6 kwietnia 2013

Nie do końca zauroczona (Colin Meloy, "Uroczysko")

Nie do końca zauroczona
Ostatnio wśród celebrytów zapanowała moda na pisanie już nie tylko książek kucharskich, ale również literatury dla dzieci. Na przykład w marcu The Guardian doniósł, że hollywoodzki gwiazdor Jim Carey planuje własnym sumptem opublikować metafizyczne (!) dziełko dla najmłodszych czytelników, którego bohaterem będzie fala o imieniu Roland. Z kolei u nas niedawno pojawiła się powieść Agnieszki Chylińskiej Zezia i Giler

Cóż, przyznam się, że dość nieufnie podchodzę do takich książek. Mam wątpliwości, ile w tym wszystkim sprytnego marketingu, a ile autentycznej pasji i pisarskiego talentu. Zastanawiam się, czy Angielskie różyczki Madonny pachniałyby tak samo upojnie i odniosłyby taki sam sukces, gdyby wydano je jako Angielskie różyczki M. L. V. Ciccone.

Zastanawiam się, skąd złudne założenie, że pisać dla dzieci może każdy. Nie oszukujmy się, Maksym Gorki miał rację: dla dzieci trzeba pisać tak jak dla dorosłych, tylko lepiej. Oczywiście nie wątpię, że są gwiazdy estrady, które potrafią zachwycić młodych czytelników. Jednak gdybym kilka tygodni temu buszując po księgarni skojarzyła Colina Meloya z zespołem The Decemberists, prawdopodobnie nie kupiłabym jego powieści Uroczysko. Nie skojarzyłam, kupiłam, przeczytałam. 

Pierwsze zdanie jeszcze w księgarni przygwoździło moją uwagę:
Jakim sposobem pięć kruków zdołało unieść niemowlę ważące dzie­więć kilogramów, tego Prudencja zupełnie nie mogła pojąć, lecz brak odpowiedzi na to pytanie był akurat dla dziewczynki najmniej­szym zmartwieniem.[1]
Scena porwania Maksia została odmalowana sugestywnie i zrobiła na mnie tak duże wrażenie, że przez kilka dni z mieszanymi uczuciami mijałam osiedlowe kawki. Dobrze, że nie ma u nas kruków, choć przypuszczalnie i tak moje obawy są płonne, bo ważę znacznie więcej niż dziewięć kilogramów.
Ilustracja z książki.
Prudencja McKeel, czyli Dunia (w oryginale Prue), to główna bohaterka Uroczyska. Na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się absolutnie niczym. Jest najzwyklejszą w świecie szóstoklasistką z małego miasteczka w stanie Oregon. Nietrudno zgadnąć, że dziewczynka wyruszy na poszukiwanie porwanego brata, narażając się na niebezpieczeństwa i przeżywając liczne przygody. Przy okazji odkryje też pewną rodzinną tajemnicę. W wyprawie towarzyszy jej trochę irytujący kolega z klasy, Kurt (w wersji anglojęzycznej Curtis). Baśniowość tej historii przenika się z codziennością. Jak na powieść fantasy przystało, znienacka okazuje się, że nasza rzeczywistość nie jest tą jedyną.

Akcja Uroczyska obfituje w dramatyczne zapętlenia, ale mimo to często wywołuje uśmiech. Jednak bez histerycznych prób rozweselania za wszelką cenę, co niestety czasem zdarza się w książkach dla dzieci. Wymyślony przez Colina Meloya fantastyczny świat jest zaskakujący i detalicznie rozbudowany. Trochę szkoda, że autor bardziej nie zaufał sile swojej wyobraźni, bo mniej lub bardziej świadome wpływy „Królowej Śniegu”, serii o Narnii i twórczości Tolkiena chwilami wydawały mi się zbyt wyraźne. Z przykrością dodam, że w przeciwieństwie do wymienionych utworów Uroczysko nie wywołuje aż tak silnych emocji. Rzecz jasna kibicowałam Prudencji w jej ryzykownej misji, ale w przeciwieństwie do Flawii de Luce z powieści Alana Bradleya Dunia nie stała się dla mnie kimś bliskim. Myślę, że zwyczajność i przeciętność bohaterki to był świadomy wybór autora, ale niestety skończyło się na chłodnej nijakości.

