16 września 2012

Siła robocza w poziomkach (Astrid Lindgren, "Kerstin i ja")


Siła robocza w poziomkach
Letnie niespodzianki związane z Astrid Lindgren, którą kojarzyłam tylko z literaturą dla dzieci, zaczynają być u mnie tradycją. W ubiegłym roku dowiedziałam się, że napisała książkę dla dorosłych. Dwa miesiące temu przeczytałam jej powieść dla młodzieży, „Kerstin i ja”, wydaną w 1945 roku.

Główna rolę w tej książce odgrywają szesnastoletnie bliźniaczki: tytułowa Kerstin oraz Barbro, która pełni odpowiedzialną funkcję narratorki. Dziewczyny łączą urodę Mary-Kate i Ashley Fuller Olsen z całym wachlarzem zalet. Jesteśmy świadkami ważnej zmiany w ich życiu, od której wszystko się zaczyna. Rodzice postanawiają przeprowadzić się na wieś do Lillhamra, rodzinnej posiadłości ojca. „Kerstin i ja” to opowieść o adaptacji w nowym miejscu, pierwszych miłościach i przyjaźniach. 

Siostry kilka razy mnie zaskoczyły. To oczywiste, że nastolatki w latach czterdziestych były inne niż współczesne, a książka prowokuje do licznych porównań i obyczajowych obserwacji. Decyzję o wyjeździe na wieś na stałe szesnastolatki przyjmują bez mrugnięcia okiem. Ba, są wręcz szczęśliwe i podekscytowane przeprowadzką z miasta do malutkiej miejscowości. Wieś je zachwyca od pierwszego wejrzenia i natychmiast ochoczo włączają się w prace gospodarskie: uczestniczą w młócce, asystują przy porodzie maciory, przerywają buraki, wyrywają perz. To wszystko robią z wdziękiem i sprawnością osób wykonujących podobne zadania od dziecka. 

Druga kwestia, która mnie zdumiała, to decyzja rodziców dotycząca edukacji córek - dziewczynki stwierdziły, że skoro nie osiągają sukcesów i dostają kiepskie oceny, nie ma sensu, żeby chodziły do szkoły, na co matka i ojciec natychmiast wyrazili zgodę. Nietrudno zgadnąć, że bliźniaczki były zachwycone, ale nie spodziewałam się takiej niefrasobliwości po ich rodzicach, choć w tamtych czasach od dziewcząt nie wymagano kariery naukowej. 

Trzecia sprawa, która wywołała moje wątpliwości, to zdecydowanie wyidealizowany obraz rodziny. Nie ma właściwie żadnych konfliktów, wszyscy się świetnie rozumieją, między rodzicami kwitnie miłosna idylla. Tato porównuje mamę do kwiatu konwalii, a siostry piją sobie z dzióbków. Trudno wymagać, żeby w 1945 roku w książce dla młodzieży pojawiły się obrazy rodzinnych awantur, ale ten przesłodzony obraz czasem drażnił. 

Morał opowieści o Barbro i Kerstin jest aż nadto wyraźny, a smrodek dydaktyczny przebija przez zapach czeremchy i kapryfolium. Powieść jest hymnem pochwalnym na cześć pracy, zwłaszcza fizycznej, która zdaniem autorki ma zbawienny wpływ na młode charaktery: „Tylko ten, kto pracuje i nauczy się kochać swoją pracę, może kiedykolwiek czuć się szczęśliwy”[1]. Podobnie ważny jest kontakt z naturą. Opisując przyrodę okolic Lillhamra Astrid Lindgrem nie osiąga może mistrzostwa Sigrid Undset w „Krystynie córce Lavransa”, ale chociażby dla tych fragmentów warto przeczytać „Kerstin i ja”. Są piękne i osnute tęsknotą za krainą dzieciństwa autorki, w której powtarzalność pór roku i natury dawała poczucie bezpieczeństwa: Nastała je­sień, nie było wątpliwości. Nasze promienne lato minęło. Ale to nic. Jesienne deszcze spłuczą gliniastą glebę Lillhamra, spadnie śnieg i całe gospodarstwo zagrzebie w swych białych ramionach, ale znów się stopi i tysiące przylaszczek wychyli się w parku, moje pierwiosnki znów zakwitną, poziomki doj­rzeją na poziomkowych miejscach taty, i ja tam będę, i wszyst­ko to przeżyję jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze wiele razy. [2]

