„Trzeba znać duszę bibliofila!”
Niedawno Kasjeusz napisała bardzo ciekawą notkę o księgarniach. W
komentarzu napomknęłam o powieściach Penelope Fitzgerald i Helen Hanff, ale na śmierć zapomniałam
o wspomnieniach Haliny Marii Pfeiffer „Jak zostałam
księgarzem”, które przeczytałam w czerwcu. Wprawdzie to literatura faktu, ale pasuje idealnie.
Pfeiffer opowiada o
swojej
pracy w firmie wydawniczo-księgarskiej „Gebethner i Wolff”, a konkretnie
w w warszawskim antykwariacie na ulicy Zgoda
12, w którym była zatrudniona od października
1940 r. do lipca 1944 r. Autorka boleje nad tym, że w historycznych
opracowaniach niewiele miejsca poświęca się personelowi, a to głównie
dzięki niemu księgarnie cieszyły się uznaniem.
Tak naprawdę panna
Halina nie zaliczała się do grona
zwykłych pracowniczek, ponieważ była siostrzenicą Jana Gebethnera,
ówczesnego dyrektora. Nie starała się wykorzystać tej sytuacji i dużo od
siebie wymagała. Kiedy 1 października 1940 r.
stremowana stażystka pojawiła się w księgarni, usłyszała od wuja: „Będę
Cię traktował
surowiej niż innych pracowników, bo jesteś moją siostrzenicą”[1]. Z
opowieści wynika, że mimo koneksji Pfeifferówna rzeczywiście nie
występowała w roli rozkapryszonej pupilki.
Halina Maria Pfeiffer. [Zdjęcie z książki.] |
Początki
pracy w antykwariacie okazały się stresujące, ale z czasem było coraz
lepiej i nawet klient kategorycznie domagający się
publikacji z dziedziny pedologii lub gemeliologii nie wywoływał u panny Haliny ataku paniki. Zdarzały się też sytuacje komiczne:
„Raz zadyszany człowiek zapytał:
- Czy jest „Niemcewicz od przodu i od tyłu”?
- Nie, nie ma, bo jest wyczerpany! - odpowiedziałam równie głupio, jak było zadane pytanie. Dopiero, gdy klient wyszedł, wybuchnęłam śmiechem, uświadamiając sobie, że moja odpowiedź była co najmniej dwuznaczna.”[2]
Ogromnie żałuję, że dziś antykwariat na ulicy Zgoda
12 możemy
odwiedzić tylko wirtualnie. Doszczętnie spłonął w czasie Powstania Warszawskiego. Wielki, świetnie
zorganizowany, z kompetentnym i życzliwym personelem, przyciągał klientów, choć czasy bynajmniej nie sprzyjały
spokojnej lekturze. Miał nawet jednoosobowy dział włoski, a również dział nut z pianinem
na zapleczu.
Na szczęście panna Pfeifferówna od czasu do
czasu zerkała spoza stosów książek i bacznie obserwowała współpracowników. Był
to zespół tak barwnych osobowości, że nawet spisując wspomnienia w wieku osiemdziesięciu
kilku lat, autorka pamiętała kolegów doskonale. Na przykład pana Jana Wyderkę o
nieskazitelnym charakterze, niestrudzonego wychowawcę młodzieży. Jednak
we wspomnieniach nie ma mowy o hagiografii. Również z imienia i
nazwiska wymieniony jest jeden ze sprzedawców, który oficjalnie sączył herbatkę
z termosu, a potem ku oburzeniu adeptki dziwnym trafem roztaczał wokół siebie
zapach spirytualiów. Ponoć księgarze muszą pić, aby przepłukać gardło z kurzu, który łykają w pracy.
Równie ciekawe są gawędy
autorki o warszawskich bibliofilach, na przykład „Starym Bibularzu”,
Władysławie
Idzikowskim, i również te o cennych książkach, które
pojawiły się w antykwariacie, o kradzieżach, o ówczesnych bestsellerach.