Przygody odgrywają ważną rolę, ale to nie wszystko. Wyraźne jest też przesłanie ekologiczne powieści, poza tym Meloy demaskuje mechanizmy państwa totalitarnego. Podobało mi się to, że autor nie unika dylematów i zmusza bohaterów do podejmowania trudnych decyzji. I jeszcze jedna ważna zaleta, nieczęsto spotykana w literaturze dziecięcej: bohaterowie negatywni nie są źli tak po prostu.Na przykład poznajemy źródło i przyczyny okrucieństwa regentki Aleksandry.

Przy pierwszych rozdziałach trudno się oderwać od lektury, akcja toczy się błyskawicznie, a nasz niepokój o Dunię, Kurta i Maksia rośnie. Niestety, mniej więcej od sceny podróży Duni z orłem napięcie spada lotem koszącym i pojawiają się fragmenty, które tak naprawdę nic nie wnoszą. Spokojnie można by się obejść chociażby bez wizyty w restauracji czy rozmowy z Iris. Na szczęście na ostatnich stronach akcja znowu nabiera tempa.
Ilustracja z książki.
Polskiej tłumaczce udało się przełożyć dialogi tak, że brzmią bardzo naturalnie ale drażniło mnie powtarzające się kilkakrotnie „łał”. Dlaczego nie swojskie „ojej”? Poza tym w tekście zdarzają się słowa, które mogą sprawić kłopot dzieciom z pierwszej czy drugiej klasy szkoły podstawowej (Uroczysko jest polecane dla czytelników od lat ośmiu): „Co masz dziś na wokandzie?” (s. 3) „hektycznie błogi” (s. 26) „ruch separatystyczny” (s. 180), „zniknięcie twojego brata było zaledwie katalizatorem długiego ciągu wypadków” (s. 478). Nie sądzę, żeby zawiniła tłumaczka. Recenzenci anglojęzyczni też podkreślają, że Colin Meloy ustawił językową poprzeczkę ciut za wysoko, biorąc pod uwagę wiek głównych adresatów Uroczyska. Myślę, że przesadził też trochę z objętością. 541 stron może okazać się sporym wyzwaniem dla młodszych czytelników.

Rodzice, dla których priorytetem przy wyborze lektur i filmów dla progenitury jest całkowity brak przemocy, powinni zdyskwalifikować Uroczysko w przedbiegach, bo sporadycznie zdarzają się sceny brutalne, na przykład w opisie bitwy. Poza tym w powieści bardzo ważną rolę odgrywa wątek rytualnego mordu na niemowlęciu. Oto mała próbka:
Kiedy nadejdzie jesienne zrównanie dnia z nocą, a zostały do niego jeszcze trzy dni, na Pradawnym Kamieniu Przodków złożyć należy ciało drugiego dziecka. Na dźwięk mego zaklęcia roślinne pędy wypiją krew niemowlęcia i pożywią się ludzkim mięsem. Zyskają wtedy potężną moc. Ludzka krew będzie krążyć w ich członkach, lecz one staną się posłusznym narzędziem, całkowicie poddanym moim rozkazom.[2]
Wiem, że w porównaniu z agresją w niektórych grach komputerowych i kreskówkach to pestka, ale mimo wszystko nie bardzo rozumiem sens epatowania takimi wizjami ośmiolatków. Poza tym rodzice powinni być przygotowani jeszcze na to, że niektóre fragmenty mogą wywołać lawinę dociekliwych pytań pozaliterackich, jak na przykład biesiadna pieśń żołnierzy:
A jak ujrzałem dziewczę me,

Jak z innym obściskuje się,

Wrzuciłem dziewkę w studni toń,

Niech stamtąd wyje sobie doń!

Więc szczura łap, koleżko moi.

