Przez szambo do gwiazd
Kiedy w zapowiedziach wydawniczych przeczytałam o „Spryciarzu
z Londynu”, miałam przeczucie, że w końcu trafię na książkę Pratchetta, która
zawojuje mnie całkowicie. Nota wydawcy naszpikowana była słowami-kluczami,
które radośnie pobrzękiwały i wprowadziły mnie w nastrój euforii, dlatego
natychmiast po premierze kupiłam tę powieść. Obietnice złożone przez wydawnictwo zostały w dużej części
spełnione, ale moje oczekiwania nie do końca.
Przede wszystkim wbrew temu, co buńczucznie twierdzi na
skrzydełku obwoluty Amanda Craig z The Times, ja nie pokochałam głównego bohatera
powieści, Dodgera. Niestety nie jest w moim typie. Doceniam jego spryt i determinację, dzięki którym jak nasz
Nikodem Dyzma zrobił błyskotliwą karierę. Z nicponia i złodziejaszka, spędzającego większość czasu w londyńskich kanałach na poszukiwaniu
kosztowności wśród szlamu, ścieków i ekskrementów, przeistacza się na naszych
oczach w szanowanego obywatela, którego przyjmuje na prywatnej audiencji
sama królowa.
Podoba mi się to, że Dodger zręcznie pokonał przeciwności losu, których nie szczędził mu autor. Na przykład obserwujemy go kilkakrotnie w czasie walki wręcz i każda z nich kończy się tym, że nasz bohater profilaktycznie kopie leżącego przeciwnika. Naliczyłam trzy takie sceny. Wiem, że to były bardzo trudne czasy, ale według mnie Dodger nie zawsze wychodzi z twarzą, wbrew opinii wydawcy na okładce.
Podoba mi się to, że Dodger zręcznie pokonał przeciwności losu, których nie szczędził mu autor. Na przykład obserwujemy go kilkakrotnie w czasie walki wręcz i każda z nich kończy się tym, że nasz bohater profilaktycznie kopie leżącego przeciwnika. Naliczyłam trzy takie sceny. Wiem, że to były bardzo trudne czasy, ale według mnie Dodger nie zawsze wychodzi z twarzą, wbrew opinii wydawcy na okładce.
Obfitująca
w sensacyjne przygody fabuła nie jest jedyną atrakcją. Najnowsza
książka Pratchetta to również hołd złożony Dickensowi.
Powieść ukazała się w ubiegłym roku i ładnie wpisała się w jubileuszowe
obchody. „Spryciarz
z Londynu” to
pastisz dzieł autora „Klubu Pickwicka”. Ich miłośnicy znajdą sporo
nawiązań i
ukłonów w stronę Dickensa, który zresztą jest jednym z najważniejszych
bohaterów powieści. Pan Karol wyróżnia się spostrzegawczością i
przenikliwością: „znał życie i trudno było zasłonić
przed nim swoje myśli flanelą miękkich słów”[1], a poza tym miał
„bystry, ostry umysł, ostry
jak brzytwa, jak wężowe kły”[2]. Jego walorów intelektualnych bynajmniej
nie kwestionuję, ale w świetle różnych biograficznych ciekawostek
zastanawiam się, czy prywatnie Dickens
rzeczywiście był aż tak sympatyczną osobą, jak wynikałoby z książki Pratchetta?
W nitki fabuły „Spryciarza z Londynu” wplątani są inni znani
ludzie na przykład Henry Mayhew (jemu autor zadedykował powieść), królowa
Wiktoria, książę Albert, który spoglądał na Dodgera „jak człowiek, który właśnie
znalazł dorsza w swojej piżamie”[3], Benjamin Disraeli, Angela
Bourdett-Coutts, George Cayley, Charles Babbage, Robert Peel, a nawet Karol Marks
w wieku młodzieńczym.
Czytelników, którzy cenią twórczość Pratchetta, nie zdziwi spory ładunek humoru, choć jak na mój gust mogłoby go być jeszcze więcej. W powieści dominują sensacje i tajemnice, nawet prawdziwe imiona głównych bohaterów poznajemy dopiero pod koniec lektury. Ciekawość czytelnika rozgrzewają do czerwoności zabawne tytuły rozdziałów w formie dowcipnych streszczeń, na modłę literatury dziewiętnastowiecznej, na przykład „Latarnik jest zaskoczony, staruszka znika, a Dodger o niczym nie wie, niczego nie słyszał i – naturalnie – w ogóle go nie było”.