Mimo anegdot to jest opowieść o wojnie, więc przeplatają się też wątki
tragiczne. Dopiero po wyzwoleniu Halina Pfeiffer
dowiedziała się, że jej koledzy z pracy uczestniczyli w ruchu oporu. W
antykwariacie ukrywano mapy sztabowe i wydawnictwa szkoleniowe dla
przyszłych
podchorążych, ponadto w gmachu księgarni mieli tajne spotkania
członkowie
Warszawskiej Organizacji Wojskowej. Pracownicy z narażeniem życia
ratowali też
cenne zbiory, na przykład przewożąc je ukryte w sianie w wozie
drabiniastym.
W czasie okupacji hitlerowcy stworzyli spis zakazanych polskich książek, który otwierali „Krzyżacy”
Sienkiewicza. Czasem wściekłość Niemców wywoływały zaskakujące tytuły.
„Dietrich, chcąc uchodzić za klienta, szedł wolnym krokiem, lustrując lady i młodych adeptów księgarstwa, którzy dzielnie udawali, że się nie boją. Zbliżał się do antykwariatu. Obie z Helą zmartwiałyśmy, kiedy stanął naprzeciwko nas. Zaczął oglądać książki rozłożone na kontuarze. Gdy zobaczył małą książeczkę „Kodeks honorowy” Boziewicza, porwał ją, rzucił na ziemię, w furii deptał ją i kopał. Jednocześnie wściekły krzyczał po polsku:
- Nie ma honoru Polaków! Nie ma Polski! Już nigdy jej nie będzie!”[3]
Na szczęście książki z czarnej listy mogły być przechowywane w zamkniętej piwnicy. Jak
nietrudno zgadnąć, często w tajemniczych okolicznościach z niej znikały.
Antykwariat,
w którym pracowała H. M. Pfeiffer.
[Zdjęcie
z książki]
|
O wojennych realiach dużo mówi też ta
historia:
„Co tydzień lub co dziesięć dni przychodził pewien bibliofil (nazwiska nie pamiętam), który zdaje się częściej sprzedawał jakąś książkę, niż kupował. Zawsze bardzo uprzejmie się ze mną witał, całując mnie w rękę. Miał wielką, długą do pasa brodę, więc ten „kares" bardziej mnie irytował niż rozczulał. Zawsze udawał się w głąb antykwariatu, aby porozmawiać z panem Tarkowskim, naszym szefem. Wychodził z pośpiechem, jakby się czegoś wstydził. Dopiero wtedy szłam do szefa z prośbą, aby zadziałał, żeby ten starszy pan nie całował mnie w rękę, bo bardzo tego nie lubię.
- Najgorsza jest ta jego wielka okropna broda - skarżyłam się.
- Ależ pani Halino, niech pani mu daruje. On dlatego nosi tę brodę, bo nie ma koszuli! Stale przynosi coś do sprzedania, gdyż brak mu pieniędzy na życie! Z bólem uszczupla swoje zbiory, dlatego zawsze wymyka się chyłkiem, jakby czuł się winny. Trzeba znać duszę bibliofila!
Zrobiło mi się ogromnie przykro i odtąd starałam się być bardzo uprzejma dla tego starszego pana.”[4]
Szczególnie
zaciekawiły mnie
rozdziały poświęcone edukacji w Trzyletniej Szkole Księgarskiej, do
której uczęszczała panna Pfeifferówna. Lista przedmiotów jest
imponująca, a ze
wspomnień wynika, że zajęcia były na wysokim poziomie. Uczniowie
kształcili się
między innymi w następujących dziedzinach: historia literatury polskiej i
powszechnej, historia księgarstwa polskiego, inwentarz, samokształcenie
pracownika księgarskiego, hurtownia księgarska, nuty, praca
praktykanta, bibliografia i bibliofilstwo, sprzedaż, księgowość,
kwarantanna (system zawiadamiania księgarzy przez wydawców i hurtowników
o nowościach). Były też obowiązkowe zajęcia praktyczne:
„przyniesiono z księgarni do naszej klasy regał, w którym znajdowało się po kilkanaście książek z różnych dziedzin. W charakterze lady ustawiono podłużny stół. Przygotowano papier i sznurek do pakowania zakupionych książek. Na tę pokazową niby „klasówkę” została zaproszona Komisja Szkoleniowa w komplecie.