Ugotuj go, wysysaj łój![3]
Fragment może sprowokować do interesującej dyskusji na dość nieprzewidywalne tematy.

Jonathan Safran Foer, którego opinię przytacza wydawca amerykański, podkreśla, że Uroczysko jest nie tylko piękną lekturą, ale również wspaniałym dziełem sztuki. Wartości literackie tej książki dla mnie nie są aż takie oczywiste, ale szata graficzna naprawdę robi wrażenie. Autorką zachwycających, oryginalnych ilustracji jest Carson Ellis, prywatnie żona Colina Meloya. szkoda, że kolorowych obrazków jest tylko sześć. Powieść wydano pięknie i starannie również w Polsce, co częściowo usprawiedliwia boleśnie słoną cenę (na okładce 49,99 zł).

Podtytuł „Kronik Lasu księga pierwsza” wyraźnie sugeruje, że to dopiero początek cyklu. W Stanach Zjednoczonych wydano już tom drugi, Under Wildwood. Seria książek o sprytnej Duni McKeel doczekała się już własnej strony internetowej.
____
[1] Colin Meloy, Uroczysko, il. Carson Ellis, tłum. Bogumiła Kaniewska, Wilga, 2012, s. 1.
[2] Tamże, s. 210-211
[3] Tamże, s. 200.

Moja ocena: 4
Colin Meloy z zespołem The Decemberists.

51 komentarzy:

  1. Widziałam tę książkę w empikowym katalogu, jednak dopiero Twoja recenzja mnie zaintrygowała. Z chęcią zobaczę, cóż takiego niezwykłego jest w tej pozycji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem w tym, że tego niezwykłego mogłoby być znacznie więcej. :( Trochę się rozczarowałam. Empik miał chyba wyłączność na sprzedaż tej powieści, raczej zakładali, że to będzie hit, ale już ją widziałam w ofercie innych księgarni.

      Usuń
  2. O kurcze, nie dałabym tej książki ośmioletnim dzieciom i to nie ze względu na zbyt trudne słownictwo, bo o znaczenie trudnego słowa mogą zapytać, ale z powodu wzmianek o zjadaniu niemowlęcia... Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem, ogromnie przeżywałam takie brutalne sceny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że opasłość tomu podziała na ośmiolatki jak straszak i po książkę sięgną wyłącznie starsze dzieci. Jak się domyślasz ponury obrzęd nie przebiegnie zgodnie z planem regentki, ale i tak wyobraźnia została uruchomiona. Podobnie jak Ty nie znosiłam takich scen.

      Usuń
  3. Przy takiej objętości to ośmiolatkowi może to czytać wyłącznie rodzic, znam z autopsji te jęki "za grube, za małe litery". Za to rodzic może cenzurować to i owo w trakcie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za grube na pewno, ale litery jak w sam raz, więc ten argument by nie zadziałał. :) Jestem pewna, że mały słuchacz bezbłędnie wychwyci wszystkie ingerencje rodzicielskiej cenzury. :) Wystarczy chwila wahania.

      Usuń
    2. Toteż nie należy przejawiać wahań:) Zresztą i tak u nas teraz na topie są bohaterki dynamiczne i nieprzeciętne, więc raczej nie skorzystamy:)

      Usuń
    3. To chyba trzeba by było wcześniej czytać w samotności i wykreślać stosowne fragmenty jeszcze przed głośną lekturą. :)
      Dunia jest dynamiczna i odważna i pod każdym względem przewyższa Kurta, więc chyba jednak się łapie. :) A już na pewno w takim razie Różowej spodoba się Maja z "Czarownicy piętro niżej" Szczygielskiego. :)

      Usuń
    4. Może i się spodoba, ale najpierw trzeba delikwentkę namówić, żeby po Szczygielskiego sięgnęła. Mus opracować chytry plan:P

      Usuń
    5. Po każdym rozdziale "Czarownicy..." jest takie cudne obrazkowe streszczenie tego rozdziału, który właśnie się skończył. Coś a la komiks. Proponuję chytrze pokazać Różowej. Na pewno ją zaintryguje.

