14 marca 2010

Alexander McCall Smith, "La's Orchestra Saves the World"

Watch out for La's Orchestra, Herr Hitler! *

Do przeczytania powieści Alexandra McCall Smith'a "La's Orchestra Saves the World" zachęciła mnie ta ciekawa recenzja. Bohaterka książki już od początku wzbudziła moją sympatię za sprawą imienia: Lavender, za którym nawiasem mówiąc nie przepadała. Uwielbiam lawendę, a jednym z moich marzeń jest zobaczyć kiedyś pola lawendowe. Motyw kwiatów lawendy w utworze powtarzał się zresztą, ku mojej radości, kilkakrotnie.

Pomimo faktu, że tłem wydarzeń jest druga wojna światowa, a losy bohaterki nie są usłane różami, książka emanuje ciepłem, spokojem i pogodą ducha. Przypuszczam, że świetnie sprawdza się w roli terapeutycznej lektury na rozterki, czy trudne chwile. Jej filozofia jest prosta, ale skuteczna. Aby czynnie przeciwstawiać się złu niekoniecznie trzeba być Wolnością wiodącą lud na barykady. Swoją niezgodę można manifestować poprzez codzienne trwanie pomimo wszystko, poprzez sprawianie, żeby życie innych ludzi stało się choć odrobinę lepsze. Tak jak La, która ratuje świat opiekując się kurami i prowadząc amatorską wiejską orkiestrę. Takie zakotwiczenie w szarej rzeczywistości pozwala funkcjonować nawet w warunkach ekstremalnych.

Książka ta nie jest wyłącznie wzruszającą historią miłosną, jest też peanem na cześć muzyki, która nie tylko daje przyjemność, pociesza, leczy, umożliwia ekspresję lęków i innych emocji, ale też odgrywa znacząca rolę w życiu społeczności, integruje, pozwala zamanifestować poglądy i postawy, poczuć się niezbędną częścią większej zbiorowości. Warto nadmienić, że sam Alexander McCall Smith gra na fagocie w zespole o dowcipnej nazwie: Really Terrible Orchestra.

Miłośnicy angielskiej prowincji również będą ukontentowani opisami wiejskich realiów i galerią ciekawych, zabawnych postaci (na przykład malkontent Henry Madder). Przypuszczam, że dzięki "La's Orchestra Saves the World" okolice Suffolk zyskały wielu miłośników. Autor chciał też oddać cześć Polsce i Polakom. Jednym z głównych bohaterów jest lotnik z Krakowa, który w związku z wypadkiem i częściową utratą wzroku nie może już służyć w RAF-ie. Tu mała dygresja: w rodzinie męża mamy postać bardzo podobną do Feliksa, też Polak-lotnik RAF-u, też zakochał się w cudzoziemce (Belgijka), też nie wrócił do kraju. Obraz ówczesnej sytuacji politycznej nakreślony przez McCall Smith'a wydał mi się trochę uproszczony, a znajomość polskich realiów może nie zawsze najwyższej próby (np. nasz rodak ma na nazwisko Dabrowski przez "a"), natomiast Kraków to "Krakow"), ale intencje autora były na pewno szlachetne. Powieść bardzo polecam, nie tylko tym, którzy chcieliby spojrzeć na Polskę i Polaków oczami innej nacji.

Ze względu na czas i miejsce akcji, tematykę i nastrój książka bardzo kojarzyła mi się ze „Stowarzyszeniem Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek” Mary Ann Shaffer i Annie Barrows. Co ciekawe, w powieści Alexandra McCall Smitha też występuje takie kryzysowe ciasto - tym razem z marchewek :) ** Odniosłam wrażenie, że "La's Orchestra Saves the World" jest napisana sprawniej, ma bardziej zwartą konstrukcję. Podobała mi się kompozycja klamrowa - książka kończy się w momencie w którym się zaczyna. Natychmiast po przeczytaniu ostatniego zdania, wróciłam do kilkunastu pierwszych stron.

Na koniec odrobina dziegciu. Wątpliwości budzi we mnie łatwość, z jaką La uporała się z poważnymi problemami osobistymi, jakie spotkały ją na początku opowieści. Nie oczekiwałam histerycznych łkań, ale bohaterka wykazała wręcz nadludzką odporność na stres. Jeszcze jedna wątpliwość. Z noty wydawcy wynika, że autor stworzył ponad sześćdziesiąt książek (!), na jego stronie internetowej znalazłam informację, że w tym roku planowane jest wydanie czterech (!) nowych pozycji. Z jednej strony wzbudza to mój podziw, ale z drugiej odczuwam pewien niedosyt - gdyby pisarz poświęcił więcej czasu opowieści o La, trochę bardziej ją rozbudował, pogłębił portrety psychologiczne postaci, na pewno książka zyskałaby na tym.

---
* Alexander McCall Smith, "La's Orchestra Saves the World", Abacus, 2008, s. 179. s.198.
** Tamże, s.198.

Moja ocena: 5-


Alexander McCall Smith

9 komentarzy:

  1. Witaj, Lirael. Przeczytałam obie recenzje - notabene dzięki Twoim rekomendacjom trafiłam na kapitalny Blog Sygrydy Dumnej i wpisałam go do swojej linkowni. Czy książka jest dostępna w języku polskim? Pozdrawiam Cię serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja się nie mogę napatrzeć na twarz Autora...
    On musiał napisać spokojną książkę...