Na marginesie przyrodniczych obrazów dodam, że opis kurek, które pilnie zbierały Barbro i Kerstin, oraz zrobionego z nich omletu, zrobił na mnie takie wrażenie, że dręczony moimi wizjami kulinarnymi mąż o świcie pojechał na targ, by rzeczone grzyby kupić i spełnić moje marzenie. Efekt był wyśmienity. Dobrze, że czytałam „Kerstin i ja” w lipcu.

Niestety, nawet pyszny omlet nie zatrze niemiłego wrażenia, jakie robi polski przekład powieści Astrid Lindgren. W tekście dwa razy straszy „perfuma” (s. 9 i 21), a niektóre zdania sprawiają wrażenie surowych i kanciastych. Żeby nie być gołosłowną:

Mama do bliźniaczek: „wasza siła robocza stanowi dla Lillhamra wartość, bez której po prostu nie możemy się obejść” (s. 39). Chciałoby się wykrzyknąć: Traktory zdobędą wiosnę!

A jeśli znajdziesz kogoś z brązowym pieprzykiem na lewym policzku i, sądząc z wyglądu, zadziornego, to możesz z nią spróbować” (s. 88).

O pełni czasu dzieci i starsi poszli spać” (s. 147).

Stylistyczna sztywność tekstu wielokrotnie daje się we znaki. Szkoda, bo liczne fragmenty humorystyczne świadczą o tym, że autorce zależało na radosnym i swobodnym nastroju powieści.

Po przeczytaniu „Kerstin i ja” doszłam do wniosku, że wprawdzie Astrid Lindgren zdecydowanie lepiej czuła potrzeby młodszego czytelnika, ale chętnie odbędę kolejną wyprawę w nietypowe obszary jej twórczości. Nie tylko z powodu kurek, poziomek i czereśni.
________
[1] Astrid Lindgren, Kerstin i ja, tłum. Anna Węgleńska, Nasza Księgarnia, 2010, s. 39.
[2] Tamże, s. 167.

Moja ocena: 3+
Astrid Lindgren
[Źródło zdjęcia] 



27 komentarzy:

  1. Przytoczone przykłady tłumaczenia rzeczywiście wołają o pomstę do nieba...
    Nie wiem, czy ta książka kiedykolwiek trafi w moje ręce, ale jej tytuł chyba na zawsze będzie mi się kojarzył z omletem z kurkami. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiam się, skąd wynikały problemy tłumaczki, bo to radosna i pełna beztroski książka. Może to usztywnienie wywołało nazwisko autorki? Książkę wydano u nas po raz pierwszy w 2010 roku.
      Omletowe skojarzenie jak najbardziej uzasadnione i zacne, a samą potrawę gorąco polecam. :)

      Usuń
    2. Anna Węgleńska tłumaczyła chyba inne książki Lindgren, więc chyba nie chodzi o onieśmielenie:)

      Usuń
    3. Masz rację, tutaj jest mowa o tym, że przetłumaczyła aż dziesięć (dane z 2002 roku) i że miała okazję osobiście poznać autorkę.

      Usuń
    4. No właśnie, więc może to jakiś nowy sposób oddawania poetyki oryginału:P

      Usuń
    5. Do mnie ten sposób raczej nie przemówił. :( Fragmenty, które mają być śmieszne, brzmią chwilami zgrzytliwie. Ojciec Kerstin i Barbro jest bardzo dowcipny, kojarzył mi się z Tomem Bombadilem i zapewne w oryginale jego wypowiedzi są znacznie zabawniejsze.