      Usuń
    6. Lirael, obawiam się że Twój optymizm jest nadmierny: mam "Czarownicę ..." w domu od kilku tygodni. Starszy obejrzał, powiedział "aha, no, fajne, fajne!" i to by było na tyle:( Dodam jeszcze, że obrazki (choć ja bym tego komiksem nie nazwała) ma w równie głębokim poważaniu.

      Usuń
    7. To może być sposób, bo komiksy lubi:)

      Usuń
    8. ~ Momarta
      Bardzo jestem ciekawa, jaka będzie reakcja Starszego na to, że "Czarownicy..." kilka razy dziewczynka okazuje się sprytniejsza i odważniejsza od chłopaka, co chyba zaczyna być popularnym trendem, bo w "Uroczysku" było dokładnie tak samo. Porażki sadystycznego Mareczka w "Czarownicy..." są dość spektakularne. Wiem, że Starszy nie jest na ścieżce wojennej z dziewczynami - w przeciwieństwie chociażby do jego rówieśnika, siostrzeńca i chrześniaka mojego męża, który właśnie wszedł w tę fazę i ostatnio już na "słowo "dziewczyna" reaguje alergicznie, a określenie "to dla dziewczyn" używa w charakterze ponurej obelgi - a wręcz przeciwnie, ale może odezwać się w nim męska solidarność. :)
      Charakter komiksowy mają wyłącznie te obrazki na końcu każdego rozdziału, jest to coś w rodzaju graficznego streszczenia ostatnich wydarzeń. Moim zdaniem kapitalny pomysł.
      Czy zainteresowanie Starszego wzrośnie, jak powiesz mu, że akcja "Czarownicy..." toczy się głównie w Szczecinie? :)
      Więcej o "Czarownicy..." napiszę dopiero za kilka tygodni, musi biedactwo swoje odstać w kolejce.

      ~ Zacofany w lekturze
      Mam nadzieję, że zadziała. :) Poza tym koty też lubi, a tam jest taki, który mówi. :)

      Usuń
    9. Lirael: nie wiem, jak będzie ze Starszą, ale mnie zachęciłaś:)

      Usuń
    10. :D To jeszcze tylko dodam, że dość istotną rolę odgrywa jeszcze wiewiórka, która myśli, że jest lisem, no i też mówi. :)

      Usuń
    11. O! Przekartkowałam książkę, ale Szczecin jakoś mi umknął - to będzie bardzo dobry wabik!:) Do sprytnych i odważnych kobiet zdążył przywyknąć - pomijając styczność z Matką (:PP), to w jego klasie największymi łobuzami są właśnie dziewczyny. Poza tym właśnie czytamy "Księżniczkę i koboldy" (względnie "Królewnę i gobliny", co kto woli) i skoro przełknął księżniczkę Irenkę, to nic dziewczęcego nie powinno być mu już straszne:)

      Usuń
    12. Tak, na pewno Szczecin. :) Chociaż taki bardziej peryferyjny. Główna bohaterka przyjeżdża tam na wakacje i przeżywa serię przygód.
      Kilka rzeczy mi w "Czarownicy..." Szczygielskiego nie do końca odpowiadało, ale wspominam ją bardzo miło.
      Walory Matki młodocianego czytelnika są dla mnie bezdyskusyjne i jego przywyknięcie do kobiet nietuzinkowych wcale mnie nie dziwi! Maja też jest w tym typie.
      Na pewno gdzieś mam te księżniczkę koboldowo-goblinową, może wkrótce gdzieś się na nią natknę i do Was dołączę. :)

