Chrupiąc słoniowe uszy w Ballinacroagh
Zaniepokojonych ekologów pragnę czym prędzej uspokoić, iż wzmiankowany w tytule przysmak to deser całkowicie bezmięsny. Nieufnych odsyłam do przepisu [1].
"Zupa z granatów" pochodzącej z Iranu Marshy Mehran jest przekonującym dowodem na to, że między czytelnikiem a książką wytwarza się nieuchwytna i irracjonalna więź/magia/chemia (niepotrzebne skreślić w zależności od światopoglądu). Otóż obiektywnie rozpatrując informacje, jakie uzyskałam na temat tej powieści przed jej lekturą, byłam pewna, że to jest książka dla mnie. Co więcej, ja też dostrzegam w niej zalety zauważone przez recenzentów. Jednak w moim przypadku iskrzenie nie wystąpiło. Niczym w aranżowanym małżeństwie z licznym udziałem sympatycznych swatek, teoretycznie wszystko jest w porządku, ale tak naprawdę brakuje tego, co najważniejsze.
Warstwa powieści, która spodobała mi się najbardziej, to świat orientalnych zapachów i smaków. Autorka potrafiła odmalować go w sposób bezbłędny, dosłownie paraliżując zmysły czytelnika cudownymi doznaniami. Ukoronowaniem są przepisy. Dobrze, że wymagają niełatwych do zdobycia, egzotycznych składników, gdyż wydawca musiałby fundować każdemu czytelnikowi turnus wczasów odchudzających. Podoba mi się artyzm, z jakim pisarka wkomponowała w literackie tworzywo symboliczny motyw owocu granatu. Bardzo odpowiada mi też wysmakowana strona graficzna książki.
Teraz kilka słów o tym, co przeszkadzało mi w czasie lektury. Przede wszystkim duch "Czekolady" Joanne Harris, którą znam tylko w uroczej wersji filmowej. Co ciekawe, to powinowactwo wyczuli też inni recenzenci. Nie zarzucam Marshy Mehran plagiatu, jedynie dzielę się natrętnymi skojarzeniami. Tajemnicze przybyszki, stopniowo wkupujące się w łaski lokalnej, hermetycznej społeczności za pośrednictwem dokonań kulinarnych. Brzmi to aż nadto znajomo, mimo orientalnego entourage'u. Może z tym właśnie związany jest kolejny problem, a mianowicie przewidywalność. Nie trzeba być jasnowidzem, aby już na początku mieć przeczucia, ku jakiemu kresowi zmierza ta opowieść.
Postacie są zróżnicowane, ale uważam, że przypominają raczej zbiory cech charakteru, nie pełnokrwistych ludzi. Usprawiedliwieniem może tu być formuła baśniowego moralitetu, do której Marsha Mehran nawiązuje. W tego rodzaju tekstach autorzy aż tak bardzo nie zagłębiają się w meandry ludzkiej duszy. Mimo wszystko wydaje mi się, że w tej książce brakuje światłocienia. Postacie negatywne są bardzo podłe. Postacie pozytywne są bardzo szlachetne. Wprawdzie jeden z bohaterów ulega cudownej przemianie, ale mamy wątpliwości, na ile była to zasługa "tequilowego tasiemca" marki José Cuervo [2], a na ile owoc autorefleksji popartej literaturą motywacyjną.
Drażniła mnie jeszcze jedna kwestia. W ujęciu autorki rodowici Irlandczycy są grubiańskimi, tępawymi bigotami, owładniętymi żądzą seksu. Nawet postacie pozytywne przedstawione są z nutką pobłażliwości. Trzy siostry z Iranu natomiast cechuje subtelność, wyrafinowany gust, szlachetność. Kartofle kontra woda różana.
Bardzo lubię prozę poetycką, ale w wersji Marshy Mehran przybiera ona niekiedy formę koturnową: "mimo iż mąż zajmował stałe miejsce w ciemnej niszy jej jestestwa, od miesięcy nie wymawiała jego imienia" [3]. Moim zdaniem ta emfaza i egzaltacja jest niepotrzebna.
Pomimo zastrzeżeń najprawdopodobniej wkrótce przyjmę zaproszenie pisarki na "Wodę różaną i chleb na sodzie", aby poznać dalsze losy Mardżan, Bahar i Lejli.
---
[1] Marsha Mehran, „Zupa z granatów”, tłum. Jolanta Kozak, wyd. W.A.B., 2006, s. 110.
[2] Ibidem, s. 266.
[3] Ibidem, s. 223.