      Usuń
    6. Z tłumaczeniami często tak bywa, że niektóre momenty są w stanie wybić czytelnika z rytmu. Moim zdaniem takim sytuacjom powinna zapobiegać korekta tekstu:)

      Usuń
    7. Co dziwne,w tej książce takich momentów było zdecydowanie więcej na początku, potem zrobiło się znośniej. Albo ja się przyzwyczaiłam. :)
      Sprawdziłam, nad książką pracowały aż dwie panie korektorki. Powieść ma 167 stron.

      Usuń
  2. Mam wrazenie ze tu jest podobnie jak u Montgomery. Jej powiesci o dzieciach sa na ogol bardzo dobre, ale te juz bardziej dorosle - niekoniecznie. Ona sama (Maud) to przyznawala. Mowila ze o wielu sprawach bardzo waznych dla starszych dziewczat NIE MOZNA pisac otwarcie. I musi byc moral bo inaczej zaden wydawca po prostu tego nie opublikuje. Blekitny zamek stanowi wylom i jest bardzo ciekawym wyjatkiem.
    Podobnie u Astrid. Jej powiesci typowo nastoletnie (Zwierzenia Britt Mari itp.) sa mniej rozbuchane niz te dla dzieci. Poprawne. Choc z tego co piszesz zarowno Britt jak i Kati wypadaja bardzo pozytywnie na tle blizniaczek. (Byc moze dlatego, ze Kati jest wzorowana na doswiadczeniach sztokholmskich samej Astrid - wowczas mlodziutkiej sekretarki. Lacznie z wlazeniem przez okno w celu uratowania pieczeni i wyczynianiem radosnie glupich, choc inteligentnych dowcipow...)Czasy byly inne, co budzi wrecz rozczulenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Barbro i Kerstin są mniej więcej w wieku "Ani z Avonlea". Tym bardziej zaskoczył mnie ich kompletny brak zainteresowania szkołą, a szwedzka powieść powstała 37 lat później. Pomijając sprawy naukowe dla dziewczynek w tym wieku szkoła jest areną życia towarzyskiego. :) Zaskoczyło mnie to, że decyzja o wyjeździe z miasta nie wywołała u nich cienia wątpliwości: a co z przyjaciółmi?
      Dla mnie punktem przełomowym w cyklu Montgomery był "Wymarzony dom Ani". Od tego tomu mój entuzjazm stopniowo słabł. Rilla mnie wręcz denerwowała, wydawała mi się taka pusta w porównaniu z Anią w jej wieku.
      Na pewno w literaturze dla dzieci jest podobnie jak w podręcznikach do nauki angielskiego: główni bohaterowie powinni być nieznacznie starsi od uczniów, są wtedy bardziej atrakcyjni. Przypuszczalnie "Kerstin i ja" przeznaczona była dla dwunasto-czternastolatek i może dlatego autorka uznała, że może trochę pójść na skróty?
      "Błękitny zamek" to jedyna książka Montgomery, która naprawdę mi się podoba poza serią o Ani.
      Obecność morału rzeczywiście była wtedy obowiązkowa, ale jednak w książkach Lindgren dla młodszych dzieci był przemycany subtelnie i wręcz niezauważalnie dla małego czytelnika. W "Kerstin i ja" jest wersja łopatologiczna.
      Bardzo chętnie zapoznam się z Britt i Kati, nic jeszcze z nimi w roli głównej nie czytałam.
      Lindgren dość wcześnie zaczęła dorosłe życie, podjęła pracę od razu po ukończeniu szkoły, urodziła dziecko w wieku 19 lat. Zmagała się z biedą, musiała troszczyć się o siebie i dziecko w dramatycznych okolicznościach, zdana tylko na siebie w wielkim mieście. Może dlatego świat przeżyć radosnych i zadowolonych z życia podlotków był dla niej w pewnym sensie abstrakcją i dlatego postacie Barbro i Kerstin nie do końca przekonują?

