22 października 2013

„Trzeba znać duszę bibliofila!” (Halina Maria Pfeiffer, „Jak zostałam księgarzem”)

„Trzeba znać duszę bibliofila!”
Niedawno Kasjeusz napisała bardzo ciekawą notkę o księgarniach. W komentarzu napomknęłam o powieściach Penelope Fitzgerald i Helen Hanff, ale na śmierć zapomniałam o wspomnieniach Haliny Marii Pfeiffer „Jak zostałam księgarzem”, które przeczytałam w czerwcu. Wprawdzie to literatura faktu, ale pasuje idealnie.

Pfeiffer opowiada o swojej pracy w firmie wydawniczo-księgarskiej „Gebethner i Wolff”, a konkretnie w w warszawskim antykwariacie na ulicy Zgoda 12, w którym była zatrudniona od października 1940 r. do lipca 1944 r. Autorka boleje nad tym, że w historycznych opracowaniach niewiele miejsca poświęca się personelowi, a to głównie dzięki niemu księgarnie cieszyły się uznaniem.

Tak naprawdę panna Halina nie zaliczała się do grona zwykłych pracowniczek, ponieważ była siostrzenicą Jana Gebethnera, ówczesnego dyrektora. Nie starała się wykorzystać tej sytuacji i dużo od siebie wymagała. Kiedy 1 października 1940 r. stremowana stażystka pojawiła się w księgarni, usłyszała od wuja: „Będę Cię traktował surowiej niż innych pracowników, bo jesteś moją siostrzenicą”[1]. Z opowieści wynika, że mimo koneksji Pfeifferówna rzeczywiście nie występowała w roli rozkapryszonej pupilki.
Halina Maria Pfeiffer. [Zdjęcie z książki.]
Początki pracy w antykwariacie okazały się stresujące, ale z czasem było coraz lepiej i nawet klient kategorycznie domagający się publikacji z dziedziny pedologii lub gemeliologii nie wywoływał u panny Haliny ataku paniki. Zdarzały się też sytuacje komiczne:
Raz zadyszany człowiek zapytał:
- Czy jest „Niemcewicz od przodu i od tyłu”?
- Nie, nie ma, bo jest wyczerpany! - odpowiedziałam równie głupio, jak było zadane pytanie. Dopiero, gdy klient wyszedł, wybuchnęłam śmiechem, uświadamiając sobie, że moja odpowiedź była co najmniej dwuznaczna.”
[2]
Ogromnie żałuję, że dziś antykwariat na ulicy Zgoda 12 możemy odwiedzić tylko wirtualnie. Doszczętnie spłonął w czasie Powstania Warszawskiego. Wielki, świetnie zorganizowany, z kompetentnym i życzliwym personelem, przyciągał klientów, choć czasy bynajmniej nie sprzyjały spokojnej lekturze. Miał nawet jednoosobowy dział włoski, a również dział nut z pianinem na zapleczu.

Na szczęście panna Pfeifferówna od czasu do czasu zerkała spoza stosów książek i bacznie obserwowała współpracowników. Był to zespół tak barwnych osobowości, że nawet spisując wspomnienia w wieku osiemdziesięciu kilku lat, autorka pamiętała kolegów doskonale. Na przykład pana Jana Wyderkę o nieskazitelnym charakterze, niestrudzonego wychowawcę młodzieży. Jednak we wspomnieniach nie ma mowy o hagiografii. Również z imienia i nazwiska wymieniony jest jeden ze sprzedawców, który oficjalnie sączył herbatkę z termosu, a potem ku oburzeniu adeptki dziwnym trafem roztaczał wokół siebie zapach spirytualiów. Ponoć księgarze muszą pić, aby przepłukać gardło z kurzu, który łykają w pracy.

Równie ciekawe są gawędy autorki o warszawskich bibliofilach, na przykład „Starym Bibularzu”, Władysławie Idzikowskim, i również te o cennych książkach, które pojawiły się w antykwariacie, o kradzieżach, o ówczesnych bestsellerach. Mimo anegdot to jest opowieść o wojnie, więc przeplatają się też wątki tragiczne. Dopiero po wyzwoleniu Halina Pfeiffer dowiedziała się, że jej koledzy z pracy uczestniczyli w ruchu oporu. W antykwariacie ukrywano mapy sztabowe i wydawnictwa szkoleniowe dla przyszłych podchorążych, ponadto w gmachu księgarni mieli tajne spotkania członkowie Warszawskiej Organizacji Wojskowej. Pracownicy z narażeniem życia ratowali też cenne zbiory, na przykład przewożąc je ukryte w sianie w wozie drabiniastym.

W czasie okupacji hitlerowcy stworzyli spis zakazanych polskich książek, który otwierali „Krzyżacy” Sienkiewicza. Czasem wściekłość Niemców wywoływały zaskakujące tytuły.
Dietrich, chcąc uchodzić za klienta, szedł wolnym kro­kiem, lustrując lady i młodych adeptów księgarstwa, którzy dzielnie udawali, że się nie boją. Zbliżał się do antykwa­riatu. Obie z Helą zmartwiałyśmy, kiedy stanął naprzeciwko nas. Zaczął oglądać książki rozłożone na kontuarze. Gdy zobaczył małą książeczkę „Kodeks honorowy” Boziewicza, porwał ją, rzucił na ziemię, w furii deptał ją i kopał. Jedno­cześnie wściekły krzyczał po polsku:

- Nie ma honoru Polaków! Nie ma Polski! Już nigdy jej nie będzie!”[3]
Na szczęście książki z czarnej listy mogły być przechowywane w zamkniętej piwnicy. Jak nietrudno zgadnąć, często w tajemniczych okolicznościach z niej znikały. 
Antykwariat, w którym pracowała H. M. Pfeiffer.
[Zdjęcie z książki]
 O wojennych realiach dużo mówi też ta historia:
Co tydzień lub co dziesięć dni przychodził pewien bibliofil (nazwiska nie pamiętam), który zdaje się częś­ciej sprzedawał jakąś książkę, niż kupował. Zawsze bardzo uprzejmie się ze mną witał, całując mnie w rękę. Miał wielką, długą do pasa brodę, więc ten „kares" bardziej mnie irytował niż rozczulał. Zawsze udawał się w głąb antykwa­riatu, aby porozmawiać z panem Tarkowskim, naszym sze­fem. Wychodził z pośpiechem, jakby się czegoś wstydził. Dopiero wtedy szłam do szefa z prośbą, aby zadziałał, żeby ten starszy pan nie całował mnie w rękę, bo bardzo tego nie lubię.

- Najgorsza jest ta jego wielka okropna broda - skar­żyłam się.

-  Ależ pani Halino, niech pani mu daruje. On dla­tego nosi tę brodę, bo nie ma koszuli! Stale przynosi coś do sprzedania, gdyż brak mu pieniędzy na życie! Z bólem uszczupla swoje zbiory, dlatego zawsze wymyka się chył­kiem, jakby czuł się winny. Trzeba znać duszę bibliofila!

Zrobiło mi się ogromnie przykro i odtąd starałam się być bardzo uprzejma dla tego starszego pana.”[4]
Szczególnie zaciekawiły mnie rozdziały poświęcone edukacji w Trzyletniej Szkole Księgarskiej, do której uczęszczała panna Pfeifferówna. Lista przedmiotów jest imponująca, a ze wspomnień wynika, że zajęcia były na wysokim poziomie. Uczniowie kształcili się między innymi w następujących dziedzinach: historia literatury polskiej i powszechnej, historia księgarstwa polskiego, inwentarz, samokształcenie pracownika księgarskiego, hurtownia księgarska, nuty, praca praktykanta, bibliografia i bibliofilstwo, sprzedaż, księgowość, kwarantanna (system zawiadamiania księgarzy przez wydawców i hurtowników o nowościach). Były też obowiązkowe zajęcia praktyczne:
przyniesiono z księgarni do naszej klasy regał, w którym znajdowało się po kilkanaście książek z różnych dziedzin. W charakterze lady ustawiono podłużny stół. Przygotowano papier i sznurek do pakowania zakupionych książek. Na tę pokazową niby „klasówkę” została zaproszona Komisja Szkoleniowa w komplecie.

