką sukienkę, on tylko w majtki i t-shirt (oba zdjęcia: http://youthoughtwewouldntnotice.com/blog3/guardian-weekend-magazine-vs-young-menow-me/). Tydzień potem gazeta opublikowała list jednej z czytelniczek z jednym zdaniem: "Proszę, czy możemy co tydzień oglądać zdjęcie brata Shappi Khorsandi w majtkach?" :)))
A książki, by nawiązać do tematu, nie czytałam.
A ja czytając tę książkę wiele razy zastanawiałam się, czy przypadkiem nie dowiedziałam się o niej dzięki Tobie. :) Może kiedyś o niej wspomniałaś u siebie albo w jakimś komentarzu.
UsuńTeż natknęłam się na problem z tłumaczeniem "stand-up comedian". Komik brzmi dziwnie, kojarzy mi się z cyrkiem. Może aktor kabaretowy? Ale aktorka kabaretowa budzi już zupełnie inne skojarzenia.
Bardzo Ci zazdroszczę, że miałaś okazję obejrzeć występ Shappi na żywo! To, co napisałaś o niej, zdecydowanie potwierdza moje przewidywania: wydała mi się niezwykle ciepła, a poczucie humoru też książka zapowiada przednie. W ogóle w czasie lektury "A Beginner’s Guide to Acting English" poczułam się tak, jakbym czytała wspomnienia kogoś bliskiego. Miałam zamiar nawet do niej napisać i może kiedyś się odważę. :)
Książka jest wesoła, ale kilka razy zdarzyło mi się uronić parę łez, więc to nie jest wyłącznie wesolutka opowieść.
Sesja zdjęciowa kapitalna! :D Bardzo podoba mi się pomysł. Widać zresztą, że uczestnicy świetnie się przy tym bawili. A mina Shappi po prostu rozkoszna. :)
Przypuszczam, że zdesperowana czytelniczka czytała "A Beginner’s Guide to Acting English" i doceniła liczne zalety brata Shappi, nie tylko niewątpliwe walory wizualne. :)
Chyba nie ode mnie się o niej dowiedziałaś... Ale miło, że pomyślałaś o mnie w trakcie lektury :) Komedia chyba ma troszkę inne skojarzenia w naszym języku, ale zauważyłam już parę lat temu, że w mediach w Wielkiej Brytanii nigdy o aktorkach nie piszą "actress" tylko zawsze "actor". Jakby "actress" było niepoważne, uwłaczało w jakiś sposób. Wydaje mi się, że kryje się w tym upartym stosowaniu męskiej formy jakiś podtekst, który może przegapiłam w debacie publicznej albo który jest dla mnie obcy, a dla Brytyjczyków jest zrozumiały momentalnie.
UsuńNapisz do Shappi, mam przeczucie, że odpisałaby Ci! Odniosłam wrażenie, że ona jest bardzo przystępna, często słuchałam jej w radiu, wypowiadała się na różne tematy, kiedyś coś tam mówiła o relacjach członków typowej rodziny irańskiej. Nie pamiętam szczegółów, ale mimo że te relacje są dość osaczające podobno, to temat potraktowała lekko i z wielkim humorem. Poza tym ona często bierze udział w różnych literackich festiwalach konkretnych dzielnic londyńskich, z okazji promocji książki były z nią spotkania w bibliotekach. Wychodzi do ludzi, widać, że jest otwarta i chętna kontaktu z nimi.
Nie wiem nic o bracie Shappi poza tym jak wygląda obecnie i jak wyglądał jako chłopiec, ale pewien szelmowski uśmieszek się kryje na jego obliczu :)
Ciekawa historia z actor/actress, będę o tym pamiętać. Może faktycznie słowo "actress" budzi skojarzenia wodewilowo-buduarowe i dlatego Brytyjczycy go unikają.
UsuńMam nadzieję, że kiedyś będę miała przypływ odwagi i napiszę do Shappi. :) Nie przypuszczałam, że jest osobą aż tak popularną. W sumie to kolejna zaleta jej autobiograficznej książki: ktoś inny na jej miejscu epatowałby sukcesami, a ona opisuje tylko początki kariery aktorskiej w szkole.
Wspomniane przez Ciebie lekkość i humor to w ogóle cechy jej pisarstwa, w każdym razie w "A Beginner’s Guide to Acting English" są bardzo wyraźne. Z książki wynika, że jej kontaktowość i otwartość to owoce pracy nad sobą. Początki w nowym kraju nie były dla niej łatwe. Nie tylko z powodu zupy. :) Ten program z udziałem Shappi świadczy o tym, że teraz zdecydowanie nie jest nieśmiała i wycofana.
Okazuje się, że wzmiankowany brat, Peyvand Khorsandi, wykonuje ten sam zawód co siostra, ale chyba z mniejszym sukcesem. Tutaj próbka talentu.
Lirael, jeśli chciałabyś dowiedzieć się czegoś więcej o Iranie, zobacz koniecznie film "Rozstanie" Asghara Fahradiego. Bardzo ciekawie pokazuje społeczeństwo irańskie, bez klisz i uproszczeń.
OdpowiedzUsuńMam ten film już od kilku miesięcy, ale wciąż brakuje czasu, żeby obejrzeć. :( Słyszałam o nim wiele dobrego. Za sprawą Shappi Iran będę mieć w pamięci i jak się nadarzy okazja, będę o nim czytać i poznawać go w wersji filmowej.
Usuń