Od godziny ósmej do dziewiątej pan „profesor” był klientem, a słuchacze II (czy III ?) kursu - ekspedientami. Kol. Tarkowski wcielał się w przeróżne typy kupujących: był księdzem, potem chłopem ze wsi, raz osobnikiem wymagającym, po chwili niezdecydowanym lub nerwowym. Kursanci, przeważnie już dobrze znający sprzedaż frontową z własnej praktyki - ekspediowali go inteligentnie, uprzejmie, starając się wykazać maksimum wiedzy i dobrych chęci.
Wykładowca był niezmordowany. Zmusił nawet swe audytorium, aby go sobie wyobraziło jako nudną klientkę, która szuka odpowiedniej książki dla młodzieży w takim a takim wieku. Wśród wesołego nastroju na sali „młodym sprzedawcom” trudno było zachować powagę i zwracać się do starszego kolegi per „Szanowna pani”.. Tym niemniej uporali się z domniemaną kupującą ku zadowoleniu „klientki” i nauczyciela w jednej osobie, choć do dyspozycji mieli tylko uszczuplony sortyment.”[5]
A w
czasie egzaminu autorka musiała dowieść, dlaczego warto polecać
klientkom „Trędowatą” Mniszkówny.
Książka Pfeiffer skłania do porównań
personelu warszawskiego antykwariatu z lat czterdziestych ze współczesnymi sprzedawcami książek. W tym zestawieniu najsmutniej wypadają nasze wielkie księgarnie. Wkrótce problem i tak chyba sam się rozwiąże, bo wszyscy
rozszerzają ofertę o inne produkty i dla literatury zaczyna brakować
miejsca. Nie jestem gołosłowna –
regularnie buszując po lubelskich filiach pewnej znanej sieci, zawsze
natykam się na tytuły, które powinny znaleźć się na zupełnie innym
regale. Poza tym niech tylko autor polski ma nazwisko
brzmiące lekko z cudzoziemska, to gwarantowane, że jego książka zostanie
umieszczona w
dziale literatury zagranicznej. Z wiedzą na temat książek bywa
krucho. Właściwie każde zapytanie klienta wymaga
natychmiastowego zajrzenia do komputera. O dłuższych rozmowach na temat
literatury i wgryzaniu się w duszę bibliofila można zapomnieć, bo
pracownicy to zwykle osoby bardzo zabiegane. Plus coś, co nazywam błędem
psychologicznym - założenie, że działy książkowe w polskich sieciowych
sklepach powinni obsługiwać ludzie bardzo młodzi. A ja do tej pory z
przyjemnością wspominam rozmowę z sympatycznym starszym panem z działu
obcojęzycznego w księgarni w Helsinkach, który świetnie mówił po
angielsku i doskonale orientował się w nowościach.
Z
pewnością jest mnóstwo wyjątków, ale to, co opisałam, obserwuję
naprawdę regularnie. O wiele lepiej jest w mniejszych księgarniach,
również w tematycznych i połączonych z kawiarniami. Na szczęście dzięki
wspomnieniom Haliny Pfeiffer możemy poznać księgarnię i antykwariat z
prawdziwego zdarzenia. Warto poświęcić kilka chwil tej niepozornej
broszurce. Nie pretenduje do rangi
wszechstronnego opracowania zagadnień kultury w czasie okupacji. To
tylko garść
wspomnień z okresu, który autorka skromnie zamyka w kilku słowach:
„Zdobywałam
wiedzę księgarską i pokochałam książki”[6].
______
[1] Halina Maria Pfeiffer, Jak zostałam księgarzem. Wspomnienia o ludziach i książkach, Dom Wydawniczy Elipsa, 2008, s. 9.
[2] Tamże, s. 29.
[3] Tamże, s. 33.
[4] Tamże, s. 28-29.
[5] Tamże, s. 44.
[6] Tamże, s. 94.
Moja ocena: 4
Halina
Maria Pfeiffer.
|
Ponieważ jestem zbyt zmęczona po całym dniu, aby zdobyć się na jakąś inteligentną wypowiedź, napiszę tylko jedno: wpisuję książkę na listę lektur do jak najszybszego przeczytania! Nie miałam pojęcia, że wydano wspomnienia kogoś, kto pracował u Gebethnera i Wolffa, a to przecież dużo ciekawsze niż suche wzmianki w "książkach o książkach" (przyznaję jednak, że wcześniej nie szukałam takich relacji zbyt gorliwie).
OdpowiedzUsuńNatknęłam się na tę ksiązkę zupełnie przypadkiem, przeglądając ofertę księgarni internetowej i pomyślałam, że warto. :) Bardzo sympatyczna lektura, cieszę się, że przeczytałam. Chętnie Ci pożyczę, gdyby był kłopot ze zdobyciem.
UsuńDziś rano namierzyłam książkę w jednej z bibliotek, zamówiłam i już na mnie czeka, dlatego dziękuję za propozycję, nie będę sprawiać kłopotu :-)
UsuńAbsolutnie żaden kłopot, gdyby jednak były jakieś problemy z książką, proszę, natychmiast daj znać.
Usuń"dowieść, dlaczego warto polecać klientkom „Trędowatą” Heleny Mniszkówny" to dowieść niemożliwego, chyba że chodziło o czysto merkantylną stronę dowodu :-) - chyba w końcu będę musiał się z nią przeprosić :-).
OdpowiedzUsuńDawno Ci mówiłem, że powinieneś:P
Usuń~ Marlow
UsuńPanna Halina była sama zdegustowana tym pytaniem i przekonana, że egzamin oblała! :) Na szczęście okazało się, że jednak nie.
Otóż egzaminator oczekiwał następującej odpowiedzi: warto, bo czytelniczki pod wpływem tej lektury sięgną po książki ambitniejsze, na przykład Rodziewiczówny, a nawet może Sienkiewicza. :)
~Zacofany w lekturze
Właśnie miałam napisać, że Ty niezmiennie polecasz. :)
Otóż to, niezmiennie polecam. Może pod wpływem Mniszkówny Marlow sięgnie po Rodziewiczównę? :)) Już widzę oczami duszy, jak spada na mnie odium za polecanie grafomanii :D
UsuńZnając Marlowa, to nic na Ciebie nie spadnie, poza jesiennym listowiem. :) Jego recenzja "Trędowatej" to byłby majstersztyk, już sobie ją nawet trochę wyobrażam. :) Nie żebym Go namawiała do czytania, ale...
UsuńNamawiaj, namawiaj, też chcę przeczytać tę recenzję :D
UsuńEee ..., Ty to tylko "wyśmiać i wyszydzić" :-). Mnie siostrzenica Gebethnera skojarzyła się z córką Mortkowicza bo natknąłem się na wzmiankę o jej wierszu "Nowa Huta", w którym była "mowa o "zaciągu zetempowskim", który szedł do Nowej Huty, i o tym, że buduje się ona "pracą polskich ludzi/ i radzieckich maszyn."" Tak sobie pomyślałem, że byłoby już lepiej gdyby zachęcała do czytania "Trędowatej" ... :-)
UsuńDo Marlowa
UsuńCzy też wiosna, czy też lato,
Zabierz się za "Trędowatą"!
Dzieło Mniszkówny Heleny
Oślepia pięknem jak halogeny. :)
A propos zaciągu i radzieckich maszyn chyba w końcu udało mi się zdobyć rasowego produkcyjniaka, i to przypadkiem, bo sądziłam, że to książka dla młodzieży ("Stepowe słońce" Piotra Pawlenki).