      Usuń
  4. The Decemberists powiadasz? Hm, tak jakby dalej nie kojarzę...Ale nieufność podzielam - "Zezię i Gilera" omijam jak na razie szerokim łukiem,
    Chciałam zachwycić się ilustracjami, ale doszłam do informacji na temat ich ilości - szkoda, bo to mógłby być wabik!
    Słownictwem akurat w przypadku mojego ośmiolatka bym się nie martwiła - zwłaszcza pierwszy z przytoczonych przez Ciebie zwrotów słyszał chyba częściej niż "dzień dobry!":P Cała reszta Twojego opisu jednak sugeruje, że wydawca postanowił sztucznie zwiększyć ilość potencjalnych czytelników - to NA PEWNO nie jest książka dla ośmiolatków!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja wiedza na temat The Decemberists jest nader skąpa, parę razy niezobowiązująco obili mi się o uszy.
      Właśnie zajrzałam na ich stronę i widzę, że ciekawa oprawa graficzna też jest dziełem Carson Ellis. Podoba mi się jej styl, choć jest odrobinę depresyjny.
      W książce jest tylko sześć kolorowych ilustracji, natomiast obrazków czarno-białych znacznie więcej. Też mają dużo wdzięku.
      "Zezię i Gilera" znam wyłącznie z widzenia, ale trafili chyba na jakieś listy bestsellerów.
      Trudnych słówek nie ma wcale tak wiele. Znajomość pierwszego w przypadku Twojego ośmiolatka jakoś wcale mnie nie dziwi. :)
      To osiem lat jest dolną granicą, ale zdziwiło mnie, że ta granica jest tak niska. Obawiam się, że faktycznie chodzi o względy marketingowe. :(

      Usuń
    2. Oprawa graficzna strony równie skąpa, co ilość ilustracji w książce, a szkoda!
      Przypomniało mi się, że miałam jeszcze odnieść się do Twojej uwagi na temat "łał" - niestety, wydaje mi się, że chyba żadne dziecko nie używa teraz zwrotu "ojej!":( "Łał" chyba zresztą też jest już passe, ale mimo wszystko w szkole Starszego zdarza mi się je słyszeć. Myślę więc, że próby zreanimowania "ojej" są skazane na taki sam los, jak niegdysiejszy chwyt z "motyla nogą"!:PP

      Usuń
    3. Mam nadzieję, że po sukcesie "Uroczyska" pani ilustratorka uaktywni się, bo moim zdaniem ma autentyczny talent.
      U gimnazjalistów "łał" to chleb powszedni. Zwrócę uwagę na "ojej", tudzież warianty zastępcze. :) Popularność "łał" jest faktem, sama używam na co dzień, ale fonetyczny wariant pisany działa mi na nerwy. :(

      Usuń
    4. Odczucie dotyczące "fonetycznego wariantu pisanego" jest mi bliskie. Kiedy zaczynałam czytać pierwszy tom "Pieśni lodu i ognia" G. Martina, zanim przyzwyczaiłam się do pisanych fonetycznie "serów" zdążyłam wykorzystać cały słownik brzydkich wyrazów:(

      Usuń
    5. Mnie też "sery" poraziły u Martina i w popłochu porzuciłam lekturę po kilku stronach, co ponoć było poważnym błędem. :)

      Usuń
  5. No rzeczywiście, jak dla 8-latków to chyba ciut przesadził z objętością książki, ale wszystko wskazuje na to, że się jednak skuszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okazuje się, że tom drugi ma 576 stron, więc najwyraźniej autor się rozkręca. :) Bardzo jestem ciekawa, czy "Uroczysko" Ci się spodoba.