Czytelników, którzy cenią twórczość Pratchetta, nie zdziwi spory ładunek humoru, choć jak na mój gust mogłoby go być jeszcze więcej. W powieści dominują sensacje i tajemnice, nawet prawdziwe imiona głównych bohaterów poznajemy dopiero pod koniec lektury. Ciekawość czytelnika rozgrzewają do czerwoności zabawne tytuły rozdziałów w formie dowcipnych streszczeń, na modłę literatury dziewiętnastowiecznej, na przykład „Latarnik jest zaskoczony, staruszka znika, a Dodger o niczym nie wie, niczego nie słyszał i – naturalnie – w ogóle go nie było”.
Jak zapowiada tytuł, istotną rolę w powieści odgrywa Londyn. Chciałabym zobaczyć minę tych czytelników, którzy wiktoriańską Anglię kojarzą głównie z bibelotami i potpourri. Miasto odmalowane przez Pratchetta buzuje od głodu i nędzy, a w dodatku jest naprawdę niebezpieczne. W posłowiu autor podkreśla, że atmosfera "Gangów Nowego Jorku" to sielanka w porównaniu z tym, co w dziewiętnastym wieku działo się nad Tamizą. A nad tym wszystkim unosił się straszliwy fetor, z którym próbowano walczyć za pomocą lawendy.
Pratchett
wyjaśnia, że jednym z jego najważniejszych celów
było obudzenie w czytelniku zainteresowania dziewiętnastym wiekiem. W
moim przypadku misja została uwieńczona sukcesem, ale szczególnie trudna
nie była, bo epoka wiktoriańska interesuje
mnie od niepamiętnych czasów. „Spryciarz z Londynu” zdecydowanie zachęca
do
lektury książek Dickensa! Cieszę się, że kilka jego powieści w
charakterystycznych płóciennych wdziankach koloru granatowego jeszcze
przede
mną.
Nie zazdroszczę tłumaczowi – każdy jego ruch był na pewno uważnie obserwowany przez fanów Pratchetta, rozpieszczonych przez translatorski talent Piotra W. Cholewy. Wszystko wskazuje na to, że Maciej Szymański może spać spokojnie. Tradycyjnie nie podobała mi się tylko niekonsekwencja w tłumaczeniu imion i przydomków. W przypisie na stronie 12 tłumacz przekonywająco wyjaśnił, dlaczego zdecydował się nie przełożyć na polski „Dodgera”. Poważne potraktowanie czytelników zrobiło na mnie dobre wrażenie.
Mimo wyraźnych wysiłków autora, żeby uatrakcyjnić „Spryciarza z Londynu”, powieść chwilami chwieje się w posadach. Prawdopodobieństwo kilku sytuacji oceniam jako wątpliwe, a udział paru autentycznych postaci w opisywanych wydarzeniach sprawia wrażenie dodatku na siłę. Portrety psychologiczne bohaterów wydały mi się dość płaskie. Jako żart literacki z wiktoriańskim tłem „Spryciarz z Londynu” spisał się na medal, choć szczerze mówiąc subtelniejsze "Nie licząc psa" Connie Willis podobało mi się bardziej. Jako powieść przygodowa budzi moje wątpliwości, co na pewno i tak nie zrazi miłośników Świata Dysku, choć tym razem jedynym ukłonem w stronę fanów literatury fantasy jest często wspominana bogini Cloacina, „dama szczurów”. Książka już trafiła na listy bestsellerów, a jej zakończenie wyraźnie zapowiada, że możemy spodziewać się ciągu dalszego.
___________
[1] Terry Pratchett, Spryciarz z Londynu, tłum. Maciej Szymański, Dom Wydawniczy Rebis, 2013, s. 15.
[2] Tamże, s. 48.
[3] Tamże, s. 397.
[4] Tamże, s. 411.
Moja ocena: 4
Nie zazdroszczę tłumaczowi – każdy jego ruch był na pewno uważnie obserwowany przez fanów Pratchetta, rozpieszczonych przez translatorski talent Piotra W. Cholewy. Wszystko wskazuje na to, że Maciej Szymański może spać spokojnie. Tradycyjnie nie podobała mi się tylko niekonsekwencja w tłumaczeniu imion i przydomków. W przypisie na stronie 12 tłumacz przekonywająco wyjaśnił, dlaczego zdecydował się nie przełożyć na polski „Dodgera”. Poważne potraktowanie czytelników zrobiło na mnie dobre wrażenie.
„Spryciarz z Londynu”
został wydany bardzo starannie, na pierwszy rzut oka wręcz ekskluzywnie.
Podobają mi się ilustracje Paula Kidby’ego, świetnie współgrające z
dowcipnym tekstem. Uprzedzam jednak, że złote
litery na grzbiecie książki ścierają się zdumiewająco łatwo, wystarczy
potrzeć palcem. Cóż, może trafił mi się pechowy egzemplarz. Mam nadzieję, że
wartość literacka dzieła okaże się trwalsza. Zdziwiło mnie również to,
że w tytule zakończenia jest mowa o
jakimś słowniczku, którego próżno szukać w polskim wydaniu. Zastanawia
mnie też uwaga Pratchetta w posłowiu, że licząca 412 stron książka jest
„bardzo krótka” [4].
Mimo wyraźnych wysiłków autora, żeby uatrakcyjnić „Spryciarza z Londynu”, powieść chwilami chwieje się w posadach. Prawdopodobieństwo kilku sytuacji oceniam jako wątpliwe, a udział paru autentycznych postaci w opisywanych wydarzeniach sprawia wrażenie dodatku na siłę. Portrety psychologiczne bohaterów wydały mi się dość płaskie. Jako żart literacki z wiktoriańskim tłem „Spryciarz z Londynu” spisał się na medal, choć szczerze mówiąc subtelniejsze "Nie licząc psa" Connie Willis podobało mi się bardziej. Jako powieść przygodowa budzi moje wątpliwości, co na pewno i tak nie zrazi miłośników Świata Dysku, choć tym razem jedynym ukłonem w stronę fanów literatury fantasy jest często wspominana bogini Cloacina, „dama szczurów”. Książka już trafiła na listy bestsellerów, a jej zakończenie wyraźnie zapowiada, że możemy spodziewać się ciągu dalszego.
___________
[1] Terry Pratchett, Spryciarz z Londynu, tłum. Maciej Szymański, Dom Wydawniczy Rebis, 2013, s. 15.
[2] Tamże, s. 48.
[3] Tamże, s. 397.
[4] Tamże, s. 411.
Moja ocena: 4
Terry Pratchett [Źródło] |
Mocny tytuł posta.;) Najbardziej ciekawiłby mnie opis miasta, nawet jeśli ma śmierdzieć.;)
OdpowiedzUsuńRozumiem, że książka skierowana jest do nastolatków?
Śmierdzi na potęgę. :) Kilka razy musiałam przerwać lekturę, bo opisy bardzo naturalistyczne, a akcja dość często toczy się w kanałach.
UsuńOdbiorca dość uniwersalny, ale akcent wyraźnie na młodzież. Na pewno nie kruchą i pastelową, bo jest parę dość brutalnych scen.
A jak tłumaczysz popularność jego książek wśród dorosłych czytelników? Z tego, co widzę, jest wśród blogerów stale obecny.;)
UsuńMiałam na myśli "Dodgera", znalazłam potwierdzenie, że to oficjalnie "a children's novel set in Victorian London". Pozostałe książki Pratchetta są dla miłośników literatury fantasy bez ograniczeń wiekowych. :) Myślę, że jest ceniony przede wszystkim za poczucie humoru i wyobraźnię, w każdym razie mnie to się u niego podoba, choć jak dotychczas nie zaliczałam się do zagorzałych fanek.
UsuńDla mnie to ciekawe zjawisko: dorośli zaczytujący się w młodzieżowych książkach. Czy to znaczy, że mają dość dorosłego świata?:)
UsuńAle to absolutnie nie są książki młodzieżowe, przynajmniej w zdecydowanej większości.