UsuńKiedyś podobały mi się "Wraki" Meissnera i "Pamiątka z Celulozy" Newerly'ego. Tak myślę, że może w chwili lekkiego zaćmienia skuszę się na "Pokolenie" Czeszki - podobno jedna ze strawniejszych książek socrealistycznych, ale to i tak po "Zapałce na zakręcie" :-)
UsuńTrudno, skoro nawet częstochowskie rymy błagalne nie przekonują Cię do "Trędowatej", trzeba się z tym pogodzić. :)
UsuńWymienione przez Ciebie tytuły to chyba książki na znośnym poziomie, a mnie chodziło o coś okropnego, w stylu parodii, która była kiedyś u ZWL i mam przeczucie, że to "Stepowe słońce" to właśnie coś takiego. :)
Do "Trędowatej" zniechęcają mnie dwa tomy - i z całym szacunkiem, gdzie tam Twoim rymom, do nieśmiertelnego księdza Baki :-)
Usuń"Trędowatą" można chyba czytać wybiórczo, tak na przykład co siódmy rozdział. :) Myślę, że byłoby zupełnie bez szkody dla wyrazu artystycznego tego dzieła. :)
UsuńBędę czytać księdza Bakę jako niedościgłego mistrza poetyckiego. :)
A ja Mniszkównę jako niedościgłą mistrzynię prozy :-)
UsuńTo niecierpliwie będę wypatrywać stylistycznych naleciałości a la Helena M. :)
UsuńWspomnienia brzmią szalenie smakowicie. Ja ma schomikowane na ciężkie czasy "Gawędy o księgarzach" Zbysława Arcta, co prawda bardziej przeglądowe, ale z przeglądu wynika, że też ciekawe.
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że są takie króciutkie i że autorka prawie całkowicie pomija swoje życie prywatne.
UsuńKsiążkę Arcta też mam, to jest też bardzo ciekawa seria, ale chyba szybko się skończyła.
Seria "Książki o książce" ukazywała się dość długo, ale niestety niewiele w niej tytułów fascynujących na pierwszy rzut oka.
UsuńKilka tytułów sobie profilaktycznie zgromadziłam. :P
UsuńU mnie pokutuje "Książka na dworach Wazów", raczej bez szans na przeczytanie kiedykolwiek:P
UsuńTo faktycznie dość specjalistyczna lektura, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby okazała się kopalnią ciekawostek. :)
UsuńByć może, nigdy jej nawet nie przekartkowałem:P
UsuńMoże coś do cyklu historycznych ciekawostek się znajdzie? A propos ostatnio natknęłam się na bezoar w I tomie "Harrego Pottera". :)
UsuńWątpię, żeby się znalazło, ale zerknę. Czytasz Pottera? Super:) Bezoar w prostej linii z tego tomu.
UsuńPierwszy tom sobie tylko przeglądałam, a tak w ogóle to kilka lat temu utknęłam między trzecim a czwartym. :)
UsuńUsilnie namawiam do kontynuowania:)
UsuńPamiętam, już mam nawet dwa kolejne tomy na podorędziu. :)
UsuńJakoś tak po kumotersku wciśnij bez kolejki, chociaż jeden:)
UsuńJak wcisnę jeden tom, to posypie się lawinka kolejnych, już ja się znam. :)
UsuńOd czwartego to już piorunem leci i będziesz miała z głowy :)
UsuńAkcja leci piorunem od samego początku. :) Tylko po tym trzecim tomie popadłam w stupor, może podświadomie boję się, że to się niedługo skończy i tak się zawiesilam. :)
Usuńno coś Ty, jeszcze cztery tomy, jakieś 3 tysiące stron. A potem zawsze można zacząć od nowa:)
UsuńJuż widzę jak wpadam w błędne czytelnicze kolo i w przyszłym roku czytam wyłącznie Pottera, najpierw w tą i z powrotem, później losowo wybrane tomy, tak bez przerwy. :P
UsuńMasz takie zapasy książek do opisania, że możesz sobie pozwolić na to, żeby przez pół roku czytać w kółko jednąserię :P
UsuńZapasy już nie takie wielkie, powoli docieram do czerwca. :)
Usuńno chyba że tak:)
UsuńZ akcentem na powoli. :)
UsuńBardzo ciekawy wpis u koleżanki Kasjeusz zaowocował równie ciekawym wpisem u Ciebie. Świetnie działająca inspiracja:)
OdpowiedzUsuńZnalazłaś niezwykłą książkę, a anegdota o Niemcewiczu była przednia.
Ubolewam, ale ostatnio książki najczęściej kupuję przez internet. Bo szybciej, taniej i wygodniej. Inna sprawa czy przyjemniej:) Tęsknię za porządnymi księgarniami i bibliotekami, w których mozna pomacać książki.