Od godziny ósmej do dziewiątej pan „profesor” był klientem, a słuchacze II (czy III ?) kursu - ekspedientami. Kol. Tarkowski wcielał się w przeróżne typy kupujących: był księdzem, potem chłopem ze wsi, raz osobnikiem wymagają­cym, po chwili niezdecydowanym lub nerwowym. Kursanci, przeważnie już dobrze znający sprzedaż frontową z własnej praktyki - ekspediowali go inteligentnie, uprzejmie, starając się wykazać maksimum wiedzy i dobrych chęci.

Wykładowca był niezmordowany. Zmusił nawet swe audytorium, aby go sobie wyobraziło jako nudną klientkę, która szuka odpowiedniej książki dla młodzieży w takim a takim wieku. Wśród wesołego nastroju na sali „młodym sprzedawcom trudno było zachować powagę i zwracać się do starszego kolegi per „Szanowna pani”.. Tym nie­mniej uporali się z domniemaną kupującą ku zadowoleniu „klientki” i nauczyciela w jednej osobie, choć do dyspozycji mieli tylko uszczuplony sortyment.”[5]
A w czasie egzaminu autorka musiała dowieść, dlaczego warto polecać klientkom „Trędowatą” Mniszkówny.

Książka Pfeiffer skłania do porównań personelu warszawskiego antykwariatu z lat czterdziestych ze współczesnymi sprzedawcami książek. W tym zestawieniu najsmutniej wypadają nasze wielkie księgarnie. Wkrótce problem i tak chyba sam się rozwiąże, bo wszyscy rozszerzają ofertę o inne produkty i dla literatury zaczyna brakować miejsca. Nie jestem gołosłowna – regularnie buszując po lubelskich filiach pewnej znanej sieci, zawsze natykam się na tytuły, które powinny znaleźć się na zupełnie innym regale. Poza tym niech tylko autor polski ma nazwisko brzmiące lekko z cudzoziemska, to gwarantowane, że jego książka zostanie umieszczona w dziale literatury zagranicznej. Z wiedzą na temat książek bywa krucho. Właściwie każde zapytanie klienta wymaga natychmiastowego zajrzenia do komputera. O dłuższych rozmowach na temat literatury i wgryzaniu się w duszę bibliofila można zapomnieć, bo pracownicy to zwykle osoby bardzo zabiegane. Plus coś, co nazywam błędem psychologicznym - założenie, że działy książkowe w polskich sieciowych sklepach powinni obsługiwać ludzie bardzo młodzi. A ja do tej pory z przyjemnością wspominam rozmowę z sympatycznym starszym panem z działu obcojęzycznego w księgarni w Helsinkach, który świetnie mówił po angielsku i doskonale orientował się w nowościach.

Z pewnością jest mnóstwo wyjątków, ale to, co opisałam, obserwuję naprawdę regularnie. O wiele lepiej jest w mniejszych księgarniach, również w tematycznych i połączonych z kawiarniami.  Na szczęście dzięki wspomnieniom Haliny Pfeiffer możemy poznać księgarnię i antykwariat z prawdziwego zdarzenia. Warto poświęcić kilka chwil tej niepozornej broszurce. Nie pretenduje do rangi wszechstronnego opracowania zagadnień kultury w czasie okupacji. To tylko garść wspomnień z okresu, który autorka skromnie zamyka w kilku słowach: „Zdobywałam wiedzę księgarską i pokochałam książki”[6].
______
[1] Halina Maria Pfeiffer, Jak zostałam księgarzem. Wspomnienia o ludziach i książkach, Dom Wydawniczy Elipsa, 2008, s. 9.
[2] Tamże, s. 29.
[3] Tamże, s. 33.
[4] Tamże, s. 28-29.
[5] Tamże, s. 44.
[6] Tamże, s. 94.

Moja ocena: 4
Halina Maria Pfeiffer.