      Usuń
    2. Ja także będąc dziecięciem uwielbiałam książki Lindgren, choć też nie wszystkie przypadły mi do gustu - "Braci Lwie Serce" nie umiałam polubić.
      Astrid była chyba szczęśliwym dzieckiem i szczęśliwą nastolatką i dopiero gdy zaszła w ciążę, zdecydowała się na wyjazd z rodzinnej wsi. Obawiała się skandalu, gniewu ojca i pytań o to, kto jest ojcem jej nieślubnego dziecka.
      Narobiłaś mi wielkiego apetytu na omlet z kurek! :)
      Przytoczone przykłady tłumaczenia są straszne...

      Usuń
    3. Ja lubilam Rille. Schemat fabularny byl wlasnie zupelnie inny niz w Ani... - totalnie rozpieszczona, nie do konca traktowana powaznie, troche prozna i pusta dziewczyna musi drastycznie szybko dorosnac. Z oczywistych wzgledow Rilla wydaje sie wiec pusta w porownaniu z Ania. A ja mam jeszcze moja najukochansza Jane ze Wzgorza Latarni. Wole ja od Ani, choc moze wstyd sie przyznac ;)

      Aha i przyszlo mi jeszcze do glowy odnosnie szkoly - dziewczynki (czy w ogole dzieci zwlaszcza na wsi) wysylano do szkoly podstawowej i to bylo wszystko. Pamietam jak czytalam w biografii Astrid ze zapytano ja czy chcialaby chodzic do gimnazjum (czy jak sie ta "wyzsza" szkola nazywala). Astrid powiedziala cos w stylu "Tak, jesli tata zechce zaplacic". Zechcial. Gdyby powiedziala nie jej formalna edukacja zakonczylaby sie zapewne wlasnie wtedy. Jesli dziewczyny musialy zarabiac to konczyly jakies kursy czy szkolenia. Tak ze decyzja rodzicow wcale nie jest szokujaca. Juz Britt planuje zostac dziennikarka i bardzo powaznie traktuje swoje pisanie :)

      W latach czterdziestych wies mogla sie wydawac znacznie bardziej atrakcyjna. Miasta byly na ogol brudne i biedne. Wojna. Na wsi przynajmniej jedzenia nie brakowalo (jesli twoi rodzice byli wlascicielami gospodarstwa). No i sa tacy ludzie, nawet wsrod nastolatek, ktorzy wola wies od miasta. Zwierzeta od samochodow. To sie nie zmienia nawet dzisiaj.

      To nie jest tak, ze podlotki byly dla Astrid abstrakcja. Miala swoja mlodosc chmurna i - no coz. Z drugiej strony sama przyznawala, ze dziecinstwo pamietala najbardziej plastycznie i bylo jej azylem. Wlasnie dlatego mam wrazenie, ze powiesci o nastolatkach jeszcze pisala POPRAWNIE. Pippi byla eksperymentem dla Karin. Britt zostala wyslana na oficjalny konkurs literacki i Astrid (byc moze po doswiadczeniach z Pippi) chciala te ksiazke upoprawnic politycznie. Trudno mi powiedziec. Ale pamietam ze fragment byl w mojej czytance dla klasy trzeciej i strasznie mi sie podobal. Zalowalam, ze nie moge nigdzie ksiazki znalezc.

      Usuń
    4. ~ Koczowniczka
      "Bracia Lwie Serce" to bardzo specyficzna powieść, chyba jedna z pierwszych książek dla dzieci poruszających trudne tematy. Myślę,że wywołuje w dzieciach krańcowo różne reakcje: albo zachwyca, albo irytuje.
      Przede mną lektura obszernej biografii Astrid, na pewno wiele spraw się wyjaśni i lepiej ją zrozumiem. Wspomnienia z dzieciństwa w książce o rodzicach rzeczywiście bardzo ciepłe.
      Omlet bardzo polecam! :) Gdyby był problem z "żywymi" kurkami, w supermarketach bywają mrożone. Niestety, są trochę mniej smaczne od "prawdziwych".