Moja ocena: 4+
P.S.
Z oficjalnej strony autorki powieści wynika, że "Zupa z granatów" jest w dużej mierze oparta na jej własnych i rodzinnych doświadczeniach.
Odrobina patriotyzmu lokalnego: spośród okładek wydań zagranicznych zdecydowanie najbardziej podoba mi się polska.
"Zupa z granatów" pochodzącej z Iranu Marshy Mehran jest przekonującym dowodem na to, że między czytelnikiem a książką wytwarza się nieuchwytna i irracjonalna więź/magia/chemia (niepotrzebne skreślić w zależności od światopoglądu). Otóż obiektywnie rozpatrując informacje, jakie uzyskałam na temat tej powieści przed jej lekturą, byłam pewna, że to jest książka dla mnie. Co więcej, ja też dostrzegam w niej zalety zauważone przez recenzentów. Jednak w moim przypadku iskrzenie nie wystąpiło. Niczym w aranżowanym małżeństwie z licznym udziałem sympatycznych swatek, teoretycznie wszystko jest w porządku, ale tak naprawdę brakuje tego, co najważniejsze.
Warstwa powieści, która spodobała mi się najbardziej, to świat orientalnych zapachów i smaków. Autorka potrafiła odmalować go w sposób bezbłędny, dosłownie paraliżując zmysły czytelnika cudownymi doznaniami. Ukoronowaniem są przepisy. Dobrze, że wymagają niełatwych do zdobycia, egzotycznych składników, gdyż wydawca musiałby fundować każdemu czytelnikowi turnus wczasów odchudzających. Podoba mi się artyzm, z jakim pisarka wkomponowała w literackie tworzywo symboliczny motyw owocu granatu. Bardzo odpowiada mi też wysmakowana strona graficzna książki.
Teraz kilka słów o tym, co przeszkadzało mi w czasie lektury. Przede wszystkim duch "Czekolady" Joanne Harris, którą znam tylko w uroczej wersji filmowej. Co ciekawe, to powinowactwo wyczuli też inni recenzenci. Nie zarzucam Marshy Mehran plagiatu, jedynie dzielę się natrętnymi skojarzeniami. Tajemnicze przybyszki, stopniowo wkupujące się w łaski lokalnej, hermetycznej społeczności za pośrednictwem dokonań kulinarnych. Brzmi to aż nadto znajomo, mimo orientalnego entourage'u. Może z tym właśnie związany jest kolejny problem, a mianowicie przewidywalność. Nie trzeba być jasnowidzem, aby już na początku mieć przeczucia, ku jakiemu kresowi zmierza ta opowieść.
Postacie są zróżnicowane, ale uważam, że przypominają raczej zbiory cech charakteru, nie pełnokrwistych ludzi. Usprawiedliwieniem może tu być formuła baśniowego moralitetu, do której Marsha Mehran nawiązuje. W tego rodzaju tekstach autorzy aż tak bardzo nie zagłębiają się w meandry ludzkiej duszy. Mimo wszystko wydaje mi się, że w tej książce brakuje światłocienia. Postacie negatywne są bardzo podłe. Postacie pozytywne są bardzo szlachetne. Wprawdzie jeden z bohaterów ulega cudownej przemianie, ale mamy wątpliwości, na ile była to zasługa "tequilowego tasiemca" marki José Cuervo [2], a na ile owoc autorefleksji popartej literaturą motywacyjną.
Drażniła mnie jeszcze jedna kwestia. W ujęciu autorki rodowici Irlandczycy są grubiańskimi, tępawymi bigotami, owładniętymi żądzą seksu. Nawet postacie pozytywne przedstawione są z nutką pobłażliwości. Trzy siostry z Iranu natomiast cechuje subtelność, wyrafinowany gust, szlachetność. Kartofle kontra woda różana.
Bardzo lubię prozę poetycką, ale w wersji Marshy Mehran przybiera ona niekiedy formę koturnową: "mimo iż mąż zajmował stałe miejsce w ciemnej niszy jej jestestwa, od miesięcy nie wymawiała jego imienia" [3]. Moim zdaniem ta emfaza i egzaltacja jest niepotrzebna.
Pomimo zastrzeżeń najprawdopodobniej wkrótce przyjmę zaproszenie pisarki na "Wodę różaną i chleb na sodzie", aby poznać dalsze losy Mardżan, Bahar i Lejli.
---
[1] Marsha Mehran, „Zupa z granatów”, tłum. Jolanta Kozak, wyd. W.A.B., 2006, s. 110.
[2] Ibidem, s. 266.
[3] Ibidem, s. 223.
Moja ocena: 4+
P.S.
Z oficjalnej strony autorki powieści wynika, że "Zupa z granatów" jest w dużej mierze oparta na jej własnych i rodzinnych doświadczeniach.
Odrobina patriotyzmu lokalnego: spośród okładek wydań zagranicznych zdecydowanie najbardziej podoba mi się polska.
Właśnie mam zamiar czytać "Zupę z granatów". Ciekawe jak ja odbiore tą lekturę :-)
OdpowiedzUsuńU mnie też czeka na przeczytanie, tyle, że nie wiem właśnie, czy nie lepiej byłoby zacząć od wspomnianej "Czekolady", żeby mieć jakieś porównanie.
OdpowiedzUsuńPodobno właśnie po "Czekoladzie" ta lektura o wiele gorzej wypada. Styl Joanne Harris jest bardzo magiczny, jedyny w swoim rodzaju. Chyba nie ma sensu odbierać sobie przyjemności z czytania. Porównanie jak ma być to będzie. Ale to tylko moje osobiste zdanie :)
OdpowiedzUsuńMoże i masz rację ;). No zobaczymy co tam jako pierwsze wypadnie ;)
OdpowiedzUsuń~ Miss Jacobs
OdpowiedzUsuńBędę więc niecierpliwie czekać na Twoją relację z przygody z "Zupą..." :) A z miłych zbiegów okoliczności i ciekawostek to ja z kolei mam "Jestem tu od wieków", planuję niedługo przeczytać i mam przeczucie, że będzie nieźle:) Nie mogę się doczekać Twojej opinii.
~ izusr
Na Twoim miejscu "Czekoladę" zdecydowanie zostawiłabym na deser. Najpierw zupa, potem słodycze :)
Pozdrów swojego niekieszonkowego jamnisia.
To rzeczywiście miły zbieg okoliczności :). Ja dzisiaj właśnie skończyłam czytać i przymierzam się do wieczornego pisania recenzji. Swoją drogą masz dobrą intuicję bo faktycznie jest nieźle, a nawet bardzo dobrze :).
OdpowiedzUsuń"ciemna nisza jej jestestwa"... jesssuuu!
OdpowiedzUsuńChyba wole inne klimaty jednak.
Ten granat plus Iran tez kojarza mi sie jakos nie za bardzo...
Fajnie napisane. Jednych zacheci do przeczytania innych wrecz przeciwnie (czyli mnie).
Pozdrawia bookfa, ktora ciagle nie wie jak normalnie zamiescic tu komentarz ;D
A ja nie czytałam "czekolady", bo wcześniej widziałam film, a nie lubię czytać czegoś, co już widziałam :) dlatego chętnie sięgnę po "Zupę z granatów" :) nie pierwszy raz widzę ją wśród tych polecanych - coś w niej musi być
OdpowiedzUsuńMyślę, że przeczytam tę książkę. I że warto ją przeczytać. Tym bardziej że budzi tyle skrajnych opinii. :) "Czekoladę" znam jedynie z wersji filmowej, która mnie urzekła. Ale zastanawiam się, czy te konotacje literackie nie są tu zamierzone?
OdpowiedzUsuńSerdeczności.
~ Paideia
OdpowiedzUsuńMam tak samo jak Ty z adaptacjami filmowymi :) "Malowany welon" Maughama leży na półce od niepamiętnych czasów. Odkąd obejrzałam film (całkiem niezły) motywacja do lektury spadła niemal do zera.
~ Jolanta
Mimo mojego grymaszenia książka na pewno warta przeczytania. Osobiście nie wyczuwam tam zamierzonego czekoladowego dialogu między-tekstowego :) Ciekawa jestem Twojej opinii po lekturze.
Witam :-) Świetna recenzja!!! Choć książki nie znam, Twoja notatka o niej wciągnęła mnie bardzo mocno:-)
OdpowiedzUsuńJa na razie z książkowym światem jestem w Amazonii z Cejrowskim. To moje pierwsze podejście do książki podróżniczej, zobaczymy jak wyjdzie.
Pozdrawiam ze słonecznego Krakowa!
kot w butach
Książka u mnie na półce od lat, ale jakoś nie było okazji do czytania. Dziś wyjęłam ją z półki i postanowiłam poszukać trochę informacji na temat autorki. Pierwszą informacją, jaką znalazłam, była informacja o śmierci autorki (maj 2014). To smutne.
OdpowiedzUsuń