    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  3. Taki angielski autor, rzeczywiście; kapelusz i okularki...

    OdpowiedzUsuń
  4. strasznie sie ciesze, ze "La" przypadla ci do gustu. na pewno masz racje, ze ganisz AMCS za niechlujstwo - spowodowane zapewne pospiechem. masz racje, ze postacie sa psychologicznie niepoglebione. mnie to nawet nie pzreszkadzala, bo przyjelam za pewnik, ze la charakteryzuje sie stoickim spokojem. natomiast przeszkadzal mi brak realistycznego opisu namietnosci - i to ze stron obu, li i "daba". niech bedzie urodzony w zimbabwe, ale AMCS wpisuje sie w obraz zahamowanego seksualnie brytyjczyka!

    i znalazlas b fajne zdjecie - zahamowany czy tez nie, ale nie da sie AMCS nie lubic

    pozdr \ m

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Jolanta
    Jolu, książka nie jest jeszcze dostępna w tłumaczeniu, ale wyobraź sobie, że właśnie M.(http://szwedzkiereminiscencje.wordpress.com)aktualnie pracuje nad przekładem. Mam nadzieję, że wkrótce napisze o tym więcej.

    ~Tomek
    W pełni się z Tobą zgadzam, on robi naprawdę sympatyczne wrażenie. Słuchałam też nagrania z jego wypowiedzią, ma bardzo ciepły, miły głos.

    ~Beatta
    Masz rację, wydaje się być kwintesencją Brytyjczyka!:)

    ~M.
    A ja jestem Ci bardzo wdzięczna za informację o tej książce!
    Trzymam kciuki za tłumaczenie.
    W kwestii McCall Smitha (trochę jak nasz literacki hurtownik - Kraszewski:)
    Aż niechlujstwem z jego strony bym tego nie określiła, taka - momentami! - lekka szkicowość. Nie mogę AMCS darować, że nie pociagnął wątku fletu od La, aż się prosiło, żeby na końcu ten rekwizyt powrócił, a dług został spłacony.
    Co do stoickiego spokoju La - tak naprawdę ona została w to małżeństwo w pewien sposób wmanipulowana przez absztyfikanta, sama o tym przypomina, więc pomimo faktu, że uczucie rozkwitło z czasem, miała prawo do pewnej rezerwy.
    W kwestii braku namiętności.
    Po przeżyciach La z mężem strach przed zaangażowaniem się, o czym mówi wprost, wydaje mi się naturalny. Co do Daba to jego owiewa mgiełka tajemnicy: tak naprawdę do końca nie wiemy "czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie". Na ile z jego strony jest to autentyczne uczucie, na ile rodzaj wyrachowania. Trochę jak w "Domu na Placu Waszyngtona" Jamesa, to czytelnik musi podjąć decyzję. To mi się bardzo podoba w tej książce!

    OdpowiedzUsuń
  6. mnie sie tez pewne niedopowiedzenia podobaja, natomiast idac teraz kartke po kartce odnosze wrazenie, ze AMCS pare razy zmienial koncepcje. ciekawie sie zapowiadala sprawa wlamania - i potem jakby pzrestala interesowac autora. sprawa kradziezy (domniemanej?)u reumatycznego farmera tez do konca nie zostala wyjasniona

    co do tlumaczenia, to na cale szczescie NIE j to henry james i pisze latwym jezykiem. praca tlumacza niczym lupanie kamieni na drodze - nie lubie robic tlumaczen pisemnych, ale cos mnie sparlo i w sumie daje satysfakcje. tydzien temu agent PR wyslal pierwsze rozdzialy do agentow literackich w londynie - no i zapadla cisza... nie ma rady. musze poczekac. kto wie, a nuz?

    OdpowiedzUsuń
  7. ~M.
    Życzę Ci zrealizowania planu translatorskiego!
    O ile pamiętam staruszkowi nie skradziono tych pieniędzy, znalazł zgubę u siebie w domu, ale mam wrażenie, że mógł tę kradzież sfingować, bo nie lubił Feliksa i był zazdrosny o La.

    OdpowiedzUsuń
  8. ha! widze, ze nie odmieniasz imienia glownej bohaterki. ja podjelam decyzje strategiczna, zeby zostawic imie la (a nie zamieniac na lawenda), ale zeby odmieniac. no i moj jeden krolik eksperymentalny zapytal dlaczego ta kobieta ma takie CHINSKIE imie! bo ona to j "la", a ja dlugo nie widzialam "li". mnie tez na poczatku przeszkadzalo jej krótkie imie - a tymczasem w polskim przekladzie z koniugacja robi sie niezly galimatias. pociesza mnie tylko kolezanka ze sztokholmu, kt j wierna czytelniczka i dopomina sie o wiecej (wysylam jej rozdzialy sukcesywnie)

    ksiazke musze oddac do biblioteki 18, wiec juz niedlugo - i pewnie skonczy sie tlumaczenie. okropnie mnie wciagnelo - czasami tak j, ze jakis projekt kogos wampiryzuje

    OdpowiedzUsuń
  9. Lirael, dziękuję za wieści. Liczę na to, że kiedyś będę miała okazję przeczytać tę powieść. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń