16 kwietnia 2013

Pani kameleon (Margaret Atwood, "Pani wyrocznia")

Pani kameleon
Niech Was tylko nie zwiedzie apetyczna słodycz okładki. Wbrew pozorom to ciasteczko chwilami smakuje gorzko jak piołun, czasem bywa słone od łez, a poza tym jest trudne do zgryzienia. Mimo to połknęłam je błyskawicznie i marzę o dokładce, choć okazało się naprawdę pożywne. Minął już miesiąc, a często o nim myślę.

Wszystko zaczęło się od dyskusji w Klubie Czytelniczym Ani. Opowieść podręcznej okazała się dla mnie czytelniczym objawieniem. Nie tylko zresztą dla mnie. Liczba komentarzy (309) świadczy o tym, że rozmowa o książce była dynamiczna. Proza Margaret Atwood zachwyciła mnie tak bardzo, że postanowiłam dalej poznawać ją na własną rękę. Samotną wędrówkę rozpoczęłam w towarzystwie Pani wyroczni.

Również w tej powieści kanadyjska pisarka potrafiła stworzyć trudną do oddania słowami atmosferę napięcia, chwilami wprowadzającą w rozdygotanie. Bohaterka książki, Joan Foster, nie oszczędza nerwów czytelnika. Wiecznie ucieka przed innymi i przed samą sobą. Zmienia otoczenie, przyjaciół, kochanków, wygląd, wagę ciała, miejsce zamieszkania, imiona i nazwiska. Wyznaje: "Chciałam mieć więcej niż jedno życie"[1]. Wciąż nie dostrzega tego, że problemy są w niej, a nie obok. Wynikają przede wszystkim z chorych relacji z rodzicami. Kluczowa dla zrozumienia dziwnego postępowania Joan Foster wydaje mi się jej uwaga o matce, apodyktycznej, oschłej neurotyczce: "Tylko jedno mogłoby ją zadowolić: gdybym się zamieniła w kogoś zupełnie innego"[2].

O takich właśnie ciągłych transformacjach, skrupulatnym zacieraniu śladów starego życia i rozpoczynaniu nowego, mówi Pani wyrocznia. Joan to kolejna uciekinierka, której historię mogłaby spisać Alice Munro. Tym razem też okazuje się, że przeprowadzka w inne miejsce tak naprawdę nic nie daje: "Ta próba ucieczki nie miała najmniejszego sensu, wszystkich ich tu ze sobą przywlokłam; słyszałam ich głosy niby pomruk odległego, ale rozwścieczonego tłumu"[3].

Świetne są fragmenty o dzieciństwie Joan. Natomiast retrospekcje poświęcone jej licealnym latom wydały mi się trochę zbyt rozbudowane. Zdarzają się powtórzenia, na przykład wzmianki o tym, że nasza bohaterka jest powiernicą atrakcyjniejszych koleżanek i że dekorowała salę gimnastyczną na imprezy, w których sama nie uczestniczyła, pojawiają się dwukrotnie. W miarę lektury napięcie trochę spada, głównie za sprawą wspomnianych dłużyzn. Początek i końcówka powieści są wyśmienite, natomiast część środkowa chwilami przypomina nerwowe dreptanie w miejscu. Drażnił mnie też nadbagaż problematyki. Czego tutaj nie ma?! Polityka, religia, dojrzewanie, poszukiwanie tożsamości, feminizm, psychologia, zaburzenia łaknienia, przemoc w szkole, literatura, dysfunkcyjna rodzina, język angielski, Włochy. Na zdjęciu z okładki  owocowo-kremowe nadzienie rozsadza babeczkę z ciasta, podobnie jak w "Pani wyroczni" powieściowa forma nie do końca wytrzymuje napór tematów i wątków, grożąc rozbryźnięciem. Irytowały mnie też literówki, ale to już nie wina autorki.

Bohaterka i jej problemy trochę mnie zmęczyły, choć zostałam po prostu wchłonięta przez powieściowy świat i bardzo przeżywałam losy Joan. Pani wyrocznia kojarzy mi się bardziej z psychologicznym, a czasem wręcz psychiatrycznym studium przypadku, niż powieścią. Odnosiłam wrażenie, że na czas lektury zamieszkałam w mózgu bohaterki, co na dłuższą metę było nieco nużące. Wędrówka w głąb duszy Joan okazała się wyczerpująca, ale z drugiej strony nieczęsto trafia się tak wnikliwy, szczegółowy portret powieściowej bohaterki. Jestem pod wrażeniem.

W tej chwili wątki psychologiczne w Pani wyroczni nie są może już tak świeże i atrakcyjne jak w latach siedemdziesiątych (książkę wydano w 1976 roku), bo na przykład o bulimii można teraz poczytać nawet w czasopismach dla nastolatek. Nie zestarzały się natomiast fragmenty nasączone groteskowym komizmem. Szczególnie podobały mi się potraktowane prześmiewczo kwestie literackie. Joan jest pisarką, autorką historycznych powieści grozy, które Atwood umiejętnie i dowcipnie parodiuje - w treść książki wplecione są misternie wyimki z romansów pani Foster. Dzięki literackiej karierze bohaterki autorce udało się też przemycić karykaturalny obraz tak zwanego "przemysłu wydawniczego". Wystarczy tylko odpowiednia finansowa motywacja, a z każdej książki można zrobić bestseller, umiejętnie przedstawiając ją jako dzieło genialne i przekupując wpływowych recenzentów.

Jeszcze koniecznie muszę wspomnieć o polskim hrabim, który w powieści odgrywa dość istotną rolę. Paweł wywodzi się z herbowej arystokracji, na małym palcu nosi sygnet z mitycznym ptakiem. Emigrował z Polski, kiedy wkroczyły wojska radzieckie. Mieszka w Londynie, pracuje jako urzędnik w banku, a wolnych chwilach pisuje kiczowate powieści o miłostkach personelu medycznego, choć jego zdaniem język angielski i literatura piękna wykluczają się: "zostałem wygnany z własnego języka, a ten nadaje się tylko do robienia oszczędności. Nie ma w nim żadnej melodii, ten język nie śpiewa, on zawsze usiłuje coś sprzedać"[4]. Ekscentryczny neurastenik, a w dodatku zdeklarowany antysemita ("wszystkiemu są winni Żydzi"[5]), do powieści wprowadza specyficzny koloryt,  ale szczególnej chluby nam nie przynosi.

Nie da się ukryć, Pani wyrocznia udała się autorce trochę mniej niż Opowieść podręcznej, ale mimo wszystko upewniła mnie w przekonaniu, że Atwoodiadę czas zacząć. Widzę też, że na mojej czytelniczej mapie świata Kanada zaczyna wyglądać coraz bardziej intrygująco. Tymczasem z półki kokieteryjnie zerka na mnie już pięć kolejnych książek Margaret Atwood.  A najbardziej znacząco mruga Kocie oko.
__________
[1] Margaret Atwood, Pani wyrocznia, tłum. Zofia Uhrynowska-Hanasz, Zysk i S-ka, 1997, s. 144.
[2] Tamże, s. 52.
[3] Tamże, s. 318.
[4] Tamże, s. 150.
[5] Tamże, s. 162.

Moja ocena: 4+
Margaret Atwood. [Źródło]

39 komentarzy:

  1. Cytat z polskiego hrabi najlepszy:-) Coś w tym chyba jest, że niektóre języki odbieramy jako piękne per se, a inne to już tylko do sprzedawania lub politycznej agitacji...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, też mam takie języki, które lubię trochę podświadomie, bez konkretnych powodów, już za samo brzmienie. Hrabiemu bardzo nie podobał się angielski, co nie zmienia faktu, że tworzył w nim swoje paramedyczne romansy. :)

      Usuń
  2. Musiałam czytać tę książkę nieuważnie, bo tak niewiele z niej pamiętam.;( Ale wrażenie zostawiła po sobie pozytywne, powtórka w planach.
    Ciekawe, skąd autorka zaczerpnęła hrabiowski cytat.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo zastrzeżeń ja też dobrze ją wspominam. Do powtórki zachęcam i niecierpliwie czekam na Twoją relację.
      Z cytatem było tak: najpierw Paweł epatował Joan aforyzmem, że Anglicy to naród sklepikarzy. Początkowo sadziła, że to on jest jego autorem, dopiero potem dowiedziała się, że to sentencja Adama Smitha. Jego rewelacje na temat języka angielskiego są właściwie rozwinięciem tej myśli. :)

      Usuń
    2. Chyba muszę przyspieszyć powtórkę.
      Wciąż jestem pod wrażeniem opowiadań z tomu "Dzikość życia", które tuż po lekturze wydały mi się zaledwie "dobre". Gdzieś mignęła mi nowa książka Atwood, ale znowu będzie to coś futurystycznego.;(

      Usuń
    3. Zaznaczam, że moje uwagi o tej powieści to tylko muśnięcie czubka góry lodowej, można w niej znaleźć o wiele więcej. Podoba mi się też jej wielogatunkowość: ma w sobie coś z powieści sensacyjnej, romansu, satyry, lista powinowactw jest długa.
      Już tytuł nowości, "Maddaddam", zapowiada spore emocje. Podobnie jak okładka. :) Premiera planowana jest na koniec sierpnia tego roku.

      Usuń
    4. Poruszyłaś b. ważną kwestię: książki Atwood to na ogół zbiór przeróżnych tropów: i tematycznie, i gatunkowo. Można czytać ją wielokrotnie i zawsze coś nowego się trafi. Za to ją b. lubię.
      Tytuł nowej powieści faktycznie świetny.;)

      Usuń
    5. To prawda, a pod względem językowym też spore atrakcje, na przykład zaskakujące porównania. Wydaje mi się, że Atwood prywatnie jest też ciekawą osobą. Podoba mi się na przykład jej zaangażowanie w kwestie ekologiczne.
      Nowa powieść to trzecia część trylogii, więc chyba prędko po nią nie sięgnę. :)

      Usuń
    6. Hm, Oryksa czytałam i niezbyt mi się podobał (bo sci-fi), a do Roku potopu wciąż mi nie po drodze.;) Chyba też nieprędko sięgnę po "Maddaddama". Ciekawe, jak przetłumaczony zostanie tytuł.;)
      Oprócz porównań Atwood nieźle żongluje słówkami, czego niestety najczęściej umyka w polskich przekładach.;(

      Usuń
    7. Właśnie słyszałam średnio optymistyczne wieści o Oryksowej trylogii, więc chwilowo mi do niej niespieszno, ale kiedyś przetestuję.
      Po angielsku mam "Wilderness Tips" i bodajże "Alias Grace" więc będę mogła porównać wrażenia. Wydaje mi się, że jej książki nie zaliczają się do łatwych do przetłumaczenia.

      Usuń
  3. Długo czekałam na zapowiadaną przez Ciebie recenzję i w końcu się doczekałam :)
    Mnie też najbardziej podobały się fragmenty o dzieciństwie Joan, a wspomnienia z jej licealnych lat nieco mniej. Końcówka powieści nie podobała mi się. Istotnie, hrabia Paweł nie przynosi nam chluby. Antysemita i na dodatek trudni się "babskim" zajęciem. Ciekawa byłam, ile Atwood wie o Polsce. Odniosłam wrażenie, że jednak nie za wiele, tyle tylko, że Polacy uchodzą za antysemitów. Ucieczka hrabiego z Polski opisana została niezbyt szczegółowo. Hrabia jechał na nartach do granicy, ukrywał się w jakiejś grocie - i tyle. Brakowało mi szczegółów, nazw miejscowości.
    Ja czytałam tę książkę w wydaniu serii KIK. Literówek nie było. Podoba mi się słowo "Atwoodiada" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że szło mi tak ślamazarnie, ale jak wspominałam, zależy mi na chronologii, a ostatnio mam coraz większe kolejkowe nawarstwienia. :) Dzięki za cierpliwość.
      Rzeczywiście dzieciństwo odmalowane kapitalnie. Te sadystyczne przyjaciółeczki doprowadzały mnie do szału i bardzo współczułam Joan. W ogóle zauważyłam, że ona często budzi w czytelniku uczucia opiekuńcze, w każdym razie we mnie budziła. :)
      Nie tylko Ciebie końcówka zawiodła, czytałam krytyczne głosy na ten temat. Mnie bardzo odpowiadają takie otwarte zakończenia, więc nie narzekam. :) Co ciekawe, w tej powieści też ostatnie zdanie jest pytaniem.
      Widzę, że nie tylko mnie Paweł działał na nerwy. :) Zdumiał mnie fragment, w którym informuje Joan, że w przedwojennej Polsce kobiety niepełnosprawne umysłowo "pełniły rolę prostytutek najniższej kategorii" (s. 171). Po raz pierwszy spotykam się z taką teorią.
      W pełni zgadzam się z Tobą, że Polska w krótkich relacjach Pawła wydaje się dość abstrakcyjna, mglista, jakby autorka swoją wiedzę czerpała wyłącznie z zasłyszanych opowieści, w dodatku nie z pierwszej ręki. Tak jakby nie mówiła o kraju europejskim tylko o odległej krainie Czukczów.
      Do Atwoodiady sprowokowała mnie Penelopiada, na którą też notabene mam chrapkę. :)

