20 marca 2010

Colm Tóibín, "Brooklyn"

Nie brookliński most, czyli nowojorski blues o czwartej nad ranem
Kiedyś Irlandia była dla mnie szmaragdową wyspą i krainą tęczy, zachwycała mnie krajobrazem i celtycką mitologią. Teraz kojarzy mi się raczej z problematyką rynku pracy. Mimo wszystko nie straciła dla mnie uroku i mam nadzieję, że w końcu ją odwiedzę, co obiecałam sobie bardzo dawno temu. W tym roku dzień świętego Patryka postanowiłam uczcić książką napisaną przez Irlandczyka. Mój wybór padł na "Brooklyn” Colma Tóibína, powieść w ubiegłym roku nominowaną do nagrody Bookera.

Fabułę można streścić w kilku nieskomplikowanych zdaniach. Bohaterowie też są bardzo zwyczajni. Wydarzenia opisane w powieści również niczym szczególnym się nie wyróżniają. Oto fakty: Irlandia, początek lat pięćdziesiątych, przeciętna pod każdym względem dziewczyna, której marzeniem jest zostać księgową, emigruje do Stanów Zjednoczonych. Tam rozpoczyna nowe życie. Powoli wtapia się w Brooklyn. Potem… Tu dyskretnie zamilknę, aby nie zabierać Wam przyjemności lektury.

Przyjemność bowiem jest odczuwalna, pomimo dość banalnej tematyki. Mnie zauroczył sposób, w jaki to wszystko zostało opowiedziane. Trzeba sporej dozy talentu, żeby o bardzo zwyczajnym życiu bardzo zwyczajnych ludzi pisać tak, by czytało się o tym z napięciem. Literacki zapis rzeczywistości w wykonaniu Tóibína kojarzy mi się ze słonecznym, mroźnym porankiem, kiedy przejrzystość powietrza jest tak wielka, że wyraźnie dostrzegamy najdrobniejsze szczegóły. Tak właśnie precyzyjnie i wnikliwie pisze autor "Brooklynu". Wchodzimy w ten świat z ogromną łatwością i niechętnie z niego wracamy. Rzadko zabieram książkę ze sobą, wychodząc gdzieś z domu. Ta towarzyszyła mi w wielu różnych miejscach.

Dużą przyjemność sprawia też obcowanie z główną bohaterką powieści, która wydała mi się bardzo ludzka w swoim dojrzewaniu, w poszukiwaniu miejsca na ziemi, w swojej bierności wobec nurtu zdarzeń. Nieprzypadkowo zapewne pojawiają się sceny, gdy Eilis pływa. Dziewczyna unika podejmowania decyzji, natomiast dryfuje przez życie. Inne portrety psychologiczne też wywołują zainteresowanie (na przykład enigmatyczna panna Bartocci), ale w paru przypadkach przydałoby się odrobinę więcej głębi (chociażby brooklińskie sublokatorki Eilis, ciekawa i zabawna galeria osobowości, ale moim zdaniem niewystarczająco zindywidualizowana).

Autor urodził się w roku 1955, tak więc opisywane przez niego czasy zna z opowieści, mediów i książek, nie z autopsji. Widać wyraźnie, że z dużym zaangażowaniem zgłębił liczne źródła i potrafił w sposób nienachalny przekazać swoją wiedzę. Warstwa obyczajowa jest bardzo bogata, życie codzienne mieszkańców irlandzkiego miasteczka i Nowego Jorku oddane zostało z najdrobniejszymi szczegółami. Kontrast między dwiema kulturami, które wywierają wpływ na Eilis, między którymi nieustannie musi dokonywać wyboru, dodaje powieści dynamiki. "Brooklyn" jest uczciwym zapisem doświadczeń związanych z emigracją. Autor przedstawia cały wachlarz emocji wywoływanych przez pobyt w obcym kraju, od rozpaczliwej tęsknoty za bliskimi po radość z całkowicie nowych doznań i satysfakcję z umiejętności radzenia sobie w obcych realiach.

Książka została wydana bardzo starannie. Seria "Salamandra" wydawnictwa Rebis teraz prezentuje się dość elegancko - twarda okładka, obwoluta, dobrej jakości papier. Nurtuje mnie jednak pytanie dotyczące kolorystyki okładki. Dlaczego tak pogodną książkę przyobleczono w przytłaczającą, ponurą czerń? Pomysł grafiki wydaje się wysmakowany i ciekawy, ale jego związek z nastrojem, przesłaniem powieści jest moim zdaniem minimalny.

Moja ocena: 4+

Tak wyglądał Brooklyn w latach pięćdziesiątych. Uprzedzam, że muzyczka jest hmmm... specyficzna, ale stare zdjęcia idealnie wpisują się w temat.


Na koniec zapraszam na wycieczkę do Irlandii. Radzę zapiąć pasy ;)


P.S.
Jeśli ktoś ma ochotę zgłębić problematykę literatury irlandzkiej, oto sugerowana lista książek, które powinniśmy przeczytać w tym miesiącu. Cóż, może nie przesadzajmy z tym miesiącem, ale warto rzucić okiem.

9 komentarzy:

  1. Czy masz skalę do 6? Jeśli tak, to dlaczego dałaś 4+. Mało piszesz o niedociągnięciach czy minusach.

    OdpowiedzUsuń
  2. ~naczynie_gliniane
    Tak, mam skalę do 6.
    Minusy wymieniłam w recenzji: dość banalna fabuła i niepogłębione portrety psychologiczne niektórych postaci.
    Oceniłam na 4+, ponieważ od książki piątkowej wymagam więcej.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękna jest Irlandia z lotu ptaka! Właśnie jestem po seansie filmowym. :)
    Warto tam pojechać, choćby w podróż literacką. Co prawda "Brooklyn" nie jest o Irlandii, a o Stanach, ale recenzja jest na tyle smakowita, że nie omieszkam poszukać w swoim czasie tej powieści. Duży plus za odwołania do Stachury. :)
    À propos Irlandii - polecam film "Billy Eliot" S. Daldry`a oraz książki Roberta McLiama Wilsona. Zapomniałam o całym świecie, czytając jego "Ulicę marzycieli" i "Zaułek łgarza".