Dzięki,ja też cieszę się z tego znaleziska bo lubię takie opowieści o dawnych czasach, a tu jeszcze bonus w postaci księgarni, i to jeszcze jakiej. :)
UsuńStaram się nawiedzać naziemne księgarnie, choć rozsądek nakazuje ich raczej unika, bo cenowo jednak są mniej atrakcyjne niż internetowe.
A przed takimi prawdziwymi książkami trudniej się bronić;)
UsuńOj, tak! :) Kuszą o wiele bardziej niż w księgarniach internetowych. A już zwłaszcza jak ktoś ma bzika na punkcie zapachu książek tak jak ja. :)
UsuńKsiążka prezentuje się bardzo ciekawie. Czytałam kiedyś "Młodość wydawcy" Jana Gebethnera, bardzo interesującą relację z lat szkolnych i uniwersyteckich.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy trop, poszukam! To chyba właśnie wujek Haliny. Ciekawe, czy coś wspomina o siostrzeniczce. :)
UsuńŻeby w małych księgarniach byli mili i kompetentni sprzedawcy, musiałyby najpierw te małe księgarnie jakoś utrzymać się na rynku. Tymczasem bida z nędzą. W Szczecinie zupełna masakra, kilka ambitnych jednostek jeszcze walczy, ale najwyraźniej mają z czego dokładać. Jakby więc wielu stwierdziło: widać nie ma popytu na takie miejsca. Ech!
OdpowiedzUsuńA do mnie do pracy też przychodzi jeden starszy pan z długą brodą i też całuje w rękę, ble! Ale koszul ci u niego dostatek, to może mogę go kiedyś wreszcie pogonić, zamiast chować się za filarem, co?:P
U nas dokładnie tak samo, przykro mi o tym pisać, bo do niektórych księgarni byłam bardzo przywiązana. Na szczęście najulubieńsza z dzieciństwa jeszcze trwa i nie sprzedaje artykułów kuchennych. :) Mój ideał to księgarnia dziecięca przedstawiona w "Masz wiadomość", ale los takich miejsc raczej przesądzony, choć w filmie był happy end.
UsuńJeśli nie chcesz wyrazić protestu wobec całusów pana bez ogródek, mogłabyś na przykład zacząć profilaktycznie nosić ochronne rękawiczki. :)
Ja to muszę przeczytać! Muszę!
OdpowiedzUsuńTo bardzo się cieszę, że Cię zachęciłam. Urocza książeczka na jedno jesienne popołudnie, bo do wieczora na pewno przeczytasz. :)
UsuńZapowiada się fantastyczna lektura. Budynek, w którym mieścił się antykwariat, idealnie nadaje się na smakowitą historię - znacznie ciekawszą od tej, którą opisała Hanff.;)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że budynek nie przetrwał, bo rzeczywiście był urokliwy. Mieściła się w nim księgarnia i antykwariat. Po prostu oaza szczęścia dla mola książkowego. Gebethner i Wolff działali prężnie, mieli nawet filię w Paryżu.
UsuńHistoria opisana przez Hanff też miała dużo wdzięku, przede wszystkim była bardziej dopracowana, natomiast styl pani Pfeiffer cechuje pewna surowość. Obydwie opowieści świetne, że nie wspomnę o książce Fitzgerald. :)
Do książki Hanff nic nie mam, po prostu wolę rodzime klimaty, zwłaszcza z przedwojennej Warszawy. A przyznasz, że budynek jest bardziej klimatyczny niż ten z 84, Charing Cross Rd.;) Nadawałby się nawet do powieści gotyckiej.;) Ale wierzę, że Hanff opisała swoją historię lepiej.
UsuńBudynek rzeczywiście bardziej klimatyczny, a zwłaszcza te galeryjki u góry. Do powieści gotyckiej pasuje jak ulał. Aż by się prosiło, żeby tam rezydował jakiś lokalny upiór z księgarni, ale niestety brak wzmianek na ten temat u pani Pfeiffer. :)
UsuńAutorka "Jak zostałam księgarzem" w przeciwieństwie do Hanff nie ma ambicji literackich, ale czyta się tę książeczkę z przyjemnością.