UsuńPodobnie jak Zacofany w lekturze uważam, że to nie są książki młodzieżowe. Z moich obserwacji wynika, że rozpiętość wiekowa miłośników literatury fantasy jest naprawdę spora, nastolatki stanowią tylko część fanów. Poczucie humoru Pratchetta jest dość specyficzne i sądzę, że bardziej docenią je dorośli czytelnicy.
UsuńSerio? Zawsze sugerowałam się okładkami, które do ksiażek młodzieżowych pasują jak ulał.;)
UsuńTak, a okładek Świata Dysku po prostu nie znoszę, na mnie ta feeria psychodelicznych kolorków działa wręcz odstręczająco. :(
UsuńNo nie, okładki są najlepsze, chociaż ja wolę poprzedniego grafika niż aktualnego. W ramach przełamywania niechęci polecam "Sztukę Świata Dysku":))
UsuńMnie się niestety nie podobają. :( Postacie są śmieszne, ale pulsująca orgia takich kolorków do mnie nie przemawia. Jeśli "Sztuka Świata Dysku" jest w wersji czarno-białej, z przyjemnością sobie pooglądam i poczytam.
UsuńOwszem, w sporej części to szkice ołówkowe:) A na okładkach najciekawsze rzeczy dzieją się na drugim planie:)
UsuńPrzy najbliższej okazji dokonam wnikliwej obdukcji drugiego planu. :)
UsuńOstatnio haniebnie zaniedbałam Pratchetta, ale nie wiem czy mam ochotę odnowić kontakty przy pomocy tej właśnie pozycji. Zwłaszcza że okładka z tych bardziej strasznych...
OdpowiedzUsuńNa tle czterech innych książek Pratchetta, które przeczytałam, ta różni się dość znacznie. W bezpośrednim kontakcie okładka trochę zyskuje. Tracą natomiast literki, widzę, że ścierają się również na obwolucie, nie tylko na grzbiecie. :(
UsuńHm, a czy w założeniu autora Dodger miał zawsze wychodzić z twarzą? Bo wiesz, jak to bywa z tym, co wydawcy piszą na okładkach, a Pratchett dał mi się poznać raczej jako człowiek piszący o bohaterach, którzy zawsze sobie radzą, a dobre imię to coś, co zachowują (albo i nie) przy tym przypadkiem.
OdpowiedzUsuńOraz pytanie, które zadać muszę, bo się uduszę: czy było tam porównanie z kotem o bardzo długim ogonie w pokoju pełnym bujanych foteli?:)
Niestety, kociego porównania nie było, na pewno zwróciłabym na nie uwagę. :)
UsuńWizerunek Dodgera bez wątpienia jest zgodny z intencjami autora, co nie zmienia faktu, że to kopanie leżącego, w dodatku w podbrzusze, po prostu zmroziło mnie. :(
Och, to szkoda. Ostatnio prowadzę akcję poszukiwania tej frazy w każdym pratchettowskim uniwersum - znalazłam już dwa razy w "Świecie Dysku" i raz w "Długiej Ziemi".^^
UsuńTu miał być tekst o moim postrzeganiu przemocy w literaturze i prawdopodobnych powodach niepodzielania Twojego poruszenia kopaniem leżącego (tylko prawdopodobnych, bo o tej konkretnej książce mogę tylko gdybać), ale zrobił się zbyt długi i zbyt mętny. Za to dziękuję za podsunięcie pomysłu na ewentualną przemyśleniową notkę.^^ W skrócie - w literaturze pięknej przemoc rusza mnie tylko w kilku konkretnych rodzajach, a akurat takie dręczenie pokonanego przeciwnika (bo zakładam, że o to z kopaniem chodziło?) raczej się do nich nie zalicza. Nie, żebym pochwalała, ale uważam takie zachowanie po prostu za element konstrukcji postaci dopuszczalny dla bohatera kreowanego na pozytywnego, choć nie kryształowego (lubię ich określać wywodzącą się z systemu D&D frazą "chaotyczny dobry"). Ale sporo zależy też od sposobu opisu.
PS. A które książki czytałaś? Bo ja zawsze i każdemu polecam "Potworny regiment" - chyba najbardziej na serio napisana część "Świata Dysku".
