Kudłacze na włoskich dróżkach
Wprawdzie pogoda za oknem
bynajmniej nie sprzyja rozmowom o wakacjach, ale książka, o której chcę Wam
dzisiaj opowiedzieć, naprawdę pachnie latem. Dowiedziałam się o niej dzięki notce na blogu Moja Toskania. Opinia Aleksandry i sympatyczna okładka zachęcały do wyruszenia w drogę z rodziną państwa Wyrzykowskich, więc natychmiast kupiłam „Kudłaczy w podróży”. Włochy plus psy - takiej kombinacji po prostu nie mogłam zignorować.
Książka
jest relacją z wakacyjnej wyprawy camperem, którą autorzy
odbyli w 2012 roku. Była to również podróż sentymentalna – siedemnaście
lat wcześniej
pani Anna i pan Wojciech poznali się na wycieczce do Italii. Wrażenia ze
zwiedzania przeplatane są bardzo praktycznymi radami dla turystów.
Autorzy pamiętali o adresach stron internetowych, a nawet współrzędnych
GPS, tudzież lokalizacji darmowych toalet. Myślę, że książka szczególnie
przyda się właścicielom camperów, między innymi z powodu ciekawych
informacji na temat Fattore Amico - stowarzyszenia rolników włoskich,
którzy promując lokalne wyroby, zezwalają podróżnikom na jeden bezpłatny
nocleg na terenie swojej posiadłości.
Trochę
żałowałam, że opisana w książce wycieczka często przebiegała utartym
szlakiem - Werona, Wenecja, Rzym, etc. Najciekawsze były dla mnie
fragmenty dotyczące mniej popularnych miejscowości i włoskiej prowincji. Czasem
przeszkadzało mi to, że niektóre informacje miały charakter
encyklopedyczny, podobały mi się natomiast bardziej osobiste fragmenty.
Rzecz
jasna dodatkową atrakcją było dla mnie to, że ekipa podróżników składała
się również
z psów, a konkretnie trzech szkockich owczarków collie. Jeśli ktoś z Was
ma jeszcze wątpliwości, czy warto podróżować z czworonożną częścią
rodziny,
przykład Kudłaczy przekona Was, że bez wątpienia tak. Choćby dlatego, że
„psy mają cudowną
zdolność wywoływania nawet niecodziennych spotkań, przyciągania
sympatycznych
nieznajomych”.[1] Trzyosobowa rodzina z rudo-białą, puchatą miniwatahą,
wędrująca obok najsłynniejszych zabytków Italii, wywoływała prawdziwą
sensację wśród turystów i tubylców:
„wyciągają aparat i robią nam zdjęcia albo, co odważniejsi, sami pozują do zdjęć wśród nas i latających gołębi. Później matki z córkami, młode małżeństwa, miłe starsze panie na rowerach opowiadają nam o swoich psach, które niestety zostawili w domu, a nawet pokazują nam ich zdjęcia w telefonach. Radość, śmiech, rozmowa (nawet bez znajomości języka), nowe znajomości... wszystko dzięki psom. Co my byśmy bez nich zrobili?”[2]
Wakacyjne
wspomnienia z Włoch przelali na papier mama i syn, piętnastoletni
Mikołaj. Rozdziały ich autorstwa przeplatają się, a niektóre opracowali
wspólnie. Muszę przyznać, że bardziej podobały mi się bezpretensjonalne,
ciepłe teksty napisane przez panią Annę. Z
całym szacunkiem dla ambicji pisarskich gimnazjalisty Mikołaja, który
notabene wydał
już jedną powieść, jego impresje eseistyczno-filozoficzno-literackie nie
przemówiły do mnie. Odnoszę wrażenie, że problem jest prosty do
rozwiązania i leży w fascynacji prozą Coelho, nawiasem mówiąc cytowanego
w książce (s. 263). Fascynacji tak dużej, że młodemu pisarzowi chwilami
trudno było przemówić własnym głosem, a szkoda, bo rozdziały, w których nie był piętnastoletnim mędrcem-filozofem, a ciekawym świata chłopcem z poczuciem humoru, bystrym i wrażliwym
obserwatorem, czytało mi się bardzo dobrze.