65 komentarzy:

  1. Ponieważ jestem zbyt zmęczona po całym dniu, aby zdobyć się na jakąś inteligentną wypowiedź, napiszę tylko jedno: wpisuję książkę na listę lektur do jak najszybszego przeczytania! Nie miałam pojęcia, że wydano wspomnienia kogoś, kto pracował u Gebethnera i Wolffa, a to przecież dużo ciekawsze niż suche wzmianki w "książkach o książkach" (przyznaję jednak, że wcześniej nie szukałam takich relacji zbyt gorliwie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natknęłam się na tę ksiązkę zupełnie przypadkiem, przeglądając ofertę księgarni internetowej i pomyślałam, że warto. :) Bardzo sympatyczna lektura, cieszę się, że przeczytałam. Chętnie Ci pożyczę, gdyby był kłopot ze zdobyciem.

      Usuń
    2. Dziś rano namierzyłam książkę w jednej z bibliotek, zamówiłam i już na mnie czeka, dlatego dziękuję za propozycję, nie będę sprawiać kłopotu :-)

      Usuń
    3. Absolutnie żaden kłopot, gdyby jednak były jakieś problemy z książką, proszę, natychmiast daj znać.

      Usuń
  2. "dowieść, dlaczego warto polecać klientkom „Trędowatą” Heleny Mniszkówny" to dowieść niemożliwego, chyba że chodziło o czysto merkantylną stronę dowodu :-) - chyba w końcu będę musiał się z nią przeprosić :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~ Marlow
      Panna Halina była sama zdegustowana tym pytaniem i przekonana, że egzamin oblała! :) Na szczęście okazało się, że jednak nie.
      Otóż egzaminator oczekiwał następującej odpowiedzi: warto, bo czytelniczki pod wpływem tej lektury sięgną po książki ambitniejsze, na przykład Rodziewiczówny, a nawet może Sienkiewicza. :)

      ~Zacofany w lekturze
      Właśnie miałam napisać, że Ty niezmiennie polecasz. :)

      Usuń
    2. Otóż to, niezmiennie polecam. Może pod wpływem Mniszkówny Marlow sięgnie po Rodziewiczównę? :)) Już widzę oczami duszy, jak spada na mnie odium za polecanie grafomanii :D

      Usuń
    3. Znając Marlowa, to nic na Ciebie nie spadnie, poza jesiennym listowiem. :) Jego recenzja "Trędowatej" to byłby majstersztyk, już sobie ją nawet trochę wyobrażam. :) Nie żebym Go namawiała do czytania, ale...

      Usuń
    4. Namawiaj, namawiaj, też chcę przeczytać tę recenzję :D

      Usuń
    5. Eee ..., Ty to tylko "wyśmiać i wyszydzić" :-). Mnie siostrzenica Gebethnera skojarzyła się z córką Mortkowicza bo natknąłem się na wzmiankę o jej wierszu "Nowa Huta", w którym była "mowa o "zaciągu zetempowskim", który szedł do Nowej Huty, i o tym, że buduje się ona "pracą polskich ludzi/ i radzieckich maszyn."" Tak sobie pomyślałem, że byłoby już lepiej gdyby zachęcała do czytania "Trędowatej" ... :-)

      Usuń
    6. Do Marlowa
      Czy też wiosna, czy też lato,
      Zabierz się za "Trędowatą"!
      Dzieło Mniszkówny Heleny
      Oślepia pięknem jak halogeny. :)

      Usuń
    7. A propos zaciągu i radzieckich maszyn chyba w końcu udało mi się zdobyć rasowego produkcyjniaka, i to przypadkiem, bo sądziłam, że to książka dla młodzieży ("Stepowe słońce" Piotra Pawlenki).

      Usuń
    8. Kiedyś podobały mi się "Wraki" Meissnera i "Pamiątka z Celulozy" Newerly'ego. Tak myślę, że może w chwili lekkiego zaćmienia skuszę się na "Pokolenie" Czeszki - podobno jedna ze strawniejszych książek socrealistycznych, ale to i tak po "Zapałce na zakręcie" :-)

      Usuń
    9. Trudno, skoro nawet częstochowskie rymy błagalne nie przekonują Cię do "Trędowatej", trzeba się z tym pogodzić. :)
      Wymienione przez Ciebie tytuły to chyba książki na znośnym poziomie, a mnie chodziło o coś okropnego, w stylu parodii, która była kiedyś u ZWL i mam przeczucie, że to "Stepowe słońce" to właśnie coś takiego. :)