      Usuń
    5. ~ Hannah
      Absolutnie nie wstyd się przyznawać, a wręcz przeciwnie! :) Teraz zachodzę w głowę, czy ja tę "Jane..." czytałam. Będe musiała zerknąć do Biblionetki.
      Bardzo słuszna uwaga o drastycznie szybkim dorastaniu Rilli, jako dziecko o tym nie pomyślałam, a tak było rzeczywiście. Mnie drażniło przede wszystkim to, że nie jest Anią, a to dość nielogiczny argument. :D
      Z biografii Montgomery pamiętam, że była wręcz zmuszana do pisania kolejnych tomów Ani, a tak naprawdę wcale nie miała już na to ochoty i może te ostatnie części trochę na tym ucierpiały. Bardzo jestem ciekawa, czy czytałaś pamiętniki Lucy Maud? Ja poluję na nie od lat, ale trochę obawiam się tej lektury, bo biografia była straszliwie smutna.
      Na szkołę patrzono wtedy zupełnie inaczej w przypadku dziewczynek i tym większy szacunek dla Maryli i Mateusza, że dbali o wykształcenie Ani.
      A propos wojny to zaskoczył mnie brak jakichkolwiek wzmianek na jej temat poza informacją, że ojciec w wieku pięćdziesięciu lat przestał być wojskowym. To zresztą skłoniło rodziców do podjęcia decyzji o przeprowadzce. Poza tym wojna jest nieobecna, a przecież to było tak niedawno. Lindgren na pewno opierała się głównie na wspomnieniach ze swojego dzieciństwa, a to były zupełnie inne czasy.
      Wyobraź sobie, że właśnie dziś chłopiec z mojej klasy powiedział, że w najbliższy weekend jego rodzina przeprowadza się poza Lublin. Miał bardzo markotną minę. Sądziłam, że chodzi o utrudniony kontakt z kolegami, ale okazało się, że problemem będzie... utrudniony dostęp do internetu. Dobrze, że Kerstin i Barbro nie miały komputera. :)
      Zgadzam się, że kraina dzieciństwa była dla Lindgren czymś cudownym, do czego wracała z wielkim wzruszeniem i radością. Schronieniem, kiedy cierpiała z powodu biedy i samotności w Sztokholmie.
      Ogromnie zaciekawiłaś mnie Britt i Kati!

      Usuń
    6. Czytalam Pamietniki Montgomery. Bardzo polecam. Ta dziewczyna miala dar do zycia, intensywnego i glebokiego. Po polsku ukazaly sie dwa tomy. Koncza sie krotko po oswiadczynach Ewana McDonalda. Pierwszy tom to czyste dziecinstwo wlasnie - lacznie z tonacja pamietnika (ach, gdzie poszlysmy, co robilysmy, ach Nat dal mi ksiazke i czytalam pod lawka). Styl troche pensjonarski, ale juz wtedy widac, ze Maud miala dar gawedy i odpedzania nudy pisaniem, dar kondensacji (aforystyczny) i przeblyski autentycznego talentu. Drugi tom, kiedy pracuje juz jako nauczycielka pelen jest intensywnych emocji, bo ona naprawde miala bardzo gwaltowny temperament, (ktory musiala pracowicie ukrywac) gleboko przezywala rozne rzeczy a przy tym byla ogromnie inteligentna i nie miala milosierdzia dla nadetych glupcow. Byla bardzo honorowa, dumna i miala swoje zdanie na kazdy temat :) Ogromnie podziwiam jej szacunek dla samej siebie. Wychowali ja krytyczni dziadkowie, rodzina pozwalala sobie na rozne uwagi "dla twojego dobra", ale Maud nie pozwolila sie zahukac. Za to dar satyryczny jej sie wlaczyl. Zyla bardzo intensywnie wewnatrz i bardzo zwyczajnie na zewnatrz. Miala wielu przyjaciol, byla jak to sie dzis mowi popularna (musiala naprawde robic glebokie wrazenie bo ludzie ja dlugo pamietali). Ale czula sie bardzo samotna. To czysta i bardzo gleboka radosc byc z nia. Dalszych tomow nie przetlumaczono i troche sie boje ich po angielsku. Mary Rubio (biografka) opowiadala, ze studenci zatrudnieni przy przepisywaniu rekopisow pamietnikow opowiadali jaka ogromna radocha byly pierwsze tomy ale przy ostatnich po prostu straszliwie plakali, bo to byl juz opis klinicznej depresji i wielkiej samotnosci.