      Usuń
    2. Nie ma za co przepraszać, czekanie na obiecaną recenzję było bardzo miłe :)
      Tak, Joan budzi współczucia opiekuńcze. Dobrze, że ta biedna dziewczynka miała przynajmniej wspaniałą ciocię. Ciocia to najsympatyczniejsza postać z tej powieści.
      Hrabia działał mi na nerwy, ale nie tylko on. Artur też nie był najlepszym partnerem dla Joan. Mówił, że Joan jest tępa - takie zachowanie nie pasuje do uprzejmego mężczyzny :)
      O tym, że w Polsce niepełnosprawne umysłowo kobiety były słabo płatnymi prostytutkami, ja także nigdy wcześniej nie słyszałam... Ciekawe, czy w innych książkach Atwood pojawiają się wątki polskie i jacyś Polacy :)

      Usuń
    3. Ja też bardzo polubiłam ciocię i zasmuciła mnie jej śmierć. Taka ciepła, a jednocześnie zupełnie nie przesłodzona postać.
      Tak, wśród panów w powieści Atwood zdecydowanie dominują znerwicowani nieudacznicy. :( Do Twojej listy niesympatycznych absztyfikantów dorzuciłabym Jeżozwierza. :) Ich postępowanie wobec Joan zupełnie nie do przyjęcia.
      Polskie wątki w kolejnych książkach Atwood będę śledzić skrupulatnie! :) Liczę na milsze akcenty niż dotychczas.

      Usuń
    4. Do mojej wypowiedzi zakradł się błąd, Joan budzi nie "współczucia opiekuńcze", ale oczywiście uczucia opiekuńcze :-)

      Usuń
  4. Czytałam dawno, więc sporo umknęło, ale pamiętam uczucie znużenia pewnymi fragmentami. Nie czytałam natomiast Opowieści podręcznej, co trzeba nadrobić:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znużenie w pełni rozumiem, u mnie było podobnie, a zwłaszcza w środkowej części. "Opowieść podręcznej" z całego serca polecam, choć u mnie to było uczuciowe trzęsienie ziemi, trudno się pozbierać po tej książce.

      Usuń
  5. Kocie oko, o ile pamiętam, też miejscami traci dynamikę, mnie trochę nużyło. Za to Kobieta do zjedzenia trzyma tempo, może dlatego, że jest krótsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kobieta do zjedzenia też jak najbardziej w planach. Przez liczne niewiasty w tytułach trochę mi się mylą powieści Atwood, obawiam się, że po jakimś czasie mi się zleją w tytułowy monolit. :)

      Usuń
    2. Tytułowy monolit całkiem możliwy, ja na szczęście po bodajże czterech książkach jeszcze go uniknąłem. Wszystko przede mną:)

      Usuń
    3. A to zazdroszczę, ja ostatnio kupiłam "Ślepego zabójcę", będąc święcie przekonana, że to "Zbójecka narzeczona". :)

      Usuń
  6. Ja się też do Atwood przybieram, mam na półce "Kocie oko", które czytałam wprawdzie już kiedyś, w zamierzchłej młodości, i prawdę mówiąc niewiele pamiętam. Pewnie zacznę właśnie od tej powieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak jak ja.:) "Kocie oko" połyskuje bardzo zachęcająco, niedługo po nie sięgnę. Może nam się uda przeczytać symultanicznie. :)

      Usuń
    2. Ostatnio tak było zupełnie przypadkiem. :) Mniej więcej wtedy, kiedy Ty czytałaś "Dziwny przypadek psa nocną porą", ja czytałam "Drobny kłopot" Haddona. :)

      Usuń
  7. Czytałam "ślepego zabójce" i od tamtej pory chodzi za mną ta Atwood. Ostatnio ku wielkiej uciesze sprawiłam sobie "alias grace" . Ta kobieta fajnie pisze, podoba mi się głębia i jakiś niepokój w jej prozie ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za mną chodzi nieustannie od stycznia, tak że doskonale Cię rozumiem. :) "Alias..." mam po angielsku, więc biorąc pod uwagę wiosenne rozleniwienie, trochę będzie musiała poczekać na swoje pięć minut. Głębia i niepokój - nic dodać, nic ująć. Jej książki niebezpiecznie wciągają, trudno wrócić do rzeczywistości. :)

      Usuń
  8. Kolejna postać w literaturze, którą dzięki Twojemu świetnemu postowi odkrywam. Muszę się przyznać, że to nazwisko mi na razie nic nie mówi, ale zostałam zachęcona do szukania w bibliotece.))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio był u nas wysyp jej książek, więc mam nadzieję, że Twoja biblioteka się w nie zaopatrzyła. Postać bardzo ciekawa, jej odkrywanie na pewno dostarczy wielu niespodzianek. Cieszę się ogromnie, że Ciebie też zaintrygowała.