      Usuń
  6. Przyglądam się tej książce od dawna (internetowo), ale cóż, dopóki Empik ma wyłączność (a omijam to miejsce od czasu kampanii społecznej Książkowy Potwór), dopóty książka trafi do mnie co najwyżej poprzez bibliotekę miejską. Nie znałam nazwiska autora w kontekście czegokolwiek innego niż ta książka... A zespołu nie znam w ogóle. Nawet nazwa nic mi nie mówi.. Tak to jest gdy się żyje bez radia i tv ;) Co do zaś omawianych szczegółów - mam wrażenie, że powinno się zmienić kategorię wiekową ;) na nieco wyższą. Rytualny mord na niemowlętach to jednak lekka przesada..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdziłam, że "Uroczysko" pojawiło się już w ofercie innych księgarni, w dodatku ich cena nie wywołuje palpitacji. :) Wyłączność była chyba tylko na początku.
      Zaraz sprawdzę, o co chodziło z Książkowym Potworem. Doskonale Cię rozumiem, ja po pewnych wydarzeniach pozaksiążkowych zaczęłam szerokim łukiem omijać inną księgarnię internetową. Wybór miejsc jest ogromny i nie ma sensu się zmuszać.
      Mój kontakt z telewizją jest ostatnio prawie zerowy, ale do radia jestem przywiązana. :)
      Podobnie jak Ty jestem zdania, że to powieść dla dzieci starszych, choć okładka sugeruje raczej baśniowe klimaty.

      Usuń
    2. Masz rację, jest i w mojej księgarni :D super, dzięki, ostatnio przestałam sprawdzać, bo ciągle nie było! :)
      Co do kampanii to tu m.in. możesz poznać jej szczegóły: http://www.ksiazka.net.pl/?id=4&tx_ttnews[tt_news]=10416
      A co do miejsc to mam stałą, od lat księgarnię, którą polecam wszystkim bloggerom, nawet tym mieszkającym za granicą, bo obsługują też wysyłki zagraniczne, a ceny mają dużo niższe od rynkowych :) jakbyś miała ochotę zajrzeć: http://ksiegarniawarszawa.pl/
      A kontakt z telewizją mam zerowy od 13 lat - brak odbiornika we własnym domostwie był moim życiowym credo i tak jest odkąd się wyprowadziłam z domu rodzinnego. Radio lubię bardzo, ale za dużo tam reklam, poza tym ze współczesnych stacji tylko RMF Classic ma coś naprawdę dla mnie :)

      Usuń
    3. Tak mi się właśnie wydawało, że ta wyłączność trwała tylko kilka miesięcy.
      Kampanię antyempikową jakoś przegapiłam, więc teraz dzięki Tobie nadrobiłam zaległości. W Empiku "naziemnym" nie lubię bezosobowej atmosfery, poza tym obowiązują ceny okładkowe.
      Chętnie kupowałabym u wydawców, ale niestety ceny proponowane przez księgarnie internetowe bywają naprawdę konkurencyjne, choć ostatnio widzę, że coś drgnęło i wydawnictwa też proponują ciekawe promocje, ciągle dostaję newslettery z informacjami na ten temat.
      Przy większych zakupach i publikacjach z różnych wydawnictw na pewno księgarnie wygrywają, bo nie trzeba kilka razy płacić za przesyłkę.
      Z rozkoszą sobie pobuszuję po polecanej przez Ciebie księgarni, zapowiada się ciekawie. :) Widzę, że mają też konto na Allegro.
      Telewizja u nas w wersji bardzo okrojonej, chyba 5 kanałów i jeśli o mnie chodzi, to jest aż nadto. :) Ja też bardzo lubię RMF Classic.

      Usuń
  7. Ciekawa recenzja, no i kusząca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Ja mam mieszane uczucia, ale najlepiej sprawdzić osobiście. :)

      Usuń
  8. No jak to - przeciez wiadomo, ze kruki to bodaj najinteligentniejsze ptaki jakie istnieja. (Konrad Lorenz to potwierdza!). Coz to dla nich poradzic sobie z czyms ciezkim. Jakis sposob znalazly.