Wynalazłaś kolejną, świetnie zapowiadającą się lekturę!
OdpowiedzUsuńWątek ze sprzedawcą popłukującym gardło i pociągającym "herbatkę" z termosu - wyborny :-)
Ekhem, ekhem, u mnie też na tych książkach jakoś dużo kurzu... :-)
Właściwie w tym przypadku to książka odnalazła mnie - przypadek zrządził, że zauważyłam ją w internetowej księgarni. :)
UsuńPan z tajemniczym termosikiem musiał naprawdę bardzo irytować pilną stażystkę, skoro tak dobrze go zapamiętała. :)
W myśl zasady o leczniczym odświeżaniu gardeł po kurzowych inhalacjach organizowane były też imprezy dla pracowników księgarni i oprócz trunków degustowano ponoć zawsze pyszny bigosik.
Chyba przyłączę się do znaczącego pokasływania, a próbkę kurzu mogę bez problemu okazać. :)
Okazuje się więc, że poza oczywistymi dla mnie dotychczas zaletami pracy w antykwariacie lub księgarni, istnieją również korzyści, o których wcześniej nie wiedziałam :-)
UsuńLireal, aby spłukać z gardła kurz, który unosi się z moich książek, musiałabym wychylić duszkiem cały termosik (co najmniej) ;-)
Chyba tak ich raczono tym bigosikiem w ramach posiłku neurodegeneracyjnego, ale to tylko od wielkiego święta. :)
UsuńBiorąc pod uwagę zgrozę, z jaką autorka wspomina ten termosik, wychylenie go duszkiem mogłoby mieć opłakane skutki. :) U nas kurzu tyle, że potrzebna byłaby przepastna kadź, nie termosik. :)
W pięknym budynku ten antykwariat się mieścił. Tyle piękna i dobra odeszło wraz z wojną. Dzisiaj rzadko odwiedzam księgarnie, raczej buszuje w internecie.Gdybym kiedykolwiek miał jeszcze pracować to marzyło by mi się pracować w antykwariacie.
OdpowiedzUsuńBudynek wygląda wręcz jak pałacyk. Zniknął z powierzchni ziemi, podobnie jak antykwaryczne zbiory, ale w czasie okupacji tracili życie również ludzie związani z książkami i im też autorka poświęca fragment swoich wspomnień.
UsuńW tej chwili królują antykwariaty internetowe, ale podobnie jak Ty na pewno byłabym szczęśliwa, gdybym mogła pracować w takim prawdziwym.
Tak się słada, że mam w rodzinie parę księgarzy i z tego co wiem rynek jest tak trudny, że wspomnienia pani Pfeiffer brzmią jak bajka.
OdpowiedzUsuńPrzed wojną musiało być jeszcze bardziej bajkowo, to jest relacja z czasów okupacji. Warunki były ekstremalne, a jednak udawało się trzymać poziom.
UsuńRozmarzyłam się na myśl o księgarzach w rodzinie, bardzo Ci zazdroszczę.
Ale się cieszę, że powstał u ciebie taki wpis! Świetnie się go czytało. Zanotowałam tytuł i postaram się sięgnąć po wspomnienia Pfeiffer. Ta anegdota o brodzie przypomniała mi, jak kiedyś do antykwariatu ciotki, której pomagałam pod koniec wakacji rozłożyć podręczniki, przyszedł brudny i mocno zalatujący alkoholem pan. Oczywiście, wszyscy się odsunęli, patrząc na niego z niesmakiem. Pan sprzedał kilka książek i okazało się, że nawet się zna na literaturze, nawet zażartował, że w młodości przytrafiło mu się to samo, co Dantèsowi.
OdpowiedzUsuńDziękuję, a książeczkę Pfeiffer bardzo Ci polecam. Książeczkę, bo niestety jest bardzo chudziutka. o czym z góry uprzedzam.
UsuńOgromnie zazdroszczę Ci cioci z antykwariatem, wyobrażam sobie siebie w roli pomocnicy! :)
Szkoda, że zalatujący pan musiał się wyzbywać księgozbioru, wygląda mi to na kolejny bibliofilski dramat.