      Brak wzmianek o wojnie nie powinien cie zaskakiwac. Pamietam jak czytalismy na studiach Chroniczna niewinnosc Rifbjerga. Rzecz dzieje sie w Danii (ktora byla okupowana) - a gdyby nie pojedyncze wzmianki o godzinie policyjnej czlowiek w ogole by sobie z tego sprawy nie zdawal. Nawet okupacja wygladala inaczej w krajach skandynawskich. Dla przecietnych Szwedow wojna w duzej mierze byla czyms - no, nie abstrakcyjnym, ale troche tak jak dla nas wojna na Balkanach. Wspolczucie, ale i oddalenie. Czasem uchodzcy (na ogol serdecznie przyjmowani). Astrid wiedziala co sie naprawde dzieje w znacznie wiekszym stopniu niz przecietny Szwed - pracowala jako sekretarka znanego zydowskiego naukowca bodajze, on sie bardzo niepokoil,inne zydowskie rodziny poprzez niego probowaly sie czegos dowiedziec wiec i ona niejako mimochodem tym nasiakala.

      Ja tez pomyslalam ze dla dzisiejszych nastolatkow problemem bylaby nie tyle przeprowadzka co dostep do facebooka i zasieg komorki :D

      Usuń
    7. Sprawdziłam, "Janki z Latarniowego Wzgórza" nie czytałam. Koniecznie muszę się przekonać, czy rzeczywiście jest lepsza od Ani. :) Bardzo mnie zaciekawiła, a szczególnie motyw pączków. :P
      Przy okazji tutaj natknęłam się na "Anię z Avonlea" w kontrowersyjnej edycji, według mnie okropna. :(
      Ale pięknie napisałaś o Pamiętnikach!!! Będę wobec tego nadal czyhać na nie. Dziwne, że wydawnictwo ich nie wznawia, to byłby hit. Marzy mi się też wersja angielska.
      Reakcja studentów mnie nie dziwi, ja też jestem podatna na takie nastroje, a biografia nie pozostawia złudzeń: to była bardzo głęboka depresja. Autorka sugeruje wręcz samobójstwo, ale mnie nie przekonała.
      Lucy Maud musiała być wyjątkową osobą, to już było widać na jej zdjęciu z dzieciństwa, które mi ostatnio pokazałaś. Taka rezolutna minka.
      Nie da się ukryć, że wojna była dla Skandynawów czymś zupełnie innym niż dla nas. To na pewno wyjaśnia brak nawiązań i wspomnień. Ale pomyślałam, że może decyzja o wyjeździe na wieś mogła też mieć związek z wojskową przeszłością taty, który chciał pracą a la Bogumił Niechcic zacząć zupełnie nowy rozdział w swoim życiu,żeby właśnie nie wspominać.
      Obawiam się, że dla dzisiejszych nastolatków facebook i komórka byłyby silną konkurencją dla wekowania jabłkowego musu czy doglądania maciory. :)