    Dlaczego nie ma u was krukow? Na pewno sa, u Sokolowskiego wyczytalam, ze szacunkowe okreslenie populacji tego gatunku jest utrudnione bo "nie zawsze mozna polegac na swiadectwach ludu". Innymi slowy - lud widzi kruki i mysli ze widzi gawrony albo odwrotnie. Ale krukow bac sie nie trzeba. Dla mnie sa bardzo pozytywnym symbolem, kojarza sie z mitologia skandynawska. Jesli autor uczynil z nich jakies potwory to nie bede tej ksiazki czytala. No chyba ze porwaly to dziecko aby je uchronic przed jakims straszliwym losem. To sprawdze.
    Nie chce marudzic, ale to pierwsze zdanie wydaje mi sie kiepsko przetlumaczone. Angielski przeswituje. Nie lubie. W polaczeniu z lal to jakies twory dziwne musza byc. Nawet mimo Duni, ktora po polsku ma imie ladniejsze niz po angielsku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powieściowe kruki nie są potworami, to tylko posłuszni posłańcy z magicznego świata, którym zlecono zadanie.
      U nas nie ma kruków na pewno. Chyba nie sprzyja im zanieczyszczone miejskie środowisko. :( Bez wątpienia zauważyłabym, bo one są wielkie (wyczytałam, że ich rozpiętość skrzydeł to ok. 120–150 cm!). Lud na pewno zauważyłby takie dorodne stworzonko w tłumie kawek, które notabene powszechnie mylone są z wronami.
      Kruk jednoznacznie kojarzy mi się z Pieninami. Kilka lat temu byliśmy tam z mężem i kruk towarzyszył nam na szlaku, i wokalnie, i wizualnie. :) Dobrze, że wtedy nie czytałam jeszcze "Uroczyska", bo czułabym się nieswojo. :)
      Literacko kruk kojarzy mi się z baśniami Andersena i Edgarem Allanem Poe.
      Zacytowany fragment miał brzmieć złowieszczo i uroczyście, dialogi są zdecydowanie bardziej naturalne. Według mnie tłumaczka wyśmienicie poradziła sobie też z rymowanymi wierszami, których w powieści jest kilka.
      Masz rację, "Dunia" brzmi sympatyczniej, choć w pierwszej chwili mnie odrobinę raziła, bo kojarzyła mi się z rosyjskimi czastuszkami, ale potem przywykłam i zaczęła mi się podobać.

      Usuń
  9. Lirael, sporo u Ciebie diagnoz w środek tarczy. A dziś mi się spodobała podwójność lotu: "mniej więcej od sceny podróży Duni z orłem napięcie spada lotem koszącym". :))

    Z zazdrością pewną przysłuchuję się dyskusjom o książkach dla dzieci. Mało się orientuję w temacie. Może powinnam bardziej (życie mnie nie przynagla, ale praca "raczej owszem").
    Nastawię uszy, coby sprawdzić dokładnie, co z tym "ojej" i "łoł". To pierwsze - rzeczywiście passe (ja używam i tym się wyróżniam), mam podejrzenie, że drugie też jest zużyte. Ale co w to miejsce wlazło? Detektyw ren na tropie. Czuwaj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za dobre słowo, Tamaryszku. W sumie można mówić o potrójności lotu, bo jest jeszcze na ilustracji. :)
      Wybór książek dla dzieci i młodzieży jest coraz ciekawszy i wydaje mi się, że od czasu do czasu warto po nie sięgać, tym bardziej, że sprawiają mi dużo radości. W bardzo bliskiej rodzinie mamy troje dzieci w wieku od 3 i pół do 9 lat, więc przy okazji rozwiązuje się problem okolicznościowych prezentów. :)
      Ja też będę prowadzić badania a propos "ojej" i "wow", trzeba będzie obmyślić sprytną strategię nieustannego wywoływania takich okrzyków, czyli krótko mówiąc kaskadowo prowokować sytuacje budzące zachwyt i podziw. Czuwaj! :)