    OdpowiedzUsuń
  4. Ech... sorry ale ten tytul powiesci przypomnial mi przede wszystkim moja kolezanke ze studiow, ktora zaginela mi gdzie tam na Brooklynie... i nie wiem jak ja odnalezc...

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj :)

    Ponoć najliczniejszymi grupami etnicznymi w pierwszej połowie XXw. w USA (przyjezdnymi), byli: Irlandczycy i Włosi. Obecnie zatrzymałam się na literaturze włoskiej, marzę aby zwiedzić Rzym i przygarnąć któregoś z tamtejszych bezpańskich kotów, ale parę lat temu myślałam czy aby nie pojechać za pracą do Irlandii. Ta zieleń, wzgórza, mity i pieśni... w końcu zrezygnowałam, ale jeśli będę miała kiedyś okazję na pewno tam pojadę, choćby na tydzień. Co do literatury... z irlandzkiej znam wyłącznie Joyce'a, która stanęła mi kością w gardle. Ciągle zbieram się do tego, aby jednak poznać tego pisarza bliżej, ale na samo wspomnienie Ulissesa, dostaję wysypki :)

    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Twój blog uświadamia mi, jak wiele jest jeszcze do przeczytania...Czasem czuję się przytłoczona tą wiedzą. Ludzie nie żyją tak długo...
    W każdym razie dzięki za pomoc w dokonywaniu wyborów :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetnie, Lirael:)
    Przejrzystość brooklińskiego powietrza nieźle współgra z klarownością tego, jak o tej powieści piszesz.
    Bardzo się cieszę z filmiku o Brooklinie lat 50.
    Dopiero co pisałam o Bronxie (bądź co bądź - po sąsiedzku) ;)
    Zajrzałam też na listę irlandzkich lektur. Ba! Rzeczywiście, ludzie nie żyją tak długo, by wszystko ogarnąć, ale wezmę ten wykaz pod uwagę. I dodam, że nie zlekceważyłam świętego Patryka, bo sięgnęłam po "Tajemnicę rodu Hegartych" A.Enright. Czuj duch!
    Pozdrawiam!
    ps.
    Tak mi się podobają filmowe załączniki (a jeszcze nie wiem, jak je załączać), że będę nad tym główkować.

    OdpowiedzUsuń
  8. hej,

    z listy lektur nieobowiazkowych znam (poza klasyka) franka mccourta i jego "agela's ashes" z przyleglosciami. pierwsza czesc b mi sie podobala - to bylo dawno temu, na samym poczatku fali ksiazek o bedzie z nedza. nastepna (nanstepne?) sie tylko powtarzaly i czytelnik trzymal kciuki, zeby tej nieszczescnej rodzinie choc RAZ cos sie udalo

    mój obraz irlandii (zwlaszcza po opise franka) to bieda, alkohol i katolicyzm. plus opiewane walki z najezdzca. w sumie pewne paralele z PL

    nalomiast z relacji podrózujacych szwedów irlandia robi wrazenie glównie...cenami

    pozdr \ http://szwedzkiereminiscencje.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. ~Jolanta
    Jolu, pomimo amerykańskiego tytułu Irlandia jest silnie obecna zarówno w powieści, jak i w samej bohaterce.
    Film "Billy Eliot" zalicza się do moich "szóstkowych", przepadam za nim!!!
    Dziękuję Ci za polecenie książek Roberta McLiama Wilsona, wydają się wprost stworzone dla mnie :)

    ~bookfa
    Może skorzystaj z jakiegoś portalu społecznościowego, typu Facebook albo Nasza klasa? Słyszałam o różnych niezwykłych spotkaniach po latach dzięki nim. Mam nadzieję, że uda Ci się nawiązać kontakt z tą koleżanką.

    Ąnhelli
    Życzę Ci realizacji planów związanych z Irlandią/Włochami! Będę trzymać kciuki.
    Jeśli chodzi o emigrantów z Italii, masz stuprocentową rację, czego dowody znajdziesz właśnie w "Brooklynie".
    Niestety, co do Joyce'a mam identyczne, kiepskie doświadczenia. Cóż, może kiedyś?


    ~~Beatta
    Cieszę się, że mój blog bywa przydatny :) Gdybym mogła, czytałabym znacznie więcej. Brak czasu ogranicza. Staram się nie porównywać liczby przeczytanych książek - determinują nas różne okoliczności, na które często kompletnie nie mają wpływu.
    Ogromnie zazdroszczę osobom, które zawodowo parają się literaturą.

    ~tamaryszek
    Dziękuję Ci:)
    Czekam na Twoją recenzję powieści A. Enright. Jest w kolejce pozycji do przeczytania. Spotkałam się z krańcowo odmiennymi opiniami na jej temat. "Bookery" najczęściej nie zawodzą :)
    O filmikach napisałam u Ciebie.

    ~M.(http://szwedzkiereminiscencje.wordpress.com)
    "Do "Angela's Ashes" namówiła mnie koleżanka, mam pierwszą część. Na podstawie jej opinii spodziewałam się czegoś zdecydowanie lżejszego, ale mam nadzieję, że przetrwam :)

    OdpowiedzUsuń