Na pewno nie zapomnę o tym ciekawym porównaniu i będę natychmiast donosić, jak znajdę kolejne przykłady. :)
UsuńCzytałam "Kota w stanie czystym", "Muzykę duszy", "Trzy wiedźmy" i "Zimistrza". Najbardziej podobał mi się "Zimistrz", no i oczywiście "Kot..." jest poza konkurencją. :) O "Potwornym regimencie" będę pamiętać, dzięki!
Kopanie leżącego pokonanego przeciwnika było jak najbardziej psychologicznie uzasadnione, w dodatku Dodger walczył w słusznej sprawie, co nie zmienia faktu, że bardzo mi się nie podobało. :( Autor wielokrotnie podkreśla, że obowiązywały wtedy brutalne prawa dżungli, ale mimo wszystko mnie to nie przekonuje.
Z wielką przyjemnością przeczytam Twoją notkę na temat przemocy w literaturze, też ostatnio sporo o tym myślałam.
Dodger zdecydowanie mieści się w kategorii "chaotyczny dobry". Swoją drogą ale trafne określenie!
To tytuły raczej z tych średnich, moim zdaniem (poza "Zimistrzem", bo nie czytałam, no i "Kotem...";)). A "Trzy wiedźmy" to dla mnie jedna z najgorszych części cyklu. Polecam "Wyprawę czarownic", a o Śmierci "Morta" lub "Kosiarza". I cykl o Straży oczywiście (choć raczej "Zbrojnych", niż "Straż! Straż!":)).
UsuńCóż, najwyraźniej to kwestia osobniczej wrażliwości. Tutaj nawet o własnych gustach nie ma co dyskutować, bo przecież sceny, jak i książki nie czytałam, więc co ja tam wiem.;) Ale notkę wyprodukuję, bo temat tym ciekawszy, im dłużej o nim myślę - choć to będzie raczej notka o moim postrzeganiu przemocy i to głównie w fantastyce, niż o przemocy w literaturze w ogóle.:)
A określenie jest na tyle trafne, że czasem wymsknie mi się w rozmowie z normalnymi ludźmi, a oni na mnie dziwnie patrzą.;)
"Zimistrza" polecam, bardzo mi się podobał. "Trzy wiedźmy" mnie też rozczarowały, tym bardziej, że spodziewałam się wielkich atrakcji.
UsuńPolecane przez Ciebie tytuły skrzętnie sobie zapisuję. :) Swoją drogą przy tak rozbudowanym cyklu rzeczą normalną są zdarzające się od czasu do czasu spadki formy, w sumie trudno Pratchetta o to winić.
Jak wspominałam, Twojej notki będę wypatrywać niecierpliwie, bo temat mnie nurtuje. Ważną rzeczą jest tu też adresat książki - w przypadku "Spryciarza..." wiele wskazuje na to, że to powieść głównie dla nastolatków.
A Twój termin podoba mi się tak bardzo, że pozwolę sobie zawłaszczyć, rzecz jasna powołując się na jego autorkę. :)
O masz, a ja Pratchetta w ogóle nie czytałam nic, a nic.
OdpowiedzUsuńNa ile zdążyłam poznać Twój gust i zainteresowania ten londyński Pratchett historyczny mógłby Ci się pod kilkoma względami spodobać. Co do pozostałych jego książek trudno zgadnąć, na pewno bez problemu znajdziesz któryś tom Świata Dysku w bibliotece.
UsuńTwórczość Pratchetta jeszcze przede mną. Ciekawa jestem czy przypadnie mi do gustu:) Kupiłabym "Spryciarza z londynu", ale nie jestem pewna, czy wart jest tych pieniędzy. Poszukam lepiej w bibliotece.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie to, czy wszystkie książki kupujesz czy wypożyczasz też z biblioteki? :)
Pozdrawiam:)
Kwestię zakupu pozostawiam Twojej ocenie, ale byłabym raczej za wypożyczeniem czegoś Pratchetta w celach testowych.
UsuńPrzypuszczam, że domyślasz się, że kupuję. :) Biorąc pod uwagę rozrastający się w zastraszającym tempie nasz księgozbiór, jakiś czas temu zrezygnowałam z bibliotek i wytrwałam do chwili obecnej. :)
Dobra, zamknąłem oczy i przewinąłem do komentarzy, bo Spryciarz jest w najbliższych planach. Przeczytam i tu wrócę:)) A dziś złapałem "W północ się odzieję" i jest nadspodziewanie dobre, chociaż nie przepadam za cyklem o Tiffany i Feeglach.