      Usuń
  10. Nie czytam książek dla dzieci, jeśli już to te, które pamiętam z dzieciństwa lub te, które chce nadrobić, bo w dzieciństwie nie chciało mi się ich czytać. Zatem ,,Uroczyska" pomimo wielu plusów, raczej bym nie przeczytała.
    Książki wydawane przez celebrytów w ogóle mnie nie przekonują. Gdyby pisali pod pseudonimem, to można by dopatrywać się pasji, ale tak oczywiście nikt nie robi, bo zarobiliby 100 razy mniej. Jeśli przeczytałabym taką książkę, to żeby zobaczyć, jak pisze Chylińska niż żeby analizować fabułę itd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też planuję nadrobić kilka zaległości z dzieciństwa, bo mi ciążą na czytelniczym sumieniu i jestem ich ciekawa. :)
      Jeśli kiedyś zechcesz zmienić upodobania i zajrzeć do książek dla młodszych czytelników, myślę, że "Uroczysko" można sobie spokojnie darować.
      Pseudonim rzeczywiście byłby uczciwym rozwiązaniem w takiej sytuacji, ale to wiązałoby się z bardziej obiektywną oceną czytelników i prawdopodobnie mniejszym zyskiem. Malo kto odważy się na coś takiego.
      Przy najbliższej wizycie w "naziemnej" księgarni zajrzę do książki Chylińskiej, intryguje mnie. Ciekawe, czy będą następne publikacje, czy po "Zezi..." powie sobie dość. :)

      Usuń
  11. Będę szczera i książka według mnie jest dziwna. Przeczytałam komentarze i w większości muszę się zgodzić. Autor chyba przesadził z liczbą stron jak dla ośmiolatka i brutalnymi scenami. Ja osobiście nie kupiłabym tej powieści dla mojego kuzyna czy brata. Jeśli chodzi o mnie, to jestem jej bardzo ciekawa i wydaję mi się, że mogłaby mi przypaść do gustu. Martwi mnie jednak cena, chociaż jak piszesz po premierze mogła opaść. Rozejrzę się;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Intencje autora były na pewno dobre, ale pod paroma względami faktycznie przesadził.
      Mam nadzieję, że jeśli kiedyś zdecydujesz się przeczytać tę powieść, podzielisz się wrażeniami z lektury na blogu.
      Widzę, że w niektórych księgarniach internetowych "Uroczysko" kosztuje 36-40 zł, więc z czasem cena nabrała bardziej rozsądnych kształtów. :)

      Usuń
    2. Jak zejdzie do 30 zł (chociaż wątpię) to kupię:)
      A ile za nią dałaś? :)

      Usuń
    3. Ja kupiłam ją jakoś niedługo po premierze, więc niestety cena z okładki. :(

      Usuń
    4. Serio? o.o Podziwiam, że potrafiłaś dać tyle za książkę:) Co cię podkusiło? :D

      Usuń
    5. Jak najbardziej serio, jeśli chodzi o książki, jestem nieobliczalna. :) Zachwyciły mnie ilustracje i zaintrygowała nota na okładce.

      Usuń
    6. Haha. A ja myślałam, że to ja jestem pod tym względem nieobliczalna ;D

      Usuń
    7. Widzę, że to dość popularne zjawisko. :)

      Usuń
  12. Gdyby nie polski tytuł, pomyślałabym, że mowa o książce anglojęzycznej - tak świetną ma okładkę. Ilustracje też, jak widać, dobre. Treść treścią, ale zazdroszczę dzieciom, że mogą cieszyć się takimi cackami.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W wersji oryginalnej okładka identyczna, drugi tom utrzymany w bardzo podobnej stylistyce. Rzeczywiście strona graficzna to mocna strona tej serii. Widziałam ilustracje Ellis do innych książek i też byłam zachwycona.
      Cacek coraz więcej w księgarniach, szkoda tylko, że nie zawsze tekst dorównuje poziomem urokom obrazków. :(

      Usuń
    2. Podejrzewałam, że okładka jest kopią z wydania oryginalnego - it's so English!:)
      Ciekawe, jak dzieciom podoba się treść, trzeba przetestować.;)

      Usuń
    3. Niestety, z rodzinnymi testami trzeba się będzie wstrzymać na kilka lat, bo wbrew zaleceniom wydawcy to nie jest rzecz dla bardzo młodych czytelników. :)

      Usuń
    4. Tak mi się właśnie zdaje po Twoim opisie.;(

      Usuń
    5. Może w drugim tomie proporcje jakość treści/jakość ilustracji są lepsze. Wiekowo stawiałabym na minimum 13-14 lat.

      Usuń