Niestety,
przyziemna strona
techniczna „Kudłaczy w podróży” też pozostawia sporo do życzenia, choć
wizualnie książka robi miłe wrażenie, między innymi dzięki wielu
zdjęciom. Wydawnictwo jest chyba rodzinnym przedsięwzięciem państwa
Wyrzykowskich i zapewne uznano profesjonalną korektę i redakcję za
całkowicie zbędne fanaberie. To był błąd. W czasie lektury irytowały
mnie
literówki, tudzież zawirowania interpunkcyjne, a zwłaszcza nadaktywna
spacja. Pojawiły
się też błędy w słowach włoskich (na przykład „finalimente”).
Mimo
potknięć całkiem przyjemnie wspominam „Kudłaczy w podróży” i mam
nadzieję, że tegoroczna wakacyjna wyprawa do Prowansji, ktorą śledziłam
na blogu, również zostanie
opisana w wersji książkowej. Państwo Wyrzykowscy
sprawiają wrażenie pozytywnie nastawionych do świata, pogodnych osób, z
którymi czytelnik chętnie by się zaprzyjaźnił i wyruszył w podróż nie tylko wirtualnie. Przede wszystkim z
żelazną konsekwencją realizują marzenia: „Nasza
rodzina działa według zasady: jeśli coś
już robić, to robić to całym sobą”[3]. Mnie zarazili swoim entuzjazmem
tak bardzo, że natychmiast po przeczytaniu „Kudłaczy w podróży” zaczęłam
planować podróż do Włoch.
_____
[1] Anna Wyrzykowska, Mikołaj
Wyrzykowski, Kudłacze w podróży: Włochy
na trzy collie, Rudy Smok, 2013, s. 64.
[2] Tamże, s. 68.
[3] Tamże, s. 22.
Moja ocena: 4-
Kudłacze zwiedzają Włochy. [Zdjęcie z książki] |
Czytelnicy lubią opisy podróży, a w tej masie, która się ukazuje, trzeba się jakoś wyróżnić. Widziałem już bodajże sprawozdanie z wyprawy z małymi dziećmi, to nadszedł czas na psy:) Nie podejrzewam autorów o chęć cynicznego zbicia kasy na sprzedawaniu wizerunków sympatycznych collie, ale podejrzliwość zawsze we mnie pozostaje. A z drugiej strony, jeśli w ten sposób zarabiają na spełnienie podróżniczych marzeń, to niech piszą i wydają.
OdpowiedzUsuńPamiętam taki opis wyprawy z małym dzieckiem. Pani piała, że jest łatwo i da się, dla mnie to był zaś opis z cyklu : "uzyjesz jak głupi w studni".
UsuńMoim zdaneim nei ma co podejszewać rodziny Wu o cynizm. Chęć natychmiastowego chwycenia za pióro to częsta przypadlośc po odwiedzeniu Włoch.
No chyba o tym samym dziele mówimy, skojarzenia miałem podobne.
UsuńDo państwa Wu nic nie mam, skoro Lirael mówi, że sympatycznie napisali, drażni mnie raczej trend ogólny. Jedzie celebryta z wycieczką Orbisu do Egiptu i od razu wysmaża bestseller "Mój Egipt":P
Włochy niewątpliwie inspirują, w to wierzę, zanim jednak chwyci się za pióro, warto rozważyć, czy literacko ma się szansę z Iwaszkiewiczem i Muratowem, a pod względem informacyjnym z przewodnikami Lonely Planet :P
Celebrytów pomińmy milczeniem:).
UsuńLiteracko mierzyć się z Iwaszkiewiczem i Muratowem?
Pan raczy żartowac:).
To może jeszcze ścigać się z nimi na erudycję?
Nie trzeba się od razu ścigać, wystarczy po prostu napisać coś własnego, a nie pomieszać fotki, informacje z wiki z głębokimi uwagami typu "najlepsze spagetti jest na placu Pigalle" :) albo, jeszcze lepiej, zachować swoje anegdoty na wieczór z puszczaniem slajdów znajomym:P Niektóre odmiany współczesnego piśmiennictwa w ogóle do mnie nie trafiają, ten cały nawał literatury podróżnej nie przemawia do mnie w ogóle.
UsuńAmen.
UsuńAle teraz pisac każdy może a kto napisał, ten wydać musi. I tak to się kręci ku uciesze wydawnictw z czarnej listy Pawła Pollaka.
W sumie, to ja teraz też czytam o Włoszech http://www.konflikty.pl/a,4807,Ksiazki,Aleksander_Topolski_.html
I nie da się ukryć, że ten kto ma do powiedzenie "coś własnego" wygrywa.
Naprawdę uważasz, że panie Pawlikowska i Wojciechowska, produkujące taśmowo podróżnicze bestsellery, mają do powiedzenia coś własnego? A przebiły popularnością wszystkich polskich podróżników od czasów Kolumba:P No może poza WC.