      Usuń
  9. Aż mi ślinka cieknie! Przyczyną nie jest jedynie okładka, ale i twoja recenzja. Książkę na pewno kiedyś przeczytam.
    Ciekawe jest takie zmienianie form: wyglądu, otoczenia, danych personalnych etc. Ciekawe - bo komu nie marzy się czasem więcej niż jedno życie? Niedawno czytałam "Portret pani Charbuque", tam też pojawia się (między innymi) motyw przyjmowania nowych, kontrastujących ze sobą tożsamości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! :) Swoją drogą ciasteczko na okładce dosyć kuszące mimo barokowego nadmiaru atrakcji. :)
      Też myślałam o tym, że marzenia w tym stylu miewa chyba każdy, natomiast mało o kto znajduje w sobie tyle determinacji co Joan, żeby je zrealizować.
      "Portret pani Charbuque" od dłuższego czasu mnie intryguje. Widzę, że powinnam się skusić. :)

      Usuń
  10. świetna książka jedna z moich najmocniej ulubionych. Ma wszystko co cenie: poczucie humoru, wartka narracje, kilka warstw lżejszych, kilka cięższych. Namawiałbym po niej na kobietę do zjedzenia, czyli Atwood możliwie najlżejszego kalibru. Kociego oka nie czytałam (jeszcze), ale po zapowiedziach wydaje się mniej barwne i ponurawe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten różny ciężar gatunkowy warstw widoczny jest w angielskich i amerykańskich okładkach: są i komiczne (podwójna baletnica na linie), są i romantyczne, widziałam też bardzo wyraźne nawiązanie do powieści gotyckiej. "Kobiety do zjedzenia" jeszcze nie mam, ale na pewno się zaopatrzę i schrupię z przyjemnością. :)

      Usuń
  11. Robiąc ostatnio porządki na jednej z półek, ze zdumieniem odkryłam że mam aż trzy książki Atwood (w tym i "Panią wyrocznię", na szczęście w innym wydaniu, bo ta okładka wyjątkowo mi się nie podoba). Wprawdzie chciałam najpierw przeczytać "Zbójecką narzeczoną", ale chyba się nie doczekam w jej bibliotece więc może "Penelopiada"? Tam chyba nie będzie nic o Polakach?;)
    A proza Atwood wciąga, zdecydowanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluję znaleziska, też bym tak chciała. :) Niestety, utajnionych zapasów Atwood nie przewiduję. Wszystkie jej książki już zlokalizowałam w gąszczu, co nie było łatwym zadaniem. :)
      "Zbójecka narzeczona" ponoć obłędnie dobra. Z jednej strony to przykre,że biblioteczna kolejka oczekujących jest taka długa, a z drugiej świetnie, że powieści Atwood są rozrywane.
      Na liczne polonica w "Penelopiadzie" rzeczywiście nie liczyłabym. :)

      Usuń
  12. Może i ja rozpocznę Atwoodiomanię? ;)
    Recenzja jest świetna, genialna, fantastyczna, rewelacyjna i nie wiem jaka jeszcze. Pięknie napisałaś o tej książce. Podziwiam, że tak ładnie ubierasz wszystko w słowa. Zazdroszczę talentu!
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chmurko, zapłonęłam rumieńcem po tylu miłych komplementach. :) Bardzo Ci dziękuję. Zachęcam do lektury powieści Atwood, a już zwłaszcza "Opowieści podręcznej".
      Ja również Cię pozdrawiam. :)

      Usuń
  13. Kiedy czytam twoje kolejne wpisy zastanawiam się, czy ja przespałam pół życia. Kiedy pojawi się opinia o książce, którą znam, czytałam. I ogarnia mnie coraz większa frustracja. Ale potem myślę sobie, że to dobrze, że nie znam, bo jeszcze tyle przede mną odkryć. :) Szczególnie zainteresował mnie wątek ucieczki od siebie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Atwood to moje odkrycie sprzed trzech miesięcy, więc jestem początkującą miłośniczką. :) Nie wiedzieć czemu, kiedyś byłam przekonana,że jej książki są ostentacyjnie feministyczne, a takich ideologicznych manifestów w beletrystyce nie lubię na żaden temat. Okazało się, że nie miałam racji, zresztą podobno sama autorka nie lubi, gdy używa się wobec niej etykietki "pisarka feministyczna".
      Wątek ucieczki bardzo ciekawie potraktowany, wręcz z dodatkiem sensacji.

      Usuń