      Usuń
    10. Do "Trędowatej" zniechęcają mnie dwa tomy - i z całym szacunkiem, gdzie tam Twoim rymom, do nieśmiertelnego księdza Baki :-)

      Usuń
    11. "Trędowatą" można chyba czytać wybiórczo, tak na przykład co siódmy rozdział. :) Myślę, że byłoby zupełnie bez szkody dla wyrazu artystycznego tego dzieła. :)
      Będę czytać księdza Bakę jako niedościgłego mistrza poetyckiego. :)

      Usuń
    12. A ja Mniszkównę jako niedościgłą mistrzynię prozy :-)

      Usuń
    13. To niecierpliwie będę wypatrywać stylistycznych naleciałości a la Helena M. :)

      Usuń
  3. Wspomnienia brzmią szalenie smakowicie. Ja ma schomikowane na ciężkie czasy "Gawędy o księgarzach" Zbysława Arcta, co prawda bardziej przeglądowe, ale z przeglądu wynika, że też ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda tylko, że są takie króciutkie i że autorka prawie całkowicie pomija swoje życie prywatne.
      Książkę Arcta też mam, to jest też bardzo ciekawa seria, ale chyba szybko się skończyła.

      Usuń
    2. Seria "Książki o książce" ukazywała się dość długo, ale niestety niewiele w niej tytułów fascynujących na pierwszy rzut oka.

      Usuń
    3. Kilka tytułów sobie profilaktycznie zgromadziłam. :P

      Usuń
    4. U mnie pokutuje "Książka na dworach Wazów", raczej bez szans na przeczytanie kiedykolwiek:P

      Usuń
    5. To faktycznie dość specjalistyczna lektura, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby okazała się kopalnią ciekawostek. :)

      Usuń
    6. Być może, nigdy jej nawet nie przekartkowałem:P

      Usuń
    7. Może coś do cyklu historycznych ciekawostek się znajdzie? A propos ostatnio natknęłam się na bezoar w I tomie "Harrego Pottera". :)

      Usuń
    8. Wątpię, żeby się znalazło, ale zerknę. Czytasz Pottera? Super:) Bezoar w prostej linii z tego tomu.

      Usuń
    9. Pierwszy tom sobie tylko przeglądałam, a tak w ogóle to kilka lat temu utknęłam między trzecim a czwartym. :)

      Usuń
    10. Pamiętam, już mam nawet dwa kolejne tomy na podorędziu. :)

      Usuń
    11. Jakoś tak po kumotersku wciśnij bez kolejki, chociaż jeden:)

      Usuń
    12. Jak wcisnę jeden tom, to posypie się lawinka kolejnych, już ja się znam. :)

      Usuń
    13. Od czwartego to już piorunem leci i będziesz miała z głowy :)

      Usuń
    14. Akcja leci piorunem od samego początku. :) Tylko po tym trzecim tomie popadłam w stupor, może podświadomie boję się, że to się niedługo skończy i tak się zawiesilam. :)

      Usuń
    15. no coś Ty, jeszcze cztery tomy, jakieś 3 tysiące stron. A potem zawsze można zacząć od nowa:)

      Usuń
    16. Już widzę jak wpadam w błędne czytelnicze kolo i w przyszłym roku czytam wyłącznie Pottera, najpierw w tą i z powrotem, później losowo wybrane tomy, tak bez przerwy. :P

      Usuń
    17. Masz takie zapasy książek do opisania, że możesz sobie pozwolić na to, żeby przez pół roku czytać w kółko jednąserię :P

      Usuń
    18. Zapasy już nie takie wielkie, powoli docieram do czerwca. :)

      Usuń
  4. Bardzo ciekawy wpis u koleżanki Kasjeusz zaowocował równie ciekawym wpisem u Ciebie. Świetnie działająca inspiracja:)
    Znalazłaś niezwykłą książkę, a anegdota o Niemcewiczu była przednia.
    Ubolewam, ale ostatnio książki najczęściej kupuję przez internet. Bo szybciej, taniej i wygodniej. Inna sprawa czy przyjemniej:) Tęsknię za porządnymi księgarniami i bibliotekami, w których mozna pomacać książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki,ja też cieszę się z tego znaleziska bo lubię takie opowieści o dawnych czasach, a tu jeszcze bonus w postaci księgarni, i to jeszcze jakiej. :)
      Staram się nawiedzać naziemne księgarnie, choć rozsądek nakazuje ich raczej unika, bo cenowo jednak są mniej atrakcyjne niż internetowe.

      Usuń
    2. A przed takimi prawdziwymi książkami trudniej się bronić;)

      Usuń
    3. Oj, tak! :) Kuszą o wiele bardziej niż w księgarniach internetowych. A już zwłaszcza jak ktoś ma bzika na punkcie zapachu książek tak jak ja. :)

      Usuń
  5. Książka prezentuje się bardzo ciekawie. Czytałam kiedyś "Młodość wydawcy" Jana Gebethnera, bardzo interesującą relację z lat szkolnych i uniwersyteckich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ciekawy trop, poszukam! To chyba właśnie wujek Haliny. Ciekawe, czy coś wspomina o siostrzeniczce. :)

      Usuń
  6. Żeby w małych księgarniach byli mili i kompetentni sprzedawcy, musiałyby najpierw te małe księgarnie jakoś utrzymać się na rynku. Tymczasem bida z nędzą. W Szczecinie zupełna masakra, kilka ambitnych jednostek jeszcze walczy, ale najwyraźniej mają z czego dokładać. Jakby więc wielu stwierdziło: widać nie ma popytu na takie miejsca. Ech!
    A do mnie do pracy też przychodzi jeden starszy pan z długą brodą i też całuje w rękę, ble! Ale koszul ci u niego dostatek, to może mogę go kiedyś wreszcie pogonić, zamiast chować się za filarem, co?:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas dokładnie tak samo, przykro mi o tym pisać, bo do niektórych księgarni byłam bardzo przywiązana. Na szczęście najulubieńsza z dzieciństwa jeszcze trwa i nie sprzedaje artykułów kuchennych. :) Mój ideał to księgarnia dziecięca przedstawiona w "Masz wiadomość", ale los takich miejsc raczej przesądzony, choć w filmie był happy end.
      Jeśli nie chcesz wyrazić protestu wobec całusów pana bez ogródek, mogłabyś na przykład zacząć profilaktycznie nosić ochronne rękawiczki. :)

      Usuń
  7. Odpowiedzi
    1. To bardzo się cieszę, że Cię zachęciłam. Urocza książeczka na jedno jesienne popołudnie, bo do wieczora na pewno przeczytasz. :)

      Usuń
  8. Zapowiada się fantastyczna lektura. Budynek, w którym mieścił się antykwariat, idealnie nadaje się na smakowitą historię - znacznie ciekawszą od tej, którą opisała Hanff.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że budynek nie przetrwał, bo rzeczywiście był urokliwy. Mieściła się w nim księgarnia i antykwariat. Po prostu oaza szczęścia dla mola książkowego. Gebethner i Wolff działali prężnie, mieli nawet filię w Paryżu.
      Historia opisana przez Hanff też miała dużo wdzięku, przede wszystkim była bardziej dopracowana, natomiast styl pani Pfeiffer cechuje pewna surowość. Obydwie opowieści świetne, że nie wspomnę o książce Fitzgerald. :)

      Usuń
    2. Do książki Hanff nic nie mam, po prostu wolę rodzime klimaty, zwłaszcza z przedwojennej Warszawy. A przyznasz, że budynek jest bardziej klimatyczny niż ten z 84, Charing Cross Rd.;) Nadawałby się nawet do powieści gotyckiej.;) Ale wierzę, że Hanff opisała swoją historię lepiej.

      Usuń
    3. Budynek rzeczywiście bardziej klimatyczny, a zwłaszcza te galeryjki u góry. Do powieści gotyckiej pasuje jak ulał. Aż by się prosiło, żeby tam rezydował jakiś lokalny upiór z księgarni, ale niestety brak wzmianek na ten temat u pani Pfeiffer. :)
      Autorka "Jak zostałam księgarzem" w przeciwieństwie do Hanff nie ma ambicji literackich, ale czyta się tę książeczkę z przyjemnością.

      Usuń
  9. Wynalazłaś kolejną, świetnie zapowiadającą się lekturę!
    Wątek ze sprzedawcą popłukującym gardło i pociągającym "herbatkę" z termosu - wyborny :-)
    Ekhem, ekhem, u mnie też na tych książkach jakoś dużo kurzu... :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie w tym przypadku to książka odnalazła mnie - przypadek zrządził, że zauważyłam ją w internetowej księgarni. :)
      Pan z tajemniczym termosikiem musiał naprawdę bardzo irytować pilną stażystkę, skoro tak dobrze go zapamiętała. :)
      W myśl zasady o leczniczym odświeżaniu gardeł po kurzowych inhalacjach organizowane były też imprezy dla pracowników księgarni i oprócz trunków degustowano ponoć zawsze pyszny bigosik.
      Chyba przyłączę się do znaczącego pokasływania, a próbkę kurzu mogę bez problemu okazać. :)

      Usuń
    2. Okazuje się więc, że poza oczywistymi dla mnie dotychczas zaletami pracy w antykwariacie lub księgarni, istnieją również korzyści, o których wcześniej nie wiedziałam :-)
      Lireal, aby spłukać z gardła kurz, który unosi się z moich książek, musiałabym wychylić duszkiem cały termosik (co najmniej) ;-)

      Usuń
    3. Chyba tak ich raczono tym bigosikiem w ramach posiłku neurodegeneracyjnego, ale to tylko od wielkiego święta. :)
      Biorąc pod uwagę zgrozę, z jaką autorka wspomina ten termosik, wychylenie go duszkiem mogłoby mieć opłakane skutki. :) U nas kurzu tyle, że potrzebna byłaby przepastna kadź, nie termosik. :)

      Usuń
  10. W pięknym budynku ten antykwariat się mieścił. Tyle piękna i dobra odeszło wraz z wojną. Dzisiaj rzadko odwiedzam księgarnie, raczej buszuje w internecie.Gdybym kiedykolwiek miał jeszcze pracować to marzyło by mi się pracować w antykwariacie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Budynek wygląda wręcz jak pałacyk. Zniknął z powierzchni ziemi, podobnie jak antykwaryczne zbiory, ale w czasie okupacji tracili życie również ludzie związani z książkami i im też autorka poświęca fragment swoich wspomnień.
      W tej chwili królują antykwariaty internetowe, ale podobnie jak Ty na pewno byłabym szczęśliwa, gdybym mogła pracować w takim prawdziwym.

      Usuń
  11. Tak się słada, że mam w rodzinie parę księgarzy i z tego co wiem rynek jest tak trudny, że wspomnienia pani Pfeiffer brzmią jak bajka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed wojną musiało być jeszcze bardziej bajkowo, to jest relacja z czasów okupacji. Warunki były ekstremalne, a jednak udawało się trzymać poziom.
      Rozmarzyłam się na myśl o księgarzach w rodzinie, bardzo Ci zazdroszczę.

      Usuń
  12. Ale się cieszę, że powstał u ciebie taki wpis! Świetnie się go czytało. Zanotowałam tytuł i postaram się sięgnąć po wspomnienia Pfeiffer. Ta anegdota o brodzie przypomniała mi, jak kiedyś do antykwariatu ciotki, której pomagałam pod koniec wakacji rozłożyć podręczniki, przyszedł brudny i mocno zalatujący alkoholem pan. Oczywiście, wszyscy się odsunęli, patrząc na niego z niesmakiem. Pan sprzedał kilka książek i okazało się, że nawet się zna na literaturze, nawet zażartował, że w młodości przytrafiło mu się to samo, co Dantèsowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, a książeczkę Pfeiffer bardzo Ci polecam. Książeczkę, bo niestety jest bardzo chudziutka. o czym z góry uprzedzam.
      Ogromnie zazdroszczę Ci cioci z antykwariatem, wyobrażam sobie siebie w roli pomocnicy! :)
      Szkoda, że zalatujący pan musiał się wyzbywać księgozbioru, wygląda mi to na kolejny bibliofilski dramat.

      Usuń