OdpowiedzUsuńTo bardzo jestem ciekawa, jakie będą Twoje wrażenia. Przypuszczam, że nie będę czekać długo, bo znając Spryciarza, przepchnie się bezczelnie bez kolejki. :)
UsuńPodoba mi się tytuł "W północ się odzieję", dobrze, że reszta też niczego sobie. :)
Północ to trzecia część cyklu, zapowiada się na najlepszą - Pratchett w moim ulubionym zabawno-gorzkim wydaniu.
UsuńTo teraz ja dopisuję do wirtualnej rolki. :) Czytałam "Zimistrza" i bardzo mi się podobał.
UsuńWidzę, że w Biblionetce mowa o pięciu tomach tutaj spis. Jakieś to zawiłe, niektóre części się powtarzają w dwóch cyklach.
A ja z Pratchettem mam taki problem, że nie mogę czytać jego książek w niewielkich odstępach czasowych, bo szybko mnie ta proza zaczyna nużyć i, co za tym idzie, przestaje bawić.
OdpowiedzUsuńCo do Dodgera - mam wrażenie, że autor powołał już do życia kilku podobnych bohaterów (Moist von Lipwig? nie jestem pewna, dawno już to czytałam).
A recenzja świetna! :)
Akurat w przypadku Pratchetta odstępy w lekturze to na pewno dobry pomysł, bo rzeczywiście może wywołać przesyt. :) Wydaje mi się też, że mimo intensywnych wysiłków tłumaczy na pewno dobrze jest czytać go w oryginale, bo wiele żartów opiera się na grze słów. Mam nadzieję, że kiedyś mi się uda.
UsuńU Pratchetta nie spotkałam się jeszcze z takim bohaterem, ale w sumie motyw opryszkowatego łobuza o złotym sercu, vide chociażby Robin Hood czy Janosik. :)
Dziękuję i pozdrawiam. :)
Katalog Bnetki jak zwykle mądrzejszy od wszystkich i lubi sobie pokomplikować:P Zimistrza nie pamiętam, znaczy chyba średni:)
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że w ogóle jest coś takiego jak cykl "Świat Dysku dla dzieci". Według tego zestawienia "Zimistrz" jest tuż przed "W północ się odzieję".
UsuńAutor pewnie też nie wie:P Katalog Bnetki bywa nazbyt drobiazgowy, mnie zawsze powala cykl "Przygody Joanny" przy Chmielewskiej:P
UsuńWidzę, że w angielskiej Wikipedii ten cykl zupełnie nie jest zaliczony do literatury dziecięcej, więc ogólny galimatias. Faktycznie może sam Pratchett się w tym już pogubił. A propos właśnie dowiedziałam się, że dziś są jego urodziny. :)
UsuńOn się nie pogubił, jak sądzę:P Tu działa mechanizm: "bohaterka ma 13 lat, znaczy książka nadaje się dla młodzieży":P
UsuńZałożenie bywa złudne. "Spryciarza z Londynu" trudno rozpatrywać w kategoriach literatury dziecięcej, a okazuje się, że trzeba. :)
UsuńNajpierw Ania przypomniała mi o Pamuku, a teraz Ty o Dickensie :-). Chyba zrobię sobie odwyk od blogów, bo ostatnio jestem mocno narażona na czytelnicze wyrzuty sumienia ;-)
OdpowiedzUsuńTaaak, wielokrotnie już przekonałam się o tym, że czytanie blogów bywa bardzo szkodliwe. :)
UsuńJeśli jeszcze nie zapadła decyzja co do tytułu Dickensa, bardzo polecam "Wielkie nadzieje". Moim zdaniem rewelacja.
O rety, naprawdę tego nie przetłumaczył Cholewa?... Już się tak przyzwyczaiłam do jego przekładów Pratchetta, że nawet mi do łba pustego nie przyszło, iż ktoś mogłby, śmiał!... Piszesz, że sobie poradził, ale ja też już widzę te zastępy złośliwych, szukających wpadki czytelników. "Spryciarz" już dotarł na warszawski adres, na który ja dotrę za dwa tygodnie (juhu!), a wtedy... nie ma zmiłuj:-)
OdpowiedzUsuńNie, naprawdę nie. :) Też nie wierzyłam własnym oczom. Pseudonim raczej wykluczamy. :) Książkę wydał Rebis, może to też powód zmiany tłumacza.