Usuń~ Iza
UsuńZ tej recenzji wynika, że czytasz ciekawą książkę, mam nadzieję, że wkrótce o niej napiszesz.
Dość istotne jest to, że państwo Wyrzykowscy podróżują ze swoją zwierzyną wygodnym camperem, najczęściej nocują w mało uczęszczanych miejscach, więc ta podróż nie wygląda mi na nieprzyjemną ani dla ludzi, ani dla psów, ale już zwiedzanie Wenecji ze zwierzakami to ambitne przedsięwzięcie logistyczne.
~ Zacofany w lekturze
Z dużym zainteresowaniem obserwuję poczynania pani Pawlikowskiej, to jest jakaś niekończąca się seria, obejmująca poradnik życiowy dla młodzieży, książki do nauki języków obcych, etc. Jestem pod wrażeniem wszechstronności, ale jakoś mnie do tych publikacji kompletnie nie ciągnie.
Autorzy książki robią wrażenie autentycznych pasjonatów, akcentów cynicznych nie zauważyłam zupełnie. Ambicje literackie ma syn i do mnie wykonanie niezbyt trafiło, ale poza tym to prosta opowieść z elementami przewodnika z akcentem na camperowców i turystów podróżujących z psami.
Tyle dobrego, że książka bez zadęcia, a rady praktyczne pewnie się przydadzą, bo u nas raczej się ze zwierzętami nie podróżuje.
UsuńPoza literackimi impresjami juniora, na które już kręciłam nosem, to takie bezpretensjonalne wspominki, okraszone praktycznymi poradami.
UsuńCo ciekawe, wydaje mi się, że autorzy nie tylko sami wydali tę ksiązkę, również sami ją sprzedają i promują (blog, Facebook, wieczory autorskie, występy w radiu). Chyba nie spotkałam się jeszcze z czymś takim w polskich realiach.
To coraz częstsza praktyka, nawet paru autorom udało się odnieść sukces nie tylko literacki, że wymienię autorskie wydawnictwa Chmielewskiej, Szwai czy Kosika:)
UsuńZ tą różnicą, że ich powieści można kupić wszędzie, natomiast "Kudłacze..." są dostępni chyba tylko z wydawnictwa, a w każdym razie ja tak kupiłam tę książkę.
UsuńPoczątki bywają trudne:)
UsuńZwl - a ja coś pisałam o tych paniach?
UsuńZresztą Pawlikowska to była WC, może chce go zakasować ilością?
Zapomniałeś jeszcze o wielkim reporterze Kraśce. Z rok temu zarzuci blogosferę swoimi broszurkami i tylko wrodzonej delikatności polskich bligerów ksiażkowych zawdzęcza, że nie został wygwizdany.
Lirael,
krótko napiszę.
A co do rodziny Wu - wyprawa z dorastającymi dziećmi i psami nie powinna być hardcorowa. Przynajmniej w książce nie będzie opisów karmienia piersią, a to juz coś:).
Iza, to było pytanie retoryczne:)
UsuńNie wnikam w motywację pani Pawlikowskiej, choć sądzę, że nie jest tak wyrafinowana jak zemsta na WC:P Kraśki nie miałem w ręku, może to i lepiej, kolejny ekspert :D
Zemsta może nie, ale rywalizacja? Why not.
Usuń~ Iza
UsuńW rzeczy samej scen z karmieniem nie odnotowałam., wszyscy włoskie specjały wcinali sami. :)
~ Zacofany w lekturze
Kiedyś z ciekawości przejrzę ksiązkę pana K., bo ciekawa jestem, czy jest równie minoderyjna jak jego wystąpienia.
Obszedłbym się bez tej wiedzy:) A sprawdź. Na moje oko niedługo ukaże się nowy bestseller na temat zdrady małżeńskiej i przezwyciężania kryzysów w związkach :)
UsuńNie kupię na pewno, ale tak tylko orientacyjnie przekartkuję. Przy okazji obadam też rzeczone dzieła pana Kreta. Zdumiewa mnie przekonanie, że bycie sympatyczną osobą znaną z TV to wystarczający powód, żeby pisać książki podróżnicze, ale może coś ważnego mi umknęło. :)
UsuńBycie miłą (albo i niemiłą, to nie ma znaczenia) osobą z TV upoważnia do pisania książek na absolutnie dowolny temat, te podróżnicze i kucharskie to i tak pewnie najbardziej strawne :P
UsuńMasz rację, jest też silny nurt autobiograficzno-plotkarski i tam jest znacznie gorzej.
UsuńO, jaka wspaniała przygoda. Spostrzeżenia na temat podróżowania z psem mam całkiem podobne. Niedawno w obcym kraju nasz pies przysporzył nam naprawdę sympatycznych znajomości. Szkoda tylko, że książka jest niedopracowana, takie rzeczy potrafią popsuć przyjemność czytania. Ale blog chętnie poznam, nie wiedziałam o jego istnieniu.
OdpowiedzUsuńMy też wyruszamy na wakacyjne wędrówki z minikudłaczami. :) Żałujemy tylko, że w Polsce nadal nie ma zbyt wielu miejsc przyjaznych czworonogom. Za granicą jeszcze nie byliśmy z psami, ale w czasie wyjazdów wrażenia były podobne - uśmiechy zupełnie obcych osób, rozmowy, opowieści o własnych zwierzakach. :)
UsuńTechniczne niedopracowanie książki chwilami mnie irytowało. Myślę, że niezbyt wielkim kosztem można było tego uniknąć.
Blog państwa Wyrzykowskich polecam Twojej uwadze, a zwłaszcza relacje z Prowansji.
Do jakiejkolwiek książki dotyczących samych Włoch czy też opowiadających historię tamże się rozgrywającą nawet nie trzeba mnie specjalnie zachęcać. Ale ta wydaje się intrygująca, podobnie jak sam pomysł na wyprawę. Szkoda jednak, że wydanie jest niestaranne, a młody Mikołaj porywa się wręcz z motyką na słońce - nie jestem zbyt przekonana do twórczości tak młodych autorów (choć mi samej w recenzjach czy wypracowaniach zdarza się używać górnolotnych zwrotów). Ale po książkę sięgnę, gdy tylko będzie taka okazja.
OdpowiedzUsuńTo podobnie jak ja. :) Bardzo lubię książki z Włochami w tle i cieszę się, że jest ich tak dużo, choć ostatnio mam wrażenie, że ilość zastąpiła jakość.
UsuńTo, co robi Mikołaj, budzi mój podziw i szacunek, a już zwłaszcza biorąc pod uwagę jego wiek, ale we fragmentach mocno literackich "Kudłaczy w podróży" nie znalazłam zbyt wiele dla siebie. Realistyczne obserwacje były naprawdę udane. Na pewno będę uważnie obserwować rozwój jego kariery, bo może być bardzo ciekawie.
O "Sierściuchach w podróży" mogę raczej tylko pomarzyć, zresztą Włochy na trzy dachowce byłyby raczej ryzykowną podróżą.;(
OdpowiedzUsuńTrzy?! Kategorycznie domagam się aktualizacji! :)
UsuńNa temat podróży z kotami wiem bardzo niewiele, ale szczerze mówiąc zasłyszane opowieści raczej by mnie od takiej eskapady skutecznie powstrzymały. Ale są też historie z happy endem, na przykład ta, którą opisuje M. Książek w "Jakucku":
Latem 2004 pani Aelita Jefriemowa poleciała z Olenioka do Jakucka, zabrawszy ze sobą kota Kuzię. Z Jakucka wybierała się na wakacje do Soczi, nie chciała, by Kuzia był sam w domu, zostawiła go więc u przyjaciół. Po kilku dniach Kuzia nagle zniknął. Pani Aelita po powrocie z wczasów i trzech miesiącach żałoby pogodziła się ze stratą pieszczocha, ale pewnego dnia ni stąd, ni zowąd w drzwiach swojego domu zobaczyła coś szarego. Myślała, że to czapka spadła z wieszaka, tymczasem był to Kuzia. Przeszedł z Jakucka do Olenioka dwa tysiące trzydzieści kilometrów. Uniknął puchacza, puszczyka mszarnego, rosomaka i wilka. Wymknął się puszczykom uralskim, orłom przednim i jastrzębiom. Stracił koniec ogona, ucho, wagę i trochę sierści. Pazury miał prawie zupełnie starte.
:)
Spokojnie, na posesji są dwa, ale jeden tyle je, że niedługo starczy za dwa koty.;)
Usuń2030 km??? Niewiarygodne. Mam nadzieję, że to nie jest urban legend.
Już myślałam, że nastąpiło powiększenie kociego stadka. :)
UsuńM. Książek robi na mnie wrażenie rzetelnej osoby, więc historia może być jak najbardziej prawdziwa, coś w stylu "Lassie, wróć" w wersji kociej. :)
Właśnie o Lassie myślałam.;)
UsuńMuszę obejrzeć najnowszą wersję filmową Lassie. :) Ponoć świetna, mąż widział i zachwalał.
UsuńJestem bardziej koto- niż psolubna (i tu się chyba znów różnimy...;-)), ale lektura zapowiada się sympatycznie, pomijając już intencje, które skłoniły, lub nie skłoniły autorów do jej napisania.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji tematu podróży z czworonogami przypomniała mi się moja wakacyjna lektura "Z wąskim psem do Carcassonne" Terry`ego Darlingtona - również lekkie i miłe czytadło.
Różnica jest faktycznie znacząca, choć koty też bardzo lubię, ale na odległość, bo jeszcze nigdy nie miałam. :) Choć pojęcie "mieć" w przypadku kota jest chyba bardzo na wyrost, biorąc pod uwagę ich niezależność.
Usuń"Z wąskim psem do Carcassonne" czytałam, ta książka pogłębiła moją sympatię do whippetów. :)
Takie przyjaźnie zawiązane na wakacjach czasem są długotrwałe :)
OdpowiedzUsuńPrzyjaciółka z Włoch, która właśnie mnie odwiedziła po raz dziewiętnasty :) pokazywała mi płytkę ze zdjęciami, zebranymi przez zaprzyjaźnione małżeństwo z Holandii, poznane 20 lat wcześniej na campingu nad włoskim morzem. Holendrzy przyjeżdżają co roku, najpierw z małymi dziećmi, potem dzieci wyrosły i już nie chciały ze "starymi" jeździć, założyły zresztą własne rodziny :) więc "starzy" przyjeżdżają sami i tak się to ciągnie. Oczywiście włoscy przyjaciele odwiedzili też Holendrów u nich w domu. Znajomość włoskiego u Holendrów bardzo elementarna, ale jakoś się dogadują. I tak to trwa już 20 lat.
To rzeczywiście bardzo sympatyczna historia. Cudne jest to, że mimo bariery językowej są przekazywane ciepłe uczucia i dobre myśli, i to przez tyle lat. W dodatku patrząc stereotypowo na Holendrów i Włochów, w sumie niewiele mają ze sobą wspólnego.
UsuńZ zasłyszanych opowieści wiem, że teraz podróże po Europie świetnie wyposażonymi camperami to sposób na życie wielu ludzi, między innymi osób w podeszłym wieku. Od razu przypomniały mi się nasze emerytalne wizje. :D
Od tej samej przyjaciółki znam historię małżeństwa, które z kolei sprzedało mieszkanie i kupiło... łódź. Na której ma zamiar mieszkać (na razie zakwaterowali się z córką u teściów).
UsuńJa się pocieszam, że przecież mojej pięknej nowej łazienki bym na żaden tam camper czy tam barkę nie zamieniła :)
Wyrzykowscy sprzedali samochód osobowy, żeby kupić wymarzony camper, więc coś w tym jest na pewno. :) Na łodzie i barki też chyba szał, na przykład w Wielkiej Brytanii czy Francji. Ogólnie rzecz biorąc w modzie są niespieszne podróże, a nie odfajkowywanie zabytków w biegu, co w sumie cieszy.
UsuńAle wyższość łazienki bezdyskusyjna, choćby z powodu uroków leniwego czytania w wannie. :)
Brzmi rewelacyjnie (szczegolnie podoba mi sie ich rodzinna zasada, zazdroszcze! :-) ), ide zapoznac sie z ich blogiem :-).
OdpowiedzUsuńMnie też zaimponowali pragmatycznym podejściem do marzeń, które najwyraźniej są po to, żeby je spełniać, no i oczywiście pełnym zaangażowaniem w to, co robią.
UsuńDo odwiedzin ich bloga oczywiście zachęcam. Przy dzisiejszej pogodzie wirtualna wizyta w Prowansji jak najbardziej wskazana, więc miłej lektury. :)
Jak to dobrze, że skończyły się te czasy, kiedy zabranie ze sobą zwierząt w podróż związane było właściwie z maltretowaniem psychicznym zwierzaka.
OdpowiedzUsuńBookfo, przepraszam Cię za gapiostwo, ale dopiero dziś znalazłam Twój komentarz.
UsuńTo prawda, kiedyś podróże ze zwierzakami to był horror, ale nadal są miejsca, gdzie w ogóle nie ma mowy o przyjeździe z psem. :(