      Usuń
  3. Jako dziecko uwielbiałam powieści Astrid Lindgren. To dzięki nim zaczęłam samodzielnie czytać :-) Pierwszą samodzielnie przeczytaną książką była "Pippi", szybko sięgnęłam po kolejne. I tak mniej więcej przez pierwszy czytelniczy rok nie czytałam nic poza Lindgren ;-) Jedyna książka, która mnie zawiodła, a którą inni uwielbiają to "Dzieci z Bullerbyn" - teraz już nie pamiętam zupełnie co mi się w niej nie podobało, pozostało tylko wspomnienie, że bardzo się nad tą książką męczyłam.
    Nie czytałam jednak nic dla młodzieży, co wyszło spod pióra tej autorki. Już nie nie ciągnęło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też przepadałam za jej książkami i tak mi zostało do dziś. :)
      Bardzo ambitnie zaczęłaś czytelniczą przygodę, bo przygody Pippi to dość długa i wcale niełatwa dla malucha powieść. Ja zaczynałam od króciutkich książek z serii Poczytaj mi mamo. Pamiętam to niesamowite uczucie, kiedy zrozumiałam, że już potrafię czytać. :)
      "Dzieci z Bullerbyn" wspominam bardzo, bardzo miło i mam nadzieję, że kiedyś uda mi się obejrzeć adaptację filmową. Są chyba dwie części. Liczę na to,że udało się uchwycić niesamowicie ciepły nastrój tej powieści.
      Książki dla starszych czytelników autorstwa Lindgren pojawiły się u nas dopiero ostatnio, więc niespiesznie nadrabiam zaległości. :)

      Usuń
  4. To ja po waszych erudycyjnych wywodach chciałam tylko nieśmiało napomknąć, że okropnie mi się nie podoba ta seria wydawnicza Naszej Księgarni. Nie wiem czemu, ale ten rodzaj rysunku na okładce mnie potwornie drażni - swojemu dziecku osobiście kupiłam takie wydanie "Dzieci z Bullerbyn" i teraz cierpię, ilekroć wezmę je do ręki.
    A co do treści (całkowicie mi nieznanej): Astrid Lindgren i moralizatorstwo? To coś nowego, zwłaszcza gdy ma się świeżo w pamięci lekturę Pippi:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rysunki na okładkach tej serii do mnie też nie przemawiają. Wydają mi się takie trochę po najmniejszej linii oporu. Biorąc pod uwagę poziom ilustracji w skandynawskich książeczkach dla dzieci, te są dość toporne.
      Zachwyca mnie natomiast oprawa graficzna książek o Bullerbyn autorstwa Ilon Wikland, na przykład ta.
      W Pippi moralizatorstwo jest podprogowe, w "Kerstin i ja" czarno na białym. :)

      Usuń
    2. Ilon Wikland to klasa, wiadomo!
      W "Kerstin.." pewnie ilustracji w środku nie ma, ale we wspomnianym moim wydaniu "Dzieci..." są, i to właśnie te Wiklandowe. Kontrast z okładką tym boleśniejszy:(

      Usuń
    3. Zgodnie z Twoimi przewidywaniami w książce nie ma żadnych ilustracji poza tą na okładce, wyraźnie inspirowaną siostrami Olsen. :) Jakość przekładu świadczy o tym,że Naszą Księgarnię chyba też dopadł kryzys, co manifestują też ponuro okładki, mimo feerii barw.

      Usuń
    4. I jeszcze te żółte litery rozmywające się na oliwkowo-limonkowym tle. :(

      Usuń
  5. Ślinkę łykam czytając o tym omlecie z kurkami... trudno, będzie bez grzybów, ale sobie omlecik strzelę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że omlet się udał. :) Jak już wspominałam, można kupić kurki mrożone, ale z pieczarkami też może być ciekawie.

      Usuń
  6. O, grzyby nie, ale gdyby tak omlet z poziomkami? Na słodko?
    Dobrze się czyta taką recenzję jak powyżej. Rzeczonej książki nie czytałam, raczej w planach nie mam, ale w pamięci jakiś rys, z czym to się je, zostanie. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo lubię słodycze, ale akurat omlet zdecydowanie bardziej odpowiada i w wersji słonej. :)
      Wielkie dzięki za miłe słowa. Gdyby powieść Lindgren kiedyś wpadła w Twoje ręce, przejrzyj choćby pod kątem cudnej przyrody i kulinarnych inspiracji. :)

      Usuń