UsuńWedług mnie przekład jest naprawdę w porządku. To powieść zdecydowanie realistyczna, inna niż pozostałe, więc tłumaczenie raczej nie powinno wzbudzić kontrowersji, aczkolwiek też mam wrażenie, że rzeczone zastępy czyhają na wpadkę. :)
Będę intensywnie wyglądać Twoich wrażeń z lektury! Ciekawa jestem, czy pokryją się z moimi.
Ja jeszcze Pratchetta nic nie czytałam...
OdpowiedzUsuńOstatnio moja koleżanka pochłaniała książki tego autora w zastraszającym tempie i oczywiście mnie usilnie chciała namówić, żebym również coś jego przeczytała. Przekonać się nie dałam, a chyba szkoda. Zaciekawiałaś mnie książką "Spryciarz z Londynu" głównie przez Dickensa. Jestem ciekawa jak to wygląda.:)
No nic, będę musiała coś w końcu przeczytać Pratchetta. Najwyższy czas. Tylko jeszcze nie wiem, od której jego książki zacząć. :)
Znam całkiem sporo osób, które zachowują się tak jak Twoja koleżanka. :) Książki Pratchetta uzależniają, to fakt. Ja nie przepadam aż tak bardzo, ale w pełni rozumiem zachwyty fanów. W "Spryciarzu z Londynu" Dickensa jest całkiem sporo, więc jeśli ten wątek Cię zaciekawił, przeczytaj koniecznie.
UsuńPierwsza część cyklu "Świat Dysku" to "Kolor magii". Może zacznij od pierwszego tomu?
Zacznę się rozglądać za tą książką :)
UsuńI "Kolor magii" przeczytam, oczywiście. Dzięki za wskazówkę, nie wiedziałam nawet, który tom jest pierwszy... :)
Oprócz spisu tomów serii w Biblionetce znalazłam jeszcze taki z okładkami. Po kliknięciu na tytuł wchodzi się na strony poszczególnych części. Miłej lektury!
UsuńSerdecznie dziękuję! Lista na pewno się przyda. Dam znać czy książki Pratchetta mi się spodobają. :)
UsuńTo cieszę się, że Ci się przyda.
UsuńJa Pratchetta czytałam mało... Dodger w ogóle mnie nie zainteresował, bo mam kiedyś zamiar zacząć od początku Świata Dysku i byłam przekonana, że ta książka do tego cyklu należy. Ha. Powinnam się lepiej wczytać. Dickens co prawda na mnie nie działa, ale mam nadzieję, że znajdę Dodgera w bibliotece i sprawdzę, czy wiktoriański Londyn w jego wykonaniu spodoba mi się bardziej. :)
OdpowiedzUsuńTo zdecydowanie nie jest "Świat Dysku", ba, to nawet moim zdaniem nie jest powieść fantasy. Pojawiają się tylko wzmianki o bogini kanałów, nic poza tym. Wszystko w stylu powieści wiktoriańskiej, ale z przymrużeniem oka.
UsuńDziewiętnastowieczny Londyn u Pratchetta jest brudny, cuchnący i tętni życiem półświatka, więc mam poważne obawy, czy Ci się spodoba, ale jako tło dramatycznych wydarzeń powieściowych spisuje się znakomicie.
Zachęcający tytuł :D
OdpowiedzUsuńP.S.
Chcę pomóc koleżance. Niesamowicie utalentowana bloggerka wydała książkę, ale w naszym kraju nie wspiera się debiutantów. Książka ma same pozytywne recenzje, więc na pewno spodoba się ludziom, jeśli ją przeczytają. Może i Ty się skusisz?
Chociaż sprawdź: www.o-k.xn.pl
W każdym razie niesie ze sobą sporą dawkę optymizmu. :)
UsuńZ pobieżnych oględzin polecanej przez Ciebie strony książka koleżanki to tematycznie nie do końca moje klimaty, ale życzę jej jak najlepiej.
Ciekawie opisane. Czekam na jeszcze więcej.
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